Doswiadczanie Bozej obecnosci_Lawrance.doc

(239 KB) Pobierz
DOŚWIADCZANIE

6

             

 

 

 

 

DOŚWIADCZANIE

BOŻEJ OBECNOŚCI

 

 

 

 

 

Brat Lawrance

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Wyznania i listy

              Mikołaja Hermana z Lotaryngii

 


 

Pełna prostoty mądrość człowieka,

który stale odczuwał obecność Bożą

 

 

              Modlitwa pielgrzyma:

              Panie naczyń kuchennych

              i wszystkich innych rzeczy...

              uświęć mnie,

              gdy podaję posiłki

              i zmywam naczynia!

 

              W ten sposób brat Lawrance potrafił zamienić najpospolitsze miejsce i najzwyklejsze zajęcie w żarliwy hymn na chwałę Bogu.

 

              Oto wypowiedzi i listy tego prostego, lecz pełnego uniesienia, pracowitego zakonnika, które pomogą nam zobaczyć, jak dusza szukająca Bożej obecności może znaleźć Boga w każdej chwili i w każdych warunkach.

 


              PRZEDMOWA

             

              Sława i wielkość to wartości względne, które często – zależnie od sytuacji i nastawienia umysłu – okazać się mogą ułudą i pułapką. Napoleon był dla jednych postacią sławną, dla drugich – osławioną [człowiekiem złej reputacji]. Natomiast Jezus, chociaż został ukrzyżowany u kresu swego życia, w miarę upływu lat nabiera wielkości. Być może największymi ludźmi są ci, którzy nigdy nie pragnęli wielkości, a uosabiali cnoty nazwane wielkimi przez potomnych. Jednym z nich był brat Lawrance, znany potomnym głównie dzięki tej książeczce, ulubieniec następnych pokoleń nie dlatego, że był królem, zwycięskim wodzem lub bogaczem, ale dlatego, że będąc myśli Chrystusowej żył tak intensywnie w Bożej obecności.

 

              Wartość tej książki polega na jej chrześcijańskiej pokorze i prostocie. Brat Lawrance nie był zarozumiałym uczonym. Teologiczne i doktrynalne debaty nudziły go, jeśli w ogóle zwracał na nie uwagę. Jego jedynym pragnieniem była społeczność z Bogiem. Z większym upodobaniem wielbił Boga w kuchni niż w katedrze. W obecności innych potrafił modlić się tak:

 

              Panie naczyń kuchennych

              i wszystkich innych rzeczy,

              uświęć mnie,

              gdy podaję posiłki

              i zmywam naczynia!

 

              Mógł też powiedzieć: „Czas pracy nie różni się dla mnie od czasu modlitwy. W hałasie i brzęku naczyń kuchennych, gdy kilka osób na raz domaga się różnych rzeczy, odczuwam Boga z równie wielkim spokojem, jak gdybym klęczał przed Najświętszym Sakramentem”.

              Poza tym, że pracował w klasztornej kuchni, niewiele wiadomo o kolejach jego losu. Urodził się we francuskiej Lotaryngii jako Mikołaj (Nicholas) Herman. Był człowiekiem prostym i niewykształconym.. Służył krótko jako lokaj i żołnierz, ale smagany rózgą Bożą i sumieniem – został powołany, by stać się pracowitym zakonnikiem wśród karmelitów bosych w Paryżu w 1666 roku. Na zawsze pozostał w pamięci potomnych pod zakonnym imieniem: „Brat Lawrance”. Nawrócił się jako osiemnastolatek, gdy pewnego zimowego dnia ujrzał uschłe i bezlistne drzewo sterczące posępnie spod śniegu. Ten widok głęboko go poruszył i obudził w nim myśl o zmianie, jaką przyniesie wiosna. Od tego momentu wzrastał i umacniał się w poznaniu, miłości i łasce Bożej, starając się stale, jak to określał, „chodzić w Jego obecności”.

[ Jego przeżycia – jego osobista wędrówka od Morza Czerwonego do Jordanu – nie zawierały błądzenia po pustyni ani surowej zimy duszy lub ducha. ]

Był człowiekiem pełnym poświęcenia, wiódł swe życie tak, jak gdyby był pielgrzymem maszerującym ze śpiewem na ustach, szczęśliwym zarówno wtedy, gdy służył współbraciom w klasztornej kuchni, jak i wtedy, gdy służył Bogu podczas czuwania w modlitwie i pokucie. Umarł mając osiemdziesiąt cztery lata, pełen miłości i syty dni, otoczony szacunkiem wszystkich, którzy go znali, a jego imię było dla nich niczym „rozlany kosztowny olejek”.

 

              Ta książeczka, obrazująca jego umysł i serce, powstała na podstawie notatek kilku rozmów z nim oraz pisanych przez niego listów, które zebrał kardynał Wielebny Joseph de Beaufort, późniejszy kardynał Noailles. To on udzielił „Listom” rekomendacji, gdy po raz pierwszy zostały opublikowane. Świat przyjął je z radością. Nikt nie wie, ile miały wydań ani ile milionów ludzi czytało te słowa. Nie budzi to zdziwienia, ponieważ zawierają one mądrość, którą wyrazić mogły tylko usta natchnione przez Pana oraz głoszące prawdę, wiarę i miłość, za którymi od wieków tęskniły ludzkie serca.

 

              Publikujemy to niezwykłe świadectwo człowieka, który chodził z Chrystusem mającym wszak upodobanie do przebywania wśród pokornych. Świadectwo kogoś, kto oglądał Bożą chwałę jaśniejącą na co dzień. Gdziekolwiek się znalazł, była tam również Światłość. Gdziekolwiek stąpał, tam była święta ziemia. Pokazał nam, w jaki sposób dusza szukająca Boga może – w każdej chwili i w każdych okolicznościach – znaleźć Go i doświadczać Jego obecności.

 

              Świadectwo takiego życia nie pójdzie w zapomnienie, dopóki żyć będą ludzie, którzy poświęcają cały swój czas na poszukiwanie tej pewności i tej mądrości, jaka była udziałem pewnego pokornego zakonnika z Paryża.

              Wydawcy

[Przedmowa z wydania amerykańskiego]

 


              WYZNANIA

 

              Proste świadectwo

 

              Pierwszy raz spotkałem brata Lawrance trzeciego sierpnia 1666 roku. Powiedział mi wówczas: Bóg okazał mi szczególną łaskę podczas mego nawrócenia, a stał o się to, gdy miałem osiemnaście lat.

              Było to zimą. Patrząc na bezlistne drzewo i myśląc o tym, że niedługo liście znowu pojawią się na jego gałęziach, potem zaś ukażą się kwiaty i owoce, doświadczyłem tak niezwykłego objawienia opatrzności i mocy Bożej, że raz na zawsze wryło się ono w moją duszę. Ten obraz całkowicie uwolnił mnie od świata i zapalił taką miłość do Boga, że później nie potrafiłem już powiedzieć, czy ta miłość rozwinęła się jeszcze w ciągu następnych ponad czterdziestu lat mego życia.

              Służyłem wówczas jako lokaj u M. Fieuberta, skarbnika, a byłem bardzo niezręczny i przewracałem wszystko dokoła.

              Pragnąłem, wstąpić do klasztoru, mniemając, że będę mógł odpokutować swoją niezdarność i popełnione błędy, i w ten sposób zdołam poświęcić Bogu swe życie, rezygnując ze wszystkich przyjemności świata. Bóg jednak sprawił niespodzianie, że stan zakonny dawał mi zadowolenie.

              Powinniśmy umacniać się w poczuciu Bożej obecności przez nieustanne rozmawianie z Nim. Jest zdrożną rzeczą, gdy przerywamy rozmowę z Nim, poświęcając uwagę drobiazgom i głupstwom.

              Powinniśmy mieć wielkie wyobrażenie o Bogu i karmić nimi swoją duszę. A to sprawi, że gdy oddamy Mu siebie, doznamy wielkiej radości.

              Powinniśmy obudzić, to znaczy ożywić naszą wiarę. To smutne, że mamy jej tak mało. Zamiast uważać wiarę za sposób postępowania, ludzie zadawalają się powierzchownymi przejawami pobożności, które z dnia na dzień ulegają zmianie. Chodzenie drogą wiary ożywia Kościół i jest w stanie doprowadzić nas do wyższego poziomu doskonałości.

              Powinniśmy poddać się Bogu zarówno w sprawach doczesnych, jak i duchowych, oraz szukać zadowolenia jakie płynie tylko i wyłącznie z wypełniania Jego woli – zarówno wtedy, gdy prowadzi nas On przez cierpienia, jak i gdy zsyła nam pociechę, ponieważ dusza, , która prawdziwie się Mu poddała, mierzy wszystko jednakową miarą. Powinniśmy dochowywać Mu wierności w tych momentach, gdy w modlitwie pojawia się poczucie znużenia, nieczułość lub rozdrażnienie, przez które Bóg poddaje próbie miłość, jaką do Niego żywimy. Wtedy mamy najlepszą okazję, by składać Mu należyty hołd i ofiarę ze swego życia, gdyż jedynie poddanie Mu się może w istotny sposób posunąć do przodu nasz duchowy rozwój.

              Jeśli chodzi o nędzę i grzechy, o których codziennie słyszy się w świecie, nie powinno nas to zaskakiwać. Przeciwnie, dziwne jest raczej to, że nie ma ich więcej, biorąc pod uwagę skłonność grzeszników do zła. Modlę się za nich, lecz skoro wiem, że Bóg może naprawić wyrządzone przez nich krzywdy, jeśli taka będzie Jego wola, nie rozpaczam z tego powodu.

              Aby osiągnąć tak zupełne poddanie się, jakiego Bóg od nas wymaga, powinniśmy baczyć na wszystkie namiętności, zarówno w duchowych sprawach, jak i te pospolitej natury. W sprawach namiętności Bóg udzieli światła tym, którzy prawdziwie pragną Mu służyć. Jeśli pragniesz szczerze służyć Bogu, to możesz przychodzić do mnie, kiedy tylko zechcesz, bez obawy, że sprawisz mi kłopot. A jeśli nie, to nie powinieneś mnie więcej odwiedzać.

 

 

              Chwila, która odmieniła wszystko

 

              Brat Lawrance zawsze kierował się miłością pozbawioną egoistycznych pobudek. A gdy postanowił, że miłość Boża stanie się celem wszystkich jego poczynań, dawało mu to wiele zadowolenia. Sprawiało mu przyjemność, gdy mógł podnieść słomkę z ziemi z miłości do Boga, pragnąc tylko Jego i niczego więcej, nawet Jego darów.

              Przez długi czas trapiło go przekonanie, że zostanie potępiony. Nikt z ludzi nie mógł go od tego odwieść. Tak oto wspominał tę sprawę:

              Postanowiłem wstąpić do klasztoru jedynie z miłości do Boga i usiłowałem czynić wszystko tylko dla Niego. Cokolwiek stanie się ze mną – czy zginę, czy będę zbawiony – zawsze będę czynić wszystko tylko z miłości do Boga. Przynajmniej zyskam to dobro, że aż do śmierci czyniłem wszystko, co w mojej mocy, aby Go miłować.

              Takimi myślami trapiłem się przez cztery lata i bardzo wówczas cierpiałem. W końcu jednak zrozumiałem, że to strapienie wynikało z braku wiary i od tej pory zacząłem żyć w doskonałej wolności i nieustannej radości. Dotąd stawiałem swoje grzechy między sobą a Bogiem, aby Go przekonać, że nie zasługuję na Jego łaski, a mimo to Bóg wciąż nie przestawał udzielać mi ich w obfitości.

              Aby wykształcić w sobie nawyk nieustannego rozmawiania z Bogiem i zwracania się do Niego we wszystkich sprawach, musimy zacząć przychodzić do Niego z pewną regularnością. I jeśli okażemy odrobinę pilności, odkryjemy, że Jego miłość pobudza nas do tego od wewnątrz i że nie sprawia nam to żadnych trudności.

              Po przyjemnych dniach, którymi Bóg mnie obdarzył, oczekiwałem, iż przyjdzie kolej na go ból i cierpienie. Lecz nie martwiłem się tym, wiedząc dobrze, że sam nie mogę nic zrobić, a Bóg nie omieszka udzielić mi siły, abym mógł je znieść.

              Kiedy nadarzała się okazja do ćwiczenia jakiejś cnoty, zwracałem się do Boga, mówiąc: Panie, nie będę mógł tego zrobić, jeśli Ty nie dasz mi zdolności. A wtedy otrzymywałem więcej siły, niż potrzebowałem.

              Kiedy zaniedbałem coś, co należało do mych obowiązków, wyznawałem swój błąd, mówiąc Bogu: Nigdy nie będę mógł postąpić inaczej, jeśli pozostawisz mnie samemu sobie. To Ty sam musisz               chronić mnie przed upadkiem i naprawić to, co nie jest doskonałe. Potem już nie trapiłem się tym więcej.

              Powinniśmy rozmawiać z Bogiem w najczystszej prostocie, zwracając się do Niego szczerze i otwarcie, i prosząc Go o pomoc w naszych problemach, gdy tylko się pojawiają. Sam często doświadczałem tego, że Bóg nigdy nie odmawia.

              Pewnego razu posłano mnie do Burgundii, abym zakupił zapas wina dla całego klasztoru, co było dla mnie bardzo uciążliwym zadaniem, ponieważ nie miałem zdolności do interesów. Poza tym kulałem i nie mogłem poruszać się swobodnie po łodzi, stale więc potykałem się o beczki i przewracałem. Jednakże nie trapiłem się ani tym, ani zakupem wina. Powiedziałem Bogu, że Jemu powierzam tę sprawę. Potem zaś okazało się, iż wszystko zostało należycie załatwione. Kiedy indziej znowu wysłano mnie do Owernii w celu załatwienia takiej samej sprawy. Nie wiem, jak to się stało, ale i tym razem udało mi się zrobić wszystko należycie.

              Podobnie było z zajęciami kuchennymi, do których z natury żywiłem wielką niechęć. Przyzwyczaiwszy się robić wszystko z miłości do Boga, modlić się przy każdej sposobności i dzięki Jego łasce wykonywać dobrze swoją pracę – przekonałem się, że wszystko przychodziło mi łatwo przez piętnaście lat, które tam przepracowałem.

              Jestem bardzo rad ze stanowiska, które teraz zajmuję. Ale w każdej chwili gotów jestem je zostawić tak, jak poprzednie, ponieważ zawsze, w każdej sytuacji, przyjemność sprawia mi robienie małych rzeczy z miłości do Boga.

              Czas przeznaczony na modlitwę nie różni się dla mnie od innych pór dnia. Odkładam na bok swoje zajęcia i oddaję się modlitwie, zgodnie z zaleceniem mego przełożonego, ale nie pragnę odrywać się od zajęć ani nie proszę o to, ponieważ nawet najintensywniejsza praca nie odrywa mnie od Boga.

              Wiem, że moją powinnością jest miłować Boga zawsze i we wszystkim. Gdy staram się tak postępować, nie potrzebuję rad spowiednika. Natomiast z całych sił pragnę, aby udzielił mi rozgrzeszenia. Pilnie baczę na swoje upadki, ale nie popadam w zniechęcenie. Wyznaję je Bogu, ale nie sprzeczam się z Nim, próbując się usprawiedliwiać. A kiedy już to zrobię, od nowa w spokoju okazuję Mu jak zwykle miłość i cześć.

              Gdy umysł czymś się trapi, nie radzę się nikogo, lecz wiedząc na podstawie światła wiary, iż znajduję się w Bożej obecności, poprzestaję na tym, że wszystko, co robię, kieruję ku Niemu, tzn. czynię wszystko z pragnieniem, aby się Jemu podobać, cokolwiek by z tego wynikło.

              Próżne myśli niweczą wszystko. Cała bieda się zaczyna od nich. Powinniśmy więc odpędzać je od siebie, gdy tylko uświadomimy sobie ich natrętną obecność w jakiejś konkretnej sprawie lub w sprawie naszego zbawienia, i powracać do społeczności z Bogiem.

              Na początku, po swoim nawróceniu, często marnowałem przeznaczony na modlitwę czas na okiełznanie rozproszonych myśli i na ponowne uleganie im. Nigdy nie mogłem w pełni zapanować nad czasem poświęconym na modlitwę, jak to niektórzy robią. Wprawdzie udawało mi się najpierw medytować przez pewien czas, ale potem w jakiś niezrozumiały sposób oddalałem się od przedmiotu mych rozmyślań.

              Wszelkie umartwianie ciała i inne ćwiczenia również są bezużyteczne, chyba że pomagają w osiągnięciu jedności z Bogiem przez miłość. Dobrze to przemyślałem i stwierdziłem, że najkrótszą drogą dotarcia wprost do Niego jest ciągłe ćwiczenie się w miłości i robienie wszystkiego ze względu na Niego.

              Powinniśmy poznać wielką różnicę między czynami wynikającymi z rozumu a czynami wynikającymi z woli. Pierwsze mają względnie małą wartość, a drugie – zasadniczą. Naszym pierwszym i najważniejszym zadaniem jest miłować Boga i rozkoszować się w Nim.

              Wszelkiego rodzaju umartwianie się, jeśli pozbawione jest miłości do Boga, nie może zmazać żadnego grzechu. Powinniśmy bez obawy oczekiwać przebaczenia grzechów dzięki krwi Jezusa Chrystusa, starając się jedynie miłować Go całym sercem. Wydaje się, iż największych łask Bóg udzielił największym grzesznikom, co jest widocznym świadectwem Jego miłosierdzia.

              Największe cierpienia ani przyjemności tego świata nie mogą równać się z tym, czego doświadczyłem w sferze ducha. A więc nie dbam o nic i nie boję się niczego, pragnąc i prosząc Boga tylko o jedno, a mianowicie aby Go nie obrazić.

              Mam czyste i spokojne sumienie, ponieważ – jak już powiedziałem – jeśli zaniedbuję swoje obowiązki, od razu przyznaje się do tego. [, mówiąc: Robię to z przyzwyczajenia. Nigdy nie będę mógł postąpić inaczej, jeśli będę zdany tylko na siebie.] Jeśli nie upadam, dziękuję Bogu, gdyż jestem świadom, że to On udziela mi sił.

 

 

              Nowe spojrzenie na Niego

 

              Fundamentem mego duchowego życia było wysokie mniemanie o Bogu i hołd składany Mu w wierze. Odkąd to pojąłem, nie miałem już większej troski ponad to, by konsekwentnie odrzucać każdą inną myśl oprócz tej jednej: abym wszystko, co robię, mógł robić z miłości do Boga. Kiedy czasami przez dłuższą chwilę nie myślałem o Bogu, nie popadałem w zaniepokojenie z tego powodu, lecz – wyznawszy Bogu swoją marność – wracałem do Niego z jeszcze większym zaufaniem, ponieważ odkrywałem swoją nędzę, jeśli tylko zapominałem o Nim.

              Zaufanie, jakim darzymy Boga, oddaje Mu cześć i zapewnia nam wielkie łaski.

              Jest rzeczą niemożliwą nie tylko, aby Bóg mógł zawieść, lecz także aby pozwolił zbyt długo cierpieć duszy, która jest całkowicie na Niego zdana i zdecydowana znieść wszystko ze względu na Niego.

              Często doświadczałem bliskiego wsparcia Bożej łaski przy wszelkich okolicznościach. To doświadczenie sprawiło, że kiedy miałem coś do zrobienia, nie myślałem o tym zawczasu. Lecz gdy nadchodził właściwy moment, znajdywałem w Bogu, jak w przejrzystym lustrze, wszelkie potrzebne zdolności. Ostatnio stale tak postępowałem, nie zamartwiając się niczym z góry. Dawniej natomiast zazwyczaj doświadczałem takich zmartwień w rozmaitych swoich sprawach.

              Gdy codzienne zajęcia zaczynały odrywać mnie od myśli o Bogu, świeże przypomnienie pochodzące od Niego napełniało mą duszę i tak mnie rozpalało i unosiło, że trudno mi się było opanować.

              Bardziej doświadczałem jedności z Bogiem podczas wykonywania rozmaitych zajęć, niż gdy je odkładałem, by poświęcić Panu czas w samotności.

              Odtąd spodziewałem się wielkiego cierpienia ciała i umysłu. Najgorsze, czego się obawiałem i co mogłoby mnie spotkać, to utrata poczucia Bożej obecności, którym cieszyłem się już tak długo. Ale Bóg w dobroci swojej zapewnił mnie, że nigdy mnie nie porzuci i że udzieli mi siły, abym zdołał znieść wszelkie zło, które On dopuści. I dlatego nie bałem się niczego. Nie miałem możności poradzić się nikogo w sprawie swego stanu. A kiedy próbowałem to zrobić, odchodziłem jeszcze bardziej zagubiony. W miarę jak uświadamiałem sobie swoją gotowość do złożenia życia z miłości do Boga, nie czułem się zagrożony. Takie całkowite poddanie się Bogu było pewną drogą do nieba, drogą, na której zawsze miałem dość światła, aby móc nią kroczyć.

              Na początku duchowego życia powinniśmy wiernie wykonywać nasze obowiązki i zapierać się siebie. Potem staje się to niezwykłą przyjemnością. W trudnościach mamy uciekać się jedynie do Jezusa Chrystusa i Jego prosić o łaskę. Gdy ją mamy, wówczas wszystko przychodzi łatwo.

              Wielu nie robi postępów w chrześcijańskim życiu, ponieważ trzyma się odprawiania pokuty i innych pobożnych praktyk, a jednocześnie zaniedbuje miłość do Boga, która jest głównym celem człowieka. Znajduje to wyraz w ich uczynkach i jest powodem, dlaczego widać tak mało trwałych cnót.

              Nie potrzeba ani biegłości, ani wykształcenia, aby dotrzeć do Boga, lecz jedynie serca przepełnionego mocnym zdecydowaniem, aby nie zajmować się niczym innym oprócz Niego i aby żyć tylko dla Niego. Aby tylko Jego miłować.

 

 

              Najlepsza metoda

 

              Rozmawialiśmy często i z wielką szczerością o sposobie przychodzenia do Boga.

              Problem sprowadza się do odrzucenia z głębi serca wszystkich odczuć, które prowadzą nas do Boga. Możemy nabrać nawyku nieustannego rozmawiania z Nim z całkowitą swobodą i prostotą. Potrzebujemy jedynie poznać, jak Bóg jest bliski i obecny przy nas i że możemy zwracać się do Niego w każdej chwili. Możemy prosić Go o pomoc, by p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin