0862.Galitz Cathleen - Duma i namiętność.pdf

(626 KB) Pobierz
The Millionaire's Miracle
C athleen G alitz
D uma i namiętność
157566224.004.png 157566224.005.png 157566224.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gillian Baron z całej siły zacisnęła pięść i uniosła rękę, ale zaraz opuściła
ją bezradnie wzdłuż ciała. Odetchnęła głęboko i podjęła kolejną próbę, ale ręka
znów bezwładnie opadła. Dopiero za trzecim razem udało jej się zmobilizować
na tyle, żeby zapukać do drzwi luksusowego apartamentu. Kiedy umilkło echo
trzech szybkich, dyskretnych uderzeń, Gillian musiała zebrać wszystkie siły,
żeby stłumić przemożną chęć rzucenia się do ucieczki, jak dzieciak, który dla
kawału dobija się do drzwi sąsiadów.
Sytuacja wydawała jej się zupełnie nierealna. Jakby miała wkroczyć w
magiczny portal, który przeniesie ją w przeszłość, do czasów, kiedy nie
musiałaby pukać do tych drzwi, ponieważ posiadała klucz do serca mężczyzny,
który tu mieszkał. W tamtych dawno minionych czasach jej życie było tak
bliskie ideału, jak to tylko po ludzku możliwe.
Ale jej szczęście prysło jak bańka mydlana pewnego tragicznego dnia,
kiedy wszystko zostało całkowicie, bezpowrotnie zniszczone.
Kiedy on ją znienawidził.
Sekundy płynęły, a drzwi pozostawały zamknięte. Gillian odetchnęła z
ulgą. Najwyraźniej nie było go w domu. A więc nie dojdzie do spotkania,
którego tak bardzo się bała.
- Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy - mruknęła pod nosem, odwróciła
się na pięcie i zaczęła schodzić po schodach.
Odgłos zbliżających się kroków sprawił, że zastygła w bezruchu.
- Chwileczkę! - rozległo się wołanie zza drzwi mieszkania. Gillian
zawróciła z westchnieniem. Nie chciała tu być.
Boże, jak strasznie nie chciała wywlekać przeszłości, ożywiać
wspomnień. Wciągać Bryce'a z powrotem w swoje powikłane, żałosne życie. A
najbardziej ze wszystkiego nie chciała, żeby kolana miękły jej na samą myśl o
- 1 -
157566224.007.png
tym, że za chwilkę stanie oko w oko z Bryce'em. Była przecież pewna, że ten
etap ma już dawno za sobą.
Wątpiła, czy on uwierzy, że przyszła tu wyłącznie w imieniu swojego
ojca. Prawdopodobnie, z typową dla siebie arogancją, uzna, że to tylko wybieg,
do którego się uciekła, by spróbować z powrotem się wśliznąć do jego życia.
Nie zdziwiłaby się, gdyby bez wahania zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Drgnęła, kiedy szczęknął otwierany zamek i Bryce McFadden stanął w
progu. Oprócz spłowiałych dżinsów nie miał na sobie niczego. W chwili, kiedy
rozpoznał gościa, w jego szaroniebieskich oczach mignęło coś jakby czułość.
Jednak już ułamek sekundy później jego wzrok stał się lodowato zimny.
- O, do...
- ...dobrze cię widzieć? - podsunęła żywo Gillian. Wolała się nie
przekonywać, czy miał na myśli powitanie, czy też niewybredne przekleństwo. -
Witaj, Bryce. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.
Zważywszy na jego niedbały strój, potargane włosy i trochę nieprzytomny
wyraz twarzy, obawiała się, że mogła mu przerwać czynność jeszcze bardziej
intymną niż sen.
Zresztą, co za różnica? To nie była jej sprawa.
Może i nie, ale mimo to serce zabiło jej mocniej, zupełnie jakby rozum
nie miał już nic do powiedzenia. Uciekając wzrokiem przed jego
stalowoniebieskimi oczami, które przeszywały ją niczym para sztyletów,
spojrzała w dół, na jego szeroką pierś, pokrytą kręconymi, złocistymi włosami,
które ciemniały stopniowo wzdłuż wąskiego szlaku wiodącego przez
umięśniony brzuch i niknącego za paskiem dżinsów. Co ona najlepszego robi?
Poczuła, że się czerwieni na samą myśl o tym, że mógł zauważyć, na co się
gapiła.
Bryce niedbałym gestem zaczepił kciuk o szlufkę spodni, oparł się leniwie
o framugę drzwi i zmierzył ją od stóp do głów wyzywającym, samczym
- 2 -
157566224.001.png
spojrzeniem, które znała aż za dobrze. Zrobiła nadludzki wysiłek, żeby
zignorować reakcję swojego ciała.
Bezmyślne, zwierzęce pożądanie, którego z jakiegoś powodu nie potrafiła
zwalczyć, nie mogło jej przecież przesłonić świadomości, że ma przed sobą naj-
podlejsze indywiduum, jakie ziemia nosiła. Ten człowiek zawiódł ją w
momencie, kiedy najbardziej potrzebowała jego wsparcia.
- Mogę wejść? - spytała, czując się raczej jak obnośna sprzedawczyni
środków czystości niż jak kobieta, która dzieliła kiedyś życie i łoże mężczyzny
stojącego w drzwiach.
- Oczywiście.
Kiedy zamykał za nią drzwi, skorzystała z okazji, żeby zerknąć do pokoju
dziennego. Przed telewizorem o wielkim, płaskim ekranie stała obszerna
skórzana kanapa, a obok pasujący do niej fotel. Przy oknie pysznił się zestaw do
ćwiczeń. Gdyby nie eleganckie meble, można by pomyśleć, że gospodarz
dopiero co się wprowadził - nie było tu żadnych drobiazgów stwarzających
domowy nastrój, a nagich ścian nie zdobił ani jeden obraz czy fotografia.
Głupia, chyba się nie spodziewałaś zobaczyć tu swojej podobizny? -
powiedziała do siebie w duchu. To, że sama nie byłaś w stanie się zdobyć na
wyrzucenie jego zdjęć, nie ma nic do rzeczy.
- Ładne mieszkanko - rzuciła, siląc się na nonszalancję. Zauważyła, że nie
miał choinki, mimo że do Gwiazdki został zaledwie tydzień. Widocznie nie
widział takiej potrzeby. Jedynym elementem wprowadzającym świąteczny
nastrój był stojący na niskim stoliku wesoły, kolorowy stroik, dziwnie
niepasujący do tego apartamentu o surowym, czarno-białym wystroju. Przed
oczami Gillian stanęło małe mieszkanko w wiktoriańskiej kamienicy, w którym
zaczynali wspólne życie. W niczym nie przypominało tego luksusowego, ale
zimnego apartamentu. Zacisnęła powieki, próbując odsunąć wspomnienie
przytulnego wnętrza z kwiatami w oknach, dzierganymi na szydełku firankami,
- 3 -
157566224.002.png
starymi, drewnianymi meblami wyszukanymi na bazarze... i małego,
słonecznego pokoiku, którego ściany sama wyłożyła tapetą w misie...
Dosyć!
Nie mogła się teraz rozkleić. Miała ważną, trudną sprawę do załatwienia.
- Napijesz się kawy? - spytał Bryce, przerywając niezręczne milczenie.
Gillian posłała mu niepewny uśmiech. Może ręce przestaną jej się trząść,
kiedy je zaciśnie na ciepłym kubku?
- Z przyjemnością.
Bryce pomógł jej zdjąć gruby płaszcz, który zimą w Cheyenne nie był
modnym kaprysem, lecz artykułem pierwszej potrzeby. Ten uprzejmy gest był
zupełnie naturalny, ale zarazem dziwnie nierzeczywisty. Kiedy poczuła dobrze
znany, korzenny zapach wody kolońskiej Bryce'a, wspomnienie czasów, kiedy
kochała tego mężczyznę, stało się tak wyraźne, jakby działo się to zaledwie
wczoraj.
Bryce zaprosił ją gestem, by usiadła, a sam zniknął w kuchni.
Zamyślona podeszła do stolika, żeby obejrzeć świąteczny stroik. W
środek wpięta była ozdobna karteczka. Nie mogąc powstrzymać ciekawości,
pochyliła się i przeczytała:
Tak! Po stokroć tak!
Kocham Cię,
Vi
Kim, do cholery, była Vi? Może, pomyślała Gillian z sarkazmem, nie
chodziło o imię, lecz o rzymską cyfrę sześć? Bryce z pewnością miał teraz tyle
kobiet, że dla ułatwienia przypisywał im numery.
Czarny humor nic jednak nie pomógł. Słowa na karteczce o wiele za
bardzo kojarzyły się z entuzjastyczną odpowiedzią na prośbę o rękę. Podłoga
pod stopami Gillian niebezpiecznie zafalowała. Zazdrość wypełniła jej serce. To
uczucie, które nie miało racji bytu tyle czasu po ich rozstaniu, było co najmniej
denerwujące.
- 4 -
157566224.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin