162. Devon Georgina - Tajemnica Felicji.pdf

(737 KB) Pobierz
Georgina Devon
Georgina Devon
Tajemnica Felicji
Tytuł oryginalny: The Lord and the Mystery Lady
Tłumaczył Wojciech Usakiewicz
Seria wydawnicza: Harlequin Romans Historyczny (tom 162)
38366936.001.png
Prolog
- Zatem możemy pogawędzić nad codzienną porcją baraniny - wycedził ironicznie
Dominic Mandrake Chillings, gdy zajął miejsce naprzeciwko siostry, a po prawicy
swojego brata.
Guy William Chillings, siódmy wicehrabia Chillings, uniósł brwi.
- Jak zwykle trzymają się ciebie żarty, Dominicu. - Odgryzł kawałek kruchej jagnięciny,
polanej sosem francuskim przez jego paryskiego kuchmistrza i zaczął starannie
przeżuwać. -Cieszę się, że zdołałeś tutaj dotrzeć, mimo że londyński sezon jest jeszcze
w pełnym rozkwicie.
Dominie z kpiącą miną zamarkował ukłon.
- Życzenie głowy rodziny zawsze jest dla mnie rozkazem.
- Ha! - odezwała się Annabell Fenwick-Clyde, córka szóstego wicehrabiego Chillingsa. -
Przyjechałeś wyłącznie dlatego, że nie posiadasz się z ciekawości. Nie ma żadnego
innego powodu.
Dominic wzruszył ramionami i wgryzł się w barani udziec, który przed chwilą postawił
przed nim kamerdyner.
- Przestańcie. - Guy odłożył widelec i wstał. – Zaprosiłem tu was oboje, chcę bowiem
porozmawiać w rodzinnym gronie o moich zaręczynach.
- Słucham? - Dominie uniósł się z miejsca tak raptownie, że omal nie przewrócił krzesła.
W jednej chwili zapomniał o jedzeniu. - Czy zamierzasz dobrowolnie pozwolić, by
nałożono ci więzy? Szczerze mówiąc, już na to najwyższy czas.
Annabell, wysoka, elegancka kobieta niewiele po trzydziestce, z jasnymi, prawie
srebrnymi włosami i czarnymi brwiami, identycznymi jak u Guya, brata bliźniaka,
powiedziała:
- Powiem ci, Dominicu, że zanadto dbasz o teatralne efekty. - Przesłała uśmiech
Guyowi. - Na kiedy planujesz ślub? Mam nadzieję, że twoja wybranka nie należy do
tych spowitych w muśliny panien, w których zdajecie się gustować z Dominikiem.
Guy syknął.
- Z sarkazmem doprawdy nie jest ci do twarzy, Bell. Odwzajemnił uśmiech, aby nieco
złagodzić wymowę tych słów. Wiedział, że siostra nie aprobuje zwyczaju utrzymywa-
nia kochanek przez mężczyzn. Z kolei Annabell miała świadomość, że nie ma wpływu
na postępowanie Guya. Dominie szeroko się uśmiechnął.
- One nie są stworzone do małżeństwa. One są wyłącznie po to, by można się było
trochę zabawić.
Annabell odłożyła sztućce.
- Obaj chętnie korzystacie z ich usług.
-I dobrze im za to płacimy - odparł Dominic, ściągając czarne brwi.
- Przestańcie. - Guy odszedł od stołu. - Nie zaprosiłem was na rozmowę o moich złych
nawykach, aczkolwiek Dominic ma rację. Te kobiety dostają sutą zapłatę i taki układ
odpowiada im pod każdym względem. Po prostu znają życie. Annabell parsknęła.
- Zupełnie jakby do nich należał wybór. - I ona wstała. -Wnoszę, że nie zamierzacie tutaj
zostać i raczyć się... waszą whisky.
Dominic podniósł się, w jego ciemnoniebieskich oczach pojawił się gniewny błysk.
- Mówisz tak, jakbyśmy byli barbarzyńcami, Bell. Przecież ty nas najzwyczajniej
szkalujesz.
- Ja tylko stwierdzam to, co oczywiste - odparła. Uśmiechnął się szeroko.
- Nie masz chyba szczególnego prawa zarzucać nam braku ucywilizowania.
Wprawdzie muszę przyznać, że nie opijamy się porto dopóty, dopóki nie wpadniemy
pod stół...
- Rzeczywiście nie - przerwała mu - bo żłopiecie niemodną szkocką whisky.
- Ale... - ciągnął niezrażony jej wtrętem - ty za to podróżujesz po najdziwniejszych
miejscach, zwykle w towarzystwie jednej jedynej służącej.
Spojrzała na niego znacząco.
- Na żadnego z męskich krewnych nie mogę liczyć, więc trudno się dziwić, że jeżdżę
sama.
Dominic ostentacyjnie się wstrząsnął.
- Nie mam ochoty jeździć tam, gdzie nosi ciebie, Bell. Gdybyś zwiedzała kontynent, nie
miałbym nic przeciwko temu. Lubię jednak wygodę, a namiot, rozstawiony na piachu
w morderczym upale, moim zdaniem, nie jest wygodny.
- Skoro nie masz pojęcia o tym, co robię, siłą rzeczy nie możesz na ten temat nic
sensownego powiedzieć.
Annabel odwróciła się energicznie i podeszła do drzwi, zanim mężczyźni zdążyli
uczynić jakąkolwiek uwagę. Guy wymienił porozumiewawcze spojrzenie z młodszym
bratem i obaj równocześnie z dezaprobatą pokręcili głowami.
- Nie dość, że jest owdowiałą sawantką, to jeszcze znajduje w tym przyjemność -
powiedział Guy. - Przewiduję, że wkrótce zacznie z zapałem głosić postulat równości
kobiet. Bóg mi świadkiem, że zawsze robiła, co jej się żywnie podobało, i bycie kobietą
nie przeszkadzało jej w dążeniu do własnych celów.
- Tak jest, to prawda, zwłaszcza odkąd Fenwick-Clyde przeniósł się do wieczności.
Przeszli śladem siostry do biblioteki, gdzie Guy podszedł do biurka z orzechową
okleiną, by nalać dwie szklaneczki niemodnej szkockiej whisky. Jedną podał
Dominicowi, a zawartość drugiej wychylił dwoma długimi haustami, po czym po-
nownie napełnił szklaneczkę i wzniósł ją do toastu.
- Za przyszłość. - Wypił whisky do dna.
- Za wino, kobiety i śpiew albo coś nie mniej godnego uwagi - dodał Dominie i poszedł
za jego przykładem.
Annabell nieelegancko się skrzywiła.
Ciche pukanie do drzwi oznaczało, że kamerdyner przyniósł tacę z herbatą. Postawił ją
na niewielkim stoliku pod oknem. Annabell z uśmiechem podziękowała Oswaldowi.
Kamerdyner, niski, szczupły i nieskazitelnie ubrany, odwzajemnił uśmiech.
- Czy któryś z was chce się napić herbaty? - spytała, mimo że znała odpowiedź. Był to
jeden z jej sposobów, by trochę dokuczyć braciom.
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią ze zgrozą, a Guy wziął karafkę i szczodrze dolał
whisky do obu szklaneczek. Wybrał sobie jedno z krzeseł, stojących przy stoliku z tacą,
pod oknem, z widokiem na Grosvenor Square. Po placu przemknął niezwykle modny
faeton, powożony przez jeszcze modniejszego dandysa. Chodnikiem przeszło kilka
młodych dam z orszakiem lokajów, niosących paczki. Sezon był w rozkwicie. Guy
usiadł i swobodnie wyciągnął nogi.
- Wspomniałem już wam o tym, że się zaręczyłem.
- Z kim? - przerwała mu Annabell. Usiadła przy stoliku z herbatą, dokładnie
naprzeciwko brata.
- Z panną Emily Duckworth - oznajmił obojętnie.
- Niemożliwe, Guy - powiedziała Annabell. - Jej społeczna i towarzyska pozycja nie
dorównuje twojej.
- Ładne rzeczy - odezwał się wyraźnie niezadowolony Dominic. Zaczął krążyć po
pokoju, by dać upust nadmiarowi energii. - Rozkoszy dzięki niej nie zaznasz, to pewne.
- Oboje się mylicie - wycedził Guy. - Ta dama doskonale zdaje sobie sprawę z istoty
zawieranego przez nas układu i bardzo chętnie spełni swój obowiązek. Potrzebuję
dziedzica, a ona chce mieć męża.
- Jesteś pozbawiony serca, Guy - skrytykowała go Annabell. - Zimny jak...
- Pomogę ci - zaofiarował się Dominic. - Zimny jak wiedźma...
- Dziękuję za podpowiedz - Annabell wykazała refleks i nie pozwoliła bratu dokończyć
porównania.
- Znów oboje się mylicie - powiedział Guy, poruszając okrężnym ruchem rżniętą
kryształową szklaneczką. - Jestem pragmatykiem. Potrzebuję dziedzica i panna
Duckworth mi go da. Ona zaś potrzebuje męża z majątkiem i pozycją, które
umożliwiłyby jej brylowanie w towarzystwie. Ma zresztą bardzo wybitnych przodków,
tyle że jej brat roztrwonił w jaskiniach gry tę resztkę rodzinnego majątku, która jeszcze
pozostała po szaleństwach ojca. - Dopił alkohol. - Nie chcę wydawać się trywialny, ale
mam wory pieniędzy. Dlatego z panną Duckworth doskonale do siebie pasujemy.
Annabell mruknęła pod nosem coś doprawdy niestosownego dla damy.
- Chłód Sybiru, słowo daję.
Dominic roześmiał się, ale dość ponuro.
- To całkiem na temat. Kobiety wychodzą za mąż jedynie wtedy, gdy widzą w tym
korzyść. Stanowczo preferuję królowe nocy. One przynajmniej są uczciwe w interesach.
- Jesteś zgorzkniały, Dominicu - skarcił go Guy i odstawił pustą szklaneczkę.
- A ty niby jaki? - spytała Annabell. - Radosny jak skowronek?
-Ani-ani - stwierdził Guy, coraz bardziej znudzony tą rozmową. - Jak powiedziałem,
zawieram czysto praktyczny układ, i nic więcej.
- Mógłbyś wpaść gorzej - stwierdził Dominie. - Na przykład gdybyś zawarł małżeństwo
z miłości, tak jak to pierwsze. - Podszedł do biurka i nalał sobie kolejną szklaneczkę
whisky, dzięki czemu nie spostrzegł posępnego spojrzenia brata. - Chcesz jeszcze
jedną?
- Lepiej podaj mi karafkę - odparł Guy.
- Och, rozumiem - powiedziała cicho Annabell, dostrzegając grymas na twarzy
bliźniaka. - Chodzi ci o Suzanne. To dlatego nie chcesz angażować się uczuciowo.
- Minęło już dziesięć lat - powiedział beznamiętnie Guy. - Pogodziłem się z losem.
Muszę jednak pamiętać, że mam trzydzieści trzy lata i potrzebuję dziedzica. - Zerknął
na rodzeństwo spod przymrużonych powiek. - Chyba że któreś z was zamierza mnie
wyręczyć. Warto przypomnieć, że Dominie jest następny w kolejce do tytułu, a ty, Bell,
zaraz za nim.
- Na mnie lepiej nie licz - zastrzegł się Dominic. - Dziedzic nie jest mi do niczego
potrzebny, więc nie muszę się żenić. Nie interesuje mnie małżeństwo ani z miłości, ani z
rozsądku.
- A ja według prawa nie mogę dziedziczyć, dopóki żyje męski potomek, więc nie
wysuwaj niedorzecznych sugestii -stwierdziła kwaśno Annabell.
- Właśnie, sami widzicie - odparł Guy. - Stąd moje małżeńskie plany.
- Za twój ślub. - Dominic wzniósł szklaneczkę, nie przerywając spaceru po pokoju.
Guy uniósł brwi.
- Czy musisz drażnić ludzi tym nieustannym chodzeniem w kółko?
Annabell uśmiechnęła się.
- On inaczej nie umie. Jako dziecko nie był w stanie dziesięciu minut usiedzieć w
spokoju, nawet kiedy miał obiecane ciastko w nagrodę. Nie oczekuj od niego, że nagle
się zmieni, Guy - zauważyła, a po chwili dodała: - Zwłaszcza po tym, co nam przed
chwilą powiedziałeś.
Na te słowa Dominic przystanął i zaprezentował czarujący uśmiech.
- Ona ma rację.
Guy wzruszył ramionami i skoncentrował uwagę na portrecie całej ich trójki, wiszącym
nad kominkiem. Namalowano go, gdy wraz z Bell mieli po dwadzieścia lat, a Dominie
szesnaście. To było, zanim poznał Suzanne.
Wciąż było mu trudno o niej rozmawiać. Dobrze znali się w dzieciństwie, potem się
pobrali. Był z nią szczęśliwy, zdawało mu się, że ją kocha. Po pewnym czasie Suzanne
zaszła w ciążę i zmarła podczas porodu, gdy miało przyjść na świat ich dziecko i jego
dziedzic. Po tych przeżyciach dopiero niedawno zdołał przezwyciężyć poczucie winy z
powodu jej śmierci. Gdyby nie spłodził dziecka, Suzanne wciąż by żyła.
Głęboko odetchnął, ale nie powiedział ani słowa, tylko wstał. Znowu nalał sobie whisky
i duszkiem wypił, by jeszcze raz napełnić szklaneczkę.
- Nie ma sensu pić po to, żeby zapomnieć - zwróciła uwagę Annabell, sącząc herbatę. -
Powiedz lepiej, Guy, czy ty chociaż lubisz pannę Duckworth?
Guy uśmiechnął się.
- Nikt nie umie zmieniać tematu tak szybko jak ty. A co do panny Duckworth, to nie
znam jej dostatecznie, by mieć jakiekolwiek zdanie o tym, czy ją lubię. - Wcale mu to
zresztą nie przeszkadzało. Panna Duckworth powinna urodzić mu dziedzica. Niczego
więcej od niej nie oczekiwał.
- Chyba trochę jednak przesadzasz - zabrał głos Dominie. Przystanął obok brata. —
Podobno jestem niefrasobliwy, ale nawet ja musiałbym przynajmniej lubić kobietę, żeby
ją poślubić.
- On ma rację, Guy - poparła go łagodnie Annabell.
- Może mieć ze swojego punktu widzenia - odparł Guy. -Zwracam jednak uwagę, że to
nie on musi się ożenić. Stać go na to, by robić, co mu się żywnie podoba.
Jego rodzeństwo zgodnie skinęło głowami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin