Descartes Medytacje I i II.pdf

(244 KB) Pobierz
Microsoft Word - Rene Descartes Medytacje I i II.doc
René Descartes (Kartezjusz)
MEDYTACJE O FILOZOFII PIERWSZEJ
w których wykazuje się jasno istnienie Boga
i różnicę realną między duszą i ciałem człowieka
(Meditationes de prima philosophia, 1641, Méditations touchant la philosophie premiére,1647)
tłum. z wersji francuskiej Jan Hartman
Medytacja pierwsza
O tym, co można poddać w wątpliwość
Nie od dziś zauważam, że od najmłodszych lat przyjmowałem fałszywe poglądy za prawdę i że to,
co od tego czasu zbudowałem na tak źle upewnionych podstawach, musi być bardzo wątpliwe i niepewne.
Uznałem więc, że powinienem raz w życiu wyzbyć się wszystkich poglądów, które wcześniej zdarzyło
mi się przyjąć na wiarę, i - gdybym miał ustalić coś pewnego i trwałego w nauce - rozpocząć całkiem od
nowa i od podstaw. Takie przedsięwzięcie wydało mi się jednakże zbyt wielkie i dlatego zaczekałem z
nim, aż osiągnę wiek tak dojrzały, abym nie mógł już liczyć na to, że wiek jeszcze późniejszy będzie
bardziej odpowiedni do jego podjęcia. Mając takie powody do długiego odkładania sprawy, teraz, jak
sądzę, zrobiłbym błąd, zużywając na dalsze rozmyślania czas, który pozostał mi do działania. Dziś więc,
mając na uwadze swój projekt, pozbyłem się z duszy wszelkiego rodzaju trosk, tak że szczęśliwie nie
czuję się pobudzany przez żadne emocje, zapewniłem sobie całkowity spokój i oddaję się z powagą i
swobodą demontażowi wszystkich moich dawnych poglądów. Aby to osiągnąć, nie będę musiał jednak
koniecznie wykazywać, że są one fałszywe, czego zresztą być może nigdy nie mógłbym dokonać.
Wystarczy, że rozum przekonuje mnie, iż nie wolno mi mniej pilnie wystrzegać się dawania wiary temu,
co nie jest całkowicie pewne i niepowątpiewalne, niż temu, co wydaje mi się w oczywisty sposób
fałszywe - i dlatego należy odrzucić każde [przekonanie], w którym znajdę jakikolwiek powód do
wątpienia. A w tym celu nie będę potrzebował badać wszystkiego z osobna, co byłoby przecież pracą
nieskończoną, ale ponieważ zniszczenie fundamentów pociąga za sobą z koniecznością ruinę całej
budowli, wezmę się najpierw do samych zasad, na których opierały się wszystkie moje dawne poglądy.
Wszystko, co dotychczas uważałem za najbardziej prawdziwe i uzasadnione, przyjąłem od
zmysłów lub poprzez zmysły. Przekonywałem się już jednak niekiedy, że zmysły bywają zwodnicze, a
ostrożność nakazuje, by nie ufać całkowicie tym, którzy nas choć raz wprowadzili w błąd.
Wszelako jednak możliwe jest, że zmysły mylą nas czasem, jeśli chodzi o rzeczy słabo
dostrzegalne i bardzo oddalone, podczas gdy spotykamy wiele innych rzeczy, co do których nie można
rozsądnie mieć wątpliwości, mimo że są poznawane za pośrednictwem zmysłów - na przykład to, że
jestem tutaj i siedzę przy kominku, że mam na sobie szlafrok, że przytrzymuję ręką tę oto kartkę papieru i
inne rzeczy tego rodzaju. Jak mógłbym przeczyć, że te ręce i to ciało jest moje, o ile nie miałbym być
zarazem podobny do wielu chorych psychicznie, których mózgi są tak zmieszane i zaćmione przez czarne
1
wapory żółci, iż twierdzą uparcie, że są królami, będąc nędzarzami, że są odziani w złoto i purpurę, będąc
nadzy, albo też wyobrażają sobie, że są dzbanem albo że mają ciało ze szkła. Czyż nie byłbym równie
szalony jak oni, gdybym kierował się ich przykładem?
A jednak muszę tutaj zwrócić uwagę, że jestem człowiekiem i jako taki sypiam i przedstawiam
sobie w snach takie same rzeczy, a czasem nawet jeszcze mniej prawdopodobne, niż chorzy psychicznie
przedstawiają sobie na jawie. A ileż to razy zdarzało mi się śnić nocą, że jestem tutaj, że jestem ubrany i
siedzę przy kominku, chociaż leżałem nagi w łóżku. A teraz wydaje mi się przecież, że nie śnię, widząc
ten papier, że ta głowa, którą poruszam, nie jest uśpiona, że celowo i rozmyślnie wyciągam tę rękę i że ją
czuję - to, co dzieje się we śnie, nie jest ani tak jasne, ani tak wyraziste. Jednakże, gdy uważnie to
rozważam, to przypominam sobie, że często bywałem we śnie mylony przez podobne złudzenia. Biorąc
pod uwagę to spostrzeżenie, widzę z taką oczywistością, że nie ma żadnych pewnych wskazówek, dzięki
którym można by ściśle odróżnić jawę od snu, iż ogarnia mnie zdziwienie - zdziwienie tak wielkie, że
omal przekonuje mnie, iż faktycznie śpię.
Załóżmy więc teraz, że śpimy i że wszystkie te szczegóły, jak to, że otwieramy oczy, że
poruszamy głową, że wyciągamy ręce itp., są jedynie fałszem i złudzeniem. I pomyślmy też, że nasze ręce
ani nasze ciała nie są takie, jakimi je widzimy. Musimy wszelako przyznać co najmniej tyle, że to, co się
nam przedstawia we śnie, jest jak rysunki i obrazy, które mogły zostać wytworzone tylko dzięki
podobieństwu do czegoś rzeczywistego i prawdziwego, i że wobec tego co najmniej ogólnie rzecz biorąc,
takie rzeczy, jak oczy, głowa, ręce i całe ciało, nie są tylko dziełem wyobraźni, ale są rzeczywiste i [w
ogóle] istnieją. I malarze bowiem, gdy nawet starają się z całym kunsztem przedstawić syreny czy satyrów
w dziwacznych i niezwykłych postaciach, nie mogą przecież nadawać im kształtów i wyglądu całkowicie
nowego, lecz jedynie mieszają ze sobą i komponują części różnych zwierząt. A nawet gdyby ich
wyobraźnia miała być tak wyjątkowa, że mogliby wynaleźć coś tak nowego, iż nigdy wcześniej nie
widziano niczego podobnego, a więc ich dzieło przedstawiałoby coś czysto fikcyjnego i całkowicie
fałszywego, to z pewnością przynajmniej kolory, za pomocą których by je wytworzyli, musiałyby być
prawdziwe.
Z tych samych powodów, o ile jeszcze takie rzeczy, jak ciało ludzkie w ogóle, oczy, głowa czy
ręce w ogóle itp., mogą być czymś wyobrażonym, o tyle trzeba z koniecznością uznać, że przynajmniej
pewne rzeczy prostsze i bardziej powszechne są prawdziwe i istnieją, a poprzez ich zmieszanie (podobnie
jak mieszane są prawdziwe kolory) ukształtowane zostają wszystkie obrazy rzeczy, które znajdują się w
naszej myśli - czy to prawdziwe i rzeczywiste, czy to fikcyjne i fantastyczne.
Czymś takim [prostym i powszechnym] jest cielesność w ogóle i przynależna do niej
przestrzenność, podobnie jak kształt rzeczy przestrzennych, ilość [każdej z nich], czyli wielkość, ich
liczba, miejsce, gdzie się znajdują, czas, który odmierza ich trwanie itp. Dlatego też nie będziemy chyba
rozumować błędnie, jeśli powiemy, że fizyka, astronomia, medycyna i wszystkie inne nauki, które [w
swych wynikach] zależne są od rozważania rzeczy złożonych, są bardzo wątpliwe i niepewne, podczas
gdy arytmetyka, geometria i inne nauki tego rodzaju, które zajmują się wyłącznie rzeczami bardzo
prostymi i bardzo ogólnymi, nie dbając zbytnio o to, czy istnieją one w rzeczywistości, czy też nie,
zawierają w sobie coś pewnego i niepowątpiewalnego. Niezależnie bowiem od tego, czy czuwam, czy też
śpię, dwa plus trzy jest zawsze pięć, a kwadrat nigdy nie ma więcej niż cztery boki i nie wydaje się
możliwe, żeby prawdy tak jasne i tak oczywiste mogły być objęte podejrzeniem jakiejkolwiek fałszywości
czy niepewności.
Jednakowoż od dawna już jest w mej duszy przekonanie, że istnieje Bóg, który wszystko może i
który stworzył mnie i uczynił takim, jakim jestem. Lecz czy mogę wiedzieć, że nie sprawił on, że wcale
nie ma żadnej Ziemi, nieba, żadnego ciała przestrzennego, żadnego kształtu, żadnej wielkości, żadnego
miejsca, a mimo to ja mam spostrzeżenia zmysłowe tych wszystkich rzeczy, i że to wszystko wydaje mi
się istnieć w taki sposób, jak to widzę? A skoro uważam czasami, że inni mylą się w rzeczach, na których,
wedle ich własnego przekonania, bardzo dobrze się znają, to czy ja mogę wiedzieć, że Bóg nie sprawia, że
mylę się za każdym razem, gdy dodaję do siebie dwa i trzy lub gdy liczę boki kwadratu albo gdy wydaję
sąd o czymś jeszcze łatwiejszym, jeśli w ogóle można sobie wyobrazić coś łatwiejszego? Lecz może jed-
nak Bóg nie chciał, bym był łudzony w taki sposób, skoro przecież mówi się o Bogu, że jest w
2
najwyższym stopniu dobry? Jednakże gdyby sprawianie, abym się mylił wciąż, kłóciło się z dobrocią
Boga, to przecież byłoby z nią sprzeczne i to, aby pozwalał mi mylić się choćby tylko czasami, a przecież
nie mogę wątpić, że właśnie na to pozwala. Zdarzyć się mogą osoby, które w tym miejscu wolałyby raczej
zaprzeczyć istnieniu tak potężnego Boga, niż uwierzyć, że wszystko inne jest niepewne. Teraz nie
spierajmy się jednak z nimi i załóżmy, po ich myśli, że wszystko to, co powiedziano tu o Bogu, jest
wymysłem. Wtenczas cokolwiek mieliby przypuszczać o moim pochodzeniu - skąd się wziąłem i kim
jestem - a więc niezależnie od tego, czy przypisywaliby to jakiemuś przeznaczeniu czy zrządzeniu losu,
czy też przypadkowi lub ciągowi powiązanych ze sobą zdarzeń, albo jeszcze czemuś innemu, to skoro
popełniać błędy i mylić się oznacza niedoskonałość, to im mniej potężnemu sprawcy przypisywaliby moje
powstanie, tym bardziej byłoby prawdopodobne, że jestem tak niedoskonały, że mylę się zawsze. Na takie
argumenty nie potrafię już nic odpowiedzieć, lecz w końcu muszę też wyznać, że nie ma już nic, w czego
prawdziwość dawniej wierzyłem, a czego w jakiś sposób nie mógłbym poddać w wątpliwość, i to wcale
nie z braku rozwagi ani z lekkomyślności, lecz na podstawie racji bardzo silnych i w poważny sposób
przemyślanych. W takim razie, skoro chcę znaleźć w nauce coś pewnego i uzasadnionego, to nie wolno
mi mniej starannie wystrzegać się dawania wiary [tym przekonaniom] niż temu wszystkiemu, co jest w
sposób oczywisty fałszywe.
Ale też samo wypowiedzenie tych uwag nie wystarczy - trzeba je zachować w pamięci. Dawne
potoczne mniemania powracają bowiem często w moich myślach, tak jakby ich długotrwała poufałość ze
mną dawała im prawo zajmowania miejsca w mej duszy wbrew mojej woli i zawładnięcia niemalże
moimi przekonaniami. Nie odzwyczaję się jednak od posłuszeństwa i zaufania wobec nich dopóty, dopóki
będę je uważał za to, czym naprawdę są, czyli za takie, które są w pewien sposób wątpliwe, jak to właśnie
pokazałem, lecz jednak bardzo prawdopodobne, to znaczy mające za sobą znacznie więcej powodów, aby
w nie wierzyć, niż aby je negować. Dlatego też dobrze zrobię, jak sądzę, przyjmując z rozmysłem
podejście wprost przeciwne i zwodząc samego siebie, i udając przez jakiś czas, że wszystkie te mniemania
są całkowicie fałszywe i fantastyczne. Dzięki temu będę mógł zrównoważyć dawne pochopne
przesądzenia nowymi, przez co nie będą już one wpływać, ani z jednej, ani z drugiej strony, na mój osąd,
co też uwolni go od władzy złych nawyków i sprawi, że nie będzie już spychany z prostej drogi, która
może zaprowadzić go do poznania prawdy. Jestem bowiem przekonany, że w postępowaniu tym nie może
być niebezpieczeństw ani błędów i że w swym wątpieniu nie mógłbym przesadzić, skoro obecnie nie
chodzi o działanie, lecz o rozważanie i poznanie.
Przyjmę więc teraz założenie, że wprawdzie nie Bóg, który jest w najwyższym stopniu dobry i jest
najwyższym źródłem prawdy, lecz że jakiś zły demon, tyleż przebiegły i zwodniczy, ile potężny, użył
całej swej zmyślności, ażeby mnie wprowadzić w błąd. Będę myślał, że niebo, powietrze, Ziemia, kolory,
kształty, dźwięki i wszystkie inne rzeczy zewnętrzne są jedynie złudzeniami i zjawami, którymi posłużył
się on, aby zastawić sidła na mą łatwowierność. Będę o sobie samym sądził, że nie mam rąk ani oczu, ani
ciała, ani krwi, ani żadnych zmysłów, a jedynie fałszywie wierzyłem, iż mam to wszystko. Będę uparcie
trwał przy tej myśli i chociaż w ten sposób nie będę w stanie dojść do poznania żadnej prawdy, to
przynajmniej będę zdolny zawiesić swój sąd. Dlatego też z największą troską zadbam o to, aby nie przyjąć
żadnego fałszywego przekonania, i przygotuję swą duszę na wszystkie podstępy tego wielkiego
zwodziciela, tak aby, jakkolwiek byłby on potężny i przebiegły, i tak nie mógł mi nigdy nic narzucić.
Lecz przedsięwzięcie to jest żmudne i pracochłonne, a tymczasem coś na kształt lenistwa wciąga
mnie niepostrzeżenie z powrotem w naturalny bieg mego życia. I całkiem jak niewolnik, który radując się
we śnie wyobrażoną wolnością, gdy tylko zacznie podejrzewać, że ta wolność jest jedynie snem, boi się
obudzić i oddaje się jeszcze przyjemnym złudzeniom, aby jak najdłużej go zwodziły, również i ja
popadam niepostrzeżenie dla mnie samego z powrotem w swoje dawne mniemania i boję się obudzić z tej
drzemki, w obawie, czy aby pracowite czuwanie, które miałoby nastąpić po spokojnym odpoczynku,
zamiast dostarczyć mi dziennego światła do poznawania przeze mnie prawdy, nie okaże się przynosić go
za mało, aby rozjaśnić wszystkie mroki trudności, które właśnie zostały poruszone.
3
Medytacja druga
O naturze duszy ludzkiej i że łatwiej ją poznać niż ciało
Wczorajsze moje rozważanie napełniło mą duszę tyloma wątpliwościami, że odtąd nie będę już
zdolny ich zapomnieć. A jednak nie widzę też, w jaki sposób mógłbym je rozstrzygnąć i zupełnie tak
jakbym nagle został rzucony na głęboką wodę - jestem zaskoczony, iż nie mogę oprzeć stóp o dno ani
płynąć utrzymując się na powierzchni. A jednak dołożę wszelkich starań, aby nadal trzymać się tej samej
ścieżki, na którą wstąpiłem wczoraj, oddalając się od tego wszystkiego, w stosunku do czego mógłbym
wyobrazić sobie najlżejszą choćby wątpliwość, tak samo, jakbym wiedział, że jest to całkowicie fałszywe.
I będę szedł nadal tą ścieżką, aż napotkam coś pewnego, a jeśli już nie będzie można inaczej, to tak da-
leko, aż dowiem się na pewno, że nic pewnego na świecie nie ma. Archimedes domagał się tylko pewnego
i nieruchomego punktu oparcia, aby móc poruszyć Ziemię. Dlatego i ja miałbym chyba prawo do wielkich
oczekiwań, gdyby dane mi było znaleźć choćby jedną rzecz pewną i niepowątpiewalną.
Przyjmuję więc, że wszystkie rzeczy, które widzę, są fałszywe; uznaję, że nigdy nie było tego
wszystkiego, co moja wypełniona kłamstwami pamięć mi przedstawia; myślę [o sobie jako] nie mającym
żadnych zmysłów: sądzę, że ciało, kształt, przestrzenność, ruch i miejsce są jedynie fikcjami duszy. Co
zatem będzie można uznać za prawdę? Być może nic, chyba że to jedno tylko, iż nic w świecie nie jest
pewne.
Lecz może jednak jest taka rzecz, inna niż wszystkie, które właśnie uznałem za niepewne, co do
której nie można by już mieć najmniejszych wątpliwości? Czyż nie jakiś bóg lub jakaś inna moc wpro-
wadza w mą duszę obecne me myśli? Nie jest to konieczne, być może bowiem jestem zdolny wytworzyć
je sam z siebie. Więc przynajmniej ja sam może jestem czymś? Zaprzeczyłem już wprawdzie, jakobym
miał jakieś zmysły lub ciało, a jednak waham się, [nie wiedząc] co z tego wynika? Czy jestem tak zależny
od ciała i od zmysłów, że nie mógłbym istnieć bez nich? Ale też sam przyjąłem, że nie ma w ogóle
niczego w świecie - żadnego nieba, ziemi, żadnych dusz ani ciał. Czy nie przyjąłem tym samym, że i mnie
samego wcale nie ma? Ale jakżeby tak? Bez wątpienia byłem, skoro powziąłem jakieś przekonanie lub
choćby coś pomyślałem. Wprawdzie jest jakiś zwodziciel, nie wiem jak potężny, który używa całej swej
przebiegłości, by mnie wciąż wprowadzać w błąd. Więc bez wątpienia ja jestem, skoro on mnie zwodzi.
Niech mnie więc zwodzi, ile chce, a i tak nie sprawi, abym był niczym, jeśli tylko będę myślał, że jestem
czymś. W ten sposób, po dokładnym zastanowieniu i uważnym rozważeniu wszystkiego, uznać należy za
ustaloną tę konkluzję, iż stwierdzenie : jestem, istnieję jest z koniecznością prawdziwe, ilekroć je
wypowiadam lub pojmuję w duchu.
Lecz będąc pewnym, że jestem, nie wiem jeszcze z dostateczną jasnością, jaki jestem. Dlatego też
muszę teraz bardzo uważać, aby nieostrożnie nie wziąć czegoś innego za siebie samego i nie popaść w
błąd w tym poznaniu, które uważam za pewniejsze i bardziej oczywiste niż wszystkie inne, które miałem
dotąd. Dlatego też rozważę teraz ponownie wszystko, czym - jak sądziłem, zanim powziąłem te
rozmyślania - jestem. Z dawnych zaś swych mniemań usunę wszystko, co może zostać choćby w
najmniejszym stopniu podważone za pomocą argumentów, które zostały tu przywołane, tak aby zostało
wyłącznie to, co jest całkowicie pewne i niepowątpiewalne. Za cóż się więc dotąd uważałem? Bez
zastrzeżeń uważałem, że jestem człowiekiem. Ale kim jest człowiek? Czy powiem, że jest to zwierzę
rozumne? Na pewno nie, bo wtedy musiałbym zbadać co to jest zwierzę i co to znaczy rozumny i w ten
sposób wychodząc od tego pytania, niepostrzeżenie popadłbym w nieskończoną ilość innych - trudniej-
szych i bardziej kłopotliwych, a przecież nie chciałbym marnować tej niewielkiej ilości wolnego czasu,
która mi pozostała, na rozwiązywanie podobnych trudności. Raczej już skupię się tu na badaniu tych
myśli, które dotychczas podsuwała mi sama moja istota, kiedy tylko oddawałem się rozważaniu swego
bytu. Uważałem się więc najpierw za posiadającego twarz, ręce, ramiona i całą tę maszynerię kości i
mięśni, którą widzimy i u trupa i którą nazywałem słowem "ciało". Uważałem ponadto, że się odżywiam,
chodzę, odczuwam i myślę a wszystkie te działania przypisywałem duszy. Nie zastanawiałem się jednak
4
nad tym, czym właściwie jest ta dusza, a jeśli już, to wyobrażałem sobie, że jest ona czymś krańcowo
ulotnym i subtelnym, jak powiew wiatru, ogień czy tchnienie, które przenikałoby grubsze moje części i
rozchodziło się w nich. Jeśli zaś chodzi o ciało, to nigdy nie miałem żadnych wątpliwości co do jego
natury. Uważałem, że znam ją dokładnie, a gdybym chciał ją wyjaśnić za pomocą pojęć, które wtenczas
posiadałem, to opisałbym ją w ten sposób: Przez ciało rozumiem wszystko, co może zostać obrysowane
jakąś figurą, co może zostać umieszczone w pewnym miejscu i wypełnić jakąś przestrzeń w taki sposób,
że wszystkie inne ciała będą z niej wykluczone, co może być spostrzeżone zmysłowo przez dotyk, wzrok,
słuch, smak lub węch, co może zostać na różne sposoby wprawione w ruch, chociaż nie samo przez się,
lecz przez coś innego, co je dotyka i od czego otrzymuje impuls (mocy bowiem samorzutnego wprawiania
się w ruch, podobnie jak odczuwania i myślenia, w żadnym razie nie przypisywałem naturze ciała;
przeciwnie - dziwiłem się raczej, widząc, że podobne zdolności spotyka się w pewnych ciałach).
Więc w końcu, kimże jestem, skoro założę, że jest jakiś demon, niebywale potężny i, jeśli wolno
tak powiedzieć, złośliwy i przebiegły, który używa całej swej mocy i całej swej zmyślności, aby
wprowadzić mnie w błąd? Czy wolno mi twierdzić, że mam choćby cokolwiek z tych własności, które
właśnie przypisałem naturze ciała? Zatrzymuję się nad tym z uwagą, wszystkie je wciąż na nowo
rozważam i nie znajduję żadnej, o której mógłbym powiedzieć, że mi przysługuje. Nie ma potrzeby, abym
trudził się ich wyliczaniem. Przejdźmy więc do własności duszy i zobaczmy, czy są wśród nich takie,
które przysługiwałyby mnie. Najpierw będzie to odżywianie się i poruszanie. Skoro jednak miałoby być
prawdą, że nie mam już ciała, to będzie też prawdą, że nie mogę się ani odżywiać, ani poruszać. Inna
własność to odczuwanie. Również i odczuwać nie mogę bez ciała, jakkolwiek zdawało mi się kiedyś, że
odczuwałem różne rzeczy podczas snu, lecz budząc się, stwierdzałem, że faktycznie wcale ich nie odczu-
wałem. Jeszcze inna własność to myślenie i tu stwierdzam, że myśl jest atrybutem, który mi przysługuje i
który nie może być oddzielony ode mnie. Jestem, istnieję - to pewne. Jak długo jednak? Otóż tak długo,
jak długo myślę. Bo też być może mogłoby się tak stać, gdybym całkowicie przestał myśleć, że
jednocześnie przestałbym całkowicie istnieć. Obecnie przyjmuję [jednak] tylko to, co jest prawdziwe w
sposób konieczny. Jestem więc, mówiąc ściśle, czymś, co myśli, to znaczy duszą, umysłem czy rozumem,
które to pojęcia mają znaczenie wcześniej mi nie znane. Jestem więc czymś prawdziwym i naprawdę
istniejącym. Ale czym? Powiadam na to: czymś, co myśli. I czym jeszcze? Wysilę swą wyobraźnię, by
przekonać się, czy nie jestem może czymś ponadto. Nie jestem bynajmniej tym zespołem członków, który
nazywa się ciałem ludzkim; nie jestem też żadnym subtelnym powietrzem, ulotnym i przenikliwym, które
rozpościerałoby się we wszystkich jego częściach. Nie jestem żadnym powiewem, tchnieniem czy
oparem, ani niczym takim, co mógłbym sobie wymyślić lub wyobrazić, jako że założyłem, iż wszystko to
jest niczym - trwając przy tym założeniu, stwierdzam [jednak], że nie przestaję być pewien, że jestem [w
ogóle] czymś.
Ale być może jest tak, że te wszystkie rzeczy, o których zakładam, że nimi nie jestem, bo ich nie
znam, faktycznie wcale nie są czymś różnym ode mnie takiego, jakiego znam. Nic mi o tym nie wiadomo;
nie zajmuję się tym teraz - wydaję sądy jedynie w sprawach, które są mi wiadome: wiem zaś, że istnieję, i
szukam odpowiedzi na pytanie, kim jestem ja, który wie już, że jest. Otóż jest całkiem pewne, że moja
świadomość własnego bytu, powzięta z taką precyzją, bynajmniej nie zależy od rzeczy, których istnienie
nie jest mi jeszcze wiadome. Wobec tego nie zależy ona od niczego, co mógłbym sfingować w wyobraźni.
Zresztą same słowa "sfingować" i "wyobrażać sobie" zaświadczają, że byłoby błędem [tak myśleć].
Mianowicie fikcją byłoby, gdybym wyobrażał sobie, że jestem czymś, gdyż wyobrażać sobie to nic
innego, jak myśleć o kształcie lub obrazie jakiejś rzeczy materialnej. Tak więc wiem już z pewnością, że
jestem i że w zasadzie mogłoby okazać się, iż wszystkie takie wyobrażenia, a ogólnie: wszystko, co
odnosi się do natury ciała, to tylko fikcje i złudzenia. Wobec tego widzę jasno, że równie niesłuszne
byłoby powiedzenie "wysilę wyobraźnię, aby dowiedzieć się dokładnie, kim jestem", co powiedzenie
"chociaż teraz nie śpię i spostrzegam coś rzeczywistego i prawdziwego, wszelako jednak spostrzegając to
jeszcze nie dość jasno, postaram się znowu zasnąć, aby sny ukazały mi to wszystko prawdziwiej i z
większą naocznością". Stąd też widzę z całą oczywistością, że nic, co mógłbym pojąć dzięki wyobraźni,
nie wchodzi w zakres mojej wiedzy o sobie samym, i że trzeba, bym umysł swój zwolnił i odwrócił od
tego rodzaju ujęć, dzięki czemu będzie mógł poznać naprawdę dokładnie swą własną naturę.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin