Redol Antonio Alves - Otchłań ślepców.pdf

(1412 KB) Pobierz
Antonio Alves Redol
OTCHŁAŃ ŚLEPCÓW
Przełożyła Bożena Olesiowa
Krtkie wyznanie winy
Znałem Dioga Relvasa.
Sądzę, że go widziałem, jak objeżdżał konno Aldebard w czasie ktregoś, nie wiem, czy nie ostatniego,
mego pobytu w domu dziadka. Minęło już niemal pięćdziesiąt lat, wystarczająca ilość czasu, aby jezioro
zamieniło się w mokradło, a odległa i tajemnicza gwiazda, nie wykluczone, że za sprawą ludzi w obu
przypadkach, przekształciła w banalny świat.
(Ja i Diogo Relvas wolimy grząskie wody. 1 trwamy przy tym).
Opowiadano mi, że pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy mj dziadek, jego sługa i pastuch klaczy,
zabierali się jak zwykle do pakowania jukw na dwutygodniowy pobyt w Lezirii, dziedzic Diogo ujrzał nas obu i
nie okazując wstrętu raczył obdarzyć pieszczotą moją skudloną głowę dziecka biedakw. Przez ponad dekadę
cała rodzina mwiła o tym historycznym wydarzeniu sądząc, że przeznaczeniem moim jest, być może,
przypadać do gustu panom, tym jakby bogom rolnictwa w moim kraju nieszczęść i marzeń. (Wyrażam mu tu
wdzięczność za szacunek, jaki ten gest czułości zaskarbił mi w wiosce.)
Słyszałem, jak z namaszczeniem i pokorą nazywano go świętym człowiekiem; ale słyszałem rwnież, i to
nie raz, jak moja babka ze łzami w oczach i nienawiścią w ustach złorzeczyła mu mwiąc, że jest tyranem. Z
gry, przez los zesłanym tyranem, ktrego nic i nikt nie potrafi wysadzić z tego samego tronu, gdzie mieszka
Bg. Wytworzył się w ten sposb wokł niego szczeglny rodzaj mitu, godnego, sądzę, kroniki, a losowi
spisywaniem jej mnie właśnie za-
chciało się ukarać, chociaż jako wnuk campina * nigdy nie powinienem był znaleźć dostępu do pewnych
środkw wypowiedzi, ktre postęp przemycił chytrze przez nasze granice.
Oskarżam się o tę zuchwałość.
Oskarżam się rwnież i o to, że razem z wielu innymi zasypałem przepaści istniejące i te jeszcze bardziej
niebezpieczne przepaści wyimaginowane, rozbiłem przemyślne niedomwienia, okowy, groźby i zaczarowane
kręgi, w jakich przypadło nam żyć przez dobre parę wiekw ku chwale i korzyści naszych panw, ktrzy
dysponowali dostateczną potęgą, aby mc kazać poucinać głowy wszystkim swoim niewolnikom, bez
jakiejkolwiek kary czy protestu, ale nie uczynili tego z tej to prostej przyczyny, że obejść by się bez nich nie
mogli.
Niezdolny, aby zrozumieć do końca w przywilej korzystania z życia, udzielony mi przez Relvasw,
sprbuję pomimo wszystko nie dać się uwieść niewdzięczności, tej obiegowej monecie naszych pozbawionych
rozsądku czasw. Oscylując między zmyśleniem a rzeczywistością, postaram się opowiedzieć, co się obok mnie
działo, nie tylko to, czego się dowiedziałem i co widziałem, ale rwnież i to, co wymyśliłem., kreśląc barwną
historię tego człowieka, pł boga, pł rolnika, ktrego cień pada dziś jeszcze na niedorzeczny konserwatyzm
jego wnukw, prbujących sobą go przedłużyć. 1 to im się zresztą udaje, co jest bardziej jeszcze absurdalne,' niż
gdyby dziedzic Diogo nadal pozostawał wśrd żywych.
Ubogi w talent i zawodową zręczność staję tu przed wami, ja, świadek niekrzywoprzysięski, wyrażając rwnież
zgodę na rolę oskarżonego. Jako świadek przysięgam mwić prawdę i tylko prawdę. W skromnej roli
oskarżonego proszę o włączenie do akt mojej sprawy tego krtkiego wyznania winy, niekompletnego z natury
rzeczy, do ktrego dodaję świadectwo Fernao Lopesa ** o trudnościach zawodu pisarza:
Jest rzeczą pewną, że wszelkie historie o wiele lepiej rozumie się i pamięta, jeśli są przedstawione w
zręczny i doskonały sposb, niż kiedy dzieje się inaczej. Ale zakładając nawet, że naszym zamiarem jest
opisanie czegoś stylem poprawnym i jasnym, ilość cisnących się pod piro wydarzeń w tej szczeglnej sytuacji
jest tak wielka, że wypacza ten nakaz naszej woli i chęci.
Księga pierwsza
KSIĘGA
WYPEŁNIONYCH
GODZIN
*
¥■
Rozdział I „Czarny tydzień
Nie podobało mu się, że kondukt pogrzebowy zmierzał w stronę cmentarza Aldebara. Nie wszystkim, tu leży
prawda, przysługuje takie samo grzebanie, choćby nie wiedzieć ile blu miało to sprawić żywym. Nie, nie
jesteśmy, nie jesteśmy wszyscy rwni wobec śmierci. I wobec Boga nawet, miał tego pewność. Jeżeli Bg nie
śpi przypadkiem...
Jego była ziemia na tym cmentarzu, podobnie jak wieś i wszystko, co znajdowało się wokł. I to on — nie
musiał tego przypominać crce — wydawał tutaj rozkazy. Miejsce dla zięcia już wyznaczył — pochowa się go
w jednym z grobowcw rodziny: w tym dla powinowatych, obok kobiet, dzieci i mężczyzn, określonego rodzaju
mężczyzn, ktrzy nad ciało niewiele więcej mieli w sobie męskości. Do grobu wykopanego w ziemi, dość
głębokiego, tylko tych, ktrzy dali jej to, czego jest godna. Nie jemu zdradzać tradycję dziedziczoną po dziadku,
skoro samotnie, od szesnastego roku życia — ma prawo to powiedzieć — z zaciśniętymi zębami i całym sobą ku
przyszłości, jak on, walczył bez wytchnienia.
Wiedział, że zwycięstwo należeć będzie do niego; nie lekceważył wrogw, ale czuł, że jego stopy trzymają
się ziemi, po ktrej stąpa. Musiał je stawiać mocno i pewnie. Och, tak, zrezygnował z wielu rzeczy, ktrych
może zapragnąć człowiek w młodości, kiedy chleb wkładają mu w usta! , Stawiał czoło godzinom strasznym i
gorzkim, wypił wiele łez, nie dozwalając choćby jednej spłynąć po twarzy od dnia, w ktrym ojciec, już
umierający, pojawił się w bramie majątku, niesiony na plecach przez Manuela Fandan- ga, i nikt nie usłyszał
jakiejkolwiek skargi tego sponiewieranego ciała. Zabiła go myszata klacz; poniosła i w wa
riackim galopie rzuciła się oliwce na spotkanie. Był styczeń, dokładnie trzynasty, godzina piąta dwadzieścia pięć
po południu.
Minęło już dwadzieścia dziewięć lat, odkąd został szefem domu. A jeżeli tak się mają sprawy, na tę
położoną najwyżej część cmentarza, skąd widać płaskie podmokłe ziemie i wstęgę Tagu, wstęp znajdą panowie i
słudzy — rżnicy w wyglądzie grobw nie będzie, gdy trudem włożonym w ziemię zasłużą na to schronienie. Ci
tak, rwni wszyscy w śmierci, leżeli będą niemal ramię w ramię w pokoju wiecznym pod płaskim nagrobkiem.
Mniej niż piędź ziemi nad trumną, drewniany krzyż, prosty napis, bardziej odświętny dla wiernego sługi niż dla
pana. A żywi niech sercem dopowiedzą amen. ■
„Jest to jedyny i właściwy sposb trwania poza śmiercią, mawiał Diogo Relvas, gdy wspominał ktoś o
panteonie domu.
Teraz kroczył tuż za trumną z ciałem zięcia, Ruia Porteli Arauja. Szedł za nią z niemal arogancko uniesioną
głową, jakby tam w niebie, daleko, szukał upragnionego znaku, co jeszcze się wydarzy w tym tragicznym
tygodniu.
Trwała nadal obłędna pogoń za pieniądzem. O złote monety walczono na pięści przed drzwiami bankierw,
podobnie jak o miejsca w kolejkach do skarbcw. Wszyscy chcieli brać, nikt nie myślał o płaceniu. Freitas dos
Cereais w melodramatycznym porywie — ktż nie zna Freitinha- sa? — z drzwi gabinetu wpakował kulę w
głowę dyrektorowi pewnego banku, ktry z braku gotwki odmwił mu wypłacenia czeku. Zięć, słabeusz, ale
dotąd zawsze arogancki z powodu swoich powiązań z koleją i finansjerą, przyjechał w panicznej ucieczce, by
umrzeć mu w domu, ponieważ właściciele wkładw runęli na kasę banku, ktrego był dyrektorem i
akcjonariuszem. Bogu dziękować, po dwa- kroć dziękować, że zażądał rozdziału majątku w zamian za zgodę na
małżeństwo siedemnastoletniej Emilii Adelaidy. A teraz, dwudziestoletnia, dziewczyna jeszcze, została wdową.
Czegż więcej przyjdzie jej doświadczyć z dwojgiem już urodzonych dzieci i następnym, ktre nosi w łonie?
Czy potrafi je obronić? Nie przed kaprysami losu, ale przed defektami krwi Araujw, nędznych i zarozumiałych.
O tym myślał teraz.
Towarzyszyło mu szuranie powolnych i ciężkich krokw, jeden czy drugi szloch, ktrego krewnym
nieboszczyka nie udało się zdusić, i chmura kurzu, jaką orszak zostawiał na drodze, spotykająca się tam na
dodatek z kurzem wzbijanym przez powozy oddane do dyspozycji ludziom z miasta, niezdolnym do postawienia
własnymi nogami więcej niż dwch krokw.
A potem wyrzekają na los — stwierdził Diogo Relvas — rzeźbiąc go, sami, własnym lenistwem,
nikczemnością i tchrzostwem, ktre krew im gnoją. Gdzieś czytał, tak, już gdzieś czytał, że był czas, kiedy
nawet młodzi szlachcice, żeby przejść z domu do domu, musieli opierać się na paziach. To prawdziwe
nieszczęście, że Indie, Brazylia i inne odkryte ziemie, one wszystkie, pozwalały się doić ludziom
przyzwyczajonym do luksusu i nie żądały w zamian potu. Pewnego dnia — nie pojmowali, jak to możliwe, tak
spokojnie im się żyło od przypadku do przypadku — ssać nie było czego, więc, jak osaczone wilki, rzucili się do
ataku.
I natychmiast utonęli w zimnej zemście zdolni do wszystkiego, bezrozumni, bezrozumni i lękliwi, zbyt lękliwi,
by spojrzeć życiu w oczy. Siali terror, przerażeni własnym głosem i własnym cieniem, jakby świat musiał toczyć
się stosownie do ich głupoty i gnuśności. Czego można się było spodziewać po somnambulikach?
Niektrzy z nich byli tutaj: trupio bladzi i niespokojni, jakby sprawiał im bl zgon przyjaciela i rywala. W
istocie bali się tego samego losu — pęknięcia serca lub nagłego skażenia duszy samobjstwem jako jedynym
wyjściem z matni. Poruszali się bez gestw niemal, mwili cicho, jednym drgnieniem warg, składali
kondolencje, jakby je sami przyjmowali, i popadali w bolesny i nieco teatralny smutek ludzi, ktrzy od innych
oczekują gestu wspłczucia. Popłoch wczepił się im w krew. Czekali, aż ktoś znajdzie winnych kryzysu.
Najlepiej, gdyby to byli na przykład republikanie. Nimi syciliby nienawiść do własnej niemocy, wypełniając
zbrodniami swoje do cna puste dusze.
Rząd szukał jakiegoś radykalnego sposobu, żeby zapobiec klęsce, ale także był w pętach wierzycieli
wymuszających wypłacanie już przedawnionych należności. Upadek Baringa w Anglii, rządowego źrdła
pożyczek, był jedną z oznak kryzysu. Pojawiła sią inflacja, wzrosła ilość pie
niędzy boz pokrycia. Ceny szły w grę. A umysły pogrążyły się w niepewności, strachu przed gorszym jeszcze,
gdy po przekształceniu Brazylii w republikę w styczniu 90 roku doszło z powodu Afryki do angielskiego
ultimatum. W rok pźniej republikańska rewolucja w Porto wzmogła przerażenie, sygnalizowała, że wszystko w
rękach przeklętych karbonariuszw może ulec zatracie. Rząd od tego momentu bacznie obserwował armię. I z
uwagi na wybory pozwolił sobie na luksus tolerowania niedorzecznych pomysłw bankierw z płnocy
pogrążonych po uszy w tak zwanych sa- lamancadas *, ciemnych interesach związanych z koleją. Usiłował to
robić przy pomocy pożyczki pod zastaw przemysłu tytoniowego, ale manewr zakończył się dla państwa
całkowitym fiaskiem, ponieważ przemysł ten w znacznej części (sześćdziesiąt procent) pozostawał jeszcze w
rękach Niemcw i Francuzw.
Bank Luzytański znalazł się już w połowie drogi do upadku. A w finansowych nonsensach rywalizowały z
sobą koncesje kolejowe z Loureno Marques **, skandal Kompanii Niassa *** i konsekwencje nowego traktatu
z Anglią. Szło ku bankructwu.
Europą wstrząsał inny jeszcze kryzys: nadprodukcja. Podczas gdy tutejszy był finansowy, z czystej
spekulacji.
Niskie notowania w Brazylii zmuszały do emigrowania tych, ktrzy żyli z procentw w Porto i w Lizbonie,
a było ich wielu. Zamykano fabryki i coraz więcej robotnikw pozostawało bez pracy. Wobec powszechnego
oprotestowania weksli i braku nadziei na kredyty, ktre się ulotniły, likwidowano sklepy, a liczni kupcy w
samobjstwie szukali godnej ucieczki przed utratą honoru. Żeby rozwiązać problemy, posługiwano się
powrozem, strzałem w otwarte usta i kołami pociągu.
Fontesowi marzyła się ustawa, ktra zmusiłaby Portugalczykw do podrżowania przez trzy miesiące
pociągami. Myślał, idiota, że w ten sposb uratuje kraj od ruiny. A ludzie interesu, ktrzy dali pieniądze na
szaleństwa Sala-
* r\A ------ -i—
Zgłoś jeśli naruszono regulamin