Bułyczow Kirył - Nie drażnić czarownika.rtf

(130 KB) Pobierz

Kirył Bułyczow

 

Nie drażnić czarownika!

 

(Zbiór opowiadań)

 

Przełożyli Tadeusz Gosk


Nie drażnić czarownika!

 

Dzisiaj nikt już nie wierzy w czarowników. Tak dalece, że można odnieść wrażenie, iż czarownicy wymarli nawet w literaturze. Czasami tylko przemknie się tam czarodziej. Ale czarodziej to nie czarownik, tylko znacznie lepiej wychowany przybysz z zachodu. Dopóki nasze dzieci nie naczytały się baśni braci Grimm i Andersena, nie miały najmniejszego pojęcia o czarownikach, a teraz jakiś tam gnom czy kobold jest im znacznie bliższy i bardziej zrozumiały niż zwyczajny czarownik. Cóż robić, żyjemy wszak w epoce rewolucji naukowo-technicznej i telewizji.

Nic więc dziwnego, że kiedy pewien czarownik wyszedł z lasu i skierował się w stronę Korneliusza Udałowa, ten nawet nie podejrzewał, co mu może grozić.

Czarownik był ubrany niechlujnie i w dodatku pretensjonalnie. Miał na sobie postrzępiony kożuch, zajęczą czapkę i chromowe kozaki na wysokich obcasach, z ostrogami.

– Biorą? – zapytał czarownik.

Udałow popatrzył na czarownika, a potem znów zagapił się na spławik. Ryby brały całkiem nieźle, chociaż była już późna jesień, rano zdarzały się przymrozki i opadłe liście chrzęściły pod nogami jak wafle.

Czarownik pochylił się nad wiaderkiem z leszczami i powiedział:

– Połowę oddasz mnie.

– Jeszcze czego! – uśmiechnął się Udałow i podciął. Tym razem trafiła się płotka, która skakała po pożółkłej trawie i próbowała dać z powrotem nurka w jezioro Kopenhagen.

– Podziel się – powiedział czarownik. – Jestem tu gospodarzem, a z gospodarzem trzeba się dzielić.

– Od niepamiętnych czasów przyjeżdżam tu na ryby – powiedział Udałow rzucając płotkę do kubełka – i żadnego gospodarza nigdy nie spotkałem. U nas zresztą wszyscy są równi.

– Jestem tu od niedawna – powiedział czarownik. Potem przykucnął i zamieszał palcem w wiaderku. – Przyszedłem z innych okolic. Lubię spokój, rozumiesz?

Wtedy dopiero Udałow przyjrzał się czarownikowi i wynik tych oględzin wzbudził w nim negatywne uczucia.

– Pan co? – zapytał. – Wybiera się pan na maskaradę, czy też uciekł pan ze szpitala?

– Co za nieuprzejmość! – westchnął czarownik. – Znikąd nie uciekłem. Którą połowę oddasz? Masz tu sześć leszczy, trzy okonie i płotkę. Jak będziemy się dzielić?

Udałow zrozumiał, że ten człowiek nie żartuje. I jak na złość nad całym jeziorem ani jednego wędkarza. Znikąd pomocy. A do szosy trzy kilometry gęstym lasem.

– Gdzie pan mieszka? – zapytał Udałow prawie uprzejmie.

– Pod karpą – powiedział czarownik. – Jak przyjdą mrozy, to zajmę jakąś daczę. Nie mam nadmiernych wymagań.

– A co, nie ma pan swojego domu?

Z dalszego łowienia nici, a zresztą i tak już czas wracać do domu. Korneliusz wstał, wyciągnął z wody drugą wędkę i zaczął ją zwijać.

– Własny dom nie jest mi pisany, bo jestem czarownikiem, istotą wolną – zaczął czarownik, ale zauważył, że Udałow zbiera się do domu, i wpadł w złość. – A ty co, chcesz sobie pójść? Sprzeciwiasz się?! Mnie się jeszcze nikt nie sprzeciwił. W dawnych czasach na sam mój widok padali na ziemię i błagali, żebym dobrowolnie wziął, nie sprowadzał zguby.

– Czarownik? Czarowników nie ma. To jest przesąd.

– Dla jednych przesąd, a dla innych smutna rzeczywistość.

– No to niby dlaczego mam się pana bać?

Wędki były już zwinięte i zapakowane. Udałow wykonał parę podskoków, żeby rozprostować kości. Zimno. Zrywa się wiatr. Zza lasu wypełza chmura. Zbiera się na śnieg albo deszcz.

– To jasne, dlaczego – powiedział czarownik. – Bo mogę rzucić urok.

– Niby w jakim sensie?

Oczy czarownika zupełnie się Udałowowi nie podobały. Były bezczelne i przerażające.

– A w takim, że mogę rzucić urok na ciebie, na twoją krowę, kozę albo i na kury.

– Nie mam rogacizny ani drobiu – powiedział Udałow, biorąc do ręki wiaderko i zarzucając na ramię futerał z wędkami. – Skąd miałbym je mieć, kiedy mieszkam w mieście Wielki Guslar na pierwszym piętrze. Wobec tego żegnam pana.

Udałow szybko ruszył leśną ścieżką, ale czarownik pobiegł za nim. Wirował wokół niego jak bąk, znikał za drzewami, znowu pojawiał się na drodze i ciągle gadał. W innej sytuacji Korneliusz podzieliłby się z człowiekiem, bo nigdy nie był skąpy, ale tu wziął na ambit. Jeśli facet grozi, to nie wolno się poddawać. I tak już za wiele różnych pasożytów chodzi po świecie.

– To znaczy, że odmawiasz? Nie chcesz okazać uszanowania? – żebrał czarownik.

– Znaczy odmawiam.

– To znaczy, że mam podjąć kroki?

– Podejmuj.

– Ale przecież rzucę na ciebie urok! Ostatni raz ostrzegam.

– Jaki?

– Mogę świerzb. I gorączkę też mogę.

Daj spokój. Na to są lekarstwa.

– No to odżałuj przynajmniej ze dwa leszczyki!

– Próżne gadanie!

– Stój! – czarownik zabiegł Korneliuszowi drogę. – Ostrzegam cię po raz ostatni!

– Nie przeszkadzaj mi, bo przez ciebie spóźnię się na autobus, przyjadę późno do domu i jutro w pracy będę niewyspany. Rozumiesz?

– Chodzisz do pracy? – zdziwił się czarownik. – I w dodatku chodzisz na ryby?

– A jak można inaczej? – Udałow odsunął czarownika i ruszył dalej. – Jak można żyć bez rozrywki? Przecież człowiek mógłby w ten sposób zdechnąć z nudów. Gdybym tylko chodził do pracy i współżył z żoną, bez żadnego hobby, to z pewnością bym oszalał. Człowiekowi w życiu niezbędne jest urozmaicenie, bo bez tego to już nie człowiek, tylko zwyczajna żywa istota.

Czarownik szedł obok niego i kiwał głową. Udałowowi nawet wydało się, że wyzna mu za chwilę w tajemnicy, że i on ma sekretne hobby, na przykład kolekcjonowanie motyli albo żuków. Ale zamiast tego czarownik nagle zachichotał i w tym chichocie było coś niepokojącego.

– Zrozumiałem – powiedział czarownik. – Koniec z tobą, Korneliuszu Iwanowiczu. Wiem już, jaki na ciebie rzucić urok.

– No to gadaj – powiedział odważnie Korneliusz Udałow.

– Patrzaj!

Czarownik wyrwał kłak włosów z siwej brody, chwycił opadający liść, podniósł z ziemi jakąś grudkę i zaczął to wszystko ugniatać w garści, lamentując przy tym śpiewnie po starosłowiańsku i podskakując na ugiętych nogach. Widok był nieprzyjemny, ale Udałow czekał, aż się to wszystko skończy, bo nie mógł przecież zostawić samego w lesie człowieka z atakiem padaczki... W końcu jednak znudziło go to, machnął ręką i poszedł dalej. Przez chwilę jeszcze słyszał za sobą rozpaczliwe wrzaski, a potem nastąpiła cisza. Udałow pomyślał już, że czarownik się od niego odczepił, ale zaraz dobiegł go odgłos szybkich kroków.

– Koniec! – wysapał z tyłu czarownik. – Jesteście zaczarowani, towarzyszu Udałow. Nie będzie w waszym życiu rozrywek. Taki urok na was rzuciłem. Wasze życie będzie toczyć się w zaczarowanym kręgu, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Będzie się powtarzało co do joty. I nie wyrwiecie się z tego zaczarowanego kręgu aż do samej śmierci. Jeszcze będziecie mnie błagać, towarzyszu Udałow, żebym wypuścił was ze straszliwego więzienia, a ja tylko roześmieję wam się w twarz i zapytam: A rybki pamiętasz?

I czarownik rozpłynął się w ciemnym powietrzu, stopił się z pniami sosen, a potem na las spadł wilgotny, lepki ciężar. Udałow potrząsnął głową, żeby odpędzić wspomnienie o czarowniku, i ruszył na przystanek autobusowy. Już na miejscu, stojąc w budce i słuchając, jak krople deszczu bębnią o daszek, zaczął się zastanawiać, skąd czarownik znał jego nazwisko. Przecież Udałow, rzecz jasna, wcale mu się nie przedstawiał.

W autobusie Korneliusz Iwanowicz wspomniał o czarowniku po raz ostatni, a wróciwszy do domu zupełnie już o nim zapomniał.

Rano Udałowa obudziła żona.

– Korneliuszu, zamierzasz wylegiwać się do południa? Potem podeszła do łóżka syna, Maksymka, i zapytała:

– Maksym, chcesz się spóźnić do szkoły?

I natychmiast plusk-plusk jajka na patelnię. Pszczyk-tukpszczyk – nożem po chlebie. Bul-bul-bul mleko z butelki, uuu-uuuu-iii – zagotowała się woda w czajniku.

Udałow zwlókł się z łóżka z ciężką głową, bo wczoraj był długo na świeżym powietrzu. Z samego rana czekała go narada. Znowu plan się wali.

– Maksymku – zapytał – długo jeszcze będziesz siedział w ubikacji?

W autobusie, którym jechał do pracy, zauważył znajome twarze. W biurze wszyscy już zaczęli udawać szalenie zapracowanych. Udałow przywitał się z kim należy, poszedł do siebie, usiadł przy biurku, założył czarne zarękawki, żeby łokcie w marynarce się nie wycierały, i podejrzliwie przyjrzał się blatowi biurka, jakby spodziewał się znaleźć tam skorpiona. Skorpiona nie było. Udałow ciężko westchnął i rozpoczął dzień pracy.

Kiedy Korneliusz Iwanowicz wrócił do domu, na kuchni kipiała zupa. Ksenia prała, a Maksymek odrabiał lekcje. Za oknem po jesiennemu mżyło i było ciemno jak w studni. Stół, przy którym jeszcze niedawno mieszkańcy domu grali w domino, błyszczał w świetle latarni, a z nagich krzewów kapały nań lodowate krople. Jesień. Martwy sezon.

Niezauważalnie przeleciał tydzień. Dzień za dniem. W niedzielę Udałow nie pojechał na ryby, bo i tak by nie brały w taką pogodę, tylko poszedł w gościnę do Alewtiny, kuzynki Kseni. Posiedzieli, pooglądali telewizję, wrócili do domu. W poniedziałek rano Udałowa obudził głos żony:

– Korneliuszu, zamierzasz wylegiwać się do południa? Potem żona podeszła do łóżka syna Maksymka i zapytała:

– Maksym, chcesz się spóźnić do szkoły?

I natychmiast plusk-plusk – jajka na patelnię. Pszczyktuk – nożem po chlebie. Bul-bul-bul – mleko z butelki, uuuu-iii – zagotowała się woda w czajniku.

Udałow z trudem zwlókł się z łóżka. Głowę miał ciężką, a z samego rana czekała go narada.

– Maksym! – krzyknął – długo tam jeszcze będziesz siedział?

Jakby mu ktoś w głowie puścił taśmę magnetofonową. Gdzie on to już słyszał?

W biurze wszyscy biegali z zaaferowanymi minami, dyskutowali gorąco na korytarzu. Udałow poszedł do siebie, naciągnął czarne zarękawki i podejrzliwie przyjrzał się blatowi biurka. Skorpiona nie było. Udałow westchnął i zaczął przygotowywać papiery na naradę.

W niedzielę Korneliusz Iwanowicz chciał pojechać na ryby, ale pogoda mu nie pozwoliła. Padał śnieg z deszczem. Wobec tego po obiedzie poszedł do sąsiada. Pogadali sobie trochę, pooglądali telewizję.

W poniedziałek Udałow obudził się z dziwnym uczuciem. Leżał z zamkniętymi oczami i czekał. Doczekał się:

– Korneliuszu, zamierzasz wylegiwać się do południa?

– Stój! – Udałow zerwał się i boleśnie rąbnął bosymi piętami o podłogę. – Kto cię tego nauczył? Nie znasz innych słów, czy co?

Ale żona jakby nie słyszała odgłosów buntu. Podeszła do łóżka syna i powiedziała:

– Maksym, chcesz się spóźnić do szkoły?

I natychmiast plusk-plusk – jajka na patelnię...

Udałow zaczął naciągać spodnie, żeby jak najszybciej wyrwać się z domu, ale jakoś mu to nie szło. Schwytał sam siebie na nerwowym okrzyku:

– Maksym, długo tam jeszcze... – i ugryzł się w język.

A w biurze było zamieszanie. Wszyscy przygotowywali się do comiesięcznej narady sprawozdawczej. Ale wystarczyło, żeby Udałow spojrzał na blat swego biurka, by jakaś nieznana siła poderwała go i wypędziła na dwór. Korneliusz Iwanowicz, nie wiadomo czemu, popędził do sklepu rybnego, postał chwilę w niedługiej kolejce i kupił prawie pięciokilogramowego szczupaka. Zawinął go w gazetę i z tym pakunkiem udał się na przystanek autobusowy.

Sypał mokry, drobny śnieg i tajał na ziemi i w koronach drzew. Las był cichy, jakby w milczeniu przysłuchiwał się temu, co się miało stać.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin