wampiry z Odrzykonskiej.pdf

(139 KB) Pobierz
234917831 UNPDF
 
Autor: JACEK L. KOMUDA
Tytul: wampiry z Odrzykońskiej
Z "NF" 12/99
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie...
CYPRIAN KAMIL NORWID - "ZA KULISAMI"
SLD = KGB
Dopisek na plakacie
z wyborów samorządowych
- październik 1998
Denaturat przesączył się juŜ przez chleb. Spłynął cały do butelki, tracąc nieco koloru;
ale nic z ostrego aromatu, a zwłaszcza - mocy. Seta odcharchnął w bok, nalał do
brudnej szklanki, a garbaty Konus szybko wyciągnął koślawe paluchy w stronę
naczynia. Wielki, łysy Glaca uderzył go po ręku i spojrzał gniewnie spod
przymruŜonych, bezrzęsych powiek.
- Nie dygaj, małolat - warknął. - Jak będziesz miał odgibane tyle lat, co ja, to się
pierwszy napijesz. Jakbyś tak pod celą zrobił, wydziabaliby ci jagodziankę dechą z koja
na styi.
- Przecie ja nie cwel.
- Bo to raz przecweliłem człowieka? U nas na Rawiczu posyłali w dół za mniejsze
rzeczy. Za to podnieść go po czymś takim nie sposób.
Glaca sięgnął po szklankę. Zrogowaciała skóra pod jego paznokciami pobłękitniała,
podobnie jak białka wytrzeszczonych oczu. Pewnie od denaturatu. Seta miał nadzieję,
Ŝe Glaca kiedyś przekręci się przez picie piszczelówki. Czasami sam miewał to całe,
jak to mówiono na zajęciach... delirium tremens... Wtedy trząsł się i nie poznawał
nawet takiego starego wafla jak Seta. Ale ostatnio Ŝłopali denaturat bez przerwy.
Kartki na wódkę dawno się skończyły. Nawet te fałszywe, skombinowane na mecie u
Grubej Berty.
Glaca upił nieco denaturatu. Zaznaczył paznokciem po szkle i podał Secie, a ten, po
kilku łykach - Konusowi. Pili po równo, sprawiedliwie, bez zagrychy. Seta nie musiał
więc zbyt długo czekać, Ŝeby poczuć oŜywczą siłę trunku. JuŜ po trzeciej kolejce
świat poweselał. Brudne, ceglane ściany Warszawskiej Kostnicy Dzielnicowej przy
Odrzykońskiej 2, powszechnie zwanej trupiarnią, nabrały kolorów. Światło słabej,
dwudziestopięciowatowej Ŝarówki osłoniętej drucianą siatką zalśniło tęczowym
blaskiem. Seta obejrzał się na uchylone drzwi prowadzące do chłodni. Za ścianą cicho
wył stary, zajeŜdŜony agregat, bulgotała woda w rurach. Ostatnio w chłodniach było
bardzo mało pacjentów. Kryzys tak dobrał się ludziom do skóry, Ŝe nie mieli siły
umierać.
- Kurwa, nawet w chłodni nie trzymamy Ŝadnej laski - powiedział Konus. - Coś
ostatnio nie ma nic do ruchania. A kurwy u nas na Brzeskiej złapały ruską odmianę
syfa. MoŜna je odpytywać tylko z ustnego...
- Tobie, Konus, i szuflada wystarczy - wycharczał Glaca. - PrzecieŜ kutasa masz
 
małego. A na piczkę mówisz: "proszę pani".
- Spoko, większego od tego - Konus sięgnął gdzieś pod stół, a potem szybko wydobył
i rzucił na blat duŜy członek, pokryty zaschłą krwią. Seta nawet nie drgnął. Znał głupie
maniery Konusa, zresztą sam, nudząc się po nocach, nie raz wyciągał flaki z brzucha
trupów źle zaszytych po sekcji.
- To z szóstej chłodni - mruknął Seta. - Od jednego bejcy, co wpadł pod beteera na
moście Poniatowskiego. UrŜnął się jak szpadel i padł na środku jezdni. Widać go było
z daleka, ale Ŝe to jechali ruscy, nie nasi, to przejechały się po nim trzy wozy.
Łopatami go do wora zbierali.
- Ale chuja miał niezłego - rzekł Glaca, oglądając członka. - Leć Konus po igły i nitki.
Przyszyjemy ci raz dwa. śadna ci nie odmówi.
Z ulicy doszedł chrzęst podkutych, Ŝołnierskich butów. ZbliŜał się szybko; wkrótce
rozbrzmiał głośno, a potem zaczął cichnąć. Było juŜ dawno po godzinie milicyjnej,
patrole krąŜyły gęsto po całej Warszawie. Niespodziewanie usłyszeli stłumione
odgłosy wystrzałów. Daleko, gdzieś za placem Narutowicza, koło Filtrów, a moŜe w
pobliŜu starego akademika.
- Strzelają, kurwa mać - mruknął Konus. - Wiecie, słyszałem, Ŝe dzisiaj były wiece i
demonstracje przy Uniwersytecie. To dlatego psy i ruskie kręcą się po mieście jak
wściekłe. Kurwa, znowu zomowcy ludzi rozpierniczą.
- Koło uniwersytetu? Te, Seta, magister, to twoje strony. Tyś tam kiedyś gibał, nie?
- Dawno temu. Wypierdolili mnie jeszcze w osiemdziesiątym dziewiątym.
- Chuj w dupę studenciakom - zawyrokował Glaca. - Na cholerę te demonstracje.
Znowu, kurwa, nie będzie wódki.
Seta rozparł się wygodniej na krześle. Denaturat juŜ działał czuł szybki zawrót głowy.
- Chodźmy obejrzeć pacjentów. Konus, dawaj kutasa!
Mały garbus nie protestował, Seta z członkiem truposza w wyciągniętej ręce
chwiejnym krokiem ruszył do sąsiedniego pomieszczenia. Było tu zimniej niŜ w
dyŜurce. W metalowej ścianie po lewej widniały całe szeregi małych drzwiczek do
chłodni, w których spoczywały martwe ciała.
- śadnej laski - zamamrotał Glaca. - A wszystkie... prawie prycze zajęte.
Na zewnątrz na ulicy Słupeckiej rozległ się warkot motoru. Coś cięŜkiego, chyba
cięŜarówka, podjechało pod główne drzwi kostnicy. Seta usłyszał głośny łomot
otwieranej klapy, stukot podkutych butów, gniewne głosy. Potem w drzwi posypały
się uderzenia. Głośno, przenikliwie zabrzęczał dzwonek.
- O cholera - rzucił Seta przez zaciśnięte zęby. Błyskawicznie wsunął mary do chłodni i
zatrzasnął klapę. Potem wbiegł po pochylni na górę. Przebiegł przez pokój przyjęć,
wpadł do korytarzyka prowadzącego do głównych drzwi wejściowych. Konus pędził
za nim.
Niecierpliwy dzwonek odezwał się znowu, więc Seta przekręcił zasuwy, odemknął
cięŜką, Ŝelazną furtę i wyjrzał przez próg. Na ulicy było ciemno, tylko czerwone
światełka jarzące się z tyłu paki wydobywały z mroku zarys wielkiego cięŜarowego
stara. Plandeka była podwinięta, dokoła stało kilku Ŝołnierzy... I jeszcze oficer, i jakiś
męŜczyzna ubrany po cywilnemu. Seta nie widział twarzy. Zresztą padało, tamten miał
kapelusz nasunięty na oczy i postawiony kołnierz płaszcza. W słabym świetle latarki
trzymanej przez jednego z Ŝołnierzy cywil błysnął blachą legitymacji.
- SłuŜba Bezpieczeństwa. Osiem ciał do kremacji.
Seta spojrzał oszołomiony. Ubek, znaczy się, dlatego w cywilu.
- A zaświadczenie od lekarza jest? - zapytał odruchowo. - I zgoda rodziny...
- Jakiego lekarza, idioto - przerwał cywil. - Masz tu rozkaz od pułkownika
Bednarskiego. - Tu, kurwa, debilu, czytaj - promień latarki padł na biały dokument.
Do Sety nie bardzo to wszystko docierało.
 
- Ruszaj, się, człowieku - rzucił wściekle cywil. - Nie ma czasu!
śołnierze mocniej odchylili plandekę. W Ŝółtym świetle latarek zabłysły duŜe worki z
czarnej folii. Dwaj zomowcy chwycili pierwszy z brzegu, zrzucili z chrzęstem na
ziemię.
- Dawajcie wózek, do cholery!
Glaca przypadł z tyłu, przyciągnął dwa skrzypiące wózki. Szybko wzięli pierwsze dwa
worki, cięŜkie, zimne jak lód, wilgotne od marcowego deszczu. PołoŜyli je na wózki,
zaczęli pchać. śołnierze z tyłu nieśli następne.
- Wszystko do kremacji. Do rana ma tych ciał nie być - zakomenderował cywil, gdy
znaleźli się w chłodni. - I Ŝadnych sztuczek, bo będą kłopoty. No, tu podpiszcie -
podsunął Secie świstek papieru, będący w istocie protokołem przyjęcia zwłok. Seta
odnalazł odpowiednią rubrykę, z trudem nagryzmolił podpis.
- A co to za trupy? - nie wytrzymał Konus.
- Wypadek na Starym Mieście - mruknął ubek. - Zresztą gówno was to obchodzi.
Wyrwał papier z ręki Sety. Zomowcy posłusznie za nim ruszyli do drzwi. Seta usłyszał
stukot podkutych butów na schodach, potem trzaśnięcie drzwi na górze i zapanowała
cisza.
Zostali sami z trupami. Popatrzyli na siebie zdumieni. Seta spojrzał na worki złoŜone
pod ścianą. LeŜały cicho, otulając zmarłych jak czarne kokony. śe teŜ róŜnych rzeczy
brakowało w tym kraju, ale nigdy plastyku na trupy.
Wstrząsnął nim dreszcz. Ciała leŜały tak cicho, tak spokojnie. OstroŜnie rozsznurował
pierwszy worek, rozchylił szeleszczącą folię. W środku był młody, moŜe
dwudziestoletni chłopak, miał przymknięte oczy, wpółotwarte usta, zupełnie jak gdyby
lada chwila miał wydobyć się z nich jęk bólu czy moŜe okrzyk rozpaczy. Złote druciki
okularów połyskiwały słabo, a głowę oplótł drapieŜnie czerwony polip krwi, juŜ
zakrzepłej, ale wcześniej spływającej z małego otworu po kuli na skroni. Kurwa,
pomyślał Seta, Konus mówił, Ŝe na Uniwersytecie miały być demonstracje...
- Gówniarze - mruknął Glaca, który zajrzał tymczasem do innego worka. - Popatrz -
mruknął do Konusa - sikor ma ładny. Zajrzyj, czy psy nie obłuskały go ze szmalu.
Seta nie patrzył na tamtych. Szybko i sprawnie zajął się swoim nieboszczykiem. Bez
pośpiechu zsunął mu z ręki zegarek, ale nie mógł wymacać portfela. Na szyi zmarłego
odkrył mały krzyŜyk. Przez chwilę usiłował zdjąć go z trupa, niespodziewanie jednak
łańcuszek stawił opór. Seta szarpnął mocniej i ogniwka pękły. Sprawdził na ząb, czy
aby nie złoto, skrzywił się, ale wcisnął krzyŜyk do kieszeni. Potem przeszedł do
następnego ciała leŜącego na wózku.
- Trzeba palić, jak kazali - upomniał kolegów zajętych przetrząsaniem kolejnego
trupa. Szybko rozwiązał worek, zajrzał do środka i zamarł. Na wózku leŜała kobieta.
Złote włosy w nieładzie opadały na jej czoło i policzki, zlepione od wilgoci, jakby
przedśmiertnego potu. Złote włosy. Obejrzał się na garbatego Konusa i Glacę.
Porozumieli się wzrokiem.
- To ja zaraz... - nie skończył. Popchnął wózek za drzwi. Tamci uśmiechnęli się
wyrozumiale. Mylili się, bo Seta wcale nie lubił takich rzeczy... Tym bardziej nie teraz,
kiedy był tak wzburzony. MoŜe dlatego, Ŝe pamiętał jeszcze swoje dawniejsze Ŝycie,
Ŝycie bez delirek, bez denaturatu, włamów i kaca.
Wjechał do wąskiego korytarzyka obok sali sekcyjnej. Tutaj był piec, nosze i turbina.
Szybko przysunął wózek do otwartych drzwiczek. Potem rozsunął folię. Spojrzał na
leŜącą na wózku dziewczynę. Była piękna, była cudowna jak anioł... Seta poczuł
dziwny chłód. Jakby wynurzył się na powierzchnię z gorącego morza gówna, szczyn i
odpadków... Jak gdyby patrzył na anioła poprzez ruszta diabelskiego pieca. On nie
chciał nic jej robić, chciał tylko popatrzeć... Dawno nie widział takiej laski. Była inna
niŜ zniszczone, wiecznie pijane kurwy z Brzeskiej, z którymi pieprzył się na melinach.
 
Seta dawno juŜ nie widział takiej kobiety... I dlatego wpatrywał się w nią jak
urzeczony...
Dostrzegł na jej boku plamę krwi. Nie musiał juŜ zaglądać pod bluzkę, zginęła od kuli.
Od kuli z milicyjnej albo ruskiej broni. Seta nie był głupi. Domyślał się, Ŝe przywieźli te
ciała do kostnicy, Ŝeby pozbyć się zwłok, pozbyć się dowodów. Co mógł robić. Co
robić? Do diabła, to był mord, a Seta zawsze brzydził się mokrą robotą.
Cofnął się do sąsiedniego pomieszczenia. Glacy i Konusa tu nie było. Pewnie poszli
rozpalać piec. Wskoczył do sąsiedniej salki. To był pokój sekcyjny. Szybko znalazł
aparat - starego zenita, trzęsącymi się dłońmi wepchnął doń film, poganiając się w
myślach.
ZbliŜył się do trupów. Rozsunął pierwszy worek. Błysk flesza wydobył z mroku
oblicze jasnowłosego męŜczyzny z dziurą po kuli na skroni. Seta rozsunął następny
worek. Magnezjowy rozbłysk podkreślił ciemne włosy następnego trupa, krew na
piersi zalśniła czerwonawo. Seta przeszedł dalej. Szybko jak automat robił zdjęcia,
błyskał fleszem raz po raz, aŜ wreszcie, chyba za trzydziestym razem, usłyszał
metaliczny szczęk, a lampa błyskowa nie zajaśniała światłem. Wypstrykał całą rolkę.
OstroŜnie zasznurował worki, wyjął błonę z aparatu, odniósł zenita na miejsce. Film
niemal sparzył go w dłoń, gdy wsuwał rolkę do kieszeni. To było wszystko, co mógł
zrobić. Teraz pozostawało tylko wykonać to, co kazali ubecy. Spalić ciała!
Wrócił z powrotem do korytarzyka. Szybko popchnął wózek z ciałem dziewczyny w
stronę pieca. Nagle zamarł; zdało mu się, Ŝe coś usłyszał. Kobieta poruszyła się lekko.
Z jej posiniałych ust dobył się cichy jęk. Kurwa, pomyślał spłoszony jak ptak, ona
Ŝyje... śyje...
- Gdzie jesteśmy - na poły wyszeptała, na poły wyjęczała, otwierając zamglone
powieki. - Jurek, gdzie jesteś...
- Co ty, co ty? - zapytał zupełnie zbity z tropu. Wąska, rubinowa struga krwi
wypływająca z jej ust przecięła podbródek na pół.
- Kto ty jesteś... Gdzie ja jestem? - wyszeptała półprzytomnie. Seta rozejrzał się w
panice. Ten ubek mógł przecieŜ wrócić...
- Dobra, jest git.
Spojrzała przytomniej, podniosła lewą rękę, sięgnęła do boku, dotknęła zakrzepłej
krwi.
- PomóŜ mi, pomóŜ - plama na bluzce robiła się większa - ja muszę coś... przekazać.
Cofnął się jeszcze bardziej
- Ja Ŝyję... Ŝyję... - wyszeptała. - Boli, jak strasznie boli... Strzela... li do mnie... do
nas... A Jurek, gdzie on jest?! No gdzie... - szarpnęła się.
- LeŜ grzecznie, laleczko. Pies cię jebał, Ŝeś wstała. Ale i tak trafisz do pieca. Pan
kapitan kazał.
- Ja muszę Ŝyć - wyszeptała. - Proszę, pomóŜ mi. Dla dobra Armii Wyzwolenia...
Musisz przekazać, Ŝe padła technika na Białołęce...
- Jeszcze czego...
- ...śe wpadła technika Marcina - wyszeptała błagalnie. - Proszę... To - zakrztusiła się
krwią spływającą z ust. - W Aninie, Zielna 7... proszę. - Rubinowy strumyczek
przybrał na sile.
- Tylko bez takich. Pół roku temu wyszedłem z pudła.
- Musisz mi pomóc - wyszeptała. - Proszę...
Na górze trzasnęły drzwi. Seta usłyszał głosy. Potem na schodach zadudniły podkute
buty Ŝołnierzy... A więc ubecy wrócili. Jak błyskawica przyskoczył do dziewczyny,
pchnął ją na wózek, brutalnie wcisnął głowę do worka, zawiązał sznurek. Dziewczyna
jęknęła tylko cicho, potem chyba zemdlała, bo nie rzucała się wcale. Seta usłyszał, Ŝe
za ścianą wybuchła sprzeczka. Usłyszał piskliwy głos Konusa, potem odgłosy uderzeń
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin