Miniatura 2.doc

(14 KB) Pobierz

Stałam na korytarzu naprzeciw bocznego wejścia do szkoły. Obok mnie stała Sara; część uczniów pchała się ku wyjściu, bo dla niektórych ostatni dzwonek zwiastował koniec zajęć. Na matmie, naszej przedostatniej lekcji, rozpętała się burza. Była wiosna, a jej gwałtowność i przebieg był rodem z letnich wspomnień mojego dzieciństwa, kiedy powietrze pachniało ozonem, a kałuże były gorące od nagrzanej nawierzchni. Kochałam zapach po ulewie, którego towarzyszem była woń wilgotnego asfaltu.
Tłum licealistów tłoczył się przy drzwiach. Mnogość i różnorodność kolorów ich włosów mogły przyprawić niejedną starszą osobę do użalań na temat degeneracji dzisiejszej młodzieży. Czerwone, rude i pokryte balejażem czupryny, uczniowie, w modnych i niemodnych, starych i nowych, eleganckich i obskurnych ciuchach, marzyli o powrocie do domu, o końcu potopu, który zalewał szkołę od fundamentów.
Nagle wśród motłochu nastąpił wzrost energii kinetycznej i głośności wydawanych dźwięków. Wyłonił się chłopak, na widok którego moje serce zamarło. Jego włosy, jeszcze w piątek puszyste i błyszczące miodowym blaskiem, dziś były przyklapnięte i miały odcień palonej kawy. Luźna biała koszula, którą miał zwyczaj nosić, kiedy jeszcze tutaj chodził, była przyklejona ciasno do tułowia, ciałkiem zmieniając zabarwienie. Z reszty jego ciała kapała woda. Gdy spod rzęs spojrzałam na jego twarz, po jej powierzchni spływały stróżki wody. Delikatnymi nitkami pieściły jego gładkie policzki, zbiegały się przy brodzie, aby kapnąć na dół bądź biec dalej wartkim nurtem i ginąc za połami koszuli. Wbiegł na schody, dysząc. Widocznie kawałek drogi przebrnął w pośpiechu, unikając nieprzyjemnej wilgoci.

Gdybym była wampirem, bez cienia wątpliwości usłyszałabym przyspieszony puls mojej przyjaciółki. On jednak minął ją i swojego kolegę, podążając w stronę kolejnego korytarza. Poszłyśmy za nim tak, by móc go obserwować. Unikat wyprostował plecy i przystanął, w dogodnym jak dla mnie świetle lampy, i odwrócił się z naszą stronę. Dopiero teraz mogłam podziwiać "nowy" kolor koszuli, który przylegał do jego brązowego ciała. Widok ten obudził we mnie motyle z domieszką zawrotów głowy. Jako, że stałyśmy niedaleko, mogłam  wyraźnie widzieć jego ciemne i bezdenne oczy. Głębinę, w której jeżeli człowiek raz się zanurzy, nigdy nie zdoła się wzbić na powierzchnię.

W rytm bicia serca stawiałam kroki, zbliżając się do mojego Zatracenia. Czekał wciąż w tym samym miejscu, potęgując napięcie, stające się z każdym centymetrem coraz gęstsze. Przystanęłam, dzieliły nas milimetry. Uniósł rękę w moim kierunku i delikatnym jej ruchem przejechał palcami po moich włosach, sunąc dalej, ślizgając się po ich gładkiej powierzchni. Kiedy doszedł do sedna, złapał intruza garścią i zdjął go, czego efektem była eksplozja brunatnomiedzianych kosmków. Pieszczotliwym gestem uporządkował nieład i zrobił coś, czego nikt by się nigdy nie spodziewał – złożył gorące dłonie na moich policzkach, a swoją twarz wtulił w moją wiecznie nieuporządkowaną czuprynę.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin