Howard Robert E. - Conan - Conan i prorok ciemności.pdf

(954 KB) Pobierz
Howard Robert E. - Conan - Conan i prorok ciemnoœci
Jeffrey Archer
Conan i prorok ciemności
Łaknący zemsty osiągną ją. W Dzień Ostatni, w godzinie Oślepiającego Światła. W kraju, gdzie
ostatni ze StaroŜytnych wstąpił na Szare Ziemie.
I dany będzie Znak. Gdy Czarna Moc zniszczy samą siebie, ujrzą wzlatujące czarne światło.
Niechaj gotują się do Nieuniknionego. I rozewrą się Wrota, które są wszerz aŜ po krańce ziemi, w
głąb do czarnych wrzących kamieni i jeszcze głębiej.
I załopocze Sztandar Zemsty. I wystąpi StaroŜytny Legion. A na przodzie będzie ten, którego
poznają po Hełmie jego. A z tyłu — idący śladem. I w proch się obrócą grody i sioła. I wniwecz się
obrócą narody i rasy. I odrzucą bogów swoich. AŜeby pokornym być StaroŜytnym i ich
przykazaniom. Albowiem ci, którzy zwycięŜyli, nie będą mieć litości dla pokonanych...
Ale jeśli z woli bogów umrze nie ten, kto umrzeć powinien, przychodzący w ślad za pierwszymi
rozleją się czernią po świecie i nie stanie ni ziemi, ni wody, ni ludzi, ni bydląt. A tylko ten, kto
przeŜył, zdoła dwa razy zabić martwego i zawrzeć Wrota...
Khorajskie warowne miasto Vagaran było bogate i kwitnące -leŜało bowiem na skrzyŜowaniu
kupieckich szlaków. Haszyd, nominalny władca Vagaranu, był jedynym panem okolicznych ziem.
śycie w samym mieście i pobliskich wsiach, kierowane Ŝelazną ręką Haszyda, płynęło spokojnie i
równomiernie, bez zamieszek i powstań;
-5-
potęŜna armia odpierała rzadkie najazdy cudzoziemców, przede wszystkim Semitów. Vagarańscy
wojownicy pod przywództwem swojego władcy takŜe składali wizyty pogranicznym siołom
sąsiednich państw i wracali z bogatym łupem. Dlatego pieniądze z Vaga-ranu wpływały do skarbca
stolicy regularnie i bez opóźnień, a posłańcy królowej Kothu, którego prowincjąbyła Khoraja, nie
narzucali się zbytnio Haszydowi.
Miasto leŜało w zachodniej części Khorai. W przeciwieństwie do pozostałych terenów kraju, gdzie
dominowały piaszczyste pustynie, tutaj przewaŜały skały i kamieniste pustkowia.
Vagaran, zbudowany na wznoszącym się łagodnie wzgórzu, z lotu ptaka przypomina ogromny
nieregularny pięciokąt, otoczony przeraŜającym murem. Trzy jego kąty spoglądają na południowy
zachód, południe i południowy wschód, w stronę Shemu, a dwa pozostałe - na wschód, w głąb
Khorai. KaŜdy z kątów zwieńczony jest wysoką wieŜą, na której dzień i noc trzymają wartę
zmieniające się straŜe. W Va-garanie są dwie bramy: Wschodnia - będąca wschodnią tylko z
nazwy, przy której zazwyczaj trzyma straŜ pięciu straŜników, zajmujących się wyłącznie
sprawdzaniem przywoŜonych przez kupców towarów, i Południowo-Wschodnia - potęŜna,
zbudowana z trzech części.
Jej pierwsza część to znajdująca się po zewnętrznej stronie bramy płyta ze ściśle przylegających do
siebie cisowych desek spiętych metalowymi klamrami. Podniesiona płyta całkowicie zamyka
przejście. Na sygnał naczelnika straŜy Jassina spuszczana na łańcuchach, kładzie się w poprzek
fosy z pionowymi ścianami i zamienia w most - po nim i tylko po nim mogą wjechać do miasta
goście z innych państw, kupcy, wędrowcy... albo nieprzyjacielskie wojska. Za płytą znajduje się
dwuskrzydłowa brama, zamykana na ogromny skobel, wyciosany z całego dębowego pnia -
pokonać tę przeszkodę moŜna tylko taranem. Ale jeśli wrogowi mimo wszystko uda się sforsować
fosę, opuścić most, czyli przecinać utrzymujące go w pionie łańcuchy, i staranować bramę pod
deszczem strzał i strumieniami wrzącej smoły, to na samym końcu przejścia czekać będzie na
niego przeszkoda praktycznie nie do pokonania: krata z mocnych metalowych prętów grubości
ludzkiego ramienia.
Zazwyczaj krata jest podniesiona, dwuskrzydłowa brama otwarta, most zaś od świtu do zmroku
opuszczony. Wszak to główna droga do miasta. Co prawda, jest jeszcze tajne przejście, prowadzące
z podziemi pałacowych do granicy Khorai, ale o nim moŜna nie wspominać: w tej historii nie
odegra Ŝadnej roli.
-6-
Na szczycie wzgórza stoi pałac Haszyda - złowieszcza szara bryła wzniesiona z gigantycznych
granitowych bloków. Sąw nim setki przestronnych komnat i dziesiątki bogato urządzonych sal.
Głęboko pod nimi, w skale pod fundamentem wyrąbano labirynt; kamienne ciało ziemi zryto siecią
wijących się korytarzy z chytrymi zasadzkami i ślepymi uliczkami, studniami ponurych cel, gdzie
zamknięto licznych więźniów, i podziemiami, w których ukryto niezliczone skarby Haszyda. Ten,
kto nie zna planu labiryntu, nigdy nie znajdzie skarbów, a ten, kto zdoła wydostać się z podziemnej
celi, nigdy nie wyjdzie na powierzchnię i nie zobaczy słońca...
Pałac ma przestronny półokrągły taras. Z niego Haszyd często ogląda walki gladiatorów - ulubioną
rozrywkę vagarańczyków, co tydzień spędzających wolny czas na połoŜonej pod tarasem ogromnej
arenie. Na tym tarasie Haszyd przyjmuje zazwyczaj waŜnych gości, posłów, a takŜe przyjaciół.
Wokół pałacu, nieco poniŜej zbocza wzgórza, leŜą dzielnice miejscowej arystokracji - wielmoŜów,
urzędników, dworaków satrapy, kupców. Im niŜej, tym domy są biedniejsze - aŜ do murów, gdzie
mieszczą się chałupy nędzarzy, nory włóczęgów i zbudowane z byle czego szopy bezdomnych.
Półtora księŜyca temu woj sko Haszyda odniosło zwycięstwo nad kolejną armią cudzoziemców,
których skusiło bogactwo miasta, oddalonego od najbliŜszych cywilizowanych miejsc o trzy dni
jazdy wielbłądem. Armia pod przywództwem shemskiego księcia Baru-cha, składająca się głównie
z okrutnych synów plemion koczowniczych, włóczęgów, zuboŜałych wojowników i szukających
łatwej zdobyczy najemników, próbowała wziąć miasto szturmem. Werbownicy obiecywali łatwą
zdobycz, okazało się jednak, Ŝe lepiej im nie wierzyć.
Nocne straŜe, obchodząc dalekie przedpola miasta, zauwaŜyły blask ognisk rozpalonych na granicy
skał i pustyni przez nieprzyjaciela, gotującego się do porannego ataku. Zaalarmowane oddziały
obrońców z pierwszymi promieniami słońca rozpoczęły kontratak, uprzedzając najeźdźców.
Wróg został zaskoczony: konny oddział szturmowy, dwadzieścia pięć razy mniejszy od wojsk
przeciwnika, bezszelestnie przejechał przez Zawodzący Wąwóz, wbił się w obóz Shemitów,
tratując senne warty, podpalając namioty, zabijając kaŜdego, kto stanął na
-7-
jego drodze, i niemal osiągając kwaterę samego Barucha. Ale rozległ się niegłośny głos rogu i
jeźdźcy, którzy podczas ataku stracili zaledwie pięciu ludzi, zawrócili - zanim przeciwnik
opamiętał się i otoczył atakujących.
Pojąwszy, Ŝe zostali zdemaskowani i dalsze ukrywanie się nie ma sensu, Barach rozkazał swoim
wojownikom stanąć w szyku bojowym i rozpocząć pościg za rozzuchwalonymi khorajczykami,
wyciąć ich w pień, a następnie szturmem wziąć bogate miasto Vagaran. Załopotały sztandary i
chorągwie, rozległ się głoszący atak warkot bębnów.
MoŜe Shemitom udałoby się dogonić vagarańczyków, zanim ci ukryli się w skałach Zawodzącego
Wąwozu, ale upór jednego z poślednich dziesiętników, barbarzyńcy z pewnego nie znanego
nikomu kraju, który ośmielił się przeciwstawić samemu Barachowi, opóźnił pościg.
Gdy konnica Shemitów wdarła się do wąwozu, po bezczelnych vagarańczykach pozostał juŜ tylko
wzburzony końskimi kopytami wiruj ący w powietrzu pył, j edyny ślad, Ŝe niedawno przej echali
tędy jeźdźcy.
Od strony Shemu Vagaran otaczał nieprzebyty masyw skalny -uroczysko światła i ciemności,
ostrych odłamków kamieni i ogromnych omszałych głazów. Jedyna droga do miasta wiodła przez
Zawodzący Wąwóz, zawdzięczający swą nazwę jesiennym wiatrom, szczególnie nieprzyjemnie
wyjącym i skomlącym wśród szczelin i rozpadlin wąskiego przejścia, nasuwając mieszkańcom
okolicznych wsi myśl o wiecznym płaczu zagubionych dusz. W rzeczywistości nie był to wąwóz,
lecz jedynie głęboki skalisty parów, który powstał w miej scu dawnego potoku - niegdyś dopływem
rzeki przepływaj ą-cej przez Khauran i wpadającej do morza Vilayet. Pustynia jednak atakowała,
potok wysechł sto lat temu i nikt juŜ nie pamiętał, Ŝe dawno temu wody było tutaj pod dostatkiem.
Pozostała tylko nazwa.
Pierwsze oddziały Baracha cwałem wpadły do wąwozu i dojechały niemal do połowy, gdy z góry,
ze skalnych kryjówek, spadł na nie grad strzał wypuszczonych przez najlepszych łuczników
Vagara-nu. Promienie wschodzącego słońca przesłoniły chmury raŜących Ŝądeł. Rozpadlinę
wypełniły krzyki umierających, które spotęgowane echem zlały się w jeden zgiełk rozpaczy i
cierpienia, potwierdzając złowieszczą nazwę tego miejsca.
Łucznicy nie mogli (i nie mieli zamiaru) powstrzymać fali atakujących. Dosłownie po trupach
armia Barucha rzuciła się ku ujściu wąwozu...
.. .gdzie czekały na nią wyborowe vagarańskie oddziały.
Atakujący wpadli na zaporę z cięŜkozbrojnych mieczowników i gorzko tego poŜałowali.
Wojownicy nie mieli zamiaru pozwolić Ŝadnemu Shemicie wyjechać z Zawodzącego Wąwozu,
umiejętnie i bezlitośnie powitali nieprzyjaciela u ujścia dawnego koryta rzeki. Ariergarda nie
wiedząc jeszcze, co się stało, napierała z tyłu, wypierając przednie szeregi na otwarte pole, prosto
pod ostrza vagarań-czyków. W powietrze buchnął szczęk stali, rozpaczliwe rŜenie koni i wycie
rannych. Nagle nad szeregami atakujących przetoczył się zew rogu bojowego i osypywani
śmiercionośnymi strzałami z wierzchołków skał, wojownicy Barucha zawrócili.
Armia z Shemu, trzykrotnie zmniejszona liczebnie, rzuciła się z powrotem do swojego
spustoszonego obozu - z nie mniejszym zapałem niŜ podczas nieudanego ataku. Co prawda, teraz
pośpiech wywołany był paniką i groźbą nieuchronnej śmierci. JednakŜe wojownicy Vagaranu
zdąŜyli zatrzasnąć pułapkę: na uciekających nieprzyjaciół u wyjścia z wąwozu czekały juŜ oddziały
Haszyda. Pułki Barucha ogarnął chaos i zamęt. Shemici jak ślepe kociaki miotali się pomiędzy
ścianami wąwozu, z obu stron witała ich zimna stal, a z góry raziła latająca, pierzasta śmierć.
Do końca Ŝycia Barach nie dowiedział się, Ŝe z tych zgubnych kleszczy pomógł mu się wyrwać
krnąbrny dziesiętnik, barbarzyńca...
Jakkolwiek jednak było, nędznym resztkom shemickich wojsk udało się wydostać z przeciwległego
ujścia wąwozu i pomknąć w stronę Eruku. Oddziały obrońców, pokrzykując, ścigały ich do samej
granicy, dopiero tam zawróciły.
- .. .1 tak, mój czcigodny gościu - ciągnął Haszyd, który w czasie efektownej pauzy zdąŜył obgryźć
indycze skrzydełko - zmusiwszy nędznych Shemitów do wykąpania się w piaskach pustyni,
rozkazałem trąbić odwrót i wróciliśmy do miasta... A cóŜ mieliśmy więcej do roboty? Wróg
rozbity, jeńców tłum, ludzi straciliśmy niewielu, a głupek Barach nie zbliŜył się do bram miasta
nawet na dwie ligi. Dlatego z triumfalnymi pieśniami na ustach wróciliśmy do domu, kolejny raz
udowadniając obmierzłym Shemitom, Ŝe walczyć z nami nie warto.
-9-
IHaszyd, i prawa ręka Haszyda-dowódca Sdemak, i jego lewa ręka - mędrzec i doradca mag Aj-
Berek, i jego czcigodny gość -szach DŜumal, władający jedną z prowincji Turami, siedzieli za
stołem, specjalnie z tej okazji wyniesionym na taras.
Słońce jasno świeciło, na dole huczały świętujące tłumy mieszkańców miasta, które w przedsmaku
jutrzejszego widowiska na arenie zapełniły miejscowe oberŜe i gospody, zawczasu wlewając w
siebie schłodzone piwo i mocne wina. Na tarasie było cicho i rześko; wieczerza miała się ku
końcowi.
WielmoŜe - Haszyd i DŜumal - juŜ omówili wszystkie bieŜące sprawy polityczne, wymienili się
obowiązkowymi prezentami i uprzejmościami, przyjemnie spędzili razem czas w siarkowych
łaźniach, gdzie rozmawiali o klejnotach, koniach i kobietach (przy czym obaj nie szczędząc
pochwał, zapewniali o wyŜszości drugiej strony w tychŜe kwestiach), a potem rozkoszowali się
towarzystwem pięknych tancerek. Za dwa dni szach zbierał się w drogę powrotną i Haszyd na
ostatek postanowił pochwalić się przed nim swoją ulubioną zabawką.
Za plecami Haszyda i jego gości czekało na rozkazy czworo sług, zajmujących się zmienianiem
dań i napojów. Dwóch uzbrojonych straŜników zastygło pod drzwiami, czterech innych stało w
rogach tarasu. Ci ostatni nie mieli broni - ściskali w rękach końce błyszczących, mocnych
łańcuchów. Naciągnięte łańcuchy tworzyły krzyŜ. W jego środku, twarzą do wielmoŜów,
nieruchomo górował nagi śniady męŜczyzna. Drugi koniec kaŜdego z czterech łańcuchów był
przykuty do grubej obręczy zapiętej na szyi jeńca. Gdyby spróbował zrobić choćby najmniejszy
ruch, łańcuchy natychmiast cofnęłyby go na środek tarasu.
Ale jeniec stał bez ruchu; jego przenikliwe błękitne oczy wpatrzone były w wieczność, grzywa
granatowoczarnych włosów nawet nie zafalowała. Nie drgnął ani jeden mięsień gigantycznego
ciała i gdyby nie fioletowa Ŝyłka, która szaleńczo pulsowała na potęŜnej szyi, postronny obserwator
mógłby przypuszczać, Ŝe ma przed sobą mistrzowsko wykonany w brązie posąg olbrzyma.
- CóŜ - powiedział donośnym basem dowódca Sdemak, wznosząc złoty puchar - to była wielka
bitwa i wielki triumf. Jeszcze nigdy nie odnieśliśmy tak łatwego zwycięstwa. Twoje zdrowie,
władco Haszydzie! Za twój talent stratega i taktyka! Za nasze powodzenie! - był niezbyt wysoki,
ale dobrze zbudowany, ubrany w odświętny mundur. Przy boku miał krótki ceremonialny miecz, z
rozszerzającym się ku końcowi ostrzem.
10
- I ja piję twoje zdrowie, Haszydzie! - dodał dumnie turański szach i równieŜ osuszył swój puchar.
Gruby, łysiejący, cierpiący na zadyszkę i podagrę Turańczyk, chociaŜ równy Haszydowi pod
względem pozycji, zewnętrznie nie przypominał potęŜnie zbudowanego władcy Vagaranu. -
Wspaniale poradziłeś sobie ze wszystkimi trudnościami i po raz kolejny udowodniłeś, Ŝe królowa
Jasmela nie przypadkiem powierzyła ci zaszczytne stanowisko władcy Vagaranu... JednakŜe,
monarcho, odpowiedz mi: kim jest ten dzikus, który stoi tu juŜ trzecią godzinę i przez cały ten czas
ani razu się nie poruszył?
- Mój drogi gościu! - Haszyd klasnął w ręce i fałdy purpurowego płaszcza zakołysały się za jego
plecami. - Przed nami najdziwniejsze i najcenniejsze trofeum tej bitwy! Najemnik ten, walczący po
stronie Shemitów jak lew, sam jeden zabił więcej moich Ŝołnierzy niŜ wszyscy ludzie Barucha
razem wzięci... I gdyby nie pomoc mojego wiernego maga, dobrałby się równieŜ do mnie, a wtedy
nie siedziałbym tu z wami przy jednym stole!... CzyŜ nie tak, drogi Sdemaku? Nawet ty nie
zdołałeś mnie przed nim obronić!
Sdemak, ponuro milcząc, potarł niedawno zabliźnioną ranę od uderzenia kindŜałem. Haszyd
odwrócił się do czwartego uczestnika uczty - czarownika Aj-Bereka, który okutany w szeroki
czarny płaszcz z kapturem, srebrną nicią wyszywany w magiczne runy, przez cały czas siedział w
milczeniu, niewiele jedząc i pijąc.
- A ty, Aj-Bereku, co powiesz? Czy zabiłby mnie ten dzikus, gdyby nie twoja pomoc?
W twarzy czarownika, pomarszczonej jak oblicze stuletniego starca, zalśniły zielone, młodzieńcze
oczy. Aj-Berek równieŜ nic nie odpowiedział, poruszyły się tylko cienkie niteczki jego długich,
zwisających na podbródek wąsów.
Szach DŜumal, nic nie rozumiejąc, wzruszył ramionami i dolał sobie wina. Szybko się upijał.
- Być moŜe, masz rację, szlachetny władco. Ale nieruchome i bezmyślne spojrzenie... ee... tego
trofeum świadczy o jego bezgranicznej tępocie. Która jest zresztą charakterystyczna dla wszystkich
dzikusów... nawet jeśli umieją walczyć jak lwy.
Haszyd zachichotał.
- Czcigodny gościu, w ciągu dwóch tygodni niewoli ten człowiek cztery razy próbował zbiec z
mojego podziemnego więzienia i dwa razy prawie udało mu się wydostać, gołymi rękami
wykończył pięciu straŜników. Nie wątpię, Ŝe udałoby mu się uciec, nawet nie znając planu
labiryntu, ale głód i wycieńczenie jeszcze nikomu nie
-11-
pomogły... Nie, drogi DŜumalu, uwierz mi, jeszcze nigdy nie spotkałem równie silnego,
przebiegłego i kochającego Ŝycie wroga! OpróŜniwszy kolejny puchar, szach uśmiechnął się.
- Trudno po nim poznać, mój drogi gospodarzu, Ŝe jest głodny i wycieńczony. CzyŜby w twoim
więzieniu aŜ tak dbano o więźniów? Sam bym nie odmówił spędzenia w nim kilku dni, moŜe i u
mnie pojawiłaby się taka muskulatura...
- Jeśli tylko zechcesz, mój potęŜny gościu, z radością zapropo-nujęci najciemniejszą i
najwilgotniejszącelę w moim labiryncie. Ale nie sądzę, Ŝeby wypoczynek w takich warunkach
dobrze ci zrobił. Co się zaś tyczy tego dzikusa, niedawno kazałem specjalnie dla niego
przygotowywać jedzenie w mojej kuchni - Ŝeby nie zdechł, jak inni lokatorzy moich podziemi, ale
by zachował siłę i zręczność.
- A nie sądzisz, jaśnie oświecony władco - zapytał ze zdziwieniem DŜumal - Ŝe tak dobrze
karmiony, spróbuje jeszcze raz ucieczki i tym razem moŜe mu się udać?
Haszyd wytarł tłuste palce i usta kawałkiem białej tkaniny i uśmiechnął się pobłaŜliwie.
- Miłościwy gościu, jeszcze nikomu nie udało się wyrwać z oko-wów zaklęcia śółtego Pająka,
które na moją prośbę rzucił na niego szanowny Aj-Berek. Jak widzisz, dzikus przez cały czas jest
unieruchomiony i zniewolony. Jego ciało i mózg śpią- i będą spać, póki nie nadejdzie pora. Jego tu
nie ma..., a gdzie błądząjego myśli, wie tylko bogini Isztar. Zachował zdolność jedynie do jedzenia,
picie i wypróŜniania się. Nie musisz się nim niepokoić, szanowny gościu. ChociaŜ wygląda jak
lew, nie jest groźniejszy od ślepego szczenięcia.
Szach głośno beknął, odchylił się na oparcie wysokiego fotela, zmruŜył oczy i zaczął się
przyglądać olbrzymowi. Potem chrząknął, napełnił złoty puchar po brzegi, podniósł go i
bełkotliwie zawołał:
- Ej, ty, dzikusie! Słyszysz mnie? Chcę, Ŝebyś wypił za zdrowie i zwycięstwo mojego przyjaciela,
wspaniałego Haszyda! I tym samym podziękował mu, Ŝe w swojej wspaniałomyślności zostawił
cię przy twoim Ŝałosnym Ŝyciu, zamiast rzucić na poŜarcie lwom!... Ej, który tam - odwrócił się do
zastygłych za ich plecami sług i na chybił trafił dźgnął w jednego z nich palcem - o, ty. Tak, tak, ty!
Podaj no naszemu przyjacielowi ten łyk wina. Twój pan Haszyd go częstuje!
- Nie warto tego robić, mój szlachetnie urodzony gościu - zauwaŜył łagodnie Haszyd.
- A to dlaczego, sławny władco? - zacietrzewił się pijany DŜumal. - Powiedziałeś przecieŜ, Ŝe on
nie ma o niczym pojęcia, Ŝe moŜe
-12-
tylko jeśći pić. No to niech wypije za twoje zdro... zdrowie! —W jego głosie zabrzmiała groźba. -
A moŜe masz coś przeciwko mojemu toastowi?
- AleŜ skądŜe... - wzruszył ramionami Haszyd i ledwo zauwaŜalnie skinął słudze głową.
Sługa zawahał się, nieśmiało podszedł i wziął kubek z niepewnej ręki szacha.
- Szybciej, ruszaj się! - popędził sługę DŜumal. - Naszemu przyjacielowi na pewno zaschło w
gardle.
Sługa powoli podszedł do jeńca, zatrzymał się dwa kroki przed nim i podał puchar. DrŜały mu ręce.
StraŜnicy trzymający łańcuchy, naciągnęli je jeszcze bardziej i zamarli, gotowi przy pierwszym
nieostroŜnym ruchu więźnia zwalić go na podłogę. Gwardia przy drzwiach pewniej chwyciła piki.
Dowódca Sdemak zmarszczył brwi, połoŜył dłoń na rękojeści ceremonialnego miecza. Mag Aj -
Berek złoŜył ręce na brzuchu i z zainteresowaniem śledził rozwój wydarzeń.
Początkowo nic się nie działo, potęŜny jeniec pozostawał w bezruchu. Zapadła głęboka cisza, aŜ
było słychać, jak przestraszony sługa przełknął ślinę.
Potem olbrzym spostrzegł puchar, i na jego twarzy zamigotał złoty blask. Powoli, urywanymi
ruchami, jeniec wyciągnął ręce, objął nimi czarę z winem i podniósł do ust. W tym czasie sługa,
zdecydowawszy, Ŝe rozkaz został niewątpliwie wykonany, pospiesznie wrócił na swoje miejsce.
Spojrzenie giganta oderwało się od wina i spoczęło na weselącym się turańskim szachu.
- No, co z tobą? - ośmielił jeńca pijany DŜumal. - Pij, nie bój się. Płacić nie musisz, władca cię
częstuje! Pij za zdrowie naszego dobrego Haszyda. Pij i wyraź wdzięczność za darowanie Ŝycia!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin