Obłędni rycerze - Antologia.pdf

(1007 KB) Pobierz
740676066 UNPDF
OBŁĘDNI RYCERZE
Humoreski fantastyczne pod redakcją Petera Haininga
Gdy drzewa stąpały górą i doliną,
A wilk z jagnięciem żyli za pan brat,
W chwili gdy miesiąc na niebie krwią spłynął,
Wówczas na pewno przyszedłem na świat.
G.K. Chesterton, „The Song of Quoodle"
Wstęp
Śniło mi się kiedyś, że wypadły mi wszystkie włosy. Po przebudzeniu i stwierdzeniu, że ta resztka, którą
posiadam, na szczęście wciąż pozostaje na mojej głowie, zajrzałem do sennika. Pouczył mnie, że nocne
przeżycie było znakiem: nigdy nie będę bogaty (co okazało się prawdą), lecz istnieje pewny sposób, żeby
nie wyłysieć. Nie zdziwi was chyba, że nie byłem zachwycony pomysłem, opartym zapewne na jakiejś
starej tradycji, ratowania rzedniejących obszarów solidnymi porcjami... gęsiego łajna!
Wyobraźnia to zabawna rzecz - także dlatego, że właśnie w snach i fantazjach biorą początek śmieszne
opowiastki fantastyczne. Niektóre jednak nie potrzebują żadnego przebłysku natchnienia, same fakty
bowiem okazują się dziwniejsze niż fikcja. Choćby ta historia, która pojawiła się na stronach słynnej
londyńskiej gazety „Times" 8 stycznia 1998 roku. Pod nagłówkiem GDY KURCZAKI RZĄDZIŁY
dziennik donosi: „Chińscy naukowcy badają szczątki dwóch dinozaurów o rozmiarach kurczaka, którym
pióra służyły prawdopodobnie raczej do utrzymania ciepła niż do latania".
Dalej się dowiadujemy, że kości dwóch przedstawicieli Sinosauropteryx, żyjących ponad 140
milionów lat temu, znaleziono w północno-wschodnich Chinach. Opisano je jako stworzenia dwunożne ze
spiczastą głową, długim ogonem i trójpalczastymi łapami, z jednym palcem wydatnym i szponiastym,
służącym prawdopodobnie do zabijania ofiary. Naukowcy stwierdzili, że pióra wierzchnie od głowy do
ogona miały chronić przed obniżeniem ciepłoty ciała. Historia kończyła się jeszcze dziwniejszym
dopiskiem: zespół amerykańskich naukowców (obawiających się oczywiście, by nie zostać w tyle w
wynajdywaniu coraz dziwaczniejszych form życia) natrafiłw Pensylwanii na liczącą 370 milionów lat
płetwę, co ich zdaniem oznaczało, że ryba, z której pochodziła płetwa, posiadała palce. „Dotychczas
większość naukowców uważała, że palcowate wyrostki rozwinęły się dopiero, gdy zwierzęta wyszły z
morza na ląd" - czytamy w sprawozdaniu.
Co to wszystko jednak ma wspólnego z niniejszą książką? Otóż tyle, że podobny pomysł na temat
kurczaków - dzisiejszych raczej niż zamierzchłych - wykluł się kilka lat temu w głowie pisarza Terry'ego
Pratchetta i dał w efekcie „Hollywoodzkie kurczaki", absurdalną opowieść, która nadaje ton naszemu
zbiorowi. Czytając historię z „Timesa", rozkoszowałem się wprost tą zbieżnością i myśl o niej nie
opuszczała mnie przy tworzeniu niniejszej antologii, trzeciej już z kolei.
W porównaniu z poprzednimi zbiorami („Czarnoksiężnicy z Krainy Osobliwości" i „Czarujące obiekty
latające") ta książka wykorzystuje materiał z dużo szerszego obszaru literatury humorystycznej. Do pierw-
szych wybrałem głównie opowieści fantasy i science fiction, tu mamy inne gatunki. Pierwsza część zawiera
opowieści absurdalne, druga -opowiadania historyczne (a nawet histeryczne), w których zdarzenia z
przeszłości zostały wywrócone do góry nogami, trzecia - komiczne kryminały, w których zbrodnie zdarzają
się częściej, niż się udają, a przestępcy to nieudacznicy. Mam nadzieję, że mieszanka tych trzech gatunków
okaże się smakowita.
Wśród autorów jest wielu mistrzów komicznej fantastyki - Terry Pratchett, Mervyn Peake, Philip K.
Dick, Ray Bradbury i inni - lecz jest także kilka niespodzianek, jak G.K. Chesterton, Evan Hunter, Orson
Welles, James Thurber czy Woody Allen. Znajdziecie tu króla farsy, Bena Traversa; Toma Sharpe'a,
mistrza zamierzchłych występków, a nawet Goonsów: Spike'a Milligana i Petera Sellersa. Dzięki nim nie
tylko rozumiemy, dlaczego fantastyka komiczna jest dziś tak popularna, ale też możemy się przekonać, że
przyciągnęła kilka wspaniałych talentów pisarskich.
Ankiety przeprowadzane wśród czytelników raz za razem pokazywały, że zdecydowanie
najpopularniejszą książką fantasy tego wieku jest epos J.R.R. Tolkiena „Władca pierścieni". Wysoko
plasowały się także utwory innych wielkich pisarzy tego gatunku, CS. Lewisa czy Mervyna Peake'a. Ci
jednak, którzy postawili na humor - jak Terry Pratchett czy Roald Dahl - wystrzelili w rankingach
popularności jak rakiety. Komiczna fantastyka ma też, w co wierzę całym sercem, wspaniałą przyszłość
dzięki nowemu pokoleniu pisarzy, jak choćby David L. Stone, który debiutuje w tym zbiorze błyskotliwym
opowiadaniem o zorganizowanej w związki zawodowe przestępczości, „Zabójcy z Dulwich".
Przy kompletowaniu niniejszego zbioru przyjemnie było wrócić do źródeł (i następstw) komicznej
fantastyki. Mam nadzieję, że trzeci tom da czytelnikom tyle samo radości co dwa poprzednie.
I w końcu może ten sen o wyłysieniu mógł przynieść mi coś zupełnie innego. Ale żeby gęsie łajno...?
Peter Haining
Boxford, Suffolk
TERRY PRATCHETT
Hollywoodzkie kurczaki
O fantastycznych światach Terry'ego Pratchetta mówi się, że zaludniają je bohaterowie na glinianych
nogach, a ich magia jest równie skuteczna jak tricki Tommy'ego Coopera. Jego książki biją dziś wszelkie
rekordy popularności. Nie ma chyba miejsca, gdzie nie znano by Świata Dysku, a czytelnicy nie słyszeliby o
Ankh-Morpork, o Niewidzialnym Uniwersytecie, o zgrai barwnych postaci, łącznie ze Ś MIERCIĄ ,
kościotrupem na białym koniu Pimpusiu, beznadziejnym czarodziejem Rin-cewindem, wiedźmą Babcią
Weatherwax i Bagażem, psychopatycznym drewnianym kufrem na nogach oraz jego małżonką, z którą
nazywają się poufale „Bagażami". Mistrzostwo Terry ujawnił nie tylko w Świecie Dysku, lecz także w
opowiadaniu „Hollywoodzkie kurczaki" z 1990 roku. Nie popełnię chyba wielkiego błędu, jeśli powiem, że
jest to jego osobista wariacja na temat bardzo starego dowcipu o tym, dlaczego kurczaki przechodzą przez
jezdnię.
Terry Pratchett urodził się w 1948 roku w Beaconsfield w hrabstwie Buckinghamshire, gdzie jego ojciec
pracował jako mechanik samochodowy, a rodzina mieszkała w domu bez elektryczności i ciepłej wody. „
Byliśmy biedni - mówił Terry - i, mój Boże, bardzo nieszczęśliwi". W świat wyobraźni wprowadziła go baśń
Kennetha Grahame'a „O czym szumią wierzby", którą przeczytał w wieku dziesięciu lat. Próbując
własnych sił, napisał swoje pierwsze opowiadanie „The Hades Business", bajkę o tym, jak diabeł
komercjalizował piekło, opublikowaną w czasopiśmie „Science Fantasy", kiedy Pratchett miał zaledwie
piętnaście lat. Po zakończeniu edukacji w Wycombe Technical High School przez jakiś czas pracował w
lokalnej gazecie „Buck Free Press", a potem jako rzecznik prasowy Central Electricity Generating Board.
Pisał nocami. „Kolor magii", pierwsza powieść o Świecie Dysku, wydana w 1983 roku, otworzyła mu
drogę do finansowej niezależności. Chciał napisać tę książkę, jak mówi, „ponieważ wszędzie pełno było
kiepskich imitacji Tolkiena". Dzięki kolejnym tomom z serii zaczął być porównywany z Lewisem Carrollem
i P.G. Wodehouse'em, choć sam widział się bardziej w tradycji Jerome'a K. Jerome'a (zob. następne
opowiadanie).
Dziś, mimo sukcesu, Terry Pratchett wciąż jest sympatycznym człowiekiem, którego zawsze interesują
opinie czytelników i który spędza niekończące się godziny na podpisywaniu książek wielbicielom. Mimo
magicznej natury Świata Dysku Pratchett fascynuje się nowoczesną technologią i jest nałogowym
internautą, wykazując szczególne zainteresowanie dyskusjami i informacjami na temat swojej twórczości,
pojawiającymi się na stronach typu alt.fan.pratchett. Jeszcze zanim ukazał się niniejszy zbiór, można było
przeczytać w sieci, że karmazyny Terry'ego niebawem się wyklują. Wyjdźmy im zatem na spotkanie...
Fakty są takie:
W 1973 roku na zjeździe z autostrady w Hollywood przewróciła się ciężarówka. Była to jedna z
najbardziej zatłoczonych dróg w Stanach Zjednoczonych, a więc i na świecie.
Część ładunku spadła. Ciężarówka przewoziła kurczaki. Kilka skrzynek się rozbiło.
Przy rozjeździe ciągnęło się gęsto zarośnięte pobocze otoczone z trzech stron ogłuszającym ruchem, z
czwartej ścianą. Nikt się specjalnie nie zainteresował kilkoma kurczakami.
Po pewnym czasie ci, którzy przejeżdżali tą drogą regularnie, zauważyli, że kurczaki przeżyły. Na
poboczu zainstalowane były (właściwie ciągle są) zraszacze, które pozwalały przeżyć roślinności, a ubogą
raczej populację robaków uzupełniały jadalne resztki z samochodów na autostradzie.
Kury jakoś się zadomowiły. Zaczęły się rozmnażać.
Dziob, dziób. Skrob. Dziob...
Dziob?
Skrob dziob?
Dziob?
Dziob + dziob = gdak Kokoko?
Wedle pobieżnych szacunków populacja ustabilizowała się na liczbie około pięćdziesięciu sztuk. W
pierwszych latach znajdowano kurczaki wprasowane w asfalt, był to jednak najwyraźniej jakiś rodzaj
doboru naturalnego, bo płaskie kury nie znoszą jaj.
Przejeżdżający kierowcy mogli od czasu do czasu dojrzeć kilka ptaków stojących przy krawężniku i
zapatrzonych na drugą stronę drogi.
Wyglądają, jakby rozważały jakiś problem, mówili.
SKRZEK DZIOB DZIOB KUKURYKU I Dziob gdak dziob
Gdak kukuryku dziob
Gdak gdak kukuryku Skrob kukuryku dziob
cip-cip
(Wyciągnięcie szyi) dziob kukuryku
Dziob dziob dziob (czyszczenie piór)
(Grzebnięcie pazurem) skrob kukuryku
Kukuryku skrob
Dziob (dziwny gulgoczący odgłos) dziob
Skrob dziob kukuryku gdaaak (by to uświęcić).
Poza pojedynczymi pisklakami czy młodymi ptakami nie znaleziono na drodze właściwie żadnej martwej
kury ani koguta, jeśli nie liczyć incydentu z 1976 roku, kiedy to widziano całą grupę przekraczającą
krawężnik w najgorszych godzinach szczytu. Musiała to być w owym czasie spora część ich populacji.
Kierowca cysterny z gazem powiedział, że na czele tej grupki stał starszy kogut, który patrzył na niego z
niezwykłą pewnością siebie, jakby oczekiwał, że coś się zaraz wydarzy.
Badanie przedniej części cysterny od strony jezdni pozwoliło przypuszczać, że był to kogut rasy
karmazyn z Rhode Island.
Cogito ergo kokoko.
Co jakiś czas kierowca podróżnik lub zwykły desperat mógłby wymknąć się ze strumienia samochodów
na pobocze i podkraść śpiącego kurczaka na kolację.
Wzbudziło to początkowo pewien niepokój w Departamencie Zdrowia, gdzie zastanawiano się, czy dziki
drób, żyjący tak blisko zatłoczonej jezdni, nie kumuluje w organizmie niebezpiecznych ilości ołowiu, nie
wspominając o innych szkodliwych substancjach. W 1978 roku wysłano w gąszcz na pobocze paru
naukowców, by dostarczyli Nauce kilka ptaków na ofiarę. W kurzych ciałach nie znaleziono żadnych
śladów ołowiu. Nie wiemy, czy zbadano jaja. To istotne (zob. załącznik C).
Zauważono jednak przy okazji, że ptaki najwyraźniej walczyły niegdyś między sobą. (Zob. załącznik F:
„Wzorce agresji w społecznościach odizolowanych", Helorksson i Frim, 1981). W obliczu późniejszych
wydarzeń musimy założyć, że ten etap już minął.
Cztery dziob- (wyciągnięcie szyi) i siedem kokoko-skrobów temu nasz kukuryku- (grzebnięcie pazurem
lewej nogi) -skrzek doprowadził do owego kokoko-kokoko-skrzeku.
Dziesiątego marca 1981 roku we wczesnych godzinach rannych funkcjonariusz policji James Stooker
Stasheff, prowadząc za podejrzanym pościg, który skończył się niedaleko naszego pobocza kolizją z
udziałem siedmiu samochodów, zobaczył konstrukcję wykonaną najwidoczniej z długich patyków
powiązanych taśmami magnetofonowymi, wchodzącą na kilka metrów w autostradę. Na jej szczycie
siedziały dwa kurczaki z gałązkami w dziobach. „Wyglądały, jakby budowały gniazdo - wspomina
policjant - ale wróciłem tam koło dziesiątej i wszystko już było rozwalone".
Posterunkowy Stasheff powiedział jeszcze: „Na drogach zawsze jest pełno taśmy magnetofonowej. Na
każdej drodze. Bo widzicie, ludzie, jak im się zatnie taśma w Blaupunkcie czy innym radiu, po prostu ją
wyrywają i wyrzucają przez okno".
Według Ruse'a i Sixbury'ego („Biuletyn Stowarzyszenia Ornitologicznego w Arkham", 1.17, s. 124-
132,1968) ptaki w warunkach długotrwałego stresu mogą budować gniazda o niespotykanych rozmiarach i
złożoności (załącznik D). Nie wyjaśnia to chyba zbyt wiele.
Dziob... dziob... skrob.
Skrob skrob skrob skrob skrob skrob skrob skrob skrob skrob skrob.
Trudno też uznać, by dla niniejszego studium istotne było zdarzenie z lata 1983 roku, kiedy to w pobliżu
pobocza zapadł się niewielki odcinek drogi. Podkop przypisano susłom. Albo lisom. Albo innym
zwierzętom kopiącym nory. To, co nieodpowiedzialnie wzięto za belki podporowe, musiało być na
przykład zwykłymi kawałkami drewna, które zostały przypadkowo naniesione do tunelu, powiedzmy przez
powódź, i tam się zaklinowały. To samo niewątpliwie dotyczyło piór.
Gdyby Kokoko miały latać, miałyby większe (trzepot).
Jeszcze raz zeznanie posterunkowego Stasheffa:
„Było to mniej więcej pod koniec sierpnia 1984. Jak powiedział mi ten kierowca ciężarówki, przejeżdżał
właśnie tamtędy, a było już porządnie po południu, kiedy to przytrzepotało - tak to określił, przytrzepotało
-prosto z krzaków dokładnie po drugiej stronie drogi, a on patrzył na to, i nie traciło wysokości, odbiło się
od jego przedniej szyby i rozpadło. Stwierdził, że to pewnie rzuciły coś dzieciaki, więc poszedłem
rozejrzeć się po krzakach, ale nie było żadnych dzieci. Tylko kilka kur grzebało w ziemi, a obok kupa
śmieci, po prostu trudno uwierzyć, że tyle śmiecia się zbiera przy drodze. Sprawdziłem resztki tego, co
walnęło w samochód. To było coś w rodzaju klatki z takimi wielkimi skrzydłami, a wszędzie pełno
bloczków, sporo taśmy magnetofonowej, dzwigienek i czegoś tam jeszcze. Co? A tak. I te kurczaki.
Wszystkie rozkwaszone. Poważnie mówię. Kto mógł zrobić coś takiego? W jednej chwili latające kurczaki,
w drugiej McNuggets. Pamiętam trzy. Same koguty, takie brązowe".
To (małe drapnięcie) dla kokoko, to (potężne trzepotnięcie) dla Kokoko.
Ponownie zeznanie posterunkowego Stasheffa (z dziewiętnastego lipca 1986):
„Dzieciaki bawiły się ogniem. Takie jest moje zdanie. Przelazły przez mur i zrobiły sobie w krzakach
kryjówkę. Jak mówię, złapały kurczaka. Nie rozumiem, czym się tak wszyscy podniecają. Jakieś dzieci
powrzucały do starego kosza rupiecie i sztuczne ognie czy coś tam, wepchnęły cholernego kurczaka i
wysadziły to w powietrze... Byłoby strasznie dużo zniszczeń, gdyby to nie uderzyło w podporę wiaduktu
po drugiej stronie. Z ptaka w środku nic nie zostało. Znalazłem tam kawał materiału ze sznurkami dookoła.
Może dzieci sądziły, że zadziała jak spadochron. Dobra, więc był krater, niech to szlag trafi, obsadzony
zielskiem. Co? Jasne, że gorący, przecież bawili się tam w astronautow. Nie byłby tak gorący? No więc jak
gorący?".
Dziob (skręt szyi) - kukuryku = gulgot/C 2 Kokoko?
Wiemy tyle, że trzeciego maja 1989 roku koło drugiej nad ranem kilku kierowców zauważyło purpurowy
blask mniej więcej pośrodku zarośniętego pobocza. Niektórzy twierdzili, że była to raczej niebieska
poświata. Jak wynika z zestawienia zeznań, trwało to co najmniej dziesięć minut.
Był też dźwięk. Dysponujemy szeregiem opisów tego hałasu. Był „tak jakby upiorny", „coś jakby
pokasływanie" czy „raczej jak szum radiowy". Jedyny opis, jaki mogliśmy sprawdzić, pochodził od Curtisa
V.J. McDonalda, który powiedział: „Pamiętacie ten odcinek »Star Treka«, kiedy pojawiają się ludzie-ryby
z alternatywnej Ziemi? No to właśnie ich transmiter materii wydawał taki sam odgłos".
Obejrzeliśmy omawiany epizod. To ten, w którym kapitan Kirk zakochuje się w dziewczynie (kaseta A).
Kokoko?
(Skręt nogi) V2tp ... [1/dziob]/skrob 2 * * ątej (gulgot) (czyszczenie piór na lewej łopatce) = (czyszczenie
piór na prawej łopatce). HmmMMmmMMmmMMmmMMmmMMmm. Kokoko.
Wiemy również, że pewien łazik, który przedstawił się Elrond X, odwiedził ten teren o godzinie drugiej
rano. Odszukany w niedługi czas potem tłumaczył: „No tak, od czasu do czasu brałem jedną kurę, ale to
chyba nie jest zabronione. Zresztą i tak z tym skończyłem, bo było mi coraz trudniej, w sensie, że one się
tak zachowywały. Patrzyły tymi swoimi oczami jak paciorki. Ale czasy są ciężkie, to myślałem, okej,
czemu nie... Człowieku, tam nie ma już żadnych kurczaków. Ktoś je sprzątnął, wszystkie poznikały!".
Kiedy zapytano go o Konstrukcję, powiedział: „W całym tym buszu była tylko kupa rupieci. Same
gałęzie, druty i śmiecie. I jajka, ale jajek lepiej wcale nie dotykać, już się nauczyliśmy, niektóre to
normalnie kopią prądem. Co? Bo nie pytał pan, dlatego. No tak, przewróciłem to coś. Bo siedziała tam
Zgłoś jeśli naruszono regulamin