Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki.pdf

(796 KB) Pobierz
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
LEONARD CARPENTER
CONAN PAN CZARNEJ RZEKI
PRZEKŁAD ROBERT PRYLIŃSKI
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN LORD OF THE BLACK RIVER
PROLOG
Mała dziewczynka rzucała się niespokojnie w łoŜu, jęcząc przez sen. Jej ciało było mokre od potu, a dusza
błądziła gdzieś wśród nocnych koszmarów niosących obłęd i strach. Dryfowała w nicość, walcząc z całych sił
o utrzymanie się na powierzchni rzeki… rzeki czarnego piasku, który, gorący i szorstki, parzył i ranił jej ciało,
ciągnąc ją niestrudzenie ku nieznanemu celowi.
Co gorsze, nie była sama wśród tej czarnej powodzi — wokół majaczyły koszmarne kształty, grube kłębiące
się cielska węŜy, zarysy płetw i pazurów tajemniczych potworów, monstrualne paszcze ozdobione garniturem
potęŜnych kłów, wynurzające się czasami spośród czarnego nurtu, i wreszcie wszechobecne oczy śledzące
kaŜdy jej ruch…
Poruszyła się słabo, jakby próbując uwolnić mokre od potu ciało z więzów cienkiej jedwabnej pościeli, a z
jej ust wydobyły się ponownie ciche okrzyki, brzmiące bardziej jak suchy kaszel z walczącej o haust powietrza
krtani.
Jej niespokojny sen szybko zbudził czujną przełoŜoną pokojówek, która pospieszyła natychmiast ku łoŜu,
tonącemu w łagodnym świetle padających przez okno promieni księŜyca.
— KsięŜniczko! Ismaia, zbudź się, dziecko! To znowu ten sen. Co ci jest? Czy jesteś chora?
Ale ta, do której mówiono, słyszała tylko szum widmowej rzeki, niosącej ją posród rozgrzanych do
czerwoności przez piekielny ogień skał. Ich strome szczyty ziały płomieniami i siarką, a bijący od nich Ŝar
parzył jej ciało. Pomiędzy wulkanami widniały głębokie wąwozy, w których spoczywał śnieg i lód… i jego chłód
takŜe czuła wyraźnie. Wstrząsały nią dreszcze…
— Ismaia, co się dzieje? Obudź się, dziecinko, powiedz coś!
DrŜącymi z pośpiechu rękami ochmistrzyni zapaliła kaganek i wezwała resztę słuŜby.
Oprócz posady nadwornego medyka w shemickim mieście–państwie Baalur Caspius piastował teŜ
stanowisko głównego doradcy ukochanego przez poddanych króla Aphratesa. Teraz, gdy zerwano go z łoŜa
w jego połoŜonych w zachodnim skrzydle zamku komnatach, narzucił na siebie szaty, wdział sandały i
pospieszył na wezwanie królowej.
PobieŜnie przyjrzał się, wciąŜ pogrąŜonej w koszmarach, księŜniczce, a wypytawszy następnie słuŜbę o
szczegóły jej diety, ostatnich podróŜy i zachowania, oraz przyjrzawszy się jej horoskopowi, zalecił owinięcie
nieprzytomnej dziewczynki w wilgotne lniane tkaniny, pojenie chłodną wodą, o ile uda się rozchylić usta, i
uwaŜne przysłuchiwanie się wszystkim słowom, jakie wydobędą się spomiędzy jej warg. To wszystko.
śadnych egzorcyzmów czy specjalnych obrzędów, których być moŜe oczekiwano, choć niezaleŜnie od
wydanych zaleceń udał się teŜ do biblioteki, by przejrzeć tajemnicze, staroŜytne teksty.
Nad ranem stan dziecka poprawił się. Oddech stał się głębszy i równiejszy, księŜniczka przestała teŜ
rzucać się przez sen. A gdy słońce pojawiło się na wschodnim widnokręgu, odzyskała świadomość i
przemówiła do czuwającej przy łoŜu matki i słuŜących. Natychmiast teŜ wezwano Caspiusa.
— Czujesz się lepiej, księŜniczko? — Medyk połoŜył dłoń na czole dziecka, odgarniając mokre włosy, które
były nieco tylko jaśniejszą wersją ogniście rudych warkoczy królowej Rufii. — Zdaje się, Ŝe męczyły cię nocne
koszmary?
— Tak, doktorze — wyszeptała słabo dziewczynka. — Porwał mnie nurt… rzeka gorącego, suchego
piasku. I trwało to tak długo… i tak mną targało, powtarzał się wciąŜ ten sam widok… jakby rzeka płynęła
wokoło… i była tam zła czarownica, i chciała mnie złapać…
— Widziałaś tę czarownicę… kobietę, o której mówisz?
— Tak, blada, czarnowłosa Stygijka, piękna, ale zła… składała ofiary przy dziwnym ołtarzu. Była ubrana w
skóry, a w rękach trzymała pajęcze sieci. I miała przeraŜające włosy…
— Rozumiem… moŜesz być spokojna, Ismaia. — Caspius dostrzegł strach w oczach dziecka i podąŜył za
jego wzrokiem ku duŜej, oprawionej w brąz klepsydrze stojącej na brzegu stołu. Zdawało się, Ŝe strumień
przesypującego się ciemnego piasku jest źródłem niepokoju księŜniczki Sięgając dłonią, by pogładzić
uspokajająco policzek dziewczynki, medyk zasłonił jednocześnie klepsydrę swym, sporym skądinąd, ciałem.
— JuŜ dobrze, dziecko. Teraz odpocznij!
— Za ołtarzem płonął ogień — mówiła dalej księŜniczka — a z ciemności, z tego grobu, coś na mnie
Strona 1
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
patrzyło… teraz, jak zamknę oczy, teŜ to widzę…
— Grobu, mówisz — mruknął Caspius. Jeszcze raz pogładził ją po włosach, próbując rozproszyć mroczne
myśli.
— Wystarczy, Ismaia! Wypij ten chłodny napój!
— Tak, doktorze! — przytaknęło posłusznie dziecko. — Ale ten sen. — Próbowała jeszcze raz powrócić do
tematu. — Czy on powróci?
— Odpocznij. — Uśmiechnął się. — Zaśnij tak szybko, jak moŜesz, i nie bój się. Teraz będziesz miała tylko
dobre sny — zapewnił ją.
Pochylił się, składając pocałunek na mokrym czole dziecka, jakby przypieczętowywał swą obietnicę, co do
której był niemal pewien, Ŝe jest kłamstwem.
Odwrócił się i napotkał zmęczony wzrok królowej.
— Proszę o audiencję u króla, milady — zwrócił się doń, gdy wyszli na korytarz. — Tę sprawę naleŜy
przedyskutować w obecności twojego męŜa, pani.
I
KRWAWY SZTURM
Atak na zamek barona Raguly nastąpił o brzasku. Rebelianci wyszli zza wzgórz, porośniętych o tej porze
roku naskalnymi kwiatami. I szli — odziani w skóry ponurzy męŜczyźni, ich Ŝony w grubych wełnianych
odzieniach, dzikie podrostki, dorodne dziewczęta, wszyscy maszerowali z determinacją. Oprócz toporów i
łuków zaopatrzeni byli teŜ w cięŜkie drabiny oblęŜnicze, wielkie tarcze z wołowej skóry i mnóstwo strzał.
Wodzowie klanów powstrzymali pierwszy szereg przed atakiem z marszu, gdyŜ pozostali nie zdąŜyli
jeszcze zająć dogodnych pozycji. Potem jednak rozległ się dudniący dźwięk rogów i odziani w skóry
napastnicy ruszyli do szturmu.
— Naprzód, ludu Koth! Po wolność i zemstę! Łucznicy, oczyścić mi z wrogów te wały!
Ten, który wykrzykiwał komendy, stał na niewielkim wzgórzu. Był to ciemnowłosy olbrzym, a jego bystre
oczy o błękitnej barwie i ostre rysy twarzy zdradzały, iŜ pochodził z północy. Wyglądał groźniej niŜ otaczający
go chłopi i był ubrany jak prawdziwy wojownik. Jego długie, potargane włosy wieńczył stalowy hełm,
zaostrzony u góry na wschodnią modłę, korpus zaś skrywała kolczuga, nosząca ślady wielu poprzednich
kampanii. Nie zbywało mu teŜ na uzbrojeniu — zza szerokiego pasa wystawały miecz, sztylet i topór, a
rynsztunek uzupełniały metalowe nagolenniki i płyta chroniąca krocze.
Teraz jednak całą uwagę skupił na swym łuku. Drugie bossońskie drzewce niewiele było niŜsze od
człowieka, a strzały, które wyciągał raz po raz z leŜącego na pobliskiej skale kołczana, osiągały długość
niemal jarda. Skłon, załadowanie, napięcie cięciwy, strzał — jego ruchy były płynne i najwyraźniej miał w tym
duŜą praktykę. A sądząc ze swobodnej postawy, był pewien, iŜ jego pociski osiągają cel.
— JuŜ podchodzą pod mury — usłyszał jakiś zaniepokojony głos za plecami. — To całkiem dobra druŜyna,
ci kothyjscy chłopi i ich Ŝony. Mam nadzieję, Ŝe dzisiaj się spiszą — to ich dzień! Ale co z nami, Conanie?
Sądziłem, Ŝe razem poprowadzimy ten szturm…
— Stąd lepiej moŜemy im pomóc — odparł spokojnie zapytany, nie przerywając swego śmiercionośnego
zajęcia. Po chwili jeden z okutych w Ŝelazo obrońców przechylił się przez wały i poszybował w dół. Długa
strzała przebiła na wylot jego pancerz. W następnym momencie kolejny został trafiony i zniknął za murami.
— Stąd mogę ostrzeliwać ich bardzo skutecznie, sam nie naraŜając się na trafienie. Więc lepiej zostań tu
ze mną, Tethrun.
Tuzin innych łuczników ostrzeliwało zamek z otaczających go pozbawionych drzew wzgórz. Deszcz strzał
przerzedzał szeregi obrońców, ale i łucznicy byli naraŜeni na odpowiedź z zamku. Ich krótkie, zakrzywione
łuki niosły jednak duŜo bliŜej niŜ identyczna broń, z której strzelano z wysokości murów i baszt. Co chwilę
jeden z napastników padał na ziemię; chłopscy łucznicy nie bardzo mogli opanować nerwy i mierzyć na
zimno. ToteŜ większość strzał została zmarnowana, szybując pod niewłaściwym kątem. Miały teŜ znacznie
mniejszą moc przebicia niŜ długie bossońskie pociski.
— Drabiny poszły w górę! Teraz pokaŜą, ile są warci! — powiedział bezlitosny łucznik, strzelając ponownie.
Pocisk dosięgnął piersi jednego z zamkowych oficerów, który właśnie zagrzewał swych łudzi do walki.
Następny przebił gardło halabardnika, wychylającego się przez mury, by odepchnąć swą długą bronią drabinę
oblęŜniczą. Pocisk kuszy, mającej jednak większy zasięg, stuknął o skały obok jego stopy. ZauwaŜywszy to,
posłał następną strzałę wprost w otwór strzelniczy na wieŜy.
Tethrun niepokoił się coraz bardziej: — WłaŜą na drabiny! Zobacz, Conanie! Powinienem być tam wraz z
nimi! I ty teŜ!
Stary wojownik o siwych, kędzierzawych włosach postąpił zniecierpliwiony krok naprzód z dłonią na
rękojeści miecza, jednak nie pobiegł jeszcze ku zamkowi.
— Oszczędź swoje Ŝycie jeszcze przez moment, Tethrun. Bardziej będą cię potrzebowali, gdy zamek
wreszcie upadnie… — Nagle przerwał. — Co za głupcy! ToŜ ta drabina jest za krótka!
Spośród sześciu drabin ta najbliŜej głównej baszty została ustawiona pod zbyt płaskim kątem lub
Strona 2
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
ześlizgnęła się ze stromej ściany. Kończyła się o wysokość człowieka poniŜej blanku muru, który z kolei
wyrastał jeszcze na cztery razy taką wysokość ponad krawędź. Mimo to oblegający tłoczyli się na niej jak
banda ślepców, by ostatecznie dotrzeć do tej przestrzeni, która dzieliła ich od celu, i ujrzeć, Ŝe jest nie do
przebycia. Zarówno ci na drabinie, jak i ci poniŜej byli pod ciągłym ostrzałem kamieni i pocisków z kusz,
wystrzeliwanych z muru i z okrągłej baszty.
— Naprzód, wy kundle! Na Mannana! Włazić na górę i wyczyścić ten mur z robactwa! — Conan napiął
ponownie łuk i strącił jednego ze stojących blisko baszty Ŝołnierzy, który ciskał kamienie w oblegających.
Pozostali schowali się za blankami. Jeden z chłopów kołysał się niebezpiecznie, stojąc na ostatnim szczeblu
drabiny, i próbował sięgnąć krawędzi muru. Uzbrojona w buławę ręka wychyliła się, by go strącić. Conan
przedziurawił ja na wylot strzałą, jednak trafiony sekundę wcześniej chłop runął w dół, pomiędzy swych
towarzyszy.
— Na stado ogarów Croma! — zaklął Cymmerianin — Nie wejdą! Jedna piąta naszego wojska stoi tam
bezczynnie i czeka, aŜ wytną ją w pień! A ci tchórze na szczycie nie chcą się wychylić!
W rzeczy samej, siedzący za murem obrońcy uŜywali tylko długich pik i halabard, nie wystawiając się na cel
łucznikom. W innych miejscach rebelianci wdarli się juŜ na mury i toczyli cięŜki bój z obrońcami, a skłębiony
tłum czynił strzelanie z łuku niemoŜliwym. Conan odrzucił łuk i skoczył naprzód.
— Teraz, Tethrun! Chciałeś wziąć udział w bitwie, więc biegnij za mną! Zajmiemy się tym obcym tyranem i
jego zdradziecką załogą!
Pobiegł przez pole bitwy, przeskakując nad rowami i ciałami poległych i wkrótce zostawił starszego
męŜczyznę daleko z tyłu. Jakiś zabłąkany pocisk obsypał mu buty piaskiem, ale generalnie obrońcy zajęci
byli tym, co zagraŜało im znacznie bliŜej. Walka zmieniła się w jednostajne walenie Ŝelazem o Ŝelazo,
czasami tylko przerywane krzykiem ranionego lub umierającego człowieka. Widziany z bliska, zamek
prezentował się okazale na tle ośnieŜonych południowych gór. Zaś z otworów strzelniczych wciąŜ sypała się
na nich anonimowa śmierć.
— Z drogi, ciury! Z drogi! Zaraz zobaczycie, co naleŜy robić! — Odepchnąwszy brutalnie chłopów z wielkimi
tarczami i przebiegłszy ponad powalonymi ciałami i kamieniami, Conan dopadł do podstawy cięŜkiej drabiny
oblęŜniczej. Stała w zagłębieniu gruntu, co najmniej
trzy duŜe kroki od muru. Na jej stopniach wciąŜ byli szturmujący, nie mogli jednak posunąć się dalej do
góry. Nie mogli teŜ zejść w dół, blokowani przez następne szeregi — bronili się tylko rozpaczliwie w
niewygodnej pozycji.
— Na dół! Na dół, ludzie — warknął Conan, chwytając jednego z nich za kostkę. — Złazić stamtąd!
Wszyscy do mnie! Musimy ją dźwignąć i oprzeć bliŜej o mur!
Schyliwszy się, olbrzymi Cymmerianin zaparł się nogami o podłoŜe i zaczął dźwigać drabinę. Szerokie
podwójne kraty były potwornie cięŜkie, zwłaszcza Ŝe na górnych stopniach wciąŜ jeszcze wisiało pięciu,
sześciu rebeliantów. Choć dołączyły doń teraz inne ręce, to głównie ciemnowłosy Cymmerianin, napiąwszy
swoje potęŜne mięśnie, uniósł drabinę, ze skrzypieniem drewna szorującego po kamiennym murze. Potem
wydał jeszcze jedną grzmiącą komendę, by dźwignąć drabinę wyŜej. Początkowo rozległy się niepewne
okrzyki zdumienia, potem zaś wrzaski triumfu i odgłosy walenia toporów w zamkowe mury — przepaść
między obrońcami a atakującymi zmniejszyła się. — Teraz na górę, psy! Po zwycięstwo! Brać szturmem tę
ścianę! By dać przykład, Conan sam uchwycił szczeble drabiny i pognał naprzód, przebiegając takŜe po tych,
którzy jeszcze wisieli na górze. Wspinał się w górę po spryskanych świeŜą krwią kamiennych murach, aŜ
mógł sięgnąć samej krawędzi. TuŜ powyŜej niego, na drugim ramieniu drabiny walczyła jedna z rebeliantek
— dorodna wiejska dziewczyna, twardo wywijająca siekierą. Conan pojawił się na krawędzi muru o ułamek
sekundy za późno i dostrzegł tylko, jak jej pierś przeszywa długa włócznia. Z wrzaskiem bólu chwyciła obiema
dłońmi za zakrwawione drzewce i runęła w dół wraz z bronią, która zadała jej śmierć. Conan wykorzystał ten
krótki sprzyjający moment i przeskoczył krawędź muru, lądując po drugiej stronie. Z obu stron zaatakowali go
Ŝołnierze. Jednak nie przebijał się dalej, stał u szczytu drabiny, zasłaniając następnych wspinających się
napastników. Miecz i topór w jego rękach biły wprawnie w obie strony, blokując długą i niezgrabną broń
przeciwników. Tańczył i wirował w miejscu, wymachując okrwawioną stalą, aŜ poczuł za swoimi plecami
chłopów i usłyszał ich ryki Ŝądające krwi. Dopiero wtedy z kocią zręcznością skoczył pomiędzy groźne piki i
halabardy. Jednego z obrońców przebił mieczem, drugiego posłał w dół z murów szerokim uderzeniem
topora.
Stał teraz tuŜ przy okrągłej głównej baszcie, na samym rogu zamku. Z wałów prowadziła do jej wnętrza
jedna niska brama, sięgająca olbrzymiemu Cymmerianinowi zaledwie do ramienia. Drzwi były zawarte
głucho, cięŜkie, drewniane i Conan natychmiast zaatakował je toporem. Stalowe zawiasy nie wytrzymały
potęŜnych oburęcznych uderzeń. Conan zaś chwycił porzuconą pikę i podwaŜył drzwi, próbując wyrwać je z
metalowych obramowań.
— Conan, uwaŜaj!!!
Reagując na krzyk, a moŜe wiedziony szóstym zmysłem, Conan gwałtownym susem odskoczył od drzwi.
Zaledwie to zrobił, runął tam olbrzymi głaz, wzbijając kłęby pyłu i rozbijając w kawałki kamienne podłoŜe. Był
to jeden z gigantycznych kamiennych zębów wieńczących szczyt baszty, najwyraźniej obluzowany przez
Strona 3
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
obrońców i ciśnięty w dół. Z uwagi na swój kształt głaz mógł być przydatny. Trzech muskularnych chłopów
uniosło go i uderzyło jak taranem w naruszone juŜ przez Conana drewniane drzwi.
Cymmerianin stanął obok siwobrodego Tethruna i schylił się, poszukując topora.
— Nie marnowałeś czasu, starcze. Szybko dostałeś się na górę. Niech Crom wynagrodzi ci twoje
ostrzeŜenie!
— Nie chciałem, Ŝebyś stracił tu Ŝycie — zapewnił go Tethrun. — Zdaje się, Ŝe nasi wojownicy oczyścili juŜ
wały i baszty. Trzeba jeszcze zdobyć wnętrze zamku i uwolnić jeńców. Pamiętaj, Ŝe moja córka jest w rękach
barona!
Gdy mówił te słowa, drzwi wiodące do baszty puściły wreszcie pod naporem tarana. Pierwszy z rebeliantów,
który wbiegł do środka, został trafiony pociskiem z kuszy i padł martwy, ale pozostali przemknęli nad jego
ciałem, a Conan nie pozostał daleko w tyle.
Bój wewnątrz zamku był krwawy, walczono o kaŜde schody i kaŜdy korytarz, zdobywano kaŜde
zablokowane drzwi i kaŜdą komnatę, a we wszystkich tych miejscach lały się strumienie krwi.
Krwawy szlak wiódł na górę i wreszcie na zewnątrz, na szczyt najwyŜszej baszty, która tonęła teraz w
promieniach porannego słońca. Tam właśnie, na tle Ŝyznych dolin, stromych wzgórz i ośnieŜonych górskich
szczytów baron Raguly i jego pozostali jeszcze przy Ŝyciu towarzysze stanęli na swym ostatnim szańcu.
Baron trzymał jednak przed sobą zakładnika, wybranego dokładnie spośród zamkowych więźniów — piękną
Dagobrit, córkę przywódcy rebelii, Tethruna.
— No, buntownicy — ich niedawny władca przemówił w języku kothyjskim, choć z wyraźnym akcentem z
Karpash — zdobyliście mój zamek i teraz pewnie zamierzacie mnie zabić albo zakuć w łańcuchy.
Odpiął zapinkę swego szkarłatnego hełmu i wyrzucił bezuŜyteczny teraz kawał metalu za mury, odsłaniając
krótko przystrzyŜoną głowę o orlim nosie
— Czy sądzicie, Ŝe król Khorshemish puści płazem bunt przeciwko jego lojalnemu wasalowi? śe nie wyśle
tutaj armii i katapult i nie zrówna tego miejsca z ziemią?
— Szlachcic, który nie potrafi utrzymać w ryzach własnej dziedziny, niewielu ma przyjaciół na dworze —
zauwaŜył ponuro Conan. — Jego przyj acielem nie jest zwłaszcza król, który najwyraźniej pomylił się co do
niego. Myślę, Ŝe twój władca ma tak samo dosyć pewnego rozpustnika i złodzieja, jak jego poddani.
— To prawda — potwierdził Tethrun zza pleców Conana. — Twój upadek nauczy króla Khoremish, by nie
czynił panem swych lojalnych Kothyńczyków przybłędy zza granicy, z pozbawionej wszelkich praw tyranii
Karpash!
Odpowiedzią na jego słowa był radosny krzyk rebeliantów na baszcie, jak i tych stojących poniŜej na
murach. Nienawiść doskonale słyszalna w ich głosie spowodowała, Ŝe ludzie barona mocniej zacisnęli dłonie
na rękojeściach mieczy i zbili siew ciaśniejszą grupę na wąskiej przestrzeni, która jeszcze im pozostała. Obie
strony były gotowe do wznowienia rzezi, Conan zaś schylił się w międzyczasie po krótki kothyjski łuk i kołczan
ze strzałami, które leŜały przy klapie prowadzącej na szczyt baszty.
— Być moŜe jeszcze usłyszycie, co ma w tej sprawie do powiedzenia król! — Ostry głos barona uciszył na
moment tumult, mimo iŜ otwarta walka wisiała juŜ na włosku.
Przyciągnął bliŜej do siebie brankę.
— Jedno jest pewne — spojrzał na nich wyzywająco — zanim mnie dostaniecie, ta miła dziewczynka
umrze! To zdaje się twoja córka, Tethrun?
Baron z Karpash trzymał zakładniczkę za jasne włosy, wykręciwszy jej okrutnie rękę do tyłu. Stali oboje na
samej krawędzi muru. Oparłszy się dla bezpieczeństwa o brzeg drewnianej katapulty, baron wychrypiał:
— Jeśli nie zapewnisz mi bezpiecznego wyjścia z zamku, z bronią i końmi dla wszystkich moich ludzi,
pchnę ją w dół! Chcesz tego?
— Jeśli dotrze do króla przed nami — usłyszał Tethrun jakiś głos za swymi plecami — w ciągu dwóch
tygodni zobaczymy pod tymi murami armię imperium.
— Tak, sire — szepnął ktoś inny — Ten pies musi być uciszony! Tylko wtedy będziemy mieć jakąś szansę.
Raguly uśmiechnął się szeroko do swego przeciwnika. Blade, wąskie wargi odsłoniły Ŝółte zepsute zęby.
— I co, giermku? Jaka jest twoja decyzja? Czy mam twoje słowo?
Tethrun wstrzymał oddech i stał bezradnie. Milczał.
— Zabić go i skończyć z tym wszystkim — zamruczał tłum. — Jeśli taka będzie wola Mitry, dziewczyna
ocaleje.
— Tak! — powiedział inny głos — wyrzucić ich wszystkich przez wały!
— Tak, ojcze! Wysłuchaj ich, nie bacząc na moją śmierć! — Dagobrit walczyła zaciekle, by wyrwać się z
uścisku barona, skoczyć w dół przez wały i pociągnąć za sobą swego prześladowcę. — Moja śmierć jest
warta Ŝycia tych wszystkich ludzi! — błagała ze szlochem.
— A więc, giermku? — szydził baron Raguly ze zjadliwym uśmiechem. — Twoi poddani wypowiedzieli juŜ
swą wolę, chyba chcą tej śmierci. Czy naprawdę jesteś wiernym sługą ludu? Czy mam ją zepchnąć w dół, czy
będziemy walczyć jak męŜczyźni?
Tethrun wciąŜ toczył wewnętrzną walkę. Nie mógł pozwolić sobie na błąd, to bowiem zawaŜyłoby na całym
jego późniejszym panowaniu… Ale Ŝycie jego córki, jedynego dziecka i dziedziczki, było zbyt wielką ceną.
Strona 4
Carpenter L. - Conan Pan czarnej rzeki
— Musisz podjąć decyzję — nalegał głos za jego plecami — a twój wybór musi słuŜyć temu krajowi.
Nagle Conan, czekający w milczeniu, dostrzegł szansę. Gdy jeden z odzianych w zbroję Ŝołnierzy barona
poruszył się nerwowo, Cymmerianin uniósł błyskawicznym ruchem łuk i celując na wysokości piersi, zwolnił
cięciwę. Strzała wbiła się w brzeg katapulty, o którą opierał się baron Raguly. Ten spojrzał w dół z irytacją, a
potem ponownie uniósł wzrok… tylko po to, by ujrzeć drugą strzałę Conana, która wleciała pomiędzy
zaciskających obronny szyk straŜników. Uderzyła prosto w źle ogolone gardło barona, tuŜ powyŜej brzegu
jego Ŝelaznego kołnierza. Siła uderzenia pchnęła go w tył i przerzuciła przez blanki, gdzie runął bez
najmniejszego dźwięku. Dagobrit poleciała za nim, jednak zawisła na swej grubej wełnianej spódnicy, którą
Conan przyszpilił pierwszą strzałą do drewnianej katapulty. Gdy tak zwisała głową w dół, grupa Ŝądnych krwi
rebeliantów runęła naprzód, odpychając w mgnieniu oka zaskoczonych obrońców. Natychmiast teŜ
wyciągnęli Dagobrit, która szlochająca, znalazła się w ramionach ojca. Gdy ci dwoje zajmowali się tylko sobą,
wokół nich wśród szczęku stali kończyło się starcie. Ostatnimi jego odgłosami były przeciągłe, gasnące
okrzyki spadających ludzi, tępe uderzenia zbroi o zamkowe mury i wrzaski triumfu Ŝądnych zemsty
rebeliantów.
— Wielkie dzięki, Conanie — powiedział Tethrun, gdy gwar wreszcie ucichł. — Pomogłeś nam wiele razy,
odkąd ta rebelia się rozpoczęła, ale to było niewiarygodne. Będziemy ci wdzięczni na tym i na tamtym
świecie.
— Bardziej interesuje mnie wasza wdzięczność na tym świecie. Obiecałeś mi część skarbców starego
barona. Mam nadzieję, Ŝe pamiętasz.
Mówiąc to, patrzył na Dagobrit. Dziewczyna podziękowała mu za uratowanie Ŝycia tylko ledwie
zauwaŜalnym mrugnięciem oczu, potem zaś zabrała ją między siebie grupa surowych chłopskich Ŝon.
Powiodły ją w dół.
— Myślę, Ŝe nadszedł czas na świętowanie zwycięstwa — zwrócił się Conan do Tethruna, gdy równieŜ
zaczęli schodzić z baszty. — No i, oczywiście, na rozlokowanie się w tym zamku. Powiedz mi, bracie, czy
raczej baronie, jak duŜe są tu piwnice z winem? Po zdobyciu Khorusun świętowaliśmy i piliśmy przez trzy dni i
noce.
— Uroczystość… tak, oczywiście — Tethrun skinął przyzwalająco głową. — Ale będzie przy niej tyleŜ
radości, co smutku. Wielu z tych ludzi straciło dzisiaj przyjaciół i krewnych.
Conan wzruszył ramionami.
— Stracili przyjaciół, to fakt. Ale zabili znacznie więcej wrogów. Moim zdaniem to zwycięstwo nie było
okupione zbyt drogo.
— Nawet jeśli, najtrudniejsze jest jeszcze przed nami. Trzeba wysłać bogatą daninę królowi, aby zyskać
jego zgodę na zmianę właściciela tej prowincji.
— Biorąc pod uwagę, jak wiele zagrabił Raguly, nie powinieneś mieć z tym duŜych problemów.
— Muszę zobaczyć, czy znaleźli pozostałych brańców — zasępił się Tethrun. — Oby Mitra i Isztar sprawili,
iŜ oni wciąŜ Ŝyją.
— Jeśli Ŝyją, będzie dodatkowy powód do świętowania — powiedział z nadzieją Conan.
Podczas wędrówki przez zamek widzieli wiele rozradowanych, choć zmęczonych twarzy.
Rozesłano kilku zaufanych ludzi, by powstrzymać ewentualne grabieŜe, niektórzy zaś tym czasem zaczęli
juŜ usuwanie ciał i zmywanie plam z krwi. Broń oraz zbroje zebrano w jednym miejscu i zinwentaryzowano,
zaś przed zamkową bramą wzniesiono wielki stos, na którym mieli ostatecznie zakończyć swą ziemską
wędrówkę stary baron i jego najemnicy.
W pomieszczeniach prywatnych samego lorda rebelianci spoglądali na siebie nawzajem podejrzliwie,
oszołomieni przepychem. Jednak bogato zastawiony stół był nietknięty, równieŜ przysmaki, które się tam
znajdowały. Oprócz tych, które nosiły ślady walki, wszystkie obrazy, srebrne lustra, pozłacane sztućce i
wspaniale posąŜki stały nienaruszone.
— AŜ trudno uwierzyć w taką uczciwość twoich ludzi — powiedział Conan, przyglądając się temu bogactwu.
— Jesteśmy poboŜnymi rolnikami — rzekł nowy baron — nie rabusiami. Przywódcy naszych klanów są
mądrzy i cieszą się szacunkiem naleŜnym ich wiekowi. Ich polecenia są wykonywane.
— A, jest wreszcie wino — powiedział Conan, podchodząc do stołu i napełniając pucharek z wysokiego
dzbana. — Uhh, dobre! Jednak po walce zawsze ma się pragnienie. Ciekawe, czy skarbiec Raguly jest
gdzieś niedaleko? MoŜe te dziewczyny wiedzą.
Conan dopiero teraz dostrzegł dwie, odziane w jedwab kobiety, kulące się na sofie w rogu komnaty. Nie
udało im się zyskać sympatii młodych rolników, którzy trzymali straŜ w tej izbie, więc siedziały cichutko,
starając się nie rzucać za bardzo w oczy. Teraz jednak spojrzały z nadzieją na Conana, który był typem
męŜczyzny, do jakich były przyzwyczajone.
— To kobiety byłego barona — zauwaŜył Tethrun. — Konkubiny. Płacił im zapewne, tak jak swoim
najemnikom. Najprawdopodobniej wyrzekli się ich krewni. Nie będą bezpieczne, jeśli nasze uczciwe kobiety
zobaczą je tutaj.
Conan przyglądał im się przez moment badawczo, zastanawiając się, czy zechcą się mścić na tym, który
zabił ich poprzedniego pana. Ale kiedy zrelacjonowano im, co zaszło w zamku, nie rozpaczały specjalnie, nie
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin