Zahn Timothy - Kobra 06 - Tajemnica Kobry.doc

(759 KB) Pobierz
Timothy Zahn

Timothy Zahn

 

 

 

 

Tajemnica Kobry

 

 

cykl: Kobra tom 6

 

 

Rozdział 1

 

 

Jin nigdy nie była skłonna do pochopnego osądzania ludzi, ale w przypadku Radiga Nardina miała ogromną chęć uczynić wyjątek.

- Arogancki typ, prawda? - mruknęła do Daula, kiedy stali w niewielkiej odległości od miejsca, z którego zarządca nadzorował załadunek metali, krzycząc przy tym na potęgę.

- Tak - powiedział sztywno młody Sammon. Całą uwagę skupiał na Nardinie, który stał z opuszczonymi rękoma.

Jin oblizała wargi. W powietrzu wyczuwało się rosnące napięcie. Żołądek Jin skurczył się nagle. Cokolwiek się tu nie działo, nie wróżyło niczego dobrego. Odruchowo odsunęła się od Daula na wypadek, gdyby potrzebował pola manewru. Dwaj kierowcy i pomocnicy Nardina stali z boku... Nigdzie żadnego schronienia, jeśli Nardin zechce wszcząć bójkę...

- Przestań! - warknął Daulo.

Jin przeniosła wzrok z powrotem na Nardina. Od niechcenia obrócił się w ich stronę, z ręką gotową do ciosu, wzniesioną ponad jednym ze spoconych robotników Sammonów. Obrzucił spojrzeniem strój Daula, spojrzał mu w twarz.

- Tolerujesz postawy niesubordynacji wśród swoich pracowników, paniczu Sammon?! - zawołał.

- Jeśli taka niesubordynacja zostanie zauważona - powiedział spokojnie Daulo - będzie ukarana. Ale to ja osobiście będę tę karę wymierzał.

Przez chwilę dwaj młodzi mężczyźni patrzyli sobie prosto w oczy. Potem, mruknąwszy coś niezrozumiale pod nosem, Nardin opuścił rękę. Odwrócił się plecami do Daula i odszedł sztywnym krokiem na kilka metrów od obszaru załadunku.

- "Dyskusja" na temat kompetencji? - zastanawiała się Jin.

Najwyraźniej, albo Nardin po prostu lubi irytować ludzi.

- Wszystko w porządku? - zapytała cicho Daula.

Daulo oddychając głęboko powoli się uspokajał.

- Tak. Niektórzy ludzie w tak młodym wieku po prostu nie wiedzą, co robić z władzą.

Jin zerknęła na niego, zastanawiając się, czy zauważył ironię w swoich słowach, zważywszy, że zostały wypowiedziane przez dziewiętnastoletniego dziedzica.

Czy Radig Nardin ma wysoką pozycję w hierarchii Mangus? - zapytała.

- Jego ojciec, Obolo Nardin, zarządza tym ośrodkiem.

- Aha. A więc Mangus jest przedsięwzięciem rodzinnym, tak jak wasza kopalnia?

- Oczywiście. - Daulo był zaskoczony, że w ogóle musiała zadawać takie pytanie.

Po drugiej stronie drogi ładowano na ciężarówkę ostatnie skrzynie.

- Jak często Mangus potrzebuje tych dostaw? - dociekała.

Daulo zastanowił się chwilę.

- Mniej więcej co trzy tygodnie. Dlaczego pytasz? Jin skinęła w kierunku ciężarówki.

- Pomyślałam, że najprostszym sposobem przedostania się do Mangus byłaby przejażdżka w skrzyni.

Daulo syknął w zamyśleniu przez zęby.

- Pod warunkiem że zdążyłabyś wydostać się ze skrzyni, zanim zamkną ją razem z innymi w jakimś magazynie.

- A robią tak?

- Nie wiem, nigdy tam nie byłem. Mangus zawsze przysyła kogoś po odbiór dostaw.

- Czy to normalne?

- Tak, dla Mangus. Chociaż jeśli nie mylisz się w kwestii tego, co oni tam robią, to niewpuszczanie do środka osadników jest uzasadnione.

- Tylko osadników? A ludzie z miasta mogą tam wchodzić?

- Regularnie - skinął głową Daulo. - Co dwa, trzy tygodnie mieszkańcy Mangus przywożą z Azras grupy robotników na okres jednego tygodnia. Do prostych prac przy montażu, jak sądzę.

- Nie rozumiem. - Jin zmarszczyła brwi. - Chcesz powiedzieć, że importują całą siłę roboczą?

- Nie, nie całą. Mają pewną liczbę stałych pracowników, większość z nich to prawdopodobnie członkowie rodziny Nardina. Myślę, że praca przy montażu konieczna jest tylko co jakiś czas, wolą więc nie trzymać niepotrzebnie ludzi.

- To jest nieefektywne. A jeśli część z tych robotników podejmie w międzyczasie inną pracę?

- Nie wiem. Ale tak jak mówiłem, chodzi o prosty montaż. Szkolenie nowicjuszy nie jest trudne.

Jin skinęła głową.

- Czy znasz osobiście kogoś, kto był w takiej brygadzie roboczej?

Daulo potrząsnął głową.

- To praca tylko dla ludzi z miasta, pamiętaj. Wiemy o tym wyłącznie dzięki kontaktom mego ojca z burmistrzem Capparisem z Azras.

- Tak, wspominałeś już o nim. Informuje was o tym, co dzieje się w Azras i innych miastach?

- W pewnym stopniu. Nie za darmo, oczywiście. Cenę bez wątpienia stanowił uprzywilejowany dostęp do rodzinnej kopalni Sammonów.

- Czy inni przywódcy polityczni Azras także mają udział w tym układzie?

- Niektórzy. - Daulo wzruszył ramionami, nieco zakłopotany. - Burmistrz Capparis ma wrogów, jak wszyscy.

- Rozumiem.

Jin spojrzała raz jeszcze na arogancką twarz Nardina. Przed jej oczami pojawił się niepożądany obraz. Zarządca przypominał jej Petera Todora, który na początku szkolenia wyraźnie czekał na moment, kiedy Jin podda się i zrezygnuje. Na moment, w którym będzie mógł napawać się jej porażką.

- Czy istnieje jakiś powód - zapytała ostrożnie - dla którego Mangus lub wrogowie burmistrza Capparisa mogliby nie lubić Miliki bardziej niż innych osad?

Daulo zmarszczył brwi.

- Czemu mieliby nas nie lubić?

Jin zebrała się w sobie.

- Może żądacie za wasze towary więcej, niż im się to wydaje uczciwe?

- Nie zawyżamy cen - powiedział zimno. - Nasza kopalnia produkuje rzadkie i cenne metale. Starannie oczyszczamy rudę. Byłyby tak samo kosztowne, niezależnie od tego, kto by je sprzedawał.

- A co w takim razie z rodziną Yithtrów?

- O co pytasz?

- Oni sprzedają produkty drzewne, prawda? Czy zawyżają ceny?

Daulo skrzywił się.

- Nie, w zasadzie nie - przyznał. - W rzeczywistości przemysł drzewny w ogóle omija Milikę. Rzeka Somilarai, która przecina główny rejon wyrębu na północy, płynie bezpośrednio przez Azras, tak więc większość drewna jest po prostu spławiana do dalszej obróbki na miejscu. Yithtrowie wyspecjalizowali się w egzotycznych produktach drzewnych, takich jak papier z rhelli. Są to rzeczy, których nie potrafią zrobić porządnie inne tartaki zajmujące się obróbką drewna na dużą skalę. W drodze ze statku widziałaś prawdopodobnie drzewa rhella, niskie, o czarnych pniach i liściach w kształcie rombów?

Jin potrząsnęła głową.

- Obawiam się, że patrzyłam raczej na to, co mogło czyhać w ich gęstwinie, niż na same drzewa. Czy to rzadki gatunek?

- Nie tak bardzo, ale papier sporządzany z ich miazgi jest preferowanym materiałem dla spisywania umów prawnych, a to stwarza duży popyt. Widzisz, podczas pisania lub drukowania na świeżym papierze z rhelli na jego powierzchni tworzą się trwałe wgłębienia, tak więc, jeśli pismo zostanie w jakikolwiek sposób zmienione, można to natychmiast wykryć.

- Wygodne - zgodziła się Jin. - A także kosztowne, jak się domyślam.

- Warte swojej ceny. Dlaczego o to wszystko pytasz?

Jin skinęła głową w kierunku Nardina.

- Wygląda na takiego, który tylko czeka na czyjąś klęskę - powiedziała. - Zastanawiałam się, czy odnosi się to do wszystkich osad, czy do Miliki w szczególności.

- Cóż... - zawahał się Daulo. - Muszę powiedzieć, że nawet osady uważają nas za... może nie tyle za renegatów, ale też nie za pełnoprawnych członków społeczności.

- Dlatego, że nie jesteście podłączeni do centralnego, podziemnego systemu komunikacyjnego?

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Skąd...? A, tak, dowiedzieliście się o tym, kiedy poprzednim razem opanowaliście osadę we Wschodnim Ramieniu. Masz rację, to jeden z głównych powodów. I chociaż teraz, poza Wielkim Łukiem pojawiają się inne osady, my byliśmy jednymi z pierwszych.

Zerknął na Jin.

- To wszystko należy do twoich badań na nasz temat?

Jin poczuła gorąco na twarzy.

- Częściowo - przyznała. - Ma to też jednak związek z Mangus.

Milczał przez dłuższą chwilę. Odwróciwszy wzrok od obszaru załadunku, Jin rozejrzała się. Dzień był piękny, z południowego zachodu dochodziły delikatne podmuchy wiatru, łagodząc ciepło słonecznych promieni. Odgłosy aktywności w osadzie zlewały się w przyjemny szum, brzęk łańcuchów i lin docierający z pobliskiego wejścia do kopalni mieszał się z rozmowami robotników.

Kiedy Jin spojrzała w kierunku zachodnim, doznała niemal wstrząsu. Mur wzmacniała dodatkowa metalowa siatka, którą osada musiała zainstalować dla ochrony przed wysoko skaczącymi kolczastymi lampartami... lampartami, które wysłali tu jej rodacy...

Idąc za radą jej własnego dziadka.

Ogarnęło ją poczucie winy. Co by pomyśleli Daulo i Kruin - zastanawiała się ponuro - gdyby wiedzieli o udziale jej bliskich w sprowadzeniu na Qasaman tej plagi? Może właśnie dlatego się tu znalazłam - uświadomiła sobie. - Może to część kary Bożej, jaka spadła na naszą rodzinę.

- Wszystko w porządku? - zapytał Daulo. Otrząsnęła się z tych myśli.

- Oczywiście. Tylko... przypomniał mi się dom. Skinął głową.

- Mój ojciec i ja zastanawialiśmy się wczoraj nad tym, co zrobią twoi rodacy, żeby cię odzyskać.

Po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz.

- Nie będą raczej planować niczego poza symbolicznym pogrzebem. Przekaźniki wahadłowca zostały zniszczone w katastrofie, nie mogłam wysłać wiadomości do statku-matki, a na dodatek na podstawie tego, co mogli zobaczyć z orbity, na pewno uznali, że wszyscy zginęli. Tak więc wrócą, będą nas przez jakiś czas opłakiwać, potem zarząd zacznie debatować, co dalej począć. Może za kilka miesięcy spróbują znowu. A może dopiero za kilka lat.

- W tym, co mówisz, można wyczuć gorycz.

Jin mrugnęła powiekami, żeby powstrzymać łzy.

- Nie, to nie gorycz. Tylko... boję się, jak zniesie to mój ojciec. Tak bardzo chciał, żebym była Kobrą...

- Czym?

- Kobrą. Tak naprawdę nazywają się ci, o których mówicie "diabelscy wojownicy". Tak bardzo chciał, żebym kontynuowała rodzinną tradycję... a teraz pewnie się zastanawia, czy nie wysłał mnie tam, dokąd nie chciałam jechać.

- A czy tak było? - zapytał cicho Daulo. Dziwne, ale Jin nie poczuła się urażona tym pytaniem.

- Nie. Bardzo go kocham, Daulo, i mogłam chcieć zostać Kobrą tylko w imię tej miłości. Ale nie... pragnęłam tego równie mocno jak on.

Daulo żachnął się.

- Kobieta-wojownik. To prawie przeciwstawne pojęcia.

- Tylko w waszej historii. Na naszych światach Kobry są raczej cywilnymi stróżami pokoju, a nie wojownikami.

- Niemalże tym, czym dla nas były mojoki - zauważył Daulo.

Jin zastanowiła się nad tym.

- Ciekawa analogia - przyznała.

Usłyszała ni to chichot, ni parsknięcie.

- Pomyśl tylko, jak prężne siły pokojowe moglibyśmy stworzyć, gdyby Kobry i mojoki działały razem!

- Kobry i mojoki? - Potrząsnęła głową. - Nie ma szans. Nieraz przychodziło mi do głowy, że być może właśnie ta myśl najbardziej przerażała naszych przywódców. Myśl, że wasze mojoki mogłyby rozprzestrzenić się na Aventinie, a wtedy mogłoby się okazać, że Kobrami sterują obce umysły.

- Ale jeśli przez to mojoki stałyby się mniej niebezpieczne...

- Mojoki mają własne cele - przypomniała mu Jin. - Wolałabym nie sprawdzać, co mogłyby zrobić wspólnie z Kobrami.

- Chyba masz rację - westchnął Daulo. - Mimo wszystko...

- Paniczu Sammon! - zawołał ktoś z tyłu.

Odwrócili się i Jin zobaczyła kierowcę Daula machającego do nich z wejścia do centrum handlowego kopalni.

- Telefon do pana. Coś ważnego.

Daulo skinął głową i ruszył raźnym truchtem. Jin patrzyła, jak zamienia się z kierowcą miejscami przy telefonie, potem odwróciła się, by ponownie przyjrzeć się Nardinowi. Mangus. Mangusta. Ta nazwa sama w sobie zadawała kłam wszystkim wywodom na temat wojny miast z osadami. Ośrodek nazwany "Mangusta" mógł mieć tylko jeden cel, nie mający nic wspólnego z Qasamą. Gdzieś w zakamarkach umysłu odezwało się sumienie. Czy powinna pozwolić, by Daulo i jego ojciec nadal wierzyli, że Mangus jest siedliskiem spiskowców knujących coś przeciwko osadom? Gdyby dowiedzieli się prawdy, mogliby wycofać się z układu, jaki z nią zawarli.

- Jasmine Alventin!

Drgnęła i odwróciła się. Daulo, otworzywszy drzwi samochodu, przywoływał ją machaniem ręki. Kierowca siedział już na przednim siedzeniu. Z bijącym sercem Jin podbiegła do nich.

- Co się stało? - zapytała, wsuwając się na siedzenie z tyłu obok Daula.

- Jeden z naszych ludzi zauważył ciężarówkę Yithtrów wjeżdżającą przez południową bramę - rzucił zdenerwowany Daulo. - Wystawało z niej coś, co przypominało pień, było dokładnie przykryte jakąś tkaniną.

Jin zmarszczyła brwi.

- Jakieś niezwykłe drzewo. Pewnie nie chcą, by ktokolwiek je zobaczył?

- Tak też pomyślał nasz zwiadowca. Musi im bardzo zależeć, aby nikt nie mógł się zorientować, co wiozą.

Jin poczuła suchość w ustach. Rakieta?

- To... szaleństwo - wyjąkała. - Skąd mogliby wziąć coś takiego?

Daulo zerknął na kierowcę.

- Cokolwiek to jest, chcę się temu przyjrzeć z bliska. Kierowca zawiózł ich do Małego Pierścienia tak szybko, jak potrafił.

- Najprościej byłoby pojechać promieniem bezpośrednio od południowej bramy - mruknął Daulo. - Ale w tym przypadku... wydaje mi się, że skręcą w Wielki Pierścień i wjadą do części należącej do Yithtrów, a dopiero potem przejadą promieniem do domu. Co o tym myślisz, Walare?

- Brzmi rozsądnie, paniczu Sammon - kiwnął głową kierowca. - Czy mam przejechać tę drogę w odwrotnym kierunku i spróbować ich dogonić?

- Tak.

Umiejętnie przeprowadziwszy samochód przez tłumy pieszych, Walare objechał Wewnętrzny Zieleniec, minął promień prowadzący do południowej bramy i jechał dalej w kierunku wielkiego domu, który należał do rodziny Yithtrów. Tuż przed nim, pod kątem, odchodziła jeszcze jedna droga. Walare skręcił w ten promień. Jin spojrzała na dom, dostrzegła przy każdym z wejść strażników w liberiach...

- Tam - rzucił Daulo, wskazując na małą ciężarówkę, widoczną daleko przed nimi.

Jin uruchomiła wzmacniacze wzroku i przyjrzała się pasażerom. Wszyscy trzej wyglądali na zdenerwowanych, ale żaden nie podejrzewał o nic nadjeżdżającego z przeciwka samochodu. Minutę później oba pojazdy minęły się, a Daulo i Jin obrócili się na swoich miejscach.

Rzeczywiście, z tylnych drzwi ciężarówki wystawało niezgrabnie coś cylindrycznego, mocno owiniętego białą jedwabistą tkaniną.

- Jedź za nimi - rozkazał Daulo. - I cóż, Jasmine Alventin? - zapytał, gdy samochód ostro zawrócił.

Jin zacisnęła usta, starając się określić długość i obwód przedmiotu.

- Nie jest zbyt duża, jeśli jest tym, o czym myślimy - odpowiedziała. - Poza tym zbyt wyraźnie rzuca się w oczy.

- Racja - przyznał Daulo. - Mogli przywieźć ją w jednej ze swych ciężarówek, służących do transportu drewna i wtedy nikt by niczego nie zauważył. A może to rzeczywiście tylko pień drzewa, przywieziony po to, by nas sprowokować?

Jin przygryzła wargę. A nuż uda mi się wypatrzyć jakiś szczegół mimo tej tkaniny...

- Spróbuję coś zrobić - mruknęła. Wystawiła głowę przez okno i uruchomiła wzmacniacze wzroku ustawione na podczerwień.

Obraz promieniowania odbitego był bardzo silny i kontrastowy. Nawet przy zakłóceniach tła, wywołanych ruchem ciężarówki i panującym wokół zamieszaniem, nie było żadnej wątpliwości.

- To metal - powiedziała. Daulo ponuro skinął głową.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy? Yithtrowie weszli w układy z Mangus.

- Albo ukradli rakietę. To może sprowadzić kłopoty na całą osadę.

Daulo syknął przez zęby.

- Kłopoty ze strony agentów starających się odzyskać to, co stracili?

A może jest to zwyczajny odwet? - pomyślała Jin. Ale martwienie tym Daula nie miało sensu.

- Tak - odparła. - Przynajmniej mamy szansę zdobycia cennych informacji bez jeżdżenia po nie aż do Mangus.

Wpatrywał się w nią.

- Chyba nie mówisz poważnie. Nie możemy włamać się do domu Yithtrów.

- Nie sądzę, żeby było to możliwe - stwierdziła sztywno Jin. - Dlatego będę musiała dowiedzieć się wszystkiego teraz.

Powiedział coś niedorzecznego, ale była zbyt zajęta swoimi myślami, by zwrócić uwagę na jego słowa. Istniały setki sposobów zatrzymania pojazdu, ale każdy z nich natychmiast ujawniłby, że Jin jest diabelskim wojownikiem. Tuż obok, wzdłuż drogi rozciągało się jedno z targowisk Miliki, pełne potencjalnych świadków jej ewentualnych poczynań.

Potencjalnych świadków... którzy mogli również posłużyć do odwrócenia uwagi.

- Podjedź bliżej do ciężarówki - rozkazała kierowcy. - Chcę, żebyś wyprzedził ją dokładnie za minutę.

- Paniczu Daulo...? - zapytał Walare.

- Zrób to - potwierdził D aulo. - Jin...?

- Kiedy zaczniemy ją wyprzedzać, przeskoczę i dostanę się do środka - wyjaśniła, przeszukując wzrokiem stragany na targowisku. Gdzieś tam musiało być to, czego szukała...

Tuż obok ulicy, w odległości pięćdziesięciu metrów, dostrzegła grupę sześciu klientów. Prowadzili ożywioną dyskusję, stojąc obok sprzedawcy żywności... czterech z nich miało na ramionach mojoki.

- Podjeżdżaj - rozkazała Walare'emu. - Spotkamy się w domu, Daulo Sammon.

Kątem oka zobaczyła, że zbliżają się do ciężarówki. Włączywszy system celowniczy, naprowadziła go na brzuchy trzech mojoków. Wiedziała, że nawet w blasku dnia impuls niskiej mocy wysłany z laserów palcowych wiązałby się z pewnym ryzykiem. Ale nie mogła zrobić nic innego, pozostało jej tylko modlić się, żeby nikt nie zauważył błysku promieni. Walare podjechał pod sam tył ciężarówki i kiedy stragan z jedzeniem mignął obok nich, Jin oddała trzy szybkie strzały.

Stało się dokładnie to, na co liczyła. Wrzask ptaków przeszył powietrze jak dźwięk potrójnej syreny, tuż po tym rozległy się ludzkie okrzyki. Jin zerknęła na przypalone mojoki, wirujące wściekle w powietrzu, i na ludzi kryjących się przed niespodziewanym atakiem ptaków. Wykorzystując to nagłe zamieszanie, otworzyła drzwi samochodu i opuściła nogi na chodnik. Przez chwilę starała się złapać równowagę, a kiedy jej stopy dotknęły podłoża, zatrzasnęła drzwi i ruszyła do przodu. Doskonale wyczuła moment. Walare był w połowie manewru wyprzedzania i samochód znajdował się tuż za ciężarówką, niewidoczny we wstecznym lusterku. Krótki, trwający dwie sekundy sprint zbliżył Jin do wystającego z pojazdu, tajemniczego przedmiotu. Chwyciła krawędź otwartych drzwi, podciągnęła się i wpadła przez otwór w bezpieczny mrok wnętrza ciężarówki.

Wzdrygnęła się łapiąc oddech. Czas płynął bardzo powoli. Za najwyżej pięć minut ciężarówka dojedzie do domu Yithtrów i jeśli Jin przedtem się z niej nie wydostanie, prawdopodobnie będzie musiała utorować sobie drogę strzałami. Przykucnąwszy obok cylindrycznego przedmiotu, odgarnęła okrywającą go jedwabistą tkaninę i zamarła.

Nie była to zwykła tkanina. Lekka i gęsto pleciona, łączyła się z cylindrem sznurami.

Spadochron.

Leżący pod spodem pojemnik był biały i gładki, gdzieniegdzie widniały na nim czarne ślady przypalania. Ślady te nie kryły jednak napisu na luźno przymocowanej klapce:

POJEMNIK TRANSPORTOWY TYP 6-KX. WYŁĄCZNIE DO PRZEWOZU ŁADUNKÓW RZĄDOWYCH.

Boże nad nami! - pomyślała w osłupieniu. A więc Yithtrowie ani nie kupili, ani nie ukradli pocisku. Znaleźli coś zupełnie innego. Pożegnalny prezent od "Southern Cross".

Prezent przeznaczony dla Jin.

 

Rozdział 2

 

 

Przez dłuższą chwilę nie mogła zebrać myśli. Sam fakt istnienia kapsuły był wystarczająco niebezpieczny, ale jej obecność w rękach Qasaman mogła okazać się tragiczna w skutkach. Kiedy Yithtrowie się zorientują, co znaleźli, i przekażą to władzom...

Miała trzy minuty, żeby pomyśleć, jak temu zapobiec. Zaciskając zęby, wepchnęła palce pod klapkę i podważyła ją.

Zawartość pojemnika nie zaskoczyła Jin: paczkowany suchy prowiant, lekkie koce, apteczki, plecak i pojemnik na wodę... wszystko, czego mógł potrzebować rozbitek, by przeżyć na wrogiej planecie. Wszystko wyraźnie oznakowane w języku anglickim.

Zatarcie napisu na zewnętrznej stronie kapsuły nic by więc nie dało. Chyba że udałoby się zniszczyć całą zawartość...

Po policzku spłynęła jej strużka potu. Badając palcami poszczególne paczki, rozpaczliwie starała się coś wymyślić. Jej lasery nie były przeznaczone do rozpalania tego rodzaju ognia, ale jeśli przysłali paliwo do gotowania...

Nagle palce natrafiły na coś szeleszczącego - poskładany kawałek papieru. Marszcząc brwi wydobyła go i rozłożyła. Wiadomość była krótka:

 

Nie możemy do Ciebie dotrzeć. Jeśli przeżyjesz, wrócimy z pomocą najszybciej jak się da. Będziemy nasłuchiwać Twoich sygnałów o świcie, w południe, o zachodzie słońca i o północy czasu lokalnego... jeśli nie możesz nadawać.

Przylecimy cię odnaleźć.

Odwagi!

Kapitan Rivero Koja

 

Jin mocno przygryzła wargę. "Przylecimy cię odnaleźć". Oczami duszy zobaczyła pełny oddział szturmowy Kobr, który ląduje w Milice, strzela na oślep i stara się ją odszukać... Klnąc w myślach, ze zdwojoną energią zaczęła przeglądać paczki, rozglądając się za nadajnikiem, o którym wspominała notatka Koi. Jednak albo był schowany zbyt głęboko pomiędzy pakunkami z żywnością, albo...

Albo zabrali go robotnicy Yithtrów, którzy znaleźli i otworzyli kapsułę.

Cholera. Być może znajdował się teraz w odległości kilku metrów od niej, w kabinie ciężarówki... ale równie dobrze mógł być gdzieś na orbicie. Przez chwilę wyobraziła sobie, jak rozpruwa kabinę strzałem z przeciwpancernego lasera, ogłusza pasażerów bronią soniczną i odzyskuje nadajnik...

A potem szuka schronienia w głębi puszczy. Tymczasem rodzina Sammonów staje przed sądem pod zarzutem zdrady.

Ze złością odrzuciła te myśli. Nadajnik przepadł, kropka. Włożyła zgniecioną notatkę Koi do kieszeni, wcisnęła klapkę na miejsce i podeszła do tylnych drzwi, łapiąc równowagę, gdyż ciężarówka właśnie skręcała ostro w prawo. Przez szparę spostrzegła Mały Pierścień.

Oznaczało to, że samochód zjechał z promienia i w każdej chwili może dotrzeć do bramy domu Yithtrów. Jin wyjrzała przez otwór, starając się znaleźć coś, czym mogłaby się posłużyć w celu odwrócenia uwagi przeciwnika. Ale niczego takiego nie zobaczyła. Na zewnątrz było jak zwykle wielu przechodniów, więc jeśli wyskoczy z ciężarówki, z łatwością wtopi się w tłum. Samego skoku natomiast nie da się zakamuflować. Zacisnąwszy zęby, przygotowała się i kiedy ciężarówka gwałtownie zwolniła, zsunęła się i zeskoczyła na chodnik. Przebiegła kilka kroków, po czym zatrzymała się, odwróciła i zaczęła iść szybko drogą, oddalając się od domu Yithtrów.

Nie słyszała żadnych okrzyków, świadczących o tym, że ją dostrzeżono. Ciężarówka zatrzymała się na chwilę, po czym ponownie ruszyła. Warkot silnika zginął stłumiony zgrzytem zamykającej się bramy. Opanowując drżenie rąk, Jin szła dalej.

W końcu okrężną drogą dotarła do domu Sammonów.

Kruin Sammon położył zmięty kawałek papieru na biurku, po czym spojrzał na Jin.

- A więc... - powiedział. - Przestajesz tu być anonimowo.

- Na to wygląda - sztywno przytaknęła Jin.

- Nie rozumiem dlaczego - zaoponował Daulo, siedzący na swym zwykłym miejscu obok ojca. - Yithtrowie naprawdę nie mogą ci w niczym zaszkodzić, dopóki nie przedstawią Shahnim wiarygodnych dowodów. Czemu nie mogłabyś po prostu włamać się dziś w nocy do ich domu i zniszczyć lub ukraść kapsuły?

Jin potrząsnęła głową.

- To by nic nie dało. Istnieje prawdopodobieństwo, że do tego czasu otworzą kapsułę i wyjmą to, co w niej jest, nie ma więc gwarancji, że odzyskam całą zawartość pojemnika. A poza tym sam fakt, że uda mi się wejść i wyjść bezpiecznie ze strzeżonego domu, będzie wystarczającym dowodem na to, że nie jestem zwykłym przybyszem z innej planety, ale diabelskim wojownikiem. Nie sądzę, żeby nam teraz zależało na niepotrzebnej panice.

- A więc rodzina Yithtra powiadomi Shahnich, że na naszym terytorium wylądował potajemnie ktoś z obcej planety. - Wzrok Kruina spoczywał niewzruszenie na twarzy Jin. - I za patriotyczną postawę i czujność rodzina Yithtrów zyska nowe źródło prestiżu. Czy tak pomagasz nam osłabić ich pozycję?

Jin zaczął ogarniać gniew.

- Zdaję sobie sprawę, że kierujesz się tym, co jest najważniejsze dla ciebie, Kruinie Sammon - powiedziała najspokojniej, jak potrafiła - ale wydaje mi się, że powinieneś chwilowo zapomnieć o tym, że Yithrowie dostaną pochwały, i skupić swoją uwagę na kłopotach, które mogą spotkać całą Milikę.

- Kłopotach, które mogą spotkać ciebie, chciałaś powiedzieć - odparł Kruin. - My, mieszkańcy Miliki, jesteśmy bez winy, Jasmine Moreau. Zostaliśmy podstępnie skłonieni do udzielenia naszej gościnności chytremu przybyszowi z innej planety.

Jin spojrzała na niego twardo.

- Czyżbyś zrywał naszą umowę? - zapytała cicho.

Potrząsnął głową.

- Nie, jeśli znajdzie się inne wyjście. Ale jeśli stanie się pewne, że cię złapią, nie pozwolę, by zniszczono przy okazji moją rodzinę. - Zawahał się. - Jeśli tak się stanie... przynajmniej cię ostrzegę.

Tak by ewentualna większa strzelanina odbyła się daleko poza terytorium Sammonów. Było to jednak tyle, ile mogła w tych warunkach oczekiwać... i prawdopodobnie więcej, niż uzyskałaby gdzie indziej.

- Dziękuję ci za szczerość.

- Ty natomiast nie byłaś z nami szczera - zauważył starszy z Sammonów.

Jin poczuła skurcz w żołądku.

- Co masz na myśli?

- Mówię o twym prawdziwym imieniu - wyjaśnił spokojnie. - I o powiązaniu tej nazwy z Mangus.

Czując w pokoju nagły powiew chłodu, Jin przerzuciła wzrok na Daula. Młodszy mężczyzna patrzył na nią poważnie, jego twarz była równie nieprzenikniona, jak oblicze Kruina.

- Nigdy was nie okłamałam - powiedziała, spoglądając wciąż na Daula. - Żadnego z was.

- Czy ukrywanie prawdy nie jest kłamstwem? - zapytał cicho Daulo. - Zrozumiałaś znaczenie słowa "mangusta", jednak nie podzieliłaś się z nami swoją wiedzą.

- Jeśli chciałabym zachować to dla siebie, to po co bym wam mówiła, że nazywają nas Kobrami? - odparła. - Tak naprawdę, to nie myślałam, że to wszystko jest aż tak ważne.

- Nieważne? - obruszył się Kruin. - Mangusta nie jest nazwą miejsca, w którym planuje się wyłącznie opanowanie qasamańskich osad. A jeśli Mangus rzeczywiście powstał do walki z naszym wspólnym wrogiem, to w jaki sposób rodzina Sammonów mogłaby pomóc ci go zniszczyć?

- Nie staram się go zniszczyć...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin