Dzień dziewiąty.doc

(996 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (Sobota 02

Dzień dziewiąty (Niedziela 10.08.2008)

Rano nie chciało mi się wstać, ani trochę. Słyszałem jak Abu składał namiot, coś nawet do niego powiedziałem, ale znowu mi się przysnęło i jak się ocknąłem to Abu już był daleko. Nie chciał nas budzić z rana, bo do domu miał szmat drogi, to wyjechał skoro świt.

Wstałem i ja, sąsiedzi już składali namioty, to nie będę gorszy. Reszta pod dachem jeszcze smacznie śpi. Zjadłem ostatnią chińską zupkę i chyba tym zapachem chińszczyzny pobudziłem resztę. Żona Bubera pewnie nas polubiła bo przygotowała pyszne śniadanie a ja na nieszczęście byłem już zapchany.

Po śniadanku wspólne zdjęcie i pora wracać do domku. Tyle dni pełnych wrażeń i tak szybko wszystko zleciało.

 

 

Ruszamy na wschód we czterech, Lucjan, Nocek, Cjt7 i ja, czyli Luca. Reszta z  Shippem jeszcze zostaje bo im się nie śpieszy. Andrzej i Grzeno zanocują u Shippa i dopiero na drugi dzień potną przez całą Polskę.

 

My jedziemy twardo dzisiaj. Nocek prowadzi a ja na szarym końcu.

Po drodze nieoczekiwanie trafiliśmy na Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Czasu nie było za wiele ale szkoda było zmarnować taki zbieg okoliczności. Najwyżej pół godziny później dojedziemy do domków. W Parku Miniatur sympatyczna pani przewodnik opowiadała nam historię zabytków, a w środku katedry grały nawet organy. Nie jestem koneserem ale to było chyba coś Bacha.

Wszystkie miniatury były dokładnym odwzorowaniem istniejących zabytków z najdrobniejszymi detalami. Wszystko oczywiście wykonane w odpowiedniej skali, ten dwumetrowy człowiek stojący przed katedrą też.

 

Wystarczy w jedno miejsce przyjechać i można zobaczyć wszystkie zabytki Dolnego Śląska i to z jakiej perspektywy.

Długo by tu opisywać ale może to niektórych zanudzić, wspomnę tylko o najciekawszych.

Zamek Czocha robi wrażenie już w miniaturze a w skali 1:1 musi być niesamowity.

Była też Świątynia Wang do której musieliśmy się tyle nachodzić a tu była w zasięgu kilku kroków.

No i w końcu mogłem się dokładnie przyglądnąć schronisku na Śnieżce, bez konieczności wdrapywania się w chmury.

Przez chwile było nawet widać oba schroniska, tyle, że to miniaturowe okazało się większe od tego na Śnieżce.

Czas nieubłaganie leci, słoneczko zaczyna przypiekać a my sypiemy ostro do przodu.

Po drodze chwila przerwy na podziwianie krajobrazów, humory dopisują, sprzęty chodzą lepiej jak przed wyprawą.

Jedziemy i jedziemy a tu drogi nie ubywa. Nocek prowadzi na autostradę i tam dajemy po garach. No i wtedy się zaczęło, spać, spać, spać. Monotonia jazdy prosto i niedobory snu z poprzednich dni zaczęły doskwierać. Jak jechaliśmy po górkach i lasach to nie było problemu a autostrada to masakra. Na szczęście w kufrze Cjt7 rozszczelniły się śledzie i powyskakiwały ze słoika pod wpływem drgań. Kombinezon przeciwdeszczowy Cjt7 był cały w śledziach a właściciel nie był zadowolony z tego faktu ale nam dzięki temu odechciało się spać. Co tu się dziwić, że czasem odkręca się jakaś śrubka jak nawet śledzie wymiękły.

Jedziemy twardo dalej, pora na mały odpoczynek.

 

 

Po sjeście znowu poziom adrenaliny mi podskoczył. Wyjeżdżamy z zatoczki, pierwszy Nocek, za nim Cjt7 i Lucjan. Patrzę na lewo, jadą puszki ale jeszcze i ja zdążę no to gaz i do przodu, no i widzę przede mną stojącego Lucjana. Kurcze blade byłem pewien, że wyjechał a on stoi, no to po hamulcach na maxa. Przednie koło traci przyczepność a ja już nie mam miejsca by odpuścić bo wjadę Lucjanowi w błotnik, ominąć nie mogę bo wpadnę pod puszki, no to trudno hamuje do końca i staram się utrzymać motocykl mimo zablokowanego przedniego koła. Na szczęście wyhamowałem, tylko na samym końcu oparłem moto na podnóżku. Wolałem swoje moto porysować niż uszkodzić coś w Romecie Lucjana. Brakło mi dosłownie 1 metr i obyło by się bez ślizgu przedniego koła. Człowiek całe życie się uczy, nie wolno do końca nic zakładać do póki się tego nie widzi na pewno. Ja założyłem, że Lucjan pojechał, a on się zatrzymał. Obrócenie głowy to jest ułamek sekundy, ale w tym czasie przejeżdża się kilka metrów, których brakuje potem przy hamowaniu.

Nic się jednak nie stało, podest się trochę poluzował to dociągnąłem śrubki i w drogę. Adrenalina poradziła sobie z uczuciem spania i czujność utrzymywałem w pełnej gotowości bo to przecież najwięcej wypadków zdarza się przy powrotach do domu.

 

Po drodze korzystaliśmy z dobrodziejstw gastronomii, ale, że weekend to trzeba się było trochę wyczekać zanim człowiek coś smacznie zjadł.

Przed Częstochową Nocek skręcił na Dąbrowę a my dalej jedziemy prosto.

W Częstochowie znowu trzeba było się rozdzielić Cjt7 ruszył na Warszawę, a ja z Lucjanem w kierunku Jędrzejowa.

Na koniec udało mi się uwiecznić zadowolonego z wyprawy Cjt7 na jego stalowym rumaku po lekkim tiuningu.

 

Zaczyna się ściemniać, to robimy małą przerwę pod zamkiem Olsztyn by ubrać się trochę cieplej.

Ruch dosyć spory bo ludzie wracają z weekendu, robi się ciemno i zimno, trzeba uważać i zwolnić trochę tępo.

Pod drodze jeszcze tankujemy, bo susza w zbiornikach i pomalutku kulamy się dalej.

 

Około godz. 23 jesteśmy u mnie w domu. Lucjan w końcu dał się namówić na kolacyjkę i nocleg, bo do domu ma jeszcze spory kawałek to zawsze lepiej sobie jeszcze przedłużyć wyprawę o jeden dzień.

 

Podsumowanie dnia dziewiątego:

Dzisiaj przejechaliśmy z Lucjanem 483km

Cjt7 podobnie a Nocek coś około350.

Natomiast Abu samotnie przeciął przez całą Polskę 719km. Po tygodniowej wyczerpującej wyprawie na koniec machnąć jeszcze tyle kilosów w pojedynkę, to należy się wielki szacun dla Abu.

 

Usterek tego dnia brak. 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin