Dębski Rafał - Ryk lwa na Cyprze.pdf

(140 KB) Pobierz
Dębski Rafał - Ryk lwa na Cyprze
DĘbski Rafał
Ryk Lwa na Cyprze
Z Science Fiction 39 – czerwiec 2004
Surowy półmrok celi chłodnym całunem spowijał połowę twarzy starego opata. Druga jej część,
oświetlona pełgającym poblaskiem oliwnej lampy, wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Zapewne miał
być to uśmiech, ale nie przyzwyczajone do niego wargi mnicha wygięły się jak wąż rzucony na rozgrzany
piach pustyni. Przenikliwy szept wdzierał się w uszy niepowstrzymanie i bezlitośnie niczym świst
rozpędzonego miecza.
- Apokalipsa, mój synu. Apokalipsa. Tędy pójdź, kędy cię zawiedzie jej rozpaczliwe wołanie. Spośród
siedmiu głów smoka wyłaniają się Herod, Neron, Konstancjusz, Mahomet, Meselmuth, wśród swoich Abd
al-Munimem zwany, i wróg twój najgorszy, Saladyn. Ostatni zaś potworny łeb do samego Antychrysta
należał będzie. Ten narodził się ledwie piętnaście lat temu i ku tronowi papieskiemu kieruje swoje
świętokradcze spojrzenie. Trzeba działać, zanim nań zasiądzie, by dzieło Zbawiciela udaremnić. Siedem
jest głów bestii i siedem na nich bogato zdobnych diademów.
- Powiadają, czcigodny ojcze, że wysłannik szatana wyjdzie z babilońskiego plemienia Dan i wpierw
jerozolimski stolec zamierza dla siebie zagarnąć.
Starzec niecierpliwie strzepnął dłonią, spojrzał surowo.
- Głupi, kto tak mniema! Tam on zechce przyjść, gdzie najwyższą godność duchowną swoją czarną duszą
pokalać może. A zaślepieni pychą purpuraci nie dostrzegą, że zgubę niesie. Wybiorą diabła, bo sami
chętniej posłuch dają jego głosowi aniżeli słowom Boga prawdziwego. Gdzież bowiem łacniej się
szatanowi schować niźli pośród ich poświęcanych głów?
- Ale ponoć sam Duch Święty konklawe przewodzi...
Sylwetki ludzi przysłuchujących się rozmowie, rozmyte wśród wszechobecnych głębokich cieni,
zatańczyły, gdy płomień lampki zadrżał, owiany oddechem mówiącego. Tylu świadków dookoła, - a on
czuł się, jakby był z wieszczem zupełnie sam. Może do uszu tamtych nie dociera to, co świątobliwy mąż
ma jemu do powiedzenia? Może im ta rozmowa wydaje się zupełnie inna niż jemu? W taką noc, w noc
wróżebną, wszystko jest możliwe.
- Duch Święty! - suchy śmiech opata ostro zaklekotał wśród ciasnych ścian. - Wierzaj mi, nie są oni
skłonni Duchowi Świętemu serc otworzyć. Precz przeganiają Go ze swych myśli. Nie słuchają też mego
proroctwa, głos Najwyższego płynący przez moje niegodne ciało diabelskim bełkotem nazywając.
Przeklęci!
Wzniósł pięść ku północy, w stronę Rzymu.
- Lecz ty, synu - znów zniżył głos do szeptu - smoczy łeb obetniesz, pokonasz sułtana i wyrwiesz z
pazurów pogańskich święte miasto. A potem powrócisz stawić czoło samemu księciu ciemności. Uklęknie
władca piekła przed twą potęgą, lecz nie daj się zwieść jego sztuczkom. Bez litości wyrwij mu gadzie serce.
Powietrze wypełniło się świetlistym blaskiem. Ciało ogarnęło nagłe znużenie.
- Obecny papież niedługo skona. Bądź wtedy czujny!
- Skąd taka wieść? Klemens zdawał się w pełni sił, kiedym go widział ostatni raz.
- Mam pewność - zasyczał starzec. - Kości papieża Sylwestra skrzypią w grobowcu, jak mi doniesiono. A
to zawsze wróży rychłą śmierć głowy kościoła. Nigdy ten znak nie zawiódł, dlatego przed ponad stu laty
został ustanowiony tajemny strażnik w miejscu pochówku ojca czarownika. Posłuchaj, synu. Jeśli wytężysz
myśli i wolę, sam możesz usłyszeć upiorne trzeszczenie. Rzym - znowu wzniósł pięść - wieczne miasto o
nim mówią. Miasto wiecznej rozwiązłości i bezprawia, gdzie panem jest ten, kto wcześniej od innych
posłuży się zdradą i trucizną.
Nagle poderwał głowę.
- Wszyscy wyjść - rozkazał. - Chcemy zostać teraz sami!
Czekał, aż cela opustoszeje.
- O jednym wszakże musisz pamiętać - pochylił się do przodu. Pełna zmarszczek twarz ukazała się teraz
wyraźnie. - Strzeż się kobiety. Ona zdolna jest pokrzyżować boskie zamysły. Kobiety to odwieczne
narzędzie szatana. A przy tobie widzę niewieścią postać, co do zguby chce cię przywieść.
- Kobieta? Ojcze, jeszcze się taka nie narodziła, o której mógłby kto rzec, że zdoła mnie osiodłać czy
choćby wpłynąć na moje zamiary.
- Strzeż się - powtórzył z uporem opat. - Nie popadaj w pychę! Boskie cię pościgną zamysły czy
szatańskie, strzeż się! Nie patrz, żeś pomazańcem. Uderz się w piersi z pokorą.
- Powiedz mi jednak coś więcej! Kim jest ta kobieta?
- Strzeż się! Zyskasz zawołanie godne dawnych bohaterów, jeno by na tym zawołaniu się nie skończyło.
Ona będzie blisko, bardzo blisko ciebie, może być bliższa, niż się zdaje... możesz uznać, że nosi w sobie
część twej krwi! Ale to tylko ułuda. Szatańskie podstępy. Strzeż się!
Straszny, grzmiący śmiech. Jak to być mogło, żeby z wątłej piersi mnicha dobył się podobny głos?
Oblicze równie przerażające, co ów śmiech, skrzywione wyrazem nienawiści.
- Strzeż się kobiety! Na Cyprze znajdziesz przeznaczenie i tam po raz pierwszy będzie na ciebie czyhał
szatan! Pamiętaj o pergaminie, którym ci dał podczas naszego Spotkania w kaplicznej krypcie! Pamiętaj o
jego świętej pieczęci. Tylko ty ją możesz złamać, kiedy przyjdzie czas.
* * *
Pośród mroku, trudna do odróżnienia od okolicznych skał, zakapturzona postać spoglądała ze wzgórza na
rozciągającą się w dole panoramę. Białe ściany domów połyskiwały mętnie w blasku księżyca. Tu i ówdzie
okna jarzyły się niepewnym światłem. W oddali morze przelewało leniwie fale, obmywało stopy
nadbrzeżnym kamieniom.
- Limassol - szept był ledwie dosłyszalny. - Brama do Cypru. A jeśli zdobędziesz tę wyspę, to tak, jakbyś
zarzucił kotwicę u wybrzeży Palestyny. Widzę zaś jasno, królu Franków, że zdolny jesteś ukorzyć
brudnego Greka, uzurpatora Komnenosa.
Pogrążona we śnie okolica zdawała się uśpiona odległym, monotonnym szumem morza.
- Jeszcze dziś się rozstrzygnie - tym razem szept był nieco głośniejszy. - Przebiegłość przeciw sile ducha.
Podstęp przeciw sile ciała. Gołąbko moja, źrenico oczu swych królewskich braci. Bądź dzielna, bo dziś twe
życie legnie w gruzach. Nadchodzi pora, by dopełnić przeznaczenia. Niech Allah cię prowadzi.
Podrzucił głowę. Siwe, w poświacie księżyca wyglądające jak srebrne włosy spłynęły falą na kark,
ukazała się pomarszczona twarz o czarnych, gorejących oczach.
- Lecz ja wytrącę ci z ręki broń, którą onegdaj otrzymałeś. Nie będziesz miał za sobą nadprzyrodzonej
mocy. Przybędziesz do naszych brzegów goły i bezbronny, wydany na pastwę pustynnych duchów. Teraz
śpisz ciężko, miotany wspomnieniami. Ale nawet kiedy się zbudzisz, nie dadzą ci one spokoju. Ja nie dam
ci spokoju!
* * *
Ryszard zerwał się z łoża. Jak zawsze, kiedy wracał sen o proroctwie, budził się cały zlany potem.
Rozmowa z opatem Joachimem... Wyjawił wtedy tyle spraw, tyle ważnych słów wypowiedział. Smok,
Saladyn, Antychryst... Gdyby choć część wróżb miała się sprawdzić, imię angielskiego króla przechowa
pamięć wielu pokoleń. Mnich nie powiedział jednak najważniejszego. Jaką drogę obrać, by dojść do celu,
zostać królem tego świata, jak uratować się przed zakusami Złego czyhającego gdzieś pośród piasków
Świętej Ziemi. To, zapisane w pergaminie, miało czekać z ujawnieniem na sposobną chwilę.
Spojrzał w okno. Noc niebawem dobiegnie końca. Z niechęcią pomyślał o nadchodzącym dniu. Dzisiaj
pojmie za żonę piękną Berengarię. Czy to o niej właśnie wspominał opat Joachim w swoim wieszczym
widzie? Czy to za jej sprawą wniwecz mogą się obrócić ambitne plany? Jeszcze nie dotarli do Ziemi
Świętej, a już przyszło toczyć wojnę. Wprawdzie tylko z cypryjskim uzurpatorem Izaakiem Komnenosem,
sprytnym Grekiem, ale zawsze to wojna.
Klasnął w ręce. Zaspany pachołek wpadł wytrzeszczając oczy. Coraz częściej przychodzi wstawać przed
świtem. Królewski sen, w miarę zbliżania się do Jerozolimy, jest coraz bardziej kruchy i ulotny. Który to
raz tej nocy przyzywa go do siebie? Czwarty czy piąty...
Ryszard bez słowa wskazał na leżące pod oknem szaty. Chłopak natychmiast podskoczył, chwycił tunikę.
Tymczasem król zrzucił przepoconą koszulę. Pochylił się nad misą. Pachołek odłożył miękki materiał,
porwał dzban z wodą, stanął gotów do posługi. Na dany znak przechylił naczynie. Ryszard, parskając
głośno obmywał potężny tors. Chłopiec z podziwem patrzył na węzły mięśni napinających się przy każdym
ruchu.
- Odejdź - mruknął król. - Sam się przybiorę.
- Wasz szambelan kazał się zbudzić, kiedy tylko...
- Ani się waż! Za końskim ogonem pojedziesz, jeśli wypełnisz jego rozkaz! A teraz wynoś się!
Ciąg myśli nadszedł, gdy zamknęły się za nim drzwi.
Szambelan. Pewnie chce omówić szczegóły dotyczące weselnego przyjęcia. Niech omawia je z samym
sobą.
Berengaria! Nie chciał tego małżeństwa tak samo, jak nie chciał niegdyś stawać przeciwko swemu ojcu.
Ale matce nie sposób odmówić. Choć kiedy zobaczył dziewczynę, musiał przyznać, zrobiła na nim
wrażenie. Jednakże co innego wziąć taką do łoża, a inna rzecz wiązać się przysięgą.
Skrzynia przy łożu. Wzrok chcąc nie chcąc powędrował w jej stronę.
Klucz na szyi, wystarczy sięgnąć...
Zgrzytnęła zdobiona kłódka, zbrojone srebrną blachą wieko odskoczyło z trzaskiem. Jest. Pieczęć wielka
bodaj jak łucznicza tarczka. A na niej wizerunek archanioła Michała i trzech diabłów. Duch niebieski
stojący nad nimi, kłębiącymi się u jego stóp niczym obrzydliwe węże. Ale i w samym archaniele jest coś
gadziego. Oczy nieludzko okrągłe, z pionowymi kreskami źrenic. Czy to tak miało być, czy może pracę
poruczono zbyt mało sprawnemu rzemieślnikowi? Lecz czy byle jaki mistrz zdołałby wyrzeźbić tak udatnie
kiście winogron albo oddać z taką wiernością wykrzywione w złości oblicze Azazela? Dziwna to pieczęć i
jeszcze dziwniejszą treść musi ukrywać. Sznurek w niej zatopiony konopny, całkiem zwyczajny, jakim
chłopi przepasywać zwykli nędzny przyodziewek. Sznur nijak nie pasujący do bogatej treści pieczęci. Co to
wszystko może oznaczać?
„Gdy przyjdzie czas" - powiedział opat Joachim. Ryszard ma go otworzyć, dopiero gdy uzna, że nadszedł
czas, a wtedy wszelkie niejasności znikną. Ale kiedy nadejdzie ta chwila? Ze złością cisnął pergamin z
powrotem do skrzyni, rzucił się na łoże. Może nadciągnie jeszcze sen. I niech będzie inny, lepszy od
poprzedniego, mniej niepokojący. Na próżno jednak próbował zasnąć. W uszach wciąż na nowo huczały
słowa Joachima.
- Weźmij ten zwój. W nim twoja przyszłość i twoja droga. Jeśli otworzysz go we właściwej chwili, jasno
pojmiesz, co czynić, by uniknąć zasadzek szatana, a wyprawę zakończyć zwycięstwem. Zostaniesz panem
całej ziemi, a Antychryst ukorzy się przed tobą i w prochu będzie pełzać...
„Niech cię diabli, stary mnichu" - zaklął w duchu. „Czy po to dałeś mi ten zwitek, by mnie sen całkiem
odbieżał? Bym spokoju nie mógł zaznać ani minuty...?"
Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
Ryszard zgrzytnął zębami. Przeklęty pachołek jednak poleciał, gdzie mu wczoraj kazano!
Ale postać w drzwiach w niczym nie przypominała zwalistego cielska szambelana.
- Czy nie mam prawa do odrobiny spokoju...
- Witaj - przerwał mu niski, kobiecy głos.
- Matko! - zawołał zdumiony. Przeżegnał się. - Matko! Przecież powinnaś być w drodze do Anglii!
Powinnaś już dotrzeć do jej brzegów!
- Powinnam, to prawda. Ale wsiadłam na okręt i pożeglowałam za tobą.
- Dlaczego?
Spojrzała na otwartą skrzynię, skrzywiła się gniewnie.
- Dlatego właśnie. Raz byś już zerwał tę pieczęć i zobaczył, co ofiarował szalony mnich!
- Skąd wiesz, matko, że mam jego pismo?! Przecież dał mi je na osobności.
- Wiem więcej, niż ci się wydaje. Jestem królową przeszło dwakroć dłużej niż ty żyjesz na świecie.
Twoja sławna porywczość została wystawiona na próbę. Zdzierżysz, by nie zapoznać się z treścią tego
zwitka?
- Jeśli go otworzę nie w porę, nie dowiem się niczego.
- A kiedy owa pora nadejdzie, tego ci opat nie wyjawił. To też wiem. Chociaż długoście podobno
rozprawiali, nie odrzekł nic rozsądnego na twoje pytania.
- Gdy nadejdzie pora, będę wiedział. Tak mnie pouczył.
Wzruszyła ramionami. Ryszard uważnie przypatrywał się jej twarzy. Postarzała się w ostatnich
miesiącach. Jeszcze nie znikły ślady dawnej urody, ale wiek niepowstrzymanie odciskał swoje piętno na
regularnych rysach. Czy jak dawniej siada wieczorami przed lustrem, by liczyć, ile jej przybyło
zmarszczek? Czy nadal usilnie stara się ich pozbywać cudownymi driakwiami przyrządzanymi przez
najlepszych medyków?
- Powiadają - rzekł powoli, wiedziony ostatnią myślą - że na dworze u Komnenosa przebywa lekarz
wielkiej uczoności. Podobno potrafi przywracać młodość postarzałym niewiastom. Gdy zdobędę Nikozję...
Przerwał mu niecierpliwy ruch ręki.
- Nie gadaj byle czego - mruknęła niechętnie. - Nie przywróci nikt minionych lat. Wszystko to blichtr i
tanie oszustwa. „Piękna Alienor" mówiono o mnie. Dalej tak mówią, choć dobiegam sześćdziesięciu lat i z
urody pozostało doprawdy niewiele.
- Niewiele? - roześmiał się. - Nie dalej jak dwie niedziele temu baron de Vitti chciał się pojedynkować w
obronie twej nadobności...
- Baron de Vitti to osioł - rzekła niecierpliwie. - Nie zagaduj mnie, synu! Musimy poważnie
porozmawiać. Dziś twój ślub z Berengarią. Nie uważasz za stosowne oddalić od siebie swoich kochanek?
A osobliwie tej pogańskiej dziewki, w której znalazłeś takie upodobanie!
Zacisnął wargi w wąską kreskę. I o tym wie !
- Zmusiłaś mnie do tego związku.
- To bardzo dobra koligacja. Korzystna.
- Godzę się na ślub, bo jesteś moją matką i winienem ci posłuch.
- Posłuch! - roześmiała się głośno. - Ty, którego nie można okiełznać, mówisz o posłuchu! Spodziewasz
się po niej wielkiej uciechy w łożu, ot co. A poza tym owo ostrzeżenie mnicha przed niewiastami.
Przynajmniej przez jakiś czas nie będziesz ulegał cielesnym pokusom, żeby się nie zaplątać. Do chwili,
kiedy poznasz treść pergaminu.
- Twoja przenikliwość, matko, jest godna podziwu. Nic w tym dziwnego. Nie tylko z niezwykłej urody
zasłynęłaś, ale i z wielkiej przebiegłości.
- Rozumu, synu - poprawiła dobitnie. - Rozumu. Tak wolę o tym myśleć.
- Z rozumu - powtórzył posłusznie. - A teraz, proszę, zostaw mnie samego. Chciałbym się pomodlić.
Pochwyciła jego spojrzenie.
- Pomodlić - parsknęła. - Chcesz się mnie pozbyć. Będziesz się wpatrywał w ten kawałek pergaminu i
czekał na natchnienie.
- Matko! - zawołał błagalnie.
- Idę już, skoro nie chcesz ze mną rozmawiać. Tylko najpierw obiecaj mi, że odprawisz swoje niewiasty.
A szczególnie tę brudną Arabkę!
- Matko!
- Obiecaj!
Westchnął ciężko.
- Dobrze. Obiecuję.
Kiwnęła głową z zadowoleniem.
- Na ślubie, matko, jak mniemam, zechcesz poprowadzić Berengarię...
-Nie zechcę, synu. Moja tutaj obecność musi pozostać w ukryciu. Zobowiązuję cię do milczenia. Dla
wszystkich zainteresowanych jestem w drodze do Anglii. Tam są pilne sprawy, a jeśli rozejdzie się wieść,
żem zawróciła, gotów Jan do buntu porwać swoich popleczników.
- W ukryciu? - spytał z niedowierzaniem. - Czy nikt nie wie, że gościsz na zamku?
Nikt. Mój okręt zakotwiczył za linią horyzontu i podpłynie po mnie jutrzejszej nocy, a jeżeli mnie nie
będzie, przybędzie za następne dwa dni, potem znów za dwa, aż do skutku. Ja w tym czasie będę
przebywać w ukryciu. Niedaleko - uśmiechnęła się samymi kącikami warg.
- Lecz jak uniknęłaś straży, jak tutaj...
- Każdy kasztel ma swoje tajemnice. W Limassol nie jest inaczej.
- Lecz skąd ty znasz...
Znów nie pozwoliła dokończyć pytania.
- To w tej chwili nieistotne. To w ogóle nie ma nic do rzeczy. Jestem i wystarczy.
- Ale czego ode mnie chcesz, matko? Dlaczego przybyłaś za mną?
- O tym oczywiście porozmawiamy, zanim odpłynę. Jednakże nie w tej chwili. Dziś postaraj się jeszcze
zasnąć, nabrać sił. Będą ci bardzo potrzebne.
Na jego pytające spojrzenie odpowiedziała uśmiechem.
- Byłam u papieża, Ryszardzie. Rzekł mi bardzo ciekawe rzeczy. Także o tym - wskazała skrzynię z
pergaminem. - Ale na wszystko przyjdzie czas.
- Kiedy?
- Zjawię się wtedy, kiedy będzie trzeba, synu.
- Nie rozumiem. Nic nie rozumiem. Chociaż... zawsze lubiłaś być tajemnicza. Nawet tak doświadczony
człowiek jak słynny Bernard de Ventadour nie mógł cię rozgryźć.
- Nie jestem orzechem, by mnie rozgryzać. A słynny Bernard de Ventadour niczym nie zasłużył, bym mu
uchyliła chociaż rąbka swych tajemnic. To papla nad paple, gorszy niż przekupka na włoskim targu. Zaraz
by o tym ułożył poemat i w ten sposób powiadomił o wszystkim całą Europę wraz z przyległościami.
- Ale mnie, swojemu synowi, mogłabyś powiedzieć coś więcej o swoich zamiarach, gdzie będziesz
przebywać, jak cię znaleźć...
- Znajdziesz mnie tam, gdzie się najmniej spodziewasz. Sama się zresztą znajdę w odpowiedniej chwili.
Uczynił niecierpliwy gest.
- Odpowiadasz zagadkami. Jak zawsze, matko! Dlaczego choć raz nie powiesz czegoś wprost?
- Mam ważne powody. Nie pytaj teraz. Gdy przyjdzie czas, spotkamy się znowu.
* * *
Zafurkotał ciężki topór. Rozszczepiona na pół tarcza osunęła się bezsilnie, obnażając ramię okryte tylko
siatką kolczugi. Zaskoczony człowiek ledwie zdołał umknąć przed powracającym siłą rozpędu ostrzem.
- Rany boskie, panie, o mało byś mnie zabił!
Zahuczał donośny śmiech.
- Gdybym tego chciał, już byś nie żył, Hugo! - Ryszard z rozmachem klepnął towarzysza w plecy. -
Dlatego tak lubię topór - rzekł przyglądając się lśniącej okszy. - Trudno przed nim uciec. Miecz zbyt
łagodne ma oblicze i byle pancerz wystarczy, by osłabić jego pęd. Co innego taka jadowita masa jak w
solidnym żeleźcu. Rozpruje każdą kolczugę, rozrąbie każdą osłonę. Pomnę, jak niegdyś stanął na mej
drodze w czas bitwy wielki Burgundczyk. Ojciec mój sam podówczas dowodził, więc mogłem się w bitce
całkiem zapomnieć. Tam gnałem, gdzie zamęt był największy. A ten przeklęty olbrzym na przekór chciał
mi zrobić. Miecz miał wielki i tarczę całkiem grzeczną, ja zaś swój ulubiony topór. Chwili nie trwało, jak
mu ramię od ciała odpadło, że sam nie wiedział, co się dzieje. I pewno do końca nie zgadł, bom mu łeb na
pół w mgnieniu oka rozłupał. Mieczem tak by nie poradził.
- Do takiej broni jak wasza - Hugo rozcierał obolałe po ciosie ramię - trzeba mieć siły tyle, co wy,
najjaśniejszy panie. Tak lekko tym ciężarem władacie, jakby to piórko było. Ledwie się człek raz złożyć
zdoła, jak wy trzy albo i cztery cięcia zadacie. Mocarny z was chłop, ot co.
- Dość gadania! - Ryszard przybrał błyskawicznie pozycję wyjściową, odrzucił tarczę. - Zobaczymy, jak
sobie radzisz samym mieczem przeciw samemu toporowi!
Hugo odskoczył, znów ledwie umykając przed turkoczącym cięciem. Odruchowo wzniósł miecz. Ryszard
natychmiast ciął z drugiej strony, a potem zadał pchnięcie szczytem okszy. Lecz w chwili kiedy zrobił
głęboki wypad, zawadził nogą o wystający kamień. Siłą rozpędu poleciał do przodu, wprost na nastawiony
sztych miecza. W ostatniej chwili zbił go wierzchem dłoni odzianej w kolczą rękawicę. Hugo stanął
osłupiały. Poczuł jakiś opór na ostrzu broni, nie wiedział jednak, czy to tylko ześliznęła się po nim
kolczuga, czy było coś więcej. Tymczasem Ryszard stał tyłem do niego, przykładając dłoń do policzka.
- Co wam, panie?
Król się odwrócił. Na Hugona spojrzały jasne, nieodgadnione oczy. Przez pół twarzy Ryszarda biegła
krwawa krecha. Hugo się zatrwożył. Nie dalej jak trzy miesiące wcześniej, podczas turnieju we władaniu
kopią, Wilhelm z Barres rozdarł królowi w starciu koszulę. Ryszard o mało nie ukatrupił śmiałka na
miejscu. Gdyby nie interwencja Filipa Augusta, nie wiadomo, jak by się skończyło. A do czego będzie
zdolny teraz, kiedy otrzymał naprawdę bolesny cios?
Ryszard spojrzał na zakrwawione palce, powoli podszedł do ustawionego na kamieniu cebra z wodą,
spojrzał na swoje odbicie. Odwrócił się do Hugona, znowu dotknął policzka, potem spróbował krwi
końcem języka. Hugo zmartwiał. Zaraz porwie swój straszny topór i rozprawi się z nim bez litości. O
gwałtowności Plantageneta opowiadano legendy. Był równie nieobliczalny jak nagły szkwał na spokojnym
morzu. Król poczerwieniał, ale zamiast wybuchnąć gniewem, nagle zaczął się śmiać.
- A tom się przyozdobił w dniu ślubu - zawołał. - Włosy kazałem sobie utrefić i barwiczki zgotować. A
tymczasem sam sobie najlepszą barwiczkę na lico przywołałem.
Hugo odetchnął z ulgą. Cały angielski król… Z nim nigdy nic nie wiadomo. Dobroduszny i okrutny,
skąpy i rozrzutny, łagodny jak baranek i furiat zarazem o jakim świat dotąd nie słyszał. Tyle sprzeczności
w jednej osobie. Dziś ukazał łaskawe oblicze. Na szczęście.
- Jednakże - odważył się zauważyć - musisz być czymś mocno zalterowany, miłościwy panie, skoro nie
zauważyłeś tego kamienia. Taki sprawny wojownik...
Ryszard spoważniał natychmiast, spojrzał bystro.
- O czym mówisz? - spytał czujnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin