Montgomery Lucy Maud - Slady Na Piasku.pdf
(
905 KB
)
Pobierz
6938332 UNPDF
L
UCY
M
AUD
M
ONTGOMERY
Ś
LADY NA PIASKU
P
RZEŁO
ś
YŁA
J
OANNA
K
AZIMIERCZYK
T
YTUŁ ORYGINAŁU
A
LONG THE
S
HORE
T
ALES BY THE
S
EA EDITED BY
R
EA
W
ILMSLMRST
Z
MIANA UCZU
Ć
ś
aden cie
ń
nie zakłócał szcz
ęś
cia dziewczyny. Była pewna wierno
ś
ci i przywi
ą
zania
ukochanego, cho
ć
niekiedy zdawało si
ę
jej,
Ŝ
e nie dostrzega w jego zachowaniu nami
ę
tnej
Ŝ
arliwo
ś
ci kochanka. Zawsze był taki troskliwy i nienagannie uprzejmy. Uprzedzał
Ŝ
yczenia
narzeczonej i sp
ę
dzał z ni
ą
ka
Ŝ
d
ą
woln
ą
chwil
ę
. A mimo to pragn
ę
ła niekiedy, aby okazywał
wi
ę
ksz
ą
niecierpliwo
ść
, jak równie
Ŝ
skłonno
ść
do gwałtownych uczu
ć
. Czy wszyscy
zakochani s
ą
tak układni i pow
ś
ci
ą
gliwi?
Ilekro
ć
budziły si
ę
w niej te w
ą
tpliwo
ś
ci, ganiła si
ę
za nielojalno
ść
. Przecie
Ŝ
Esterbrook
dawał liczne dowody czuło
ś
ci i mógł zadowoli
ć
najbardziej wymagaj
ą
c
ą
dziewczyn
ę
! Marian
nale
Ŝ
ała do osób bardzo opanowanych, a dalsi znajomi uwa
Ŝ
ali j
ą
za dumn
ą
i wyniosł
ą
. Tylko
garstka przyjaciół znała szczero
ść
oraz gł
ę
bi
ę
jej uczu
ć
i wiedziała,
Ŝ
e jest wra
Ŝ
liw
ą
i czuł
ą
kobiet
ą
.
Esterbrook s
ą
dził,
Ŝ
e docenia j
ą
w pełni. Wracaj
ą
c do domu po zar
ę
czynach, dokonał w
duchu rzetelnego przegl
ą
du wszystkich zalet Marian i przyznał z ogromn
ą
satysfakcj
ą
,
Ŝ
e nic
w niej nie chciałby zmieni
ć
.
Wieczorem stali pod akacj
ą
i snuli plany dotycz
ą
ce wesela. Nie mieli nikogo tak bliskiego,
aby zasi
ę
gn
ąć
w tej kwestii rady.
Zamierzali si
ę
pobra
ć
na pocz
ą
tku wrze
ś
nia, a potem wyjecha
ć
za granic
ę
. Esterbrook w
najdrobniejszych szczegółach zaplanował podró
Ŝ
po
ś
lubn
ą
. Zamierzali zwiedzi
ć
wszystkie
interesuj
ą
ce Marian miejsca starego
ś
wiata i wróci
ć
do domu. Opowiedział narzeczonej o
pewnych zmianach, które chciał wprowadzi
ć
w starej siedzibie Elliottów, by stała si
ę
godna
młodej i pi
ę
knej pani.
Cały czas mówił o własnych pomysłach. Marian wystarczało do szcz
ęś
cia milcz
ą
ce
przysłuchiwanie si
ę
. Wreszcie zaproponowała spacer do Cove.
— Kiedy si
ę
pobierzemy, musisz mnie wprowadzi
ć
w t
ę
swoj
ą
„dobroczynno
ść
”. S
ą
dz
ę
,
Ŝ
e dot
ą
d p
ę
dziłem
Ŝ
ywot wyj
ą
tkowo samolubny i masz okazj
ę
to zmieni
ć
. Czuj
ę
,
Ŝ
e stan
ę
si
ę
jeszcze dobrym człowiekiem.
— Ale
Ŝ
, jeste
ś
taki, Esterbrooku! — zareagowała
Ŝ
ywo. — Gdyby
ś
nie był dobry, nie
mogłabym ci
ę
kocha
ć
.
— Mam wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e to nie jest t e n rodzaj dobroci. Nie miałem okazji ani ochoty, by
zrobi
ć
co
ś
złego, a wi
ę
c
Ŝ
ycie nie wystawiło mnie na
Ŝ
adn
ą
prób
ę
. Kto wie, czybym si
ę
sprawdził?
— Na pewno — odparła Marian z przekonaniem.
— Esterbrook roze
ś
miał si
ę
. Jej wiara sprawiła mu przyjemno
ść
. Postanowił udowodni
ć
,
Ŝ
e wart jest zaufania.
Cove było mał
ą
ryback
ą
osad
ą
poło
Ŝ
on
ą
na piaszczystym brzegu zatoki. Domy
przycupn
ę
ły ciasno obok siebie. Poszarzałe od deszczów i słonych morskich wiatrów,
połyskiwały srebrzy
ś
cie w promieniach sło
ń
ca. Gromada obdartych dzieciaków bawiła si
ę
z
wyn
ę
dzniałymi
Ŝ
ółtymi kundlami, które ujadały hała
ś
liwie na obcych.
Na w
ą
skiej pla
Ŝ
y, tu
Ŝ
za domami gaw
ę
dzili rozleniwieni m
ęŜ
czy
ź
ni. Sezon na makrele
jeszcze si
ę
nie zacz
ą
ł, a wiosenne połowy
ś
ledzi ju
Ŝ
si
ę
sko
ń
czyły. Dla rybaków nastał czas
wakacji. Weseli, cho
ć
obdarci korzystali z wolnych chwil, nie troszcz
ą
c si
ę
o to, co przyniesie
jutro. Zakotwiczone łodzie kołysały si
ę
na l
ś
ni
ą
cej wodzie z gracj
ą
morskich ptaków, a
wysokie maszty przy ka
Ŝ
dej fali robiły ceremonialny dyg w stron
ę
l
ą
du. Leniwy, rozmarzony
spokój ogarn
ą
ł bezmiar wód. Bł
ę
kitny horyzont był wyblakły i zamglony, a fioletowa mgiełka
przy
ć
miewała kontury odległych przyl
ą
dków i skalistych brzegów. Ol
ś
niewaj
ą
co
Ŝ
ółte pla
Ŝ
e
wygl
ą
dały jak obsypane klejnotami.
Stłumione odgłosy
Ŝ
ycia dochodz
ą
ce z osady, zam
ą
cały od czasu do czasu gło
ś
niejsze
wrzaski rozbrykanych dzieciaków. Wi
ę
kszo
ść
malców przerwała na chwil
ę
zabaw
ę
i z
nieukrywan
ą
ciekawo
ś
ci
ą
gapiła si
ę
na przybyszy.
Marian skierowała si
ę
do domu stoj
ą
cego z dala od pozostałych, przy samym skraju
urwiska. Podwórko było starannie wymiecione i uporz
ą
dkowane, a dró
Ŝ
ka prowadz
ą
ca do
drzwi pedantycznie obło
Ŝ
ona białymi muszlami. Na oknach kwitło w doniczkach wspaniałe
geranium, wygl
ą
daj
ą
c spoza mu
ś
linowych firanek.
Kobieta o znu
Ŝ
onej twarzy wyszła im na spotkanie. — Stan Bessie jest wci
ąŜ
taki sam,
panno Lesley — odparła na pytanie Marian. — Był dzisiaj doktor, którego pani przysłała.
Robił wszystko co w ludzkiej mocy i wygl
ą
dało na to,
Ŝ
e ma nadziej
ę
na popraw
ę
. Mała nie
skar
Ŝ
y si
ę
, tylko le
Ŝ
y i poj
ę
kuje. Czasami robi si
ę
bardzo niespokojna. To wielkie szcz
ęś
cie,
Ŝ
e pani odwiedza nas tak cz
ę
sto, panno Lesley. Magdalen, postaw na półce koszyk pani!
Dziewczyna, dot
ą
d nie zauwa
Ŝ
ona, siedziała tyłem do go
ś
ci, przy łó
Ŝ
eczku chorego
dziecka stoj
ą
cym w k
ą
cie pokoju. Wstała i powoli si
ę
odwróciła, a Marian i Esterbrook a
Ŝ
drgn
ę
li ze zdziwienia. Esterbrook wci
ą
gn
ą
ł powietrze, jak człowiek nagle zbudzony ze snu.
O, nieba! Kim
Ŝ
e jest ta dziewczyna, tak nie pasuj
ą
ca do swego otoczenia?
Stała w ogarniaj
ą
cym k
ą
t pokoju półmroku i promieniała urod
ą
przywodz
ą
c
ą
na my
ś
l
wspaniałe dzieło sztuki. Była wysoka, a prosta, ciemna sukienka podkre
ś
lała doskonałe
proporcje jej figury. Ci
ęŜ
kie, złocisto—kasztanowe włosy zwini
ę
te w w
ę
zeł zdobiły
klasycznie ukształtowan
ą
głow
ę
. Odsłoni
ę
te szerokie czoło l
ś
niło biel
ą
, której nie pokalały
nawet ostre wiatry znad oceanu. Dziewczyna miała owaln
ą
twarz o regularnych rysach i du
Ŝ
e
orzechowe oczy. W półmroku wydawały si
ę
mroczne i nieprzeniknione. Nawet policzki
Marian nie były tak delikatne. Gładkiej i białej jak marmur cery dziewczyny nie krasił
najl
Ŝ
ejszy rumieniec, lecz ta blado
ść
nie nosiła znamion słabo
ś
ci czy choroby. Pełne, pi
ę
knie
wykrojone usta miały intensywnie p
ą
sow
ą
barw
ę
.
Stała nieruchomo, lecz bez
ś
ladu skr
ę
powania czy nie
ś
miało
ś
ci. Gdy pani Barrett
powiedziała: „To jest moja siostrzenica, Magdalen Crawford”, pochyliła głow
ę
w milcz
ą
cym
powitaniu. A kiedy wyci
ą
gn
ę
ła r
ę
k
ę
, aby wzi
ąć
koszyk od Marian, wida
ć
było, jak bardzo nie
pasuje do tego niskiego i ciasnego pokoju. Jej obecno
ść
wprawiała wszystkich w jakie
ś
dziwne zakłopotanie.
Marian podeszła do łó
Ŝ
eczka i poło
Ŝ
yła delikatnie dło
ń
na rozpalonym czole dziecka. Mała
otworzyła br
ą
zowe oczy i patrzyła pytaj
ą
co.
— Jak si
ę
czujesz, Bessie?
— Mag… chc
ę
Mag — j
ę
kn
ę
ła płaczliwie. Magdalen stan
ę
ła obok Marian Lesley.
— Woła mnie — powiedziała niskim, przejmuj
ą
cym głosem. Jej akcent pozbawiony był
wszelkiej prostackiej intonacji. — Tylko mnie rozpoznaje. Tak, kochanie, Mag jest tutaj.
Nigdy ci
ę
nie opu
ś
ci.
Ukl
ę
kła przy łó
Ŝ
eczku i podło
Ŝ
yła rami
ę
pod kark dziecka, przyci
ą
gaj
ą
c do siebie
k
ę
dzierzaw
ą
główk
ę
czułym, koj
ą
cym gestem.
Esterbrook Elliott przygl
ą
dał si
ę
z uwag
ą
obu kobietom. Tej, o pi
ę
knej, rasowej twarzy
stoj
ą
cej obok łó
Ŝ
ka i tej kl
ę
cz
ą
cej na gołej polepie, w skromnej sukience z nisko pochylon
ą
wspaniał
ą
głow
ą
.
Gdy przepastne oczy Magdalen przez ułamek sekundy spotkały si
ę
z oczami Elliotta, serce
ś
cisn
ą
ł mu bolesny cho
ć
rozkoszny spazm. Był on tak gwałtowny i nami
ę
tny,
Ŝ
e m
ęŜ
czyzna
a
Ŝ
pobladł z wra
Ŝ
enia. Pokój rozpłyn
ą
ł mu si
ę
przed oczami we mgle i widział tylko t
ę
cudown
ą
twarz o fascynuj
ą
cych, gł
ę
bokich i promiennych oczach, które przenikały wprost w
takie tajnie jego duszy, jakich istnienia nawet nie podejrzewał.
Kiedy mgła ust
ą
piła, a zmysły wróciły do równowagi, zdumiał si
ę
własn
ą
reakcj
ą
. Dr
Ŝ
ał na
całym ciele i pragn
ą
ł tylko jednego; uj
ąć
t
ę
chłodn
ą
twarz w dłonie i całowa
ć
dopóty, dopóki
ten beznami
ę
tny marmur nie rozpali si
ę
i nie zacznie pulsowa
ć
Ŝ
yciem.
— Kim jest ta dziewczyna? — spytał znienacka, gdy ju
Ŝ
wyszli z chaty.
— To najpi
ę
kniejsza kobieta, jak
ą
kiedykolwiek widziałem. Naturalnie… wyj
ą
wszy
obecn
ą
tu dam
ę
— zako
ń
czył z wymuszonym u
ś
miechem. Delikatny rumieniec na policzkach
Marian pociemniał.
— Mogłe
ś
sobie darowa
ć
t
ę
uwag
ę
. Była zdecydowanie poniewczasie— powiedziała
spokojnie. — Owszem, jest naprawd
ę
ś
liczna. Cho
ć
musz
ę
przyzna
ć
,
Ŝ
e na jej urod
ę
pada
cie
ń
czego
ś
niepoj
ę
tego, wprost niesamowitego. To siostrzenica pani Barrett. Przypominam
sobie… tak, chyba przed miesi
ą
cem pani Barrett nadmieniła,
Ŝ
e oczekuje siostrzenicy, która
ma u nich zamieszka
ć
, przynajmniej na razie. Jej rodzice nie
Ŝ
yj
ą
. Pani Barrett martwiła si
ę
.
Wspomniała,
Ŝ
e dziewczyna otrzymała staranne wychowanie i przywykła do lepszych
warunków ni
Ŝ
te, które czekały j
ą
w Cove. Nie chciała,
Ŝ
eby czuła si
ę
tu nieszcz
ęś
liwa.
Przypomniałam sobie o tym, kiedy j
ą
zobaczyłam. Istotnie wygl
ą
da na osob
ę
nieprzeci
ę
tn
ą
i
na pewno b
ę
dzie bardzo samotna. Trudno oczekiwa
ć
, by zechciała dłu
Ŝ
ej pozosta
ć
w Cove.
Musz
ę
pomy
ś
le
ć
, co mo
Ŝ
na dla niej zrobi
ć
, cho
ć
zachowuje si
ę
do
ść
arogancko, nie s
ą
dzisz?
— Nie — odparł krótko Esterbrook. — Wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e jak na dziewczyn
ę
w jej sytuacji
jest zadziwiaj
ą
co opanowana i pełna godno
ś
ci. Ma i
ś
cie królewskie maniery. W jej sposobie
bycia nie zauwa
Ŝ
yłem te
Ŝ
ś
ladu za
Ŝ
enowania mimo całej niestosowno
ś
ci otoczenia. Lepiej
zostaw j
ą
w spokoju, Marian. Mo
Ŝ
esz urazi
ć
dziewczyn
ę
swoj
ą
protekcjonalno
ś
ci
ą
. Jakie
Ŝ
ona ma wspaniałe i niezgł
ę
bione oczy…
Policzki Marian znowu poró
Ŝ
owiały, gdy w głosie narzeczonego zabrzmiała nuta
rozmarzenia. Zapewne z tego powodu a
Ŝ
do ko
ń
ca wizyty Esterbrooka zachowywała si
ę
bardzo pow
ś
ci
ą
gliwie. Po
Ŝ
egnał Marian o zmierzchu. Prosiła, by został na wieczór, ale
wyszedł, wymy
ś
laj
ą
c na poczekaniu jaki
ś
pretekst.
— Przyjd
ę
jutro po południu — powiedział, składaj
ą
c na policzku Marian niedbały
pocałunek.
Patrzyła za nim z roz
Ŝ
aleniem i nieoczekiwanym bólem w sercu. Wyra
ź
niej ni
Ŝ
kiedykolwiek czuła,
Ŝ
e w naturze jej ukochanego s
ą
zakamarki, do których nigdy nie zdoła
dotrze
ć
. Czy inna je poruszy? Pomy
ś
lała o dziewczynie z Cove, o jej przepa
ś
cistych oczach i
pi
ę
knej twarzy. Owładn
ę
ło ni
ą
złe przeczucie i poczuła chłód.
— Czuj
ę
si
ę
tak, jakby Esterbrook odszedł ode mnie na zawsze — powiedziała w zadumie
i przytuliła do policzka chłodn
ą
, mlecznobiał
ą
ki
ść
akacji. — Jakby nie miał ju
Ŝ
wróci
ć
.
Gdyby co
ś
takiego si
ę
wydarzyło, moje
Ŝ
ycie straciłoby sens.
Esterbrook zamierzał uda
ć
si
ę
od Marian prosto do domu. A jednak, kiedy dotarł do
skrzy
Ŝ
owania z drog
ą
do Cove, skierował konia wła
ś
nie na ni
ą
, z policzkami pałaj
ą
cymi
rumie
ń
cem wstydu. Zdawał sobie spraw
ę
,
Ŝ
e post
ę
puje nielojalnie wobec Marian i miał
wyrzuty sumienia.
Pragnienie spotkania Magdalen Crawford i wejrzenia w przepa
ś
cist
ą
gł
ę
bi
ę
jej oczu
okazało si
ę
silniejsze ni
Ŝ
wszelkie zasady i stłumiło poczucie obowi
ą
zku.
Ale w Cove jej nie zobaczył. Nie mógł wymy
ś
li
ć
Ŝ
adnego pretekstu, pod którym wypadało
odwiedzi
ć
dom Barrettów, wi
ę
c tylko powoli przejechał obok osady i wzdłu
Ŝ
morskiego
brzegu.
Sło
ń
ce, czerwone jak roz
Ŝ
arzone w
ę
gle, do połowy zanurzyło si
ę
w jedwabistym fiolecie
morza. Zachodnie niebo wygl
ą
dało jak jedno olbrzymie jezioro szafranu, ró
Ŝ
u i delikatnej
zieleni. Płyn
ą
ł po nim w
ą
ski sierp młodego ksi
ęŜ
yca, powoli zmieniaj
ą
cego barw
ę
od
matowej bieli i zimnego srebra a
Ŝ
do połyskliwego złota. Towarzyszyła mu jedyna perłowo—
biała gwiazda. Nad głow
ą
, ogromna kopuła nieba była fioletowa i niesko
ń
czona. Hen, w dali,
ametystowe wysepki l
ś
niły jak klejnoty na gładkiej toni zatoki. Male
ń
kie kału
Ŝ
e wzdłu
Ŝ
niskiego brzegu mieniły si
ę
niczym kawałeczki rozbitego lustra. W
ą
skie, poro
ś
ni
ę
te sosnami
cyple wcinały si
ę
ciemnymi klinami w spokojn
ą
, pastelowo bł
ę
kitn
ą
wod
ę
.
Gdy Esterbrook objechał jeden z nich, zobaczył Magdalen stoj
ą
c
ą
na skraju s
ą
siedniego
przyl
ą
dka. Była odwrócona tyłem, a jej wspaniała sylwetka odcinała si
ę
wyra
ź
nie od
barwnego nieba.
Esterbrook zeskoczył z konia i pu
ś
cił go luzem, a sam
Ŝ
ywo ruszył w kierunku
dziewczyny. Serce biło mu gwałtownie i niemal zapierało dech. Stracił poczucie
rzeczywisto
ś
ci i pragn
ą
ł nami
ę
tnie tylko jednego: spojrze
ć
na ni
ą
. Gdy podszedł bli
Ŝ
ej,
odwróciła si
ę
okazuj
ą
c zdziwienie. Nie słyszała jego kroków na mokrym piasku.
Przez kilka chwil stali w milczeniu, zapatrzeni w siebie, jakby chcieli przenikn
ąć
si
ę
nawzajem. Słonce zaszło, pozostawiaj
ą
c plam
ę
płomienistej czerwieni. W zadziwiaj
ą
co
jasnym powietrzu dr
Ŝ
ała promienista po
ś
wiata. K
ę
dzierzawe grzywy małych fal uderzały o
brzeg i dr
Ŝ
ały jak nie
ś
miałe, czarodziejskie istoty. Rze
ś
ki wiatr nadlatywał znad zatoki i
rozwiewał l
ś
ni
ą
ce pier
ś
cienie włosów wokół białej twarzy Magdalen. Najgł
ę
bsze cienie tej
godziny zmierzchu znalazły schronienie w jej oczach.
Płomienne spojrzenie Esterbrooka nie wywołało
ś
ladu rumie
ń
ca na policzkach
dziewczyny. Ale kiedy powiedział „Magdalen”, jakby płomie
ń
przeleciał przez jej twarz.
Dziecinnym gestem zasłoniła dło
ń
mi oczy, lecz nie odezwała si
ę
nawet jednym słowem.
— Magdalen, nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytał, przeszywaj
ą
c j
ą
tak nami
ę
tnym
i błagalnym spojrzeniem, jakiego nigdy nie widziała u niego Marian Lesley. Wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
,
ale ona cofn
ę
ła si
ę
przed jego dotkni
ę
ciem.
— Co miałabym panu powiedzie
ć
?
— Cho
ć
by to,
Ŝ
e cieszysz si
ę
z mego widoku.
— Wcale si
ę
nie ciesz
ę
. Nie miał pan prawa tu przychodzi
ć
, cho
ć
spodziewałam si
ę
,
Ŝ
e
pan to zrobi.
— Wiedziała
ś
? Sk
ą
d?
— Powiedziały mi to pa
ń
skie oczy. Nie jestem
ś
lepa. Widz
ę
wi
ę
cej ni
Ŝ
ci ciemni rybacy.
Tak, wiedziałam,
Ŝ
e pan przyjdzie i dlatego wła
ś
nie tu jestem. Chciałam, aby zastał mnie pan
sam
ą
i bardzo prosz
ę
, by pan tu wi
ę
cej nie przychodził.
— Ale dlaczego tak mówisz, Magdalen?
— Ju
Ŝ
powiedziałam. Nie ma pan prawa tu przychodzi
ć
.
— A je
ś
li ci
ę
nie usłucham? Je
ś
li przyjd
ę
wbrew twemu zakazowi? Zwróciła swe
spokojne, gł
ę
bokie jak to
ń
morza oczy na spi
ę
t
ą
twarz Esterbrooka.
— Wówczas uznam pana za szale
ń
ca — odparła zimno. — Wiem,
Ŝ
e ma pan zosta
ć
m
ęŜ
em panny Lesley. Wi
ę
c albo pan oszukuje j
ą
, albo chce zniewa
Ŝ
y
ć
mnie. W obu
wypadkach towarzystwo Magdalen Crawford nie powinno by
ć
tym, czego pan szuka. Prosz
ę
odej
ść
!
Odwróciła si
ę
, odprawiaj
ą
c go wyniosłym gestem. Esterbrook zrobił krok naprzód i
chwycił mocno jej biały nadgarstek.
— Nie posłucham ci
ę
— powiedział niskim, chrapliwym głosem, przeszywaj
ą
c
dziewczyn
ę
płomiennym wzrokiem. — Mo
Ŝ
esz kaza
ć
mi odej
ść
, lecz ja b
ę
d
ę
wracał tyle
razy, a
Ŝ
nauczysz si
ę
wita
ć
mnie z rado
ś
ci
ą
. Czy musimy by
ć
wrogami? Dlaczego nie
mieliby
ś
my zosta
ć
przyjaciółmi?
Dziewczyna obróciła si
ę
ku niemu.
— Nie jeste
ś
my sobie równi — rzekła dumnie. Tak bardzo si
ę
ró
Ŝ
nimy,
Ŝ
e mi
ę
dzy nami
nie mo
Ŝ
e by
ć
mowy o przyja
ź
ni. Magdalen Crawford, siostrzenica rybaka, nie jest
odpowiednim towarzystwem dla pana. Post
ą
pi pan nierozs
ą
dnie i nielojalnie, próbuj
ą
c si
ę
ze
mn
ą
spotyka
ć
. Prosz
ę
wraca
ć
do pi
ę
knej, dobrze urodzonej kobiety i zapomnie
ć
o mnie.
Pewnie pan my
ś
li,
Ŝ
e jestem harda i niekobieca, mówi
ą
c w taki bezceremonialny sposób do
obcego człowieka. Jednak s
ą
w
Ŝ
yciu sytuacje, gdy szczero
ść
jest niezast
ą
piona. Nie chc
ę
pana wi
ę
cej widzie
ć
! Wracaj pan do swojego
ś
wiata!
Plik z chomika:
egielazyn1
Inne pliki z tego folderu:
Montgomery Lucy Maud - Biala Magia.pdf
(973 KB)
Montgomery Lucy Maud - Dziewcze z sadu.rtf
(263 KB)
Montgomery Lucy Maud - Panna Mloda Czeka.pdf
(735 KB)
Montgomery Lucy Maud - Slady Na Piasku.pdf
(905 KB)
Montgomery Lucy Maud - Zapach wiatru i inne opowiadania.pdf
(780 KB)
Inne foldery tego chomika:
seria - Pat ze Srebrnego Gaju
seria o Ani z Zielonego Wzgórza
seria o Emilce
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin