Stephenie Meyer
Przed świtem
Kilka słów od autora ebooka.
Wreszcie jest. Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym światło dzienne w
końcu ujrzał pierwszy polski, nieoficjalny przekład „Breaking Dawn”.
Mam nadzieję, że nie kazaliśmy wam czekać zbyt długo.
Chciałabym niezmiernie podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do
ukończenia ebooka, zaczynając od tłumaczy oraz osób pomagających w
korekcie. Myśląc o przekładzie całej książki na język polski nie marzyłam
nawet, że zgłosi się do mnie tyle kompetentnych, chętnych do pomocy ludzi.
Bez nich skompletowanie sensownie brzmiącej całości zajęłoby mi pewnie
całą wieczność. ;)
W drugiej kolejności dziękuję wszystkim cierpliwym fanom Twilight, którzy
zasypywali mnie wiadomościami i mailami, za okazane wyrazy uznania oraz
wsparcie. Nie ma za co dziękować – to wszystko dla was. W końcu jesteśmy
jedną wielką twilightową rodziną i musimy sobie pomagać. ;)
A teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak życzyć wam miłego czytania. Mam
nadzieję, iż mimo wszystko w styczniu zaopatrzycie się w oficjalne polskie
wydanie książki. I z góry przepraszam za błędy, których zapewne jest dość
sporo – pośpiech nie sprzyja perfekcji. ;) Przyjemnej lektury.
Ksiega Pierwsza
~*~ Bella ~*~
„Dzieci stworzenie trwa od urodzenia do określonego wieku a nie w jakim ustalonym czasie.
Dziecko staje się dorosłym i odkłada na bok dziecięce sprawy.’’
Edna St. Vincent Millay
Prolog
W swoim życiu otarłam się o śmierć zdecydowanie więcej razy niż normalnie przytrafiało się to
zwykłym ludziom, mimo to trudno byłoby do tego kiedykolwiek przywyknąć.
Wydawało się to dziwnie nieuniknione - znowu stałam w obliczu śmierci. Jakby naprawdę było mi
przeznaczone nieszczęście. Wciąż mu się wymykałam, ale ono nieodwracalnie powracało.
Jednak tym razem było zupełnie inaczej.
Mogłeś uciekać przed kimś, kogo się bałeś, mogłeś próbować walczyć z kimś, kogo nienawidziłeś.
Wszystkie moje odruchy były nastawione na tego rodzaju zabójców - potwory, wrogów.
Ale gdy kochałeś tego, kto cię zabijał, nie miałeś wyboru. Jak mógłbyś uciekać, jak mógłbyś walczyć,
skoro uczynienie tego, zraniłoby tę ukochaną osobę? Jeśli twoje życie było wszystkim, co musiałeś
oddać tej ukochanej osobie, jak mógłbyś tego nie oddać?
Jeżeli był to ktoś, kogo prawdziwie kochałeś?
1. Zaręczona
Nikt się na ciebie nie gapi, powtarzałam sobie . Nikt się na ciebie nie gapi. Nikt się na ciebie nie
gapi. Ale ponieważ nie potrafiłam kłamać przekonująco nawet samej sobie, musiałam się przekonać.
Gdy tak czekałam na zmianę świateł, zerknęłam w prawo – pani Weber w swoim minivanie całą sylwetką
zwróciła się w moją stronę, świdrując mnie oczyma. Wzdrygnęłam się, zastanawiając, dlaczego nie
spuściła wzroku lub nie wyglądała na zawstydzoną. Gapienie się na innych ludzi wciąż uważano za
niegrzeczne, prawda? Czy ta zasada już się mnie nie tyczyła?
Wtedy przypomniałam sobie o przyciemnianych szybach. Dzięki nim prawdopodobnie nie miała w ogóle
pojęcia, iż to ja siedziałam w środku, nie mówiąc już o tym, że odwzajemniałam jej spojrzenie.
Spróbowałam się choć trochę pocieszyć faktem, iż nie gapiła się na mnie, tylko na samochód.
Mój samochód. Westchnęłam.
Spojrzałam w lewo i jęknęłam. Dwóch przechodniów zamarło na chodniku, tracąc okazję, by przejść
przez ulicę, zagapiwszy się na mój samochód. Za nimi pan Marshall wyglądał przez okno wystawowe
swojego niewielkiego sklepu z pamiątkami. Przynajmniej nie przyciskał nosa do szyby. Jeszcze.
Światło zmieniło się na zielone. Chcąc jak najszybciej stamtąd uciec, nacisnęłam pedał gazu bez
zastanowienia – z taką samą siłą, z jaką uczyniłabym to w mojej starej furgonetce, by zmusić ją do
ruszenia z miejsca.
Silnik zawarczał jak polująca pantera, a samochód wystartował do przodu tak szybko, że moim ciałem
zarzuciło o oparcie siedzenia obitego czarną skórą, a żołądek podszedł mi do gardła.
- Arg! – wydyszałam, szukając stopą hamulca. Patrząc przed siebie, ledwo go dotknęłam, a mimo to
samochód natychmiast się zatrzymał.
Nie miałam odwagi rozejrzeć się dookoła, by sprawdzić, jaką reakcję wywołałam. Jeśli wcześniej
ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, kto prowadzi ten samochód, teraz już się ich
pozbył. Czubkiem buta delikatnie przycisnęłam pedał gazu o pół milimetra. Samochód znów ruszył do
przodu.
Zdołałam dotrzeć do celu – stacji benzynowej. Gdyby nie brakowało mi paliwa, w ogóle nie
przyjechałabym do miasta. Ostatnimi czasy radziłam sobie bez wielu rzeczy jak Pop-Tarts'y** i
sznurowadła, by uniknąć przebywania w miejscach publicznych.
Poruszając się, jakbym uczestniczyła w jakimś wyścigu, otworzyłam klapkę wlewu paliwa, odkręciłam
*Pop-Tarts – rodzaj ciastek popularnych w USA. (przyp. tłum.)
korek, włożyłam kartę do czytnika i wsunęłam pistolet dystrybucyjny do baku w ciągu paru sekund.
Oczywiście nic nie mogłam poradzić na to, by cyfry na wyświetlaczu przyspieszyły. Przesuwały się
leniwie, jakby robiły mi to specjalnie na złość.
Na dworze nie było jasno – typowy, dżdżysty dzień w Forks, w stanie Waszyngton – ale ja mimo to wciąż
czułam się jak w świetle reflektorów, które skupiało uwagę na delikatnym pierścionku na mojej lewej
dłoni. W takich chwilach, gdy wyczuwałam czyjeś spojrzenie na swoich plecach, wydawało mi się, że
pierścionek pulsuje jak neonowy znak: Spójrz na mnie, spójrz na mnie.
Takie zażenowanie było naprawdę głupie. Wiedziałam o tym. Poza opinią taty i mamy, czy to, co ludzie
mówili o moich zaręczynach, rzeczywiście miało znaczenie? Albo o moim nowym samochodzie? Lub o
tajemniczym przyjęciu mnie do college’u należącego do Ivy League? Czy też o błyszczącej czarnej
karcie kredytowej, która zdawała się parzyć moją tylną kieszeń?
- No właśnie, kogo obchodzi, co sobie myślą – wymamrotałam pod nosem.
- Hm, proszę pani? – zawołał mnie jakiś męski głos.
Odwróciłam się i natychmiast tego pożałowałam.
Dwóch mężczyzn stało obok luksusowej terenówki z przypiętymi na dachu nowiutkimi kajakami. Nie
patrzyli na mnie, obaj gapili się na mój samochód.
Osobiście nie rozumiałam tego. Byłam dumna, że rozróżniałam symbole Toyoty, Forda i Chevroleta. To
auto było czarne, lśniące i ładne, ale dla mnie to wciąż było tylko auto.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale możesz mi powiedzieć, jakim samochodem jeździsz? – spytał
wyższy.
- Eee, Mercedesem, prawda?
- Tak – odpowiedział uprzejmie, podczas gdy jego niższy towarzysz wywrócił oczyma, słysząc moją
odpowiedź. – Wiem. Ale zastanawiałem się, czy to... jeździsz Mercedesem Guardianem? – mężczyzna
wymówił tę nazwę z szacunkiem. Miałam wrażenie, że doskonale dogadałby się z Edwardem, moim... moim
narzeczonym (naprawdę nie byłam w stanie przyzwyczaić się do myśli, że do ślubu pozostało kilka dni). –
One jeszcze nie powinny być dostępne w Europie – kontynuował. – I przy tym pozostańmy.
Jego wzrok śledził kontury mojego samochodu, które dla mnie nie różniło się niczym od każdego innego
mercedesa. Ale co ja tam wiedziałam? Ja tymczasem szybko rozważyłam moje problemy ze słowami
takimi jak narzeczony, ślub, mąż itd.
Po prostu nie potrafiłam tego ułożyć sobie w głowie.
Z jednej strony byłam wychowywana, by wzdrygać się na samą myśl o zwiewnych białych sukniach i
bukietach kwiatów. Co więcej, nie potrafiłam pogodzić koncepcji statecznego, szanowanego, nudnego
męża z moją koncepcją Edwarda. To tak, jakby obsadzić archanioła w roli księgowego. Nie umiałam
wyobrazić sobie go w żadnej zwyczajnej roli.
Jak zwykle, gdy tylko zaczynałam myśleć o Edwardzie, zatraciłam się w powodujących zawroty głowy
marzeniach. Nieznajomy musiał chrząknąć, żeby przyciągnąć ponownie moją uwagę. Ciągle czekał na
odpowiedź dotyczącą modelu samochodu.
- Nie wiem – przyznałam szczerze.
- Nie masz nic przeciwko, żebym zrobił sobie z nim zdjęcie?
Chwilę zajęło mi przetrawienie tej informacji.
- Serio? Chce pan zrobić sobie zdjęcie z samochodem?
- Jasne, nikt mi nie uwierzy, jeśli nie będę miał dowodu.
- Eee. Dobrze. Niech będzie.
Wyjęłam pistolet dystrybucyjny i odłożyłam go na miejsce, potem wślizgnęłam się na przednie siedzenie,
by się skryć. Tymczasem zapaleniec wygrzebał olbrzymi, wyglądający na profesjonalny, aparat
fotograficzny z plecaka. On i jego przyjaciel po kolei pozowali przed maską, a potem poszli zrobić
zdjęcie z tyłu samochodu.
- Tęsknię za moją furgonetką – zaskamlałam do siebie.
Bardzo w porę – może nawet za bardzo – moja furgonetka wydała ostatnie tchnienie akurat kilka
tygodni po tym, jak ja i Edward zawarliśmy nierówny kompromis. Jednym z ustaleń było to, że będzie
mógł mi sprawić nowe auto, jeśli moje stare się zepsuje. Edward zaklinał się, że można się było tego
spodziewać, gdyż moja furgonetka miała długie, wyczerpujące życie, a potem umarła śmiercią naturalną.
Według niego. A ja oczywiście nie miałam możliwości, by zweryfikować tę historię lub spróbować
przywrócić auto do życia na własną rękę. Mój ulubiony mechanik... Powstrzymałam tę myśl, nie chcąc jej
kończyć. Zamiast tego zaczęłam przysłuchiwać się przytłumionym głosom mężczyzn na zewnątrz.
- ...zionął w niego miotaczem ognia na filmiku w Internecie. Nawet nie naruszył lakieru.
- Oczywiście, że nie. Mógłbyś przejechać czołgiem przez to cudeńko. Nie jest raczej przeznaczone na
nasz rynek. Zaprojektowano go głównie dla dyplomatów na Środkowym Wschodzie, handlarzy bronią i
baronów narkotykowych.
- Myślisz, że ona...? – spytał niższy ciszej. Pochyliłam głowę.
- Hm – powiedział wyższy. – Być może. Nie potrafię sobie wyobrazić, po co komuś tutaj szyby
rakietoodporne i dwutonowe opancerzone nadwozie. Pewnie zmierza w stronę jakiegoś bardziej
niebezpiecznego miejsca.
Opancerzone nadwozie. Dwutonowe opancerzone nadwozie. Rakietoodporne szyby? Świetnie. Co się
stało ze starymi, dobrymi szybami kuloodpornymi?
Cóż, przynajmniej teraz to miało jakiś sens – dla kogoś o wypaczonym poczuciu humoru.
To nie tak, że nie oczekiwałam, iż Edward wykorzysta naszą umowę, by móc dać dużo więcej niż miałby
otrzymać. Zgodziłam się, by mógł wymienić moją furgonetkę, jeśli będzie trzeba, ale nie spodziewałam
się, że ten moment nadejdzie tak szybko. Kiedy zostałam zmuszona przyznać, że moja furgonetka stała
się niczym więcej jak nieruchomym hołdem dla klasycznych Chevroletów na moim podjeździe, zdawałam
sobie sprawę, że ten pomysł z wymianą samochodu zapewne wprowadzi mnie w zakłopotanie. Skupi na
mnie natrętne spojrzenia i szepty. Miałam rację co do tej części. Ale nawet w moich najczarniejszych
wyobrażeniach nie przewidziałam, że kupi mi dwa samochody.
To był ten samochód „przed”. Powiedział, że jest wypożyczony i że zwróci go po ślubie. To wszystko nie
miało dla mnie żadnego sensu.
Aż do teraz.
Ha, ha. Ponieważ byłam tak kruchym człowiekiem, ściągającym na siebie wszelkie wypadki, ofiarą
swojego własnego niebezpiecznego pecha, że najwyraźniej potrzebowałam samochodu odpornego na
czołgi, by mnie ochronić. Komiczne. Byłam przekonana, że on i jego bracia świetnie się bawili za moimi
plecami.
Lub może, ale tylko może, cichy szept odezwał się w mojej głowie, to nie jest żart, głupia. Może on
naprawdę tak się o ciebie martwi. To nie byłby pierwszy raz, kiedy posunął się odrobinę za daleko, by
mnie chronić.
Westchnęłam.
Jeszcze nie widziałam samochodu „po”. Był ukryty pod płótnem w najgłębszym zakamarku garażu
Cullenów. Wiedziałam, że większość ludzi do tej pory zdążyłaby już podejrzeć, ale ja naprawdę nie
chciałam wiedzieć.
To auto prawdopodobnie nie było opancerzone, ponieważ po miesiącu miodowym nie będę tego
potrzebować. Niezniszczalność była tylko jednym z wielu przywilejów, których nie mogłam się doczekać.
Najlepszym elementem bycia jednym z Cullenów nie były wcale drogie samochody czy imponujące karty
kredytowe.
- Hej! – zawołał wysoki mężczyzna, kładąc ręce na szybie i próbując zajrzeć do środka. – Skończyliśmy.
Wielkie dzięki!
- Nie ma za co – odpowiedziałam, a potem spięta odpaliłam silnik i nacisnęłam pedał bardzo delikatnie...
Nie ważne, ile już razy wracałam do domu znajomą trasą, wciąż nie potrafiłam zignorować odpornych na
deszcz plakatów. Każdy z nich, czy to przyklejony do słupa telefonicznego, czy do znaku drogowego, był
świeżym policzkiem wymierzonym we mnie. Bardzo zasłużonym.
Mój umysł powrócił do tamtej myśli. Wcześniej potrafiłam ją zagłuszyć. Ale na tej drodze nie mogłam
jej uniknąć. Nie ze zdjęciami mojego ulubionego mechanika migającymi obok mnie w regularnych
odstępach.
Mój najlepszy przyjaciel. Mój Jacob.
Plakaty – „Czy widziałeś tego chłopca?” – nie były pomysłem ojca Jacoba. To mój ojciec, Charlie,
wydrukował je i porozwieszał w mieście. Nie tylko w Forks, ale także w Port Angeles, Sequim, Hoquiam,
Aberdeen i w każdym innym mieście na półwyspie Olympic. Poza tym upewnił się, że wiszą one również
we wszystkich komisariatach policji w stanie Waszyngton. Jego własny komisariat miał nawet całą
korkową tablicę poświęconą poszukiwaniom Jacoba. Korkową tablicę, która była prawie pusta ku jego
rozczarowaniu i frustracji.
Rozczarowany był nie tylko brakiem jakichkolwiek informacji. Najbardziej zawiedziony był postawą
Billy’ego, ojca Jacoba oraz jego najlepszego przyjaciela.
Zawiedziony, bo Billy nie chciał bardziej zaangażować się w poszukiwania swojego szesnastoletniego
zbiega, bo Billy odmówił rozwieszania plakatów w La Push – rezerwacie na wybrzeżu, który był domem
Jacoba, bo Billy wydawał się pogodzony ze zniknięciem Jacoba, jak gdyby nic już nie mógł zrobić. Wedle
jego słów – „Jacob jest już dorosły. Wróci do domu, jeśli będzie chciał”.
Charlie był także zawiedziony mną, gdyż stanęłam po stronie Billy’ego.
Również nie rozwieszałam plakatów. Ponieważ zarówno ja, jak i Billy, wiedzieliśmy, gdzie był Jacob -
ogólnie rzecz biorąc – i wiedzieliśmy też, że nikt nie widział tego chłopca.
Przez te plakaty w moim gardle uformowała się gula, a oczy zapiekły mnie od łez. Byłam wdzięczna, że w
tę sobotę Edward był na polowaniu. Gdyby zobaczył moją reakcję, także poczułby się fatalnie.
Oczywiście fakt, że była sobota, miał też swoje ujemne strony. Gdy powoli i ostrożnie skręciłam na
swoją ulicę, dostrzegłam radiowóz ojca na podjeździe przez domem. Znów urwał się z wędkowania.
Wciąż dąsał się z powodu ślubu.
Więc nie będę mogła skorzystać z telefonu w domu. Ale musiałam zadzwonić...
Zaparkowałam przy krawężniku obok Chevroleta i wyciągnęła ze schowka komórkę, którą Edward dał mi
w razie nagłych wypadków. Zadzwoniłam, trzymając palec na przycisku kończącym rozmowę. Na wszelki
wypadek.
- Słucham? – odezwał się Seth Clearwater. Westchnęłam z ulgą. Byłam zbyt tchórzliwa, żeby rozmawiać
z jego siostrą Leah. Wyrażenie „urwać komuś głowę” w przypadku Leah nie sprowadzało się jedynie do
...
MISIOMM