Susanne McCarthy - Miłość raz jeszcze.pdf

(393 KB) Pobierz
459701740 UNPDF
Susanne McCarthy
Miłość raz jeszcze
Rozdział 1
– Wariatka! – krzyknął kierowca furgonetki, z całej siły nadeptując na
hamulec. Ledwo zdołał uniknąć czołowego zderzenia z białym porsche'em,
który pokonując zakręt przejechał na drugą stronę drogi. – Do cholery,
uważaj jak jedziesz! – wrzasnął, choć siedząca za kierownicą porsche'a
kobieta z pewnością nie mogła go usłyszeć.
W rzeczywistości Josey właściwie nie zauważyła, że groził jej poważny
wypadek. Całą drogę z Londynu pokonała jak w transie, niezupełnie
wiedząc, co robi. Wrzuciła do podróżnej torby tylko niezbędną odzież,
resztę rzeczy zostawiła w Londynie. Zostawiła tam również dziewięć lat
życia.
Josey od dawna wiedziała, że jej małżeństwo legło w gruzach. Mimo to
nie była przygotowana na chłodne oświadczenie Colina, że zamierza
wystąpić o rozwód, ponieważ chce się ożenić z sekretarką. Najbardziej
zabolała Josey nie utrata męża, lecz fakt, iż jego kochanka jest w ciąży, a
Colin jest tym zachwycony.
Josey z goryczą myślała, że Colin nigdy nie chciał, aby oni mieli dzieci.
Jego zdaniem, dzieci nie pasowały do ich stylu życia. Twierdził, że wracając
do domu po całym dniu ciężkiej pracy nie ma ochoty walczyć z
porozrzucanymi zabawkami, zmieniać pieluch i wstawać w nocy do
płaczącego dziecka.
Zapewne sama Josey powinna była już dawno wystąpić o rozwód. Nigdy
jednak nie zdecydowała się na ten krok; ilekroć o tym myślała, dochodziła
do wniosku, że sytuacja nie uzasadnia jeszcze tak drastycznego posunięcia.
Podejrzewała wprawdzie Colina o niewierność, ale nie zdobyła się na
konfrontację z mężem. Paula z pewnością nie była jego pierwszą kochanką.
Josey podejrzewała, że Colin uwodzi wszystkie swoje sekretarki. Powinna
była domyślić się tego, bo przecież sama kiedyś pełniła tę funkcję.
Zaczęła pracować dla niego, gdy ukończyła dwadzieścia jeden lat. Colin
był mężczyzną, o jakim marzy każda dziewczyna: przystojny, kulturalny,
energiczny. Może nawet aż nazbyt energiczny, jak na szacowną, tradycyjną
firmę, w której pracował. Rychło jednak zdecydował się na założenie
własnej firmy i przekonał Josey, aby zdobyła się na ryzyko i odeszła razem z
nim.
Początkowo ich stosunki były czysto formalne. Josey miała wtedy
bardzo sympatycznego chłopaka, niemal narzeczonego. Pokłócili się, bo
zdaniem Dereka, zbyt długo przesiadywała w biurze. Ta kłótnia
spowodowała zmianę w jej życiu. Wtedy Colin po raz pierwszy zaprosił ją
na kolację. Był tak uprzejmy, wykazywał tyle zrozumienia... Josey sama nie
wiedziała jak to się stało, że wylądowała w jego łóżku.
Dlaczego Colin, który zaliczył już wiele kochanek, zdecydował się
poślubić właśnie ją? Josey skrzywiła się ironicznie. Zapewne potrzebował
jej pomocy w okresie rozbudowy firmy. Potrzebował również kogoś, kto
zorganizowałby jego życie domowe i towarzyskie, kto mógłby podejmować
w domu ważnych klientów i prowadzić przy stole inteligentną rozmowę.
No, i wtedy byłam piękną kobietą, westchnęła Josey. Patrząc na siebie
teraz, z trudem mogła w to uwierzyć. Była blada i wychudzona, miała
matowe włosy, podkrążone i pozbawione blasku oczy. W wieku trzydziestu
jeden lat sprawiała wrażenie kobiety czterdziestoletniej. Może nie powinna
winić Colina, że szukał innych partnerek.
Trudno byłoby powiedzieć, od czego zaczął się rozkład ich małżeństwa.
Może zaczęło się od tego, że rzuciła pracę. Zrobiła to za namową Colina,
który uznał, że wobec kwitnącego stanu firmy żona może przestać
pracować. Josey przyjęła jego sugestię z radością. Miała nadzieję, że ta
zmiana oznacza, iż pora na dzieci. Niestety, czekało ją gorzkie
rozczarowanie.
Początkowo próbowała przekonać męża, ale ilekroć zaczynała rozmowę
na ten temat, Colin reagował ogromnym zniecierpliwieniem i wyrzucał jej,
że zawraca mu głowę. Josey wolała unikać kłótni, po jakimś czasie zatem
przestała wracać do tej sprawy.
Stopniowo oddalali się od siebie. Josey nie mogła znieść stylu życia, jaki
prowadzili, i kontaktów ze znajomymi, którzy nie odpowiadali jej. Gdyby
chociaż mieli normalny dom z ogródkiem i psa. Niestety, mieszkali w
ultranowoczesnym mieszkaniu w centrum, gdzie nudziła się śmiertelnie.
Przez cały czas dręczyły ją nie zaspokojone uczucia macierzyńskie.
Josey drżącą ręką sięgnęła po niemal pustą paczkę papierosów. Palenie
również niewiele mi pomogło, pomyślała z goryczą. Zaczęła palić parę lat
temu, w nadziei, że to pomoże jej zachować spokój. Już wielokrotnie
próbowała pozbyć się znienawidzonego nałogu, ale nigdy nie starczyło jej
na to sił.
Colin zaskoczył ją, pojawiając się w domu wczesnym popołudniem.
Josey obijała się po mieszkaniu w starych dżinsach i wypłowiałej trykotowej
koszulce. To tylko pogorszyło sytuację. Colin lubił eleganckie kobiety.
Josey dostrzegła w jego oczach pogardę, co tak ją zdenerwowało, że nie
mogła zareagować z godnością na jego żądanie rozwodu.
Gdyby chociaż Paula nie była w ciąży... Z tym Josey nie mogła się
pogodzić. Wybuchnęła płaczem, pobiegła do sypialni, wrzuciła do torby
niezbędne rzeczy, po czym wyszła, oświadczając Colinowi, że może wnieść
sprawę rozwodową, może zatrzymać mieszkanie i wszystko, co tylko chce.
Wsiadła do samochodu i ruszyła przed siebie, nie myśląc nawet, dokąd
jedzie.
Dopiero gdy zauważyła, że po raz drugi objeżdża wokół Londyn, zaczęła
się zastanawiać, co ze sobą zrobić. Na szczęście przypomniała sobie, że parę
lat temu cioteczna babka, Florrie, zostawiła jej w spadku domek w Norfolk,
w jakiejś zabitej dechami dziurze.
Josey była tam po raz ostatni, gdy miała jakieś dziesięć lat. Pamiętała
tylko, że domek ciotecznej babki stoi na skraju małej wsi, na zupełnym
odludziu. Perspektywa zamieszkania w takim miejscu nagle wydała jej się
niezwykle atrakcyjna.
Gdy zbliżała się do celu, było już ciemno, a widoczność dodatkowo
utrudniała gęsta mżawka. Josey z trudem dostrzegła drogowskaz. Nie była tu
już ponad dwadzieścia lat... Ciocia Florrie zmarła chyba jakieś trzy lata
temu. Dopiero teraz Josey pomyślała, że domek ciotki jest zapewne w
kiepskim stanie. Pewnie nie ma prądu ani wody... Mam nadzieję, że ocalało
chociaż łóżko, westchnęła. W tej chwili pragnęła tylko położyć się spać.
Postanowiła, że wszystkie problemy będą musiały poczekać do jutra.
Pochyliła głowę nad zapalniczką i zaciągnęła się głęboko dymem...
Nagle oślepiły ją światła reflektorów. Zbyt późno zauważyła ostry skręt
w lewo. Pod wpływem paniki zacisnęła palce na kierownicy i nadepnęła na
hamulec. Koła straciły przyczepność i samochód wpadł w poślizg.
Zauważyła jeszcze tylko, że jej reflektory nagle sięgają w niebo...
Josey otworzyła oczy i stwierdziła, że żyje. No, mogło być gorzej,
pomyślała. Przez chwilę miała przed oczami obraz samochodu staczającego
się po stromym zboczu... Miała wrażenie, że zaraz zostanie zgnieciona... W
tej chwili jednak samochód stał chyba na kołach, choć niewątpliwie był
bardzo pochylony, a z przedniej szyby zostały tylko szczątki. Josey
usłyszała; jak ktoś pyta głośno, czy nic jej się nie stało.
Do diabła, jak ja teraz dostanę się na miejsce? – zaklęła w duchu.
Poczuła krew na policzku i zdała sobie sprawę, że jest ranna. Krzyknęła
głośno z bólu i strachu.
– Spokojnie, spokojnie – usłyszała chłodny głos nieznajomego
mężczyzny. – Na pewno nie stało ci się nic poważnego, nie miałabyś siły tak
krzyczeć.
Mężczyzna otworzył drzwiczki porsche'a, rozpiął pasy i z wprawą
przejechał dłońmi po jej ciele.
– Jest pan lekarzem? – szepnęła Josey. Uniosła wzrok i spojrzała w
intrygujące, orzechowe oczy. Ich twarze dzieliło zaledwie kilkanaście
centymetrów.
– Nie, jestem weterynarzem – odrzekł mężczyzna i zaśmiał się krótko. –
Myślę, że nie udało ci się zrobić sobie krzywdy. Jesteś cała, czego nie
można powiedzieć o twoim samochodzie. Możesz wstać?
– Chyba tak. Boli mnie nadgarstek.
– Pokaż.
Josey ostrożnie wyciągnęła ku niemu rękę. Weterynarz tak delikatnie
zbadał przegub, że ani przez chwilę nie czuła bólu. Podświadomie
zarejestrowała fakt, że jej wybawca to jeden z najprzystojniejszych
mężczyzn, jakich w życiu poznała. Miał ciemne, gęste włosy, wysokie
czoło, orli nos i mocną szczękę. Jego twarz sprawiała wrażenie męskiej i
inteligentnej.
– Naprawdę jesteś weterynarzem? – spytała Josey.
– Tak, ale zasady weterynarii niewiele się różnią od medycyny –
powiedział uspokajającym tonem. – Myślę, że złamałaś kość nadgarstka.
Jeśli możesz przejść do mojego samochodu, zawiozę cię do szpitala.
– Czy twój samochód jest bardzo uszkodzony?
– Nie, nie udało ci się mnie walnąć – wyjaśnił ironicznie. –
Zahamowałem i zjechałem ci z drogi. Co się stało? Czy nie widziałaś znaku
ostrzegawczego?
Josey chciała pokręcić głową, ale poczuła ból.
– Spokojnie – powiedział weterynarz. – Możesz mieć wstrząs mózgu.
Unikaj gwałtownych ruchów.
Objął ją ramieniem, drugą ręką podtrzymując jednocześnie złamany
Zgłoś jeśli naruszono regulamin