9_Poranny pocałunek.doc

(216 KB) Pobierz
Poranny pocałunek

Poranny pocałunek.

 

Stał za nami i uśmiechał się, ale w oczach miał mieszaninę tęsknoty, szoku i miłości. Mój Edward... Nie mogłam wymówić ani jednego słowa, ale też nie musiałam tego robić, bo nagle znalazłam się w jego mocnych, ciepłych objęciach. Nagle, sama nie wiedząc kiedy, wtulałam się w szeroką klatkę piersiową mojego męża i mogłam do woli wdychać jego cudowny, niepowtarzalny zapach. Czułam jego oddech we włosach, przyspieszony, ale spokojny. I czułam jego piękne dłonie, ściskające mnie tak, jakby już nigdy nie miały mnie puścić. Boże, żeby właśnie tak było... Żeby to się nigdy nie skończyło...

-         Uwaga! - dotarł do mnie głos Emmetta.

Dopiero wtedy uprzytomniłam sobie, gdzie jesteśmy i jak niebezpiecznie jest tu teraz stać. Tłum za nami zafalował niespokojnie, najwidoczniej jeszcze nieświadomy, gdzie podział się ich idol. Rozejrzałam się panicznie. Nikt nie mógł mnie tu teraz zobaczyć! Żadna kamera nie mogła zarejestrować mnie i Edwarda! A przecież kwestią sekund było, żeby ktoś nas tu zauważył. Nie mieliśmy nawet gdzie uciekać, bo plac przed teatrem tworzyła otwarta przestrzeń, przecięta jedynie arterią ulicy, po której cały czas jeździły samochody. Co robić?!

Wtedy w tłumie dały się słyszeć okrzyki zdziwienia i pomyślałam, że już za późno. Już ktoś nas zobaczył, wszystko stracone... Volturi jeszcze dziś dowiedzą się o naszym powrocie i ukryją Renesmee gdzieś, gdzie nigdy jej nie znajdziemy, a ja i Edward już nigdy nie darujemy sobie tej chwili zapomnienia...

Jednak po kilku sekundach dotarło do mnie, że wokół nas wciąż jest cicho, a tłum krzyczy gdzieś zupełnie po drugiej stronie. Odwróciłam się szybko i od razu zauważyłam, o co chodzi.

Przed teatrem stał uśmiechnięty Robert, na którego napierały masy fanów i paparazzich.

-         Tędy! Szybko! - zawołał Emmett, odbiegając w zachodnią część ulicy.

Pobiegliśmy za nim bez namysłu i w tej samej chwili skręciliśmy za róg. Tuż przy naszych stopach z piskiem opon zahamowało czarne Porsche Cayenne.

-         Do środka! - usłyszałam głos Esme. - Pospieszcie się!

Błyskawicznie wsiedliśmy do samochodu i wreszcie odetchnęliśmy z ulgą. Udało się! Na Boga, udało nam się! Byliśmy bezpieczni i dokładnie osłonięci przed oczami wszystkich postronnych osób. No i, co najważniejsze, byliśmy razem...

-         Esme... - wyszeptał Edward wibrującym ze wzruszenia głosem. - Esme...

-         Synku... - głos Esme także się łamał, ale mimo to zacisnęła wargi i dalej pewnie prowadziła samochód. - Edward, tak się cieszę... Jeszcze tylko chwilę, zaraz porozmawiamy... Jeszcze chwilę...

Przytulona do Edwarda całą niemal powierzchnią ciała, czułam się w tej chwili najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Wezbrała we mnie gwałtowna nadzieja, że od tej pory już nic nie ma prawa się nie powieść. Odnajdziemy naszą córkę i zabierzemy ją Volturi, uwolnimy Alice i Rosalie od ich chciwych macek, znajdziemy Jaspera, znajdziemy Jacoba... Wrócimy do Forks albo znajdziemy inne miejsce, gdzie zbudujemy dla nas nowy, piękny dom. I wszystko będzie jak wcześniej, wszystko będzie dobrze...

Esme skręciła nagle w prawo, w jedną z bocznych uliczek placu teatralnego. Za szybą widziałam ściśnięty za barierkami tłum i wykrzykujące coś dziewczęta. Przejechaliśmy wolno jeszcze następne kilkanaście metrów i zobaczyliśmy Roberta w czarnym, ciepłym golfie, osłaniającym przed oczami tłumu zasinienia na jego szyi, podpisującego się na wszystkim, co mu podano. Esme ostrożnie zaparkowała tuż przy nim i uchyliła przednie drzwi.

Tylko my widzieliśmy, że Carlisle wsiadł do środka. Dla ludzkich oczu jego błyskawiczny ruch był absolutnie niedostrzegalny, ale on zdążył wpaść do samochodu i zająć miejsce przy Esme, odsuwając się jak najbardziej, żeby zostawić jeszcze przejście na tylne siedzenia. Na widok Edwarda rozjaśniły mu się oczy, a piękna twarz zadrżała wzruszeniem. Ledwie kilka sekund po nim, do samochodu wsiadł Robert, po raz ostatni machając swoim krzyczącym fanom. Ruszyliśmy natychmiast, gdy tylko trzasnęły drzwi.

-         Edward... - powiedzieli jednocześnie Carlisle, Esme i Emmett.

Ja nie musiałam nic mówić, wystarczała mi możliwość siedzenia tak blisko niego, że niemal na jego kolanach. Z twarzą wtuloną w jego luźny sweter chłonęłam jego obecność wszystkimi porami skóry i wszystkimi zmysłami. Mógł rozmawiać z innymi, proszę bardzo. Byle tylko nikt nie kazał mi się od niego odrywać...

-         Poczekajmy z rozmowami jeszcze chwilę – zaproponował Carlisle. - Zaraz będziemy pod hotelem. Najbezpieczniej będzie w pokoju.

Skinęliśmy głowami. Ale nie zdążyliśmy dojechać do hotelu, gdy Edward powiedział:

-         Wiem, Carlisle... Bardzo wam współczuję...

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, ale on tylko uśmiechnął się do mnie słodko i przytulił mnie jeszcze mocniej, składając krótki pocałunek na moich włosach. Wtedy zrozumiałam. Edward zrobił przecież tylko to, co robił od kiedy tylko go poznałam! Nie było w tym nic nadzwyczajnego, on po prostu... czytał w myślach! Miał swój dar!

Czy to znaczy, że mój także działał?

-         Edward? - spytałam krótko. - Czy ty możesz przeczytać też moje...

-         Nie – przerwał. - W ogóle cię nie słyszę. Ale cię kocham, więc chcę wiedzieć wszystko, zaraz mi opowiesz. Na razie znam tylko historię ze strony Carlisle'a. Boże, jak tęskniłem...

-         Ty... pamiętałeś?! - wykrztusiłam.

-         Za chwilę... - odszepnął mi na ucho. - Już za chwilę porozmawiamy...

Nie mogłam się doczekać dotarcia do pokoju. Potwornie irytowało mnie, że musimy spokojnie przejść obok recepcji, wsiąść do windy i w ślimaczym tempie dojechać na dziewiąte piętro. Gdybym wdrapała się tam po ścianie, byłabym w pokoju dobre pięć minut przed nimi. Edwardowi zajęłoby to przypuszczalnie koło czterech sekund. Ale my musieliśmy zachować pozory i jeszcze uśmiechać się przy tym do mijanych ludzi. Niemal podskoczyłam z radości, gdy za Emmettem zamknęły się drzwi.

Natychmiast przypadłam do Edwarda i wtuliłam się w niego najmocniej jak mogłam.

-         Spokojnie, kochanie... - szeptał cicho, gładząc mnie po włosach. - Już spokojnie... Już wszystko jest dobrze...

-         Edward... - powiedziała nagle Esme, przypadając do syna z drugiej strony.

Odsunęłam się zaledwie odrobinę, na tyle jedynie, żeby pozwolić pozostałym przywitać się z Edwardem. Ale ciągle stałam w pobliżu, tylko czekając, aż znowu będę go miała całego dla siebie.  Patrzyłam, jak Esme z niedowierzaniem gładzi go po włosach, Carlisle po ojcowsku obejmuje jednym ramieniem, a Emmett mocno, krótko ściska. Oni wszyscy byli wzruszeni i pełni radosnej ulgi, jednak byłam pewna, że nikt nie czuje tylu emocji, co ja. Moje dłonie aż drżały, domagając się dotyku jego skóry.

Gdy tylko zakończyło się milczące powitanie, błyskawicznie wróciłam w objęcia Edwarda. Obejmując mnie jedną ręką, drugą podał Robertowi.

-         Edward Cullen. - powiedział spokojnie, bez śladu gniewu czy zazdrości, do których miał przecież prawo.

-         Robert Pattinson – przedstawił się Robert.

-         Tak, wiem, kim jesteś – Edward skłonił głowę w jego stronę. - To chyba zaszczyt cię poznać...

-         I nawzajem – uśmiechnął się Robert.

-         Muszę ci podziękować za opiekę nad Bellą – powiedział Edward uprzejmie, ale z pewnym chłodem. Zadrżałam na myśl o tym, co mój mąż widział teraz w głowie Roberta.

-         To była sama przyjemność.

Edward pokiwał tylko głową, spuszczając z niego wzrok. Nie musiałam czytać w jego myślach, żeby wyczuć spięcie gwałtownego bólu. Jednak on nie dał po sobie nic poznać, jakby z milczącą rezygnacją zaakceptował wizję mojego związku z Robertem jako coś przykrego, ale nieuniknionego. Nawet na mnie nie spojrzał, ale uścisk jego ramienia na mojej talii nie zelżał, więc poczułam pewną ulgę. Wszystko było w porządku... na pewno to rozumiał...

-         O nas wiesz już wszystko – odezwał się Carlisle. - Pora na twoją historię.

-         Właśnie! - dołączył do niego Emmett. - Jak to się stało?! Przecież nie mogłeś zobaczyć Belli, odeszła zbyt szybko.

-         Ale ją wyczułem – uśmiechnął się Edward. - Już wcześniej, na koncercie. Nie umiałem sprecyzować tego zapachu, wiedziałem tylko, że jest cudowny i szukałem go od dawna. Dopiero przed teatrem uderzył we mnie silniej. Ciągle nie wiedziałem, skąd dochodzi, ale zacząłem szukać źródła. A potem powiał wiatr...

-         Tak, wtedy odeszłam... - uświadomiłam sobie.

-         Ty tak, twój zapach nie – Edward pocałował mnie w czoło, z lubością wciągając powietrze przy moich włosach. - Zobaczyłem tylko, jak się odwracasz i odchodzisz. Ale to wystarczyło. Widziałem Bellę i nagle wszystko było jasne.

Wciąż nie mogłam wyjść z podziwu, jak szybko przystosował się do odkrytej na powrót tożsamości. Mi zajęło to dużo więcej czasu, więcej strachu i więcej myślenia. Doskonale pamiętałam własny szok, gdy zaczęłam wyraźniej widzieć, słyszeć i czuć. A on zaakceptował to wszystko błyskawicznie i bez wątpliwości, chociaż dodatkowo usłyszał jeszcze myśli całego tłumu ludzi! Może to dlatego, że był wampirem dużo dłużej niż ja? A może po prostu zawsze był tak silny?

-         Przepchnąłem się przez tłum tak szybko, że nikt nie był w stanie tego dostrzec – mówił cicho Edward. - Ale w miarę, jak posuwałem się do przodu, zaczynałem słyszeć o wiele więcej, niż słyszałem do tej pory. Znowu docierały do mnie myśli ludzi, a ja przypomniałem sobie, że to zawsze była część mnie, że nie ma w tym nic dziwnego... I usłyszałem też ciebie, w myślach Emmetta. Usłyszałem twoje wątpliwości, twój ból. I zaraz potem byłaś już w moich ramionach... Ciągle mam wrażenie, że to sen... – schylił głowę, wdychając zapach moich włosów. - Ale też wiem, że to wszystko prawda. Czekałem na to. Czułem to już od jakiegoś czasu, bo... wybacz, przyjacielu – tu zwrócił się do Roberta. - ...zakochałem się w twojej dziewczynie.

-         Co?! - Emmett wytrzeszczył oczy. - Ty też?!

-         Gdybym nie wiedział, o co chodzi, pewnie dostałbyś w szczękę – zaśmiał się Edward. - Tak, od kilku miesięcy nie mogłem oderwać od niej wzroku. Oglądałem wywiady, zdjęcia i amatorskie filmiki. Zakochałem się w Belli, nie wiedząc nawet, że to ona.

-         Cholera, więc jednak coś w tym było... - mruknął z niedowierzaniem Emmett. - Wybacz, Esme... Przepraszam, że kpiłem. Nie miałem racji.

Esme podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu gestem, który miał oznaczać, że wszystko jest w całkowitym porządku. Wydawała się tak szczęśliwa, że pewnie wybaczyłaby mu dużo więcej.

-         Edward... - powiedział ostrzegawczo Carlisle.

-         Wiem, ale naprawdę nie mam pojęcia, kto to może być... - po raz pierwszy Edward się zafrasował. - Nikt nie przychodzi mi do głowy. Nie mam rodziców, mieszkam sam... Naprawdę nie wiem.

Domyśliłam się, że chodziło o unieszkodliwienie ludzi Volturi, którzy mieli obserwować Edwarda. Carlisle myślał szybko i logicznie. Jeśli nie zajmiemy się nimi od razu, Volturi dowiedzą się o naszym uświadomieniu już za kilka godzin.

-         Z kim przebywałeś najwięcej? - spytałam.

Wydawało mi się, czy... nie! On naprawdę się zarumienił!

-         Ostatnio chyba z Laurie – przyznał. - Ale to nie tak, jak myślisz... To tylko przyjaciółka.

Uniosłam brew. Ten klasyczny tekst tak śmiesznie brzmiał w ustach mojego wiernego, uczciwego męża... Oczywiście, chętnie rozszarpałabym Laurie Cross, ale tak naprawdę nawet gdyby coś między nimi było, nie miałabym prawa robić Edwardowi żadnych wyrzutów. Chyba w naszej sytuacji było tylko jedno wyjście: zapomnieć o wszystkim, co robiliśmy będąc pod wpływem sztuczek Volturi.

-         Myślisz, że ona...? - spytał delikatnie Carlisle.

-         Nie wiem – Edward pokręcił głową. - Nie chcę w to wierzyć, ale sam nie wiem, jakie wspomnienia są moje, a jakie sztuczne. Nie umiem nawet powiedzieć, czy jest człowiekiem.

-         Jest – stwierdził Emmett. - Na sali koncertowej nie było żadnych wampirów poza nami trojgiem.

-         Musimy ją odnaleźć – jęknęłam. - Jasna cholera...

-         Chyba sama nas odnajdzie – powiedział Edward, włączając komórkę. - Pewnie zaraz zadzwoni i spyta, co ze mną. W końcu zniknąłem dość niespodziewanie.

-         A zamiast ciebie pojawił się Robert – Carlisle nieco się zasępił. – Musieliśmy go tam natychmiast podrzucić, bo tłum już się za wami oglądał. Jeśli ktoś dobrze połączy fakty, to szybko się wszystkiego domyśli. Wydedukują, że była tam i Bella...

-         Dziennikarze mnie o nią pytali – wtrącił Robert. - To znaczy... o Kahlan. Powiedziałem, że niestety tym razem jestem sam, zostawiłem Kahlan u jej rodziców, w Milmay.

-         Doskonale! - Carlisle spojrzał na niego z podziwem. - Wspaniały refleks!

-         Mogą to sprawdzić – pokręcił głową Emmett. - Poczują kłopoty, gdy nie dodzwonią się do tych dwóch, których załatwiliśmy.

-         Tak czy inaczej, mamy mało czasu – podsumowała Esme. - Proponuję zadzwonić do Laurie i zaprosić ją delikatnie tutaj. Edward, powiedz jej, że spotkałeś starych znajomych, którzy zabrali cię ze sobą, a w tym zamieszaniu nie zdążyłeś jej wcześniej powiadomić. A jednocześnie myśl, kto jeszcze mógł służyć Volturi.

Mój mąż pokiwał głową i wybrał numer w komórce. Wszyscy słuchaliśmy jego krótkiej rozmowy, w milczeniu starając się opracować dalszy plan. Z Laurie powinno pójść łatwo. Wystarczy, że tu przyjdzie, a Edward w jej myślach odczyta prawdę. Ale nawet jeśli ta dziewczyna była na usługach wrogich nam wampirów, mogła nie być jedyna.

Wykorzystywałam każdą chwilę, by być jak najbliżej Edwarda. Starałam się cały czas dotykać go jakąkolwiek częścią ciała, choćby tylko ramieniem, jakby mógł zniknąć, gdy tylko stracimy fizyczny kontakt. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że jest już ze mną, tak cudownie bliski. Musiał wyczuć moje emocje, bo gdy czekaliśmy na przybycie Laurie przeprosił wszystkich na chwilę i porwał mnie samą na taras.

-         Moja Bella... - wyszeptał, odgarniając mi pasmo włosów z twarzy. - Moja ukochana... Wreszcie przy mnie jesteś...

Tyle rzeczy chciałam mu powiedzieć, tyle przekazać... Ale nie potrafiłam, bo wzruszenie i czysta miłość ściskały mnie za gardło. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż zakończyć już to wszystko i uciec z nim gdzieś daleko, żebyśmy mogli wieść normalne, spokojne życie.

Jego ciemnozłote oczy patrzyły na mnie łagodnie, a długi palec rysował pieszczotliwe wzory na moim policzku. Był taki piękny... Po tych wszystkich latach rozłąki znowu zachwyciła mnie jego uroda. Nie dało się jej nawet opisać. Owszem, Robert był bardzo przystojny i nawet pasował do swojej filmowej roli, ale to był tylko ułamek tego, jak naprawdę wyglądał Edward. Żaden człowiek nie mógłby go prawidłowo odegrać. Teraz, gdy jego jasną skórę oświetlały ciepłe światła ulicznych lamp, a lekki wiatr rozwiewał półdługie włosy koloru starego złota, wyglądał dla mnie najpiękniej na świecie. I był całkowicie, wyłącznie i jedynie mój...

Poczułam jego dłoń na swojej twarzy i wąski kciuk pianisty, opierający się o mój policzek. Edward wpuścił resztę palców w moje włosy i jednym gładkim ruchem przyciągnął mnie do siebie. Naparłam na niego całym ciałem, miękko przylegając do jego mocnej, szerokiej klatki piersiowej, a dłonie wsunęłam mu pod lekki sweter i przebiegłam nimi po jego plecach. Pochylił się nade mną powoli. Najpierw lekkie, ulotne muśnięcie, żeby wreszcie, po tylu latach, nasze usta znów tworzyły jedność...

Zadrżałam, ale chłód wieczoru nie miał z tym nic wspólnego. Po moim ciele i tak rozlewało się cudowne gorąco, a dotyk jedwabistej skóry mojego męża jeszcze potęgował doznania. Nie mieliśmy czasu na nic więcej, ale tak bardzo chciałam pozwolić sobie na jeszcze większą bliskość... Chciałam tworzyć z nim jedno ciało i już nigdy się nie rozdzielać. To nie było tylko pożądanie. To była rozpaczliwa tęsknota z całych piętnastu lat i prawdziwa, największa na świecie miłość...

Wiedziałam, że on czuje to samo, bo drżał pod dotykiem moich rąk, a jego usta zachłannie domagały się więcej. Kosmyk jego włosów opadł mi na nos i zapachniało słodkim zimowym kwiatem...

-         Edward... - usłyszeliśmy cichy głos Esme. - Już są.

Oderwaliśmy się od siebie z trudem i prawdziwym bólem. Jeszcze przez chwilę, przez te kilka minut należało przekonująco grać rolę przyjaciół, a nie zakochanych. Edward mocno uścisnął moją dłoń.

-         Kocham cię... - wyszeptał.

I to było najważniejsze. Żadna Laurie, żaden Volturi się nie liczył.

Esme nie wyszła na taras, mówiła do nas z wnętrza pokoju. Gdy tylko tam weszliśmy, zobaczyłam, jak Edward marszczy brwi. Ale nic nie powiedział, tylko otworzył drzwi i zaprosił Laurie do środka. W ułamku sekundy zlustrował wzrokiem wnętrze korytarza, po czym zamknął pokój i uśmiechnął się do Laurie.

-         Przepraszam, że tak nagle uciekłem... - powiedział szczerze. - Pozwól, że przedstawię ci moich przyjaciół, choć Roberta i Kahlan pewnie kojarzysz.

-         Jasne! Witajcie – uśmiechnęła się do nas nieco zaskoczona Laurie i wyciągnęła dłoń do Roberta. - Słyszałam, jak mówiłeś dziennikarzom, że przyjechałeś sam. Szkoda, że Kahlan nie było na koncercie.

-         Też żałuję, ale źle się poczułam – przywitałam się z nią.

Skoro Edward jeszcze nic nie zrobił, to chyba była czysta. Nadal z uśmiechem przedstawiał jej pozostałych, ani razu nie podając prawdziwego imienia. Nie musiało to oznaczać nieufności. Po prostu nikt z cywilizowanych ludzi nie uwierzyłby, gdyby nagle przedstawiono im Carlisle'a, Esme i Emmetta Cullenów.

-         Sylvia i Thomas, moi starzy przyjaciele – mówił z uśmiechem Edward, wskazując na swoich rodziców. - A to Connor, chodziliśmy razem do liceum.

Emmett pochylił głowę i wyszczerzył się do Laurie.

-         Jestem wielkim fanem twojego głosu – powiedział szczerze.

-         Dziękuję – Laurie zarumieniła się lekko, ale jej wzrok błąkał się raczej między Edwardem a Robertem.

-         Hmm, Laurie, kto cię tu przywiózł? - zapytał nagle Edward.

-         Standardowo, Michel i André – odparła, zdziwiona. - A, no tak! Przyjechał z nami też twój Blaise! Tak szybko się zerwałeś, że niepokoili się o ciebie. To ochroniarze – wyjaśniła, odwracając się w naszą stronę.

-         No tak, Blaise... - mruknął Edward.

-         Czeka z Michelem na dole, a André jest tu, przy drzwiach – poinformowała Laurie. - W ogóle to bardzo dziękuję za zaproszenie tutaj, z przyjemnością was poznałam, ale dosłownie za pięć minut muszę zmykać. Mam jeszcze dziś wywiad.

-         Och, myśleliśmy, że namówimy cię na kieliszek wina – uśmiechnęła się do niej Esme.

-         No cóż, chętnie wypiję jeden kieliszek – Laurie z wdzięcznością odpowiedziała uśmiechem. - I przepraszam za bezpośredniość, ale muszę to powiedzieć: jest pani absolutnie najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałam...

Roześmieliśmy się. Choć uroda wampirów zawsze robiła na śmiertelnikach olbrzymie wrażenie, Laurie i tak była urocza. Sami nie wiedząc kiedy, polubiliśmy ją bardzo i żałowaliśmy, że nie możemy być z nią szczerzy. Nawet ja musiałam przyznać, że jej czar mnie ujął i nawet wcale nie miałam jej za złe zauroczenia Edwardem. Ostatecznie nie było ono dla mnie zaskakujące.

-         W tym się doskonale zgadzamy – śmiał się Carlisle, obejmując Esme ramieniem.

-         Kahlan, przepraszam cię najmocniej – Laurie zwróciła się ku mnie ze skruchą. - Ty również jesteś przepiękna. Po prostu ciebie widziałam już wcześniej w gazetach i w telewizji, a uroda Sylvii uderzyła mnie tak nagle...

-         Ależ daj spokój! - roześmiałam się szczerze. - Sama podziwiam urodę E... Sylvii od dawna. Masz pełne prawo uważać ją za najpiękniejszą na świecie.

Bo nie wiedziałaś Rosalie, pomyślałam. Przy naszej siostrze gasną niestety wszystkie inne kobiety, bez względu na gatunek. Boże, mam nadzieję, że jest cała i zdrowa...

Spojrzałam na Edwarda i dostrzegłam na jego twarzy cień niepokoju. Chwila śmiechu w towarzystwie Laurie oderwała nasze myśli od mniej przyjemnych spraw, którym musieliśmy stawić czoła lada moment. Ale one były tak blisko...

-         Bardzo was przepraszam, ale naprawdę muszę już biec! - zawołała nagle Laurie. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Claude, do zobaczenia we wtorek!

-         A, tak... Laurie, posłuchaj – Edward podszedł do dziewczyny. - Muszę wyjechać na pewien czas, nie wiem, ile mi to zajmie. Przepraszam cię, ale na następnych koncertach będzie musiała zastąpić mnie Jeanne. Zadzwonię, jak tylko uporam się ze swoimi sprawami.

-         O... - Laurie przystanęła i ze smutkiem popatrzyła mu w oczy. - To dość niespodziewane...

-         Wiem, jeszcze raz cię przepraszam – Edward uściskał ją serdecznie, ale w typowo przyjacielski sposób. - Na pewno się odezwę.

-         No cóż, dobrze... Wobec tego do usłyszenia. I do widzenia wam wszystkim. Bardzo mi było miło – uśmiechnęła się do nas po raz ostatni i jeszcze raz zwróciła się do Edwarda. - Powiem Blaise'owi, że wszystko w porządku, będzie czekał na dole.

-         Lepiej przyślij go tutaj – uśmiechnął się Edward.

-         W porządku. Powodzenia... we wszystkim.

Pomachaliśmy jej, szczerze zasmuceni, że tracimy ją tak szybko. Była materiałem na doskonałą przyjaciółkę, ale musieliśmy pogodzić się z jej odejściem. Dla własnego bezpieczeństwa nie mogła nigdy dowiedzieć się, kim naprawdę jesteśmy.

-         Blaise? - spytał krótko Carlisle.

-         Absolutnie – skrzywił się nienawistnie Edward. - Słyszałem go. Coś podejrzewa, więc musimy być ostrożni. Ale to z całą pewnością tylko człowiek, na pewno damy mu radę. Musimy przede wszystkim wyciągnąć z niego informacje. Idzie tu.

Gdy tylko skończył mówić, do drzwi zapukano. Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. Czas dowiedzieć się więcej...

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin