Leśmian Bolesław - W malinowym chruśniaku
* * *W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiemZapodziani po głowy, przez długie godzinyZrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. Bąk złośliwie huczał basem, jakby straszył kwiaty,Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,Złachmianionych pajęczyn skrzyły się wisiory,I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty. Duszno było od malin, któreś, szepcząc rwała,A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoniOwoce, przepojone wonią twego ciała. I stały się maliny narzędziem pieszczoty,Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebieNie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty. I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu,A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła. * * * Śledzą nas... Okradają z ścieżek i ustroniZ trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pałaŚpieszno nam do łez szczęścia, to tchów naszej woni,Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała. Więc na przekór przeszkodom źrenicą bezradnąChłoniemy się nawzajem, niby dwa bezdroża,A gdy powiek znużonych kotary opadną,Czujemy, żeśmy wyszli z uścisków z łoża. Nikt tak nigdy nie patrzał, nie bywał tak blady,I nikt do dna rozkoszy ciałem tak nie dotarł,I nie nurzał swych pieszczot bezdomnej gromadyW takim łożu, pod strażą takich czujnych kotar! * * * Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprzeŻaden szelest, co chętnie taje w niej i ginie.Czerwieniata wiewiórka skacze po sośninie,Żółty motyl się chwieje na złotawym koprze. Z własnej woli, ze śpiewnym u celu łoskotemZ jabłoni na murawę spada jabłko białe,Łamiąc w drodze kolejno gałęzie spróchniałe,Co w ślad za nim – spóźnione – opadają potem. Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiadyI podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem,A ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady,Zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem. * * * Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne:Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owionąć,Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć.Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne. Czekasz z dłonią na klamce i gdy drzwi otwiera,Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie,A ty w zamian przyciskasz moje ręce obieDo serca, które zawsze u drzwi obumiera. Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy knuł zbrodnię,Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami czarów.Sama ścielesz swe łóżko według swych zamiarów,By szczęściu i pieszczotom było w nim wygodnie. I zazwyczaj dopóty milczymy oboje,Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu.Ileż w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu!Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje. * * * Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota:Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu?Czy jest wśród Twoich pieszczot choć jedna pieszczota,Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu? Gniewu mego łza twoja wówczas nie ostudzi!Poniżam dumę ciała i uczuć przepychy,A ty mi odpowiadasz, żem marny i lichy,Podobny do tysią...
eminem_mathers