Montgomery Lucy Maud - Biala Magia.pdf
(
973 KB
)
Pobierz
6938330 UNPDF
L
UCY
M
AUD
M
ONTGOMERY
B
IAŁA
M
AGIA
P
RZEŁO
ś
YŁA
J
OANNA
K
AZIMIERCZYK
T
YTUŁ ORYGINAŁU
A
MONG THE
S
HADOWS
Z
AMKNI
Ę
TE DRZWI
1934
Rachela dopiero od miesi
ą
ca przebywała w Briarwold, a ju
Ŝ
zacz
ę
to mówi
ć
,
Ŝ
e je
ś
li tylko
skr
ę
ci za róg domu, natychmiast zdarzy si
ę
jej co
ś
niezwykłego.
Hazel była słodk
ą
istotk
ą
o łagodnym spojrzeniu i wszyscy j
ą
kochali, za
ś
zielonooka
Rachela została chyba przy narodzinach dotkni
ę
ta czarodziejsk
ą
ró
Ŝ
d
Ŝ
k
ą
. Miała delikatn
ą
twarzyczk
ę
elfa i szczupłe
ś
niade dłonie, bior
ą
ce w rozmowie równie aktywny udział jak usta,
zwłaszcza wtedy, gdy opowiadała Cecilowi i Chrisowi o tygrysach–ludojadach i hinduskich
zabobonach, o których na dobr
ą
spraw
ę
nie powinna mie
ć
Ŝ
adnego poj
ę
cia.
Jej rodzice, oboje misjonarze, umarliby z przera
Ŝ
enia, gdyby cho
ć
podejrzewali,
Ŝ
e wie o
podobnych sprawach. Chronili córk
ę
przed zewn
ę
trznymi wpływami, lecz Racheli pisana
była znajomo
ść
rzeczy niezwykłych i przytrafiały si
ę
jej dziwne przypadki.
Wkrótce po przyje
ź
dzie do Briarwold zacz
ę
ła opowiada
ć
dzieciom rozmaite historyjki o
ich przodkach. Wyst
ę
powały tam kobiety z mlecznobiał
ą
cer
ą
i rycerscy m
ęŜ
czy
ź
ni, a
przepełnione tajemnicami dawne dzieje o
Ŝ
ywiała wyobra
ź
nia dziewczynki. Potrafiła ubarwi
ć
ka
Ŝ
d
ą
przygod
ę
i była jak okno, przez które mo
Ŝ
na zagl
ą
da
ć
w inny
ś
wiat.
A czegó
Ŝ
nie wiedziała! No, na przykład tego,
Ŝ
e je
ś
li tylko otworzy drzwi… jakie
ś
drzwi… do
ść
szybko, to zobaczy dziwne rzeczy, mo
Ŝ
e nawet ludzi,
Ŝ
yj
ą
cych tu dawno temu.
Nigdy jednak nie udało si
ę
jej otworzy
ć
ich tak szybko jak nale
Ŝ
ało. Po tym o
ś
wiadczeniu,
Cecilowi i Chrisowi ka
Ŝ
dy pokój z zamkni
ę
tymi drzwiami wydawał si
ę
pełen tajemnic. Co si
ę
dzieje w
ś
rodku — zadawali sobie pytanie i nawet Jane Alicut przechodziła obok takich drzwi
na palcach, a przecie
Ŝ
Jane okazywała całkowit
ą
odporno
ść
na wszelkie subtelno
ś
ci. Była
córk
ą
nowej gospodyni w Briarwold, pulchn
ą
, bezpo
ś
redni
ą
w zachowaniu dwunastolatk
ą
, a
wi
ę
c rówie
ś
nic
ą
Racheli. Cecil Latham te
Ŝ
miał dwana
ś
cie lat i mieszkał w matk
ą
w
s
ą
siednim domu zwanym Pinecroft, bardzo starym i zaniedbanym. Chris, który tak jak Hazel
miał lat dziesi
ęć
, mieszkał w Briarwold z panem Digby i nazywał go wujem Egertonem, cho
ć
ten był tylko dalekim kuzynem jego zmarłej matki. To,
Ŝ
e dzieci mieszkały w Briarwold i
Pinecroft, oznaczało, i
Ŝ
jedynie jadły tam i spały. Tak naprawd
ę
Ŝ
yły w ogrodzie, w lesie i na
polach. Zwłaszcza od przyjazdu Racheli i Hazel. Po gor
ą
cym sło
ń
cu Indii Rachela nie mogła
nasyci
ć
si
ę
krystalicznym powietrzem ojczystej wsi, ci
ą
gn
ą
cymi si
ę
a
Ŝ
po horyzont zielonymi
polami, cienistymi lasami i ksi
ęŜ
ycow
ą
po
ś
wiat
ą
wieczorów. Naturalnie, zaraz dostrzegła w
krajobrazie rzeczy przez innych nie zauwa
Ŝ
one.
Zanim przyjechała Rachela, Chris i Cecil przyja
ź
nili si
ę
i bawili zawsze razem. Obaj byli
bardzo nie
ś
miali, st
ą
d przyja
źń
ich cechowały pow
ś
ci
ą
gliwo
ść
i skr
ę
powanie. Rachela
potrafiła wprowadzi
ć
atmosfer
ę
zabawy,
ś
miechu i kole
Ŝ
e
ń
stwa, a Hazel stanowiła delikatn
ą
,
d
ź
wi
ę
cz
ą
c
ą
w tle melodi
ę
. Dlatego te
Ŝ
Cecil prze
Ŝ
ył najszcz
ęś
liwsze lato swego
Ŝ
ycia i nawet
przestał l
ę
ka
ć
si
ę
czyhaj
ą
cego na
ń
cienia.
Rachela przebywała w Briarwold zaledwie dwa tygodnie, gdy dowiedziała si
ę
o cieniu nad
Pinecroft. Siedziała na ganku skulona w gł
ę
bokim fotelu, kiedy Egerton Digby rozmawiał ze
swoj
ą
szwagierk
ą
. Fotel stał odwrócony do nich tyłem i Racheli nie przyszło na my
ś
l,
Ŝ
e
mo
Ŝ
e by
ć
niewidoczna. Nie jest jednak pewne, czy odeszłaby, gdyby o tym wiedziała.
Dobiegały do niej tylko strz
ę
py rozmowy; wystarczyło to jednak, by zrozumiała,
Ŝ
e pani
Latham jest biedna, a ostatnio zubo
Ŝ
ała jeszcze bardziej z powodu bankructwa jakiej
ś
spółki.
Zaczyna w
ą
tpi
ć
, czy zdoła utrzyma
ć
syna, a ju
Ŝ
na pewno nie zapewni mu wykształcenia.
— W ko
ń
cu przyjdzie mi na to — powiedziała Enid Latham pos
ę
pnie —
Ŝ
e b
ę
d
ę
musiała
odda
ć
Cecila rodzinie jego ojca. Oni zawsze chcieli mie
ć
go u siebie.
Rachela, dzi
ę
ki niezwykłej zdolno
ś
ci przewidywania, dobrze wyczuła,
Ŝ
e matka Cecila nie
lubi rodziny swego m
ęŜ
a i oddanie im syna znaczyło dla niej oddanie na zawsze.
— Bardzo chciałbym ci pomóc — odparł Egerton Digby. — Gdybym tylko sam nie był w
takiej trudnej sytuacji, no… i Chris musi mie
ć
jakie
ś
zabezpieczenie…
— I tak zrobiłe
ś
dla nas wi
ę
cej ni
Ŝ
powiniene
ś
— odrzekła pani Latham. — Nie mam do
ciebie
Ŝ
adnych pretensji.
— Gdyby
ś
miała Pawi
ą
Perł
ę
, tak jak powinna
ś
, nie byłoby
Ŝ
adnych kłopotów —
zauwa
Ŝ
ył Digby. Powiedział to z gorycz
ą
i nawet dziecko mniej rozgarni
ę
te ni
Ŝ
Rachela
domy
ś
liłoby si
ę
,
Ŝ
e dotkn
ą
ł szczególnie bolesnej sprawy.
— Jestem przekonana,
Ŝ
e Nora nigdy nie dała jej Arturowi Nesbittowi — stwierdziła pani
Latham łagodnie, lecz stanowczo. — Była wesoła i beztroska… ta moja pi
ę
kna Nora, ale nie
była zła. Nie uwierz
ę
, by został jej kochankiem, Egertonie. Nigdy w to nie wierzyłam.
— Ja równie
Ŝ
— odparł Egerton ochryple. — Lecz nie mam pewno
ś
ci… i zw
ą
tpienie
z
Ŝ
era mi dusz
ę
od wielu lat… jak rdza. Chyba za bardzo j
ą
kochałem. I ta kłótnia w ostatni
wieczór jej
Ŝ
ycia… wtedy widziałem Nor
ę
ostatni raz. Gdybym mógł to zmieni
ć
. Lecz
niczego nie mo
Ŝ
na odwróci
ć
, cofn
ąć
.
ś
ycie mnie zwyci
ęŜ
yło…
Chyba nie powinnam tego słucha
ć
, pomy
ś
lała Rachela.
— Je
ś
li Nora nie dała perły Arturowi Nesbittowi, to co si
ę
z ni
ą
stało? — ci
ą
gn
ą
ł Egerton
Digby.
— Gdyby
Ŝ
ył Ralph, mógłby nam co
ś
o tym powiedzie
ć
— odparła pani Latham. —
W
ś
ciekł si
ę
, gdy stryj Michael zostawił perł
ę
mnie.
— Dlaczego ona wymawia imi
ę
Ralpha z tak
ą
nienawi
ś
ci
ą
? — zdziwiła si
ę
Rachela. —
Tak, jakby parzyło jej wargi.
— Ta perła była niezwykła — kontynuował Digby w rozmarzeniu. — Klejnoty morza
zawsze otacza szczególny urok i tajemnica. Te kolory… ksi
ęŜ
ycowy blask z odcieniem
bł
ę
kitu i zieleni… Nigdy nie widziałem czego
ś
równie pi
ę
knego. Twój stryj dał za ni
ą
pi
ęć
dziesi
ą
t tysi
ę
cy… i kochał j
ą
bardziej ni
Ŝ
nale
Ŝ
ało. Mo
Ŝ
e dlatego
ś
ci
ą
gn
ę
ła na nas takie
kłopoty…
— Je
ś
li oddam im Cecila, zabije to mnie — powiedziała pani Latham.
— Ja bym spokojnie przyj
ą
ł
ś
mier
ć
— rzekł Digby. — Mo
Ŝ
e po tamtej stronie mógłbym
znale
źć
Nor
ę
i dowiedzie
ć
si
ę
… i naprawi
ć
wszystko, pogodzi
ć
si
ę
…
Rozmawiali jeszcze dłu
Ŝ
ej, lecz
ś
ciszyli głosy i Rachela nic wi
ę
cej nie słyszała. Nawet to,
co do niej dotarło, dało jej wiele do my
ś
lenia. Musiała kry
ć
si
ę
za tym jaka
ś
tajemnica.
Wyczuwała,
Ŝ
e stoi przed zamkni
ę
tymi drzwiami i je
ś
li otworzy je do
ść
pr
ę
dko, zobaczy
ró
Ŝ
ne rzeczy. W
ś
ród nich Nor
ę
i Pawi
ą
Perł
ę
. Tajemnica zawładn
ę
ła wyobra
ź
ni
ą
Racheli.
Słyszała w Indiach opowie
ś
ci o podobnych sprawach… o pi
ę
knych, budz
ą
cych chciwo
ść
szlachetnych kamieniach. Musz
ę
dowiedzie
ć
si
ę
wszystkiego, przyrzekła sobie.
Nie powiedziała nikomu o tym, co usłyszała, bo ogromnie lubiła sekrety. Poza tym nie
chciała jeszcze bardziej martwi
ć
Cecila. Kiedy jednak pewnego wieczoru Jane Alicut zacz
ę
ła
opowiada
ć
ró
Ŝ
ne rzeczy, Rachela nie powstrzymywała jej. Przekonała si
ę
ju
Ŝ
bowiem, jak
wiele mo
Ŝ
na dowiedzie
ć
si
ę
, pozwalaj
ą
c ludziom mówi
ć
. W Briarwold nie było nikogo, a
Cecil siedział u siebie w domu, gdy
Ŝ
jego matka
ź
le si
ę
poczuła. Jane wykorzystała wi
ę
c
okazj
ę
, by sobie pogada
ć
. Potrafiła, cho
ć
w nieco inny sposób ni
Ŝ
Rachela, zdoby
ć
wiadomo
ś
ci o ró
Ŝ
nych sprawach.
Troch
ę
prostackie i bezpo
ś
rednie wypowiedzi raniły uczucia Racheli, lubi
ą
cej wszystko
upi
ę
ksza
ć
i łagodzi
ć
. Jane wcale te
Ŝ
nie sugerowała istnienia jakiej
ś
tajemnicy. W jej uj
ę
ciu
łopata zawsze była łopat
ą
, a nie złot
ą
kielni
ą
słu
Ŝą
c
ą
do wykopania skarbu.
— Słyszałam, jak mama rozmawiała o tym z pani
ą
Agar. Pani Agar powiedziała mamie o
wszystkim.
ś
ona pana Digby była siostr
ą
pani Latham i obie strasznie si
ę
kochały. Lecz nie
wiem, czy pani Digby mocno kochała swego m
ęŜ
a. Pani Agar mówiła,
Ŝ
e na ten temat
opowiadano ró
Ŝ
ne dziwne rzeczy. Ona była bardzo pi
ę
kna i miała włosy a
Ŝ
do samej ziemi,
ale lubiła si
ę
bawi
ć
i pan Digby był zazdrosny, a
Ŝ
strach. Miała te
Ŝ
brata, Ralpha, nicponia
jakich mało, lecz zawsze stawała po jego stronie i broniła go. Wydawało si
ę
,
Ŝ
e kocha go
bardziej ni
Ŝ
kogokolwiek innego. No i wtedy Michael Foster, ich stryjek, wzi
ą
ł i umarł. Nie
miał du
Ŝ
o pieni
ę
dzy, tylko wielk
ą
perł
ę
, co była warta mas
ę
forsy. — Tak powiedziała pani
Agar. Zrujnował si
ę
, by j
ą
kupi
ć
. Zapisał t
ę
perł
ę
pani Latham. Ralph był w
ś
ciekły, bo
uwa
Ŝ
ał, i
Ŝ
to on powinien j
ą
dosta
ć
. Twierdził, jakoby stryj mu to obiecał. Miał by
ć
ulubionym krewniakiem staruszka, chocia
Ŝ
wyczyniał ró
Ŝ
ne rzeczy. O t
ę
perł
ę
wszyscy si
ę
strasznie kłócili, a potem, którego
ś
wieczoru pani Digby poszła na noc do swego dawnego
domu, gdzie mieszkał jej ojciec z Ralphem. I ten dom spłon
ą
ł, i cała trójka spaliła si
ę
na
ś
mier
ć
… To straszne, no nie? A potem pan Digby o mało nie zwariował. Od tamtej pory ju
Ŝ
nie jest taki jak dawniej. Włosy mu posiwiały przez jeden miesi
ą
c. No i było wielkie
zamieszanie, bo ta perła przepadła. Nigdy jej nie odnaleziono. Podobno wszyscy my
ś
leli,
Ŝ
e
pani Digby miała zamiar uciec z Arturem Nesbittem i jemu dała t
ę
perł
ę
. Siedział po uszy w
długach, a po tym wszystkim wyjechał i chodziły słuchy,
Ŝ
e miał mnóstwo pieni
ę
dzy. Ładne
rzeczy, nie? Bogaci ludzie ju
Ŝ
tacy s
ą
, tak uwa
Ŝ
a pani Agar.
— Lecz przecie
Ŝ
pan Digby nie jest bogaty — wtr
ą
ciła Rachela.
— Nie, gdy
Ŝ
zbiedniał, odk
ą
d jego
Ŝ
ona spaliła si
ę
na
ś
mier
ć
. Po prostu wszystko wypu
ś
cił
z r
ą
k. Pani Latham te
Ŝ
jest biedna jak mysz ko
ś
cielna… wszyscy o tym wiedz
ą
. Cecila chce
wzi
ąć
rodzina ojca. Oni jej zawsze nie znosili… sprzeciwiali si
ę
temu mał
Ŝ
e
ń
stwu.
— Nie wolno ci tego powiedzie
ć
Cecilowi — ostrzegła Rachela.
— Jasne,
Ŝ
e nie powiem. Lubi
ę
go i nie chc
ę
mu sprawia
ć
przykro
ś
ci — broniła si
ę
Jane.
— Lepiej te
Ŝ
,
Ŝ
eby
ś
nikomu wi
ę
cej nie opowiadała o tym — ci
ą
gn
ę
ła surowo Rachela. — I
tak za du
Ŝ
o nagadała
ś
.
Jane spojrzała zaskoczona. Była przekonana,
Ŝ
e Rachela chciała pozna
ć
t
ę
histori
ę
. Nie
miała wi
ę
c prawa jej strofowa
ć
. — Umiem trzyma
ć
j
ę
zyk za z
ę
bami tak samo dobrze jak inni
— odparła niech
ę
tnie. — Panienka potrafi
ś
wietnie słucha
ć
.
Rachela u
ś
miechn
ę
ła si
ę
tajemniczo. — Och Jane, byłaby
ś
zdziwiona wiedz
ą
c, co ja
czasem słysz
ę
— rzekła w zadumie.
Rachela uwa
Ŝ
ała teraz,
Ŝ
e zna cał
ą
tajemnic
ę
— z wyj
ą
tkiem tego co najwa
Ŝ
niejsze. Drzwi
wci
ąŜ
pozostawały zamkni
ę
te, a ona nie wiedziała, w jaki sposób je otworzy
ć
. Nie miała do
nich klucza. W tej sytuacji zacz
ę
ła si
ę
modli
ć
. Dot
ą
d, jak na córk
ę
misjonarzy, nie
przykładała si
ę
zbytnio do modlitw. Hazel modliła si
ę
słodko i niewinnie ka
Ŝ
dego dnia, ona
za
ś
wymy
ś
liła sobie własny, tajemniczy i niezwykły rytuał. Nie lubiła bowiem rzeczy
zwyczajnych. Nie kl
ę
kała do modlitwy. Stawała w ogrodzie, przy słonecznym zegarze, z
podniesion
ą
twarz
ą
. Wyci
ą
gała te
Ŝ
w gór
ę
r
ę
ce, spogl
ą
daj
ą
c ku Bogu bez strachu.
— Błagam, otwórz te drzwi — mówiła, bardziej
Ŝą
daj
ą
c ni
Ŝ
prosz
ą
c.
— Bo wiesz dobrze,
Ŝ
e dopóki drzwi si
ę
nie otworz
ą
, nie mo
Ŝ
na naprawi
ć
zła.
Bardzo mo
Ŝ
liwe,
Ŝ
e to, co nast
ą
piło pewnego popołudnia, a czego dzieci nigdy nie
zapomniały, było wła
ś
nie odpowiedzi
ą
na modlitwy. Pó
ź
niej nikomu nie udało si
ę
skłoni
ć
Ŝ
adnego dziecka, aby opowiedziało o tym wydarzeniu. Nikt nic nie chciał mówi
ć
, nawet Jane
Alicut, która dzi
ś
jest stateczn
ą
matron
ą
z gromadk
ą
własnych pociech. B
ę
dzie ch
ę
tnie
gaw
ę
dziła na ró
Ŝ
ne tematy, lecz nawet nie wspomni o tamtym dziwnym popołudniu. Woli
s
ą
dzi
ć
,
Ŝ
e to im si
ę
po prostu przy
ś
niło. Kiedy trudno jej w to uwierzy
ć
, obwinia Rachel
ę
. I
zapewne słusznie, bo gdyby Racheli nie było z dzie
ć
mi tamtego dnia, one same nigdy by nie
przeszły przez te zamkni
ę
te drzwi.
Owego popołudnia wszyscy mieli pój
ść
na podwieczorek do ciotecznej babki Lucy,
mieszkaj
ą
cej w Mount Joy. Postanowili wybra
ć
si
ę
na skróty przez pola i lasy, cho
ć
nigdy
tamt
ę
dy nie chodzili. Wuj Egerton opisał im tras
ę
tak dokładnie,
Ŝ
e nie obawiali si
ę
zabł
ą
dzi
ć
.
Pocz
ą
tkowo szli le
ś
n
ą
ś
cie
Ŝ
k
ą
na tyłach Briarwold. Cho
ć
dot
ą
d nie zapuszczali si
ę
tak daleko
w g
ą
szcze, czuli si
ę
doskonale. Las był tego dnia w dobrym nastroju, co nie zawsze si
ę
zdarzało. Czasem bywał niech
ę
tny, a czasem pochłoni
ę
ty własnymi sprawami. Teraz jednak
serdecznie powitał dzieci. Dokoła migotały pi
ę
kne cienie. Mchy wzdłu
Ŝ
ś
cie
Ŝ
ki złociły si
ę
i
zieleniły. Dzieci przebyły mał
ą
polank
ę
pełn
ą
muchomorów i znalazły urocz
ą
, zielon
ą
sadzawk
ę
otoczon
ą
paprociami, które wygl
ą
dały tak, jakby nikt t
ę
dy nie chodził. Rachela była
przekonana,
Ŝ
e je
ś
li spokojnie poczekaj
ą
, spoza drzew pojawi si
ę
faun, aby popatrze
ć
na
swoje odbicie w wodzie. Lecz nie mieli czasu na wyczekiwanie, gdy
Ŝ
cioteczna babka Lucy
surowo przestrzegała punktualno
ś
ci.
Jane wybrała si
ę
razem z nimi, bo cioteczna babka specjalnie j
ą
zaprosiła. Był równie
Ŝ
pies
Jane, bez imienia, gdy
Ŝ
jego wła
ś
cicielka nie mogła znale
źć
takiego, które przypadłoby
wszystkim do gustu. Psiak, wesoły, przyjazny kundel, uganiał si
ę
mi
ę
dzy drzewami,
wyprzedzał wszystkich, a potem siadał, czekaj
ą
c a
Ŝ
nadejd
ą
.
Po wyj
ś
ciu z lasu znale
ź
li si
ę
na ł
ą
ce usianej stokrotkami i czerwonymi li
ść
mi dzikiej
poziomki. Potem znowu był kawałek lasu jeszcze bardziej g
ę
stego i cienistego, a
ś
cie
Ŝ
ka
biegła wzdłu
Ŝ
tajemniczego, ocienionego
ś
wierkami strumyka.
Pó
ź
niej dzieci nie miały pewno
ś
ci, w którym miejscu doznały uczucia,
Ŝ
e spotka je co
ś
niezwykłego. Wesoła paplanina nagle ucichła i wszystkie wzi
ę
ły si
ę
za r
ę
ce. Nawet Jane stała
si
ę
skupiona i powa
Ŝ
na. Rachela była taka przez cały dzie
ń
. Szła osobno jakby nasłuchuj
ą
c.
Nigdy na ten temat nie rozmawiała, wi
ę
c nikt nie wie, czemu si
ę
przysłuchiwała i czego si
ę
spodziewała. Jedynie pies Jane nie stracił dobrego nastroju.
— Jeste
ś
pewna,
Ŝ
e idziemy dobr
ą
drog
ą
? — szepn
ę
ła Jane po jakim
ś
czasie.
— Tu nie ma innej drogi — odparła Rachela.
Po chwili odezwał si
ę
Cecil: — Je
ś
li to jest wła
ś
ciwa droga, to jest z ni
ą
co
ś
nie tak.
Dzieci popatrzyły na siebie i lekko pobladły, bo Cecil pierwszy wyraził słowami ich ukryte
my
ś
li.
— Rzeczywi
ś
cie co
ś
jest nie w porz
ą
dku — potwierdziła Rachela. — Zauwa
Ŝ
yłam to ju
Ŝ
jaki
ś
czas temu i mam zamiar dowiedzie
ć
si
ę
co to takiego.
Ruszyli dalej. Równie dobrze mogli i
ść
naprzód jak zawróci
ć
, bo dziwny chłód i l
ę
k
otaczał ich ze wszystkich stron. Nie odwa
Ŝ
yli si
ę
zatrzyma
ć
, przestali nawet szepta
ć
. Pies
Jane zrezygnował z gonienia królików i dreptał spokojnie z odwa
Ŝ
nie uniesionym ogonkiem.
Nagle las pozostał za nimi, stan
ę
li na skraju otwartej przestrzeni. Przed sob
ą
mieli pi
ę
kny
widok — ł
ą
ki i zabudowania u stóp wzgórza, na którym si
ę
znajdowali. Weszli przez
zmurszały płot na
ś
cie
Ŝ
k
ę
biegn
ą
c
ą
w dół, w kierunku drogi prowadz
ą
cej do jeziora. Lecz na
wprost przed nimi rozci
ą
gał si
ę
ogród w kształcie trójk
ą
ta, pełen sło
ń
ca, kwiatów, owadów i
cieni. U szczytu tego trójk
ą
ta stał dom.
ś
adne z nich nie widziało go wcze
ś
niej. Dom był du
Ŝ
y, staro
ś
wiecki, obro
ś
ni
ę
ty
winoro
ś
l
ą
. Drzwi wej
ś
ciowe stały otworem. Na kamiennym schodku wygrzewał si
ę
kot —
wielkie, czarne kocisko z zielonymi
ś
lepiami. Dziwna cisza zalegała nad tym obszarem.
Cecilowi przypomniał si
ę
wiersz o ziemi „nad któr
ą
nigdy nie wieje wiatr”. Czy
Ŝ
by przyszli
w takie miejsce? Co znajdowało si
ę
w tym pi
ę
knym, zapuszczonym ogrodzie? Co w tym
wszystkim było takie niezwykłe?
Spojrzał pytaj
ą
co na Rachel
ę
. — Gdzie jeste
ś
my? Nie widz
ę
nigdzie ciotki Lucy.
— Pójd
ę
zapyta
ć
kogo
ś
w tym domu — rezolutnie o
ś
wiadczyła Rachela.
Cecila, gdy to usłyszał, nie wiedzie
ć
czemu ogarn
ą
ł strach. Wstydził si
ę
ujawni
ć
swoje
tchórzostwo, wi
ę
c poszedł razem z ni
ą
. Kroczyli przez ogród główn
ą
ś
cie
Ŝ
k
ą
, mijaj
ą
c
Ŝ
onkile,
tulipany i inne kwiaty. To nie była pora na
Ŝ
onkile i tulipany. Teraz Cecil był ju
Ŝ
pewien,
Ŝ
e
ten ogród nie jest zwyczajny. Poczuł, jak lodowata r
ę
ka Chrisa ujmuje jego dło
ń
. Na ganku
pies Jane nagle głucho zaskowyczał, odwrócił si
ę
i pop
ę
dził przed siebie.
— My
ś
l
ę
,
Ŝ
e mu si
ę
nie spodobał ten kot — powiedziała Jane. Czuła potrzeb
ę
wytłumaczenia niezwykłego zachowania kundla.
Plik z chomika:
egielazyn1
Inne pliki z tego folderu:
Montgomery Lucy Maud - Biala Magia.pdf
(973 KB)
Montgomery Lucy Maud - Dziewcze z sadu.rtf
(263 KB)
Montgomery Lucy Maud - Panna Mloda Czeka.pdf
(735 KB)
Montgomery Lucy Maud - Slady Na Piasku.pdf
(905 KB)
Montgomery Lucy Maud - Zapach wiatru i inne opowiadania.pdf
(780 KB)
Inne foldery tego chomika:
seria - Pat ze Srebrnego Gaju
seria o Ani z Zielonego Wzgórza
seria o Emilce
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin