6_Zimny prysznic.doc

(207 KB) Pobierz
Zimny prysznic

Zimny prysznic.

 

-         Jedźcie za nami – powiedział szybko Carlisle i wsiadł do samochodu.

Ja, Robert i Emmett zajęliśmy miejsca w drugim wozie i wszyscy ruszyliśmy na północny zachód, w kierunku Philadelphii. Nie dojechaliśmy jednak do samego miasta, bo Carlisle zaparkował nagle przy niewielkim motelu w Blackwood. Było tam pusto i spokojnie, jakby interes był skazany na plajtę, ale nam to bardzo odpowiadało. Wystarczyło kilka minut, żeby recepcjonista (i prawdopodobnie właściciel w jednej osobie) dał nam klucze i z wdzięczności niemal ucałował dłonie Carlisle'a.

-         Masz kryształ? - spytał Carlisle od razu, gdy tylko przekroczyliśmy próg pokoju.

-         Tak, jest tutaj... - odpowiedziałam, wyciągając naszyjnik z kieszeni.

Wszyscy podeszli i uważnie przyjrzeli się kryształowej zawieszce. Rzeczywiście, była jakby ułamana z jednej strony, ale zawsze myślałam, że taka jej uroda. Teraz jednak wydało mi się bardziej niż jasne, że to tylko część właściwego kryształu. Gdzie była druga?...

-         Jeśli ten kamyczek sam nam nie powie, gdzie ma drugą połowę, to chyba się nam specjalnie nie przyda... - mruknął Emmett, obracając kryształ w palcach. - Nie będziemy przecież pytać wszystkich napotkanych ludzi, czy nie mają czegoś podobnego...

Carlisle nie odezwał się, tylko przeszedł na drugą stronę pokoju i zasłonił okna. Esme spojrzała na niego pytająco, ja także. Dzień był pochmurny, a żaden pościg raczej nam nie groził, skąd więc te środki ostrożności?

-         Tak nas znaleźli w twoim domu – mruknął Carlisle. - Nawet ja widziałem błysk twojej skóry z okna na piętrze.

Zaklęłam. Mogłam się domyślić, że ktoś obserwuje mój dom i szybko skojarzy fakty. Gdybym ciągle wierzyła w swoje uczulenie na słońce, to nigdy nie podciągnęłabym rolety. To przeze mnie Robert był ranny, a Carlisle i Emmett zmęczeni walką. To mogło się tragicznie skończyć!

-         Przepraszam... - powiedziałam ze skruchą.

-         Nie przejmuj się tym. Lepiej zastanówmy się nad tym, czego dowiedzieliśmy się od Kirsten – machnął ręką Carlisle. - Czy nic w jej historii was nie zaciekawiło?

-         Za miesiąc miała nastąpić wymiana – zauważyłam. - Jeśli nawet do tego czasu się nie dowiedzą, to najpóźniej z końcem roku wszystko stanie się jasne. Będą nas szukać wszędzie. No i... ktoś przyjedzie do Milmay...

-         To prawda – zgodził się Carlisle. - I dobrze o tym wiedzieć. Może zjawi się tam osławiona Sealiah.

-         No właśnie, kto to jest? - Emmett zmarszczył brwi. - Nigdy o niej nie słyszałem.

-         Ja też nie – Carlisle pokręcił głową. - Albo mają kogoś nowego, albo nie tylko Volturi stoją za całą historią...

-         Składali raporty do Aro – przypomniałam. - Jeśli nawet zwerbowali kogoś jeszcze, to plan musieli opracować Volturi.

-         Racja. Ale mówiłem o czym innym... nic was nie zastanowiło w słowach Kirsten?

-         Programy muzyczne... - powiedziała Esme, której Carlisle musiał wszystko opowiedzieć w samochodzie. A może po prostu słyszała rozmowę z zewnątrz?

Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Z całej historii Kirsten ta jedna rzecz była najbardziej niezrozumiała i absurdalna. Nie mogłam wychodzić na słońce z jasnych powodów. Jeść i pić również, o czym należało ich uprzedzić. Być zamykana na noc – to oczywiste. Musiałam wybiegać na polowania, chociaż nie byłam tego świadoma. Ale programy muzyczne?! To brzmiało wręcz śmiesznie.

-         Nie mogłaś też czytać książek Stephenie – odezwał się nagle Robert. - Dlaczego? Bo bali się, że sobie o wszystkim przypomnisz. Może w programach muzycznych jest coś, co również mogłoby odświeżyć ci pamięć...

Carlisle spojrzał na niego z błyskiem w oku. Po jego minie poznałam, że uważa słowa Roberta za strzał w dziesiątkę. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to było to jedyne logiczne wytłumaczenie, bo z jakiego jeszcze powodu programy muzyczne mogły być mi zakazane?

Emmett bez zastanowienia włączył telewizor i przebiegł pilotem po kanałach. Zatrzymał się dopiero, gdy odnalazł MTV, na którym huczał jakiś ordynarny rap. Skrzywiłam się.

-         Nigdy nie oglądałaś MTV? - uniósł brew.

-         Kilka razy, przypadkowo – wzruszyłam ramionami. - W domu albo u koleżanek. Nic specjalnego.

-         Bella, zastanów się! - huknął. - Skoro było ci zabronione, to znaczy, że coś tam jest! Naprawdę nie potrafisz skojarzyć, co takiego?! Nic nigdy nie zwróciło twojej uwagi?!

-         Spokojnie, Emmett – uciszył go Carlisle. - Daj jej zebrać myśli.

-         Nie wiem, naprawdę nie wiem... - szeptałam, teraz jak oszołomiona wpatrując się w kolorowy teledysk jakiejś blondynki.

Esme popatrzyła na Emmetta karcąco, ale ja wiedziałam, że on miał rację. Zbyt pobłażliwie podeszłam do śmiesznych wiadomości od Kirsten, a przecież chodziło o moją przyszłość! O moich najbliższych! Jeśli cokolwiek było na tym cholernym MTV, to będę siedzieć przed telewizorem do momentu, kiedy to znajdę. Byle tylko choć odrobinę przybliżyć się do odnalezienia reszty rodziny. Jakakolwiek wskazówka, cokolwiek...

Wlepiłam oczy w ekran i wytrwale podążałam za zmieniającymi się obrazami. Nawet nie zauważyłam, że pozostali rozeszli się po pokoju, a Emmett w ogóle zniknął. Kiedy oderwałam wzrok od telewizora, za oknem było całkowicie ciemno, Robert spał na kanapie, a Carlisle i Esme rozmawiali po cichu przy stoliku. Domyśliłam się, że Emmett poluje. Być może była to pierwsza od długiego czasu okazja, że znaleźliśmy się w mniej zaludnionym, bliskim lasów obszarze. Ja sama nie czułam się głodna, a zapach Roberta nie kusił mnie w najmniejszym stopniu, skupiłam się więc na programie. Znalazłam nawet kanał VH1, na którym też ciągle leciały jakieś teledyski i teraz tylko przełączałam z jednego na drugi. Bez rezultatu.

Nad ranem Emmett wrócił, wyraźnie spokojniejszy. Jego oczy nabrały złotego blasku, jaśniejszego nawet od odcienia tęczówek Esme. Teraz tylko Carlisle był wygłodzony, jednak on bez problemów znosił pokusę zapachu ludzkiej krwi. Przy nim nic Robertowi nie groziło.

-         Nadal nic? - spytał mnie Emmett, ale w jego głosie nie było już śladu poprzedniej natarczywości.

Pokręciłam głową ze smutkiem. Nic. Żaden z tych cholernych teledysków z niczym mi się nie kojarzył. Co więcej, zdecydowana większość nawet mi się nie podobała! A jednak siedziałam twardo przed telewizorem i nie poddawałam się ani na chwilę. Musiałam coś znaleźć!

Robert obudził się o dziewiątej i aż jęknął, podnosząc głowę z poduszki. Na jego szyi widniał siny, nabiegły krwią obrzęk, który na brzegach zaczynał się żółcić. Carlisle obejrzał go uważnie i przemył jakimś silnie aromatycznym środkiem, po czym stwierdził, że będzie jeszcze bolało, ale nic groźnego się nie stało. Potem zamówiliśmy do pokoju śniadanie. Dla pięciu osób, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Jadł, oczywiście, tylko Robert.

-         Nie bolą cię oczy? - spytał, siadając koło mnie z tostami i szklanką soku.

Uśmiechnęłam się słabo. Jak mało mój przyjaciel wiedział o wampirach... To, co opisała w swoich książkach Stephenie, było zaledwie częścią prawdy. Oddała wszystko wiernie, ale hołdując ograniczeniom ludzkiego pojmowania, co znacznie zawężało pole naszych atrybutów. Prawda była taka, że moje oczy mogłyby być latami wystawione na promieniowanie jądrowe bez żadnej osłony, a ani trochę nie stępiłoby to mojego wzroku. Mogłabym stać nieruchomo w miejscu przez całe tysiąclecie, a nie poczułabym zmęczenia ani nawet odrętwienia. Teraz, gdy upływało coraz więcej czasu, coraz lepiej rozumiałam własne możliwości, choć czułam jeszcze krępujące mnie pęta, narzucone umysłowi przez nieznaną siłę. One ciągle nie pozwalały mi zapomnieć, że ostatnie piętnaście lat żyłam jak człowiek, z ludzkimi słabościami i ułomnością.

-         Nic tu nie widzę... - powiedziałam cicho. - Wszystkie te piosenki wydają się takie same, wszystkie twarze podobne... Nie wiem, o co im chodziło.

-         Może ta Kirsten po prostu z was zakpiła? - podsunął niepewnie.

-         Chyba była za bardzo przerażona na takie sztuczki – pokręciłam głową. - Myślę, że coś tu jest... tylko jeszcze nie wiem, co to takiego.

-         No cóż, to akurat Timbaland – zażartował Robert, ruchem głowy wskazując ekran. - Z Britney. Latami zaklinała się, że z nim nie wystąpi, ale niedawno się ugięła. Całkiem niezła płyta – podsumował, gryząc tosta.

Jego krótki wywód w jakiś niepojęty sposób mi pomógł. Pozwolił myśleć o podrasowanych komputerowo postaciach bardziej po ludzku, obnażył fragment historii i... poruszył jakąś strunę, której istnienia jeszcze minutę temu nie czułam.

-         Mów dalej... - poprosiłam nieuważnie, wsłuchując się w siebie. - Mów mi, co wiesz o tych ludziach...

Robert popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale o nic nie pytał, tylko spojrzał na VH1, gdzie właśnie zaczynała się nowa piosenka.

-         To Linkin Park, już się rozpadli – powiedział. - To jedna ze starszych piosenek. Lubiłem ich, kiedy byłem nastolatkiem. Ten, co śpiewa, to Chester. Miałem jego plakat w pokoju, nad łóżkiem. Kiedy odszedł od nich ten raper... Mike coś tam... nie pamiętam, jak się nazywał... miałem ochotę bić głową w ścianę. Przeczytałem o tym w internecie i...

-         Tak! - zawołałam. - To ma coś wspólnego z internetem!

Carlisle, Esme i Emmett spojrzeli na mnie z zainteresowaniem. A ja poczułam wreszcie, że jestem na jakimś tropie, że coś się ruszyło. Przed oczami zaczęły mi migać obrazy stron internetowych i nieokreślone dźwięki, ale nie potrafiłam złożyć ich w sensowną całość.  Wiedziałam tylko, że to ma coś wspólnego z komputerem, co było o tyle dziwne, że ludzie, których przez ostatnie pięć lat uważałam za rodziców, mieli do komputerów raczej pełne rezerwy podejście. Mieliśmy w domu tylko jednego laptopa, z którego rzadko pozwalano mi korzystać. Kirsten mawiała, że książki są bardziej rozwijające i krzywiła się na wspomnienie o internecie. A ja nie nalegałam.

Esme bez słowa wyjęła z nesesera laptop i podłączyła go do gniazdka. Ja jednak pokręciłam głową. Wciąż jeszcze było za dużo niejasności, nie wiedziałabym, czego szukać. Na razie miałam tylko przebłyski niesprecyzowanych wspomnień, których nie umiałam nawet zlokalizować w czasie. Znowu wpatrzyłam się w telewizor.

-         Dziwne, jak szybko się zmieniają muzyczne mody... - powiedział z nonszalancką nostalgią Robert, wgryzając się w kolejnego tosta. - Kilka lat temu spędzałem przy MTV pół dnia i znałem na pamięć wszystkie popularne teledyski. Teraz większości nie rozpoznaję...

-         Mhmm... - mruknęłam nieuważnie.

-         Ooo, w Shakirze byłem nieziemsko zakochany – roześmiał się nagle. - Miałem jej zdjęcie na tapecie monitora przez prawie rok!

I wtedy mnie olśniło. Nie przez telewizję, nie przez internet, ani nie przez muzykę. Przez słowa Roberta. Byłam zakochana! Ja byłam zakochana, tylko nie wiedziałam kiedy i w kim, ale to jedno pamiętałam na sto procent! Byłam zakochana w kimś, kogo oglądałam w internecie i dlatego to nagłe wspomnienie uderzyło mnie z taką siłą.

Powiedziałam o tym reszcie.

-         Hmm, no i co z tego? - nie zrozumiał Emmett.

-         To, że to wspomnienie ktoś mi wykasował! - zawołałam triumfalnie. - To znaczy, że było ważne!

-         Albo wiązało się z twoimi poprzednimi opiekunami i musieli je wykasować dla celów zamiany – zauważył Emmett sceptycznie.

-         Nie, poczekaj... - zastanowił się Carlisle. - Może coś w tym jest... Mówisz, że oglądałaś go w internecie. Prawdopodobnie był sławny. Może był piosenkarzem? A to łączyłoby się z programami muzycznymi...

-         Naciągana teoria – skrzywił się Emmett.

-         Tak naprawdę to wszystko nie jest ważne... - odezwała się nagle Esme.

Wszyscy popatrzyliśmy na nią ze zdziwieniem. Nie brała udziału w naszej dyskusji, ale teraz na jej twarzy widać było zdecydowanie i jakąś pokrzepiającą, niezłomną pewność. Esme wstała i podeszła do mnie, po czym przytuliła moją głowę do swojego ramienia w matczynym, czułym geście.

-         Odrzućmy logikę... - mówiła łagodnie. - Nieważny jest internet, nieważne teledyski, z których nic nie wynika. Ważne jest tylko to, że się zakochałaś. Ja wierzę, że miłość jest najsilniejsza i że to ona przywróciła ci pamięć, kiedy zobaczyłaś nas przedwczoraj wieczorem. Coś pozbawiło cię tego wspomnienia, ale ty teraz już wiesz, że się zakochałaś...

-         Miłością nastolatki do idola – stwierdził Emmett. - A to mogłoby nam pomóc, bo...?

-         Bo myślę, że to był Edward – odpowiedziała po prostu Esme.

Zapadła cisza. Wszyscy przetrawialiśmy tę myśl, choć na pierwszy rzut oka wydawała się ona absurdalna. Ale Esme powiedziała, żeby odrzucić logikę. A nawet gdyby jej nie odrzucać, czyż nie wyjaśniało by to wielu spraw? Jeśli rzeczywiście Edward był sławny? To mógł być powód, dla którego Volturi trzymali mnie z dala od muzyki, wykasowali mi wspomnienie szczenięcej miłości i zabronili korzystać z internetu. A choćby telewizja cały dzień pokazywała twarz mojego męża, nie rozpoznałabym jej. Tak, jak Carlisle i Esme nie rozpoznali mnie.

-         Zastanów się, kochanie... - powiedziała cicho Esme, głaszcząc mnie po głowie. - Wiem, że mieszają ci się wszystkie wspomnienia, ale... czy jest ktoś, kogo kochałaś zawsze i do kogo powracałaś wspomnieniami w samotności? Czy czyjeś imię pisałaś na marginesach zeszytów? Czy czyjaś twarz pojawiała ci się przed oczami przed zaśnięciem?

W miarę jak szeptała, ja próbowałam opanować natłok wspomnień i obrazów, które nagle jakby eksplodowały w mojej głowie. Twarz mojej domniemanej matki przenikała twarz Esme i Renee, Carlisle mieszał się z nauczycielami ze szkoły, Robert, moi koledzy, wzory matematyczne i brzegi kartek w kratkę. To wszystko błyskawicznie przeszywało mi umysł, doprowadzając do szaleństwa ogromem barw, dźwięków i chaosu. Nie ogarniałam tej masy, ale próbowałam chociaż wydzielić z niej prawdę i fałsz, jakby to mogło mi pomóc. Co było moje? Co włożono mi do głowy? Dlaczego czuję na języku smak pizzy, a potem nagle zapach fiołków i frezji? Kim jest kobieta, którą przed chwilą widziałam? Kogo widzę teraz?

Claude.

Podrzuciłam głowę z szaleństwem w oczach. Robert aż wzdrygnął się na mój widok, ale nie zwracałam na to uwagi.

-         Wiem... - wyszeptałam. - O mój Boże, wiem...

Niemal wyrwałam się z objęć Esme i pognałam do komputera. Błyskawicznie uruchomiłam system i sprawdziłam łącze z internetem, a potem włączyłam przeglądarkę. Google. Grafika.

Ta twarz towarzyszyła mi podczas bezsennych nocy. To imię wypisywałam kaligraficznym pismem w pamiętnikach. Zakochałam się szczeniacko, pamiętam. Bo zobaczyłam jego twarz w telewizji, na kanale muzycznym. Był tam, stał, delikatnie uśmiechnięty, choć w jakimś podskórnym wymiarze – smutny. W jego oczach zobaczyłam całe pokłady zrozumienia i uczuć, których podświadomie szukałam i zakochałam się do szaleństwa, nic o nim nie wiedząc. A potem zobaczyłam, jak siada do fortepianu i gra, gra najpiękniej na świecie, najcudowniejszą melodię pod słońcem. Spokojną i łagodną, ale przesyconą nieuchwytną tęsknotą. Jakby stał przy łóżku ukochanej osoby, ale nie mógł jej dobudzić...

Claude Sauvage.

-         Ty chyba żartujesz... - Emmett zajrzał mi przez ramię i popatrzył na zdjęcie na monitorze.

-         Claude Sauvage?! - brwi Roberta wygięły się w niedowierzające łuki. - Ten Sauvage?! Nadzieja francuskiego fortepianu, która złamała serca krytyków muzycznych, bo nie chciała poświęcić się całkowicie muzyce klasycznej?! Ten który nagrał płytę z własnymi kompozycjami, przez co zaraz go zjechano, że się niby sprzedał?! Przecież to młody milioner!

-         To w ogóle możliwe? - spytał Emmett. - Kiedy on wydał tę płytę?

-         Sześć lat temu – odparł Robert, przyglądając się zdjęciu. - Wydał, zarobił kupę kasy i zniknął, tylko od czasu do czasu daje koncerty. Podobno pracuje nad nową płytą, ale trwa to tak długo, że chyba nic z tego nie będzie.

-         Volturi nie daliby mu tak beztrosko się rozgłaszać – zwątpił Emmett.

-         To odludek, dziwak – wzruszył ramionami Robert. - Zaszył się w jakimś buszu na północy Francji i wyjeżdża tylko czasem na koncerty. Wieczorami, hmm...

-         Ja dalej myślę, że to jakaś pomyłka... - Emmett pokręcił głową.

Nie angażowałam się w ich rozmowę. Słuchałam tylko kątem ucha, bo tak naprawdę skupiłam się na twarzy na monitorze. Teraz już byłam pewna, moje serce biło dla tego człowieka. To jego Volturi wykasowali mi z pamięci, ale zakochałam się w nim już raz i widocznie nie przestałam kochać, bo nawet teraz jego widok budził we mnie iskry. Mogłabym godzinami wpatrywać się w jego zdjęcie. Mogłabym bez przerwy słuchać jego gry i tęsknić za jego twarzą.

-         Wiesz o nim coś jeszcze? - spytałam Roberta cicho.

-         Niewiele – wzruszył ramionami. - Zdaje się, że spotykał się z jakąś modelką, która później wyjechała gdzieś tam... Musisz sprawdzić w jakichś plotkach. Teraz czasami robi back up dla takiej młodej piosenkarki, Laurie Cross.

-         Już widzę Edwarda, który spotyka się z jakąś modelką – zakpił Emmett.

-         Nie ma sensu się kłócić – powiedziała Esme, nagle powiększając zdjęcie. - To chyba wszystko wyjaśnia...

Obróciła ekran laptopa w naszą stronę i lekko kliknęła w wybrane miejsce na obrazie. Fragment zdjęcia nagle się powiększył i zajął całą powierzchnię ekranu, a my mogliśmy wyraźnie zobaczyć, co takiego przykuło jej uwagę.

Wokół nadgarstka Claude'a oplątany był rzemień, na którego końcu błyszczał odłamek kryształu.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin