Montgomery Lucy Maud - Slady Na Piasku.pdf

(905 KB) Pobierz
6938332 UNPDF
L UCY M AUD M ONTGOMERY
Ś LADY NA PIASKU
P RZEŁO ś YŁA J OANNA K AZIMIERCZYK
T YTUŁ ORYGINAŁU A LONG THE S HORE
T ALES BY THE S EA EDITED BY R EA W ILMSLMRST
Z MIANA UCZU Ć
ś aden cie ń nie zakłócał szcz ęś cia dziewczyny. Była pewna wierno ś ci i przywi ą zania
ukochanego, cho ć niekiedy zdawało si ę jej, Ŝ e nie dostrzega w jego zachowaniu nami ę tnej
Ŝ arliwo ś ci kochanka. Zawsze był taki troskliwy i nienagannie uprzejmy. Uprzedzał Ŝ yczenia
narzeczonej i sp ę dzał z ni ą ka Ŝ d ą woln ą chwil ę . A mimo to pragn ę ła niekiedy, aby okazywał
wi ę ksz ą niecierpliwo ść , jak równie Ŝ skłonno ść do gwałtownych uczu ć . Czy wszyscy
zakochani s ą tak układni i pow ś ci ą gliwi?
Ilekro ć budziły si ę w niej te w ą tpliwo ś ci, ganiła si ę za nielojalno ść . Przecie Ŝ Esterbrook
dawał liczne dowody czuło ś ci i mógł zadowoli ć najbardziej wymagaj ą c ą dziewczyn ę ! Marian
nale Ŝ ała do osób bardzo opanowanych, a dalsi znajomi uwa Ŝ ali j ą za dumn ą i wyniosł ą . Tylko
garstka przyjaciół znała szczero ść oraz gł ę bi ę jej uczu ć i wiedziała, Ŝ e jest wra Ŝ liw ą i czuł ą
kobiet ą .
Esterbrook s ą dził, Ŝ e docenia j ą w pełni. Wracaj ą c do domu po zar ę czynach, dokonał w
duchu rzetelnego przegl ą du wszystkich zalet Marian i przyznał z ogromn ą satysfakcj ą , Ŝ e nic
w niej nie chciałby zmieni ć .
Wieczorem stali pod akacj ą i snuli plany dotycz ą ce wesela. Nie mieli nikogo tak bliskiego,
aby zasi ę gn ąć w tej kwestii rady.
Zamierzali si ę pobra ć na pocz ą tku wrze ś nia, a potem wyjecha ć za granic ę . Esterbrook w
najdrobniejszych szczegółach zaplanował podró Ŝ po ś lubn ą . Zamierzali zwiedzi ć wszystkie
interesuj ą ce Marian miejsca starego ś wiata i wróci ć do domu. Opowiedział narzeczonej o
pewnych zmianach, które chciał wprowadzi ć w starej siedzibie Elliottów, by stała si ę godna
młodej i pi ę knej pani.
Cały czas mówił o własnych pomysłach. Marian wystarczało do szcz ęś cia milcz ą ce
przysłuchiwanie si ę . Wreszcie zaproponowała spacer do Cove.
— Kiedy si ę pobierzemy, musisz mnie wprowadzi ć w t ę swoj ą „dobroczynno ść ”. S ą dz ę ,
Ŝ e dot ą d p ę dziłem Ŝ ywot wyj ą tkowo samolubny i masz okazj ę to zmieni ć . Czuj ę , Ŝ e stan ę si ę
jeszcze dobrym człowiekiem.
— Ale Ŝ , jeste ś taki, Esterbrooku! — zareagowała Ŝ ywo. — Gdyby ś nie był dobry, nie
mogłabym ci ę kocha ć .
— Mam wra Ŝ enie, Ŝ e to nie jest t e n rodzaj dobroci. Nie miałem okazji ani ochoty, by
zrobi ć co ś złego, a wi ę c Ŝ ycie nie wystawiło mnie na Ŝ adn ą prób ę . Kto wie, czybym si ę
sprawdził?
— Na pewno — odparła Marian z przekonaniem.
— Esterbrook roze ś miał si ę . Jej wiara sprawiła mu przyjemno ść . Postanowił udowodni ć ,
Ŝ e wart jest zaufania.
Cove było mał ą ryback ą osad ą poło Ŝ on ą na piaszczystym brzegu zatoki. Domy
przycupn ę ły ciasno obok siebie. Poszarzałe od deszczów i słonych morskich wiatrów,
połyskiwały srebrzy ś cie w promieniach sło ń ca. Gromada obdartych dzieciaków bawiła si ę z
wyn ę dzniałymi Ŝ ółtymi kundlami, które ujadały hała ś liwie na obcych.
Na w ą skiej pla Ŝ y, tu Ŝ za domami gaw ę dzili rozleniwieni m ęŜ czy ź ni. Sezon na makrele
jeszcze si ę nie zacz ą ł, a wiosenne połowy ś ledzi ju Ŝ si ę sko ń czyły. Dla rybaków nastał czas
wakacji. Weseli, cho ć obdarci korzystali z wolnych chwil, nie troszcz ą c si ę o to, co przyniesie
jutro. Zakotwiczone łodzie kołysały si ę na l ś ni ą cej wodzie z gracj ą morskich ptaków, a
wysokie maszty przy ka Ŝ dej fali robiły ceremonialny dyg w stron ę l ą du. Leniwy, rozmarzony
spokój ogarn ą ł bezmiar wód. Bł ę kitny horyzont był wyblakły i zamglony, a fioletowa mgiełka
przy ć miewała kontury odległych przyl ą dków i skalistych brzegów. Ol ś niewaj ą co Ŝ ółte pla Ŝ e
wygl ą dały jak obsypane klejnotami.
Stłumione odgłosy Ŝ ycia dochodz ą ce z osady, zam ą cały od czasu do czasu gło ś niejsze
wrzaski rozbrykanych dzieciaków. Wi ę kszo ść malców przerwała na chwil ę zabaw ę i z
nieukrywan ą ciekawo ś ci ą gapiła si ę na przybyszy.
Marian skierowała si ę do domu stoj ą cego z dala od pozostałych, przy samym skraju
urwiska. Podwórko było starannie wymiecione i uporz ą dkowane, a dró Ŝ ka prowadz ą ca do
drzwi pedantycznie obło Ŝ ona białymi muszlami. Na oknach kwitło w doniczkach wspaniałe
geranium, wygl ą daj ą c spoza mu ś linowych firanek.
Kobieta o znu Ŝ onej twarzy wyszła im na spotkanie. — Stan Bessie jest wci ąŜ taki sam,
panno Lesley — odparła na pytanie Marian. — Był dzisiaj doktor, którego pani przysłała.
Robił wszystko co w ludzkiej mocy i wygl ą dało na to, Ŝ e ma nadziej ę na popraw ę . Mała nie
skar Ŝ y si ę , tylko le Ŝ y i poj ę kuje. Czasami robi si ę bardzo niespokojna. To wielkie szcz ęś cie,
Ŝ e pani odwiedza nas tak cz ę sto, panno Lesley. Magdalen, postaw na półce koszyk pani!
Dziewczyna, dot ą d nie zauwa Ŝ ona, siedziała tyłem do go ś ci, przy łó Ŝ eczku chorego
dziecka stoj ą cym w k ą cie pokoju. Wstała i powoli si ę odwróciła, a Marian i Esterbrook a Ŝ
drgn ę li ze zdziwienia. Esterbrook wci ą gn ą ł powietrze, jak człowiek nagle zbudzony ze snu.
O, nieba! Kim Ŝ e jest ta dziewczyna, tak nie pasuj ą ca do swego otoczenia?
Stała w ogarniaj ą cym k ą t pokoju półmroku i promieniała urod ą przywodz ą c ą na my ś l
wspaniałe dzieło sztuki. Była wysoka, a prosta, ciemna sukienka podkre ś lała doskonałe
proporcje jej figury. Ci ęŜ kie, złocisto—kasztanowe włosy zwini ę te w w ę zeł zdobiły
klasycznie ukształtowan ą głow ę . Odsłoni ę te szerokie czoło l ś niło biel ą , której nie pokalały
nawet ostre wiatry znad oceanu. Dziewczyna miała owaln ą twarz o regularnych rysach i du Ŝ e
orzechowe oczy. W półmroku wydawały si ę mroczne i nieprzeniknione. Nawet policzki
Marian nie były tak delikatne. Gładkiej i białej jak marmur cery dziewczyny nie krasił
najl Ŝ ejszy rumieniec, lecz ta blado ść nie nosiła znamion słabo ś ci czy choroby. Pełne, pi ę knie
wykrojone usta miały intensywnie p ą sow ą barw ę .
Stała nieruchomo, lecz bez ś ladu skr ę powania czy nie ś miało ś ci. Gdy pani Barrett
powiedziała: „To jest moja siostrzenica, Magdalen Crawford”, pochyliła głow ę w milcz ą cym
powitaniu. A kiedy wyci ą gn ę ła r ę k ę , aby wzi ąć koszyk od Marian, wida ć było, jak bardzo nie
pasuje do tego niskiego i ciasnego pokoju. Jej obecno ść wprawiała wszystkich w jakie ś
dziwne zakłopotanie.
Marian podeszła do łó Ŝ eczka i poło Ŝ yła delikatnie dło ń na rozpalonym czole dziecka. Mała
otworzyła br ą zowe oczy i patrzyła pytaj ą co.
— Jak si ę czujesz, Bessie?
— Mag… chc ę Mag — j ę kn ę ła płaczliwie. Magdalen stan ę ła obok Marian Lesley.
— Woła mnie — powiedziała niskim, przejmuj ą cym głosem. Jej akcent pozbawiony był
wszelkiej prostackiej intonacji. — Tylko mnie rozpoznaje. Tak, kochanie, Mag jest tutaj.
Nigdy ci ę nie opu ś ci.
Ukl ę kła przy łó Ŝ eczku i podło Ŝ yła rami ę pod kark dziecka, przyci ą gaj ą c do siebie
k ę dzierzaw ą główk ę czułym, koj ą cym gestem.
Esterbrook Elliott przygl ą dał si ę z uwag ą obu kobietom. Tej, o pi ę knej, rasowej twarzy
stoj ą cej obok łó Ŝ ka i tej kl ę cz ą cej na gołej polepie, w skromnej sukience z nisko pochylon ą
wspaniał ą głow ą .
Gdy przepastne oczy Magdalen przez ułamek sekundy spotkały si ę z oczami Elliotta, serce
ś cisn ą ł mu bolesny cho ć rozkoszny spazm. Był on tak gwałtowny i nami ę tny, Ŝ e m ęŜ czyzna
a Ŝ pobladł z wra Ŝ enia. Pokój rozpłyn ą ł mu si ę przed oczami we mgle i widział tylko t ę
cudown ą twarz o fascynuj ą cych, gł ę bokich i promiennych oczach, które przenikały wprost w
takie tajnie jego duszy, jakich istnienia nawet nie podejrzewał.
Kiedy mgła ust ą piła, a zmysły wróciły do równowagi, zdumiał si ę własn ą reakcj ą . Dr Ŝ ał na
całym ciele i pragn ą ł tylko jednego; uj ąć t ę chłodn ą twarz w dłonie i całowa ć dopóty, dopóki
ten beznami ę tny marmur nie rozpali si ę i nie zacznie pulsowa ć Ŝ yciem.
— Kim jest ta dziewczyna? — spytał znienacka, gdy ju Ŝ wyszli z chaty.
— To najpi ę kniejsza kobieta, jak ą kiedykolwiek widziałem. Naturalnie… wyj ą wszy
obecn ą tu dam ę — zako ń czył z wymuszonym u ś miechem. Delikatny rumieniec na policzkach
Marian pociemniał.
— Mogłe ś sobie darowa ć t ę uwag ę . Była zdecydowanie poniewczasie— powiedziała
spokojnie. — Owszem, jest naprawd ę ś liczna. Cho ć musz ę przyzna ć , Ŝ e na jej urod ę pada
cie ń czego ś niepoj ę tego, wprost niesamowitego. To siostrzenica pani Barrett. Przypominam
sobie… tak, chyba przed miesi ą cem pani Barrett nadmieniła, Ŝ e oczekuje siostrzenicy, która
ma u nich zamieszka ć , przynajmniej na razie. Jej rodzice nie Ŝ yj ą . Pani Barrett martwiła si ę .
Wspomniała, Ŝ e dziewczyna otrzymała staranne wychowanie i przywykła do lepszych
warunków ni Ŝ te, które czekały j ą w Cove. Nie chciała, Ŝ eby czuła si ę tu nieszcz ęś liwa.
Przypomniałam sobie o tym, kiedy j ą zobaczyłam. Istotnie wygl ą da na osob ę nieprzeci ę tn ą i
na pewno b ę dzie bardzo samotna. Trudno oczekiwa ć , by zechciała dłu Ŝ ej pozosta ć w Cove.
Musz ę pomy ś le ć , co mo Ŝ na dla niej zrobi ć , cho ć zachowuje si ę do ść arogancko, nie s ą dzisz?
— Nie — odparł krótko Esterbrook. — Wydaje mi si ę , Ŝ e jak na dziewczyn ę w jej sytuacji
jest zadziwiaj ą co opanowana i pełna godno ś ci. Ma i ś cie królewskie maniery. W jej sposobie
bycia nie zauwa Ŝ yłem te Ŝ ś ladu za Ŝ enowania mimo całej niestosowno ś ci otoczenia. Lepiej
zostaw j ą w spokoju, Marian. Mo Ŝ esz urazi ć dziewczyn ę swoj ą protekcjonalno ś ci ą . Jakie Ŝ
ona ma wspaniałe i niezgł ę bione oczy…
Policzki Marian znowu poró Ŝ owiały, gdy w głosie narzeczonego zabrzmiała nuta
rozmarzenia. Zapewne z tego powodu a Ŝ do ko ń ca wizyty Esterbrooka zachowywała si ę
bardzo pow ś ci ą gliwie. Po Ŝ egnał Marian o zmierzchu. Prosiła, by został na wieczór, ale
wyszedł, wymy ś laj ą c na poczekaniu jaki ś pretekst.
— Przyjd ę jutro po południu — powiedział, składaj ą c na policzku Marian niedbały
pocałunek.
Patrzyła za nim z roz Ŝ aleniem i nieoczekiwanym bólem w sercu. Wyra ź niej ni Ŝ
kiedykolwiek czuła, Ŝ e w naturze jej ukochanego s ą zakamarki, do których nigdy nie zdoła
dotrze ć . Czy inna je poruszy? Pomy ś lała o dziewczynie z Cove, o jej przepa ś cistych oczach i
pi ę knej twarzy. Owładn ę ło ni ą złe przeczucie i poczuła chłód.
— Czuj ę si ę tak, jakby Esterbrook odszedł ode mnie na zawsze — powiedziała w zadumie
i przytuliła do policzka chłodn ą , mlecznobiał ą ki ść akacji. — Jakby nie miał ju Ŝ wróci ć .
Gdyby co ś takiego si ę wydarzyło, moje Ŝ ycie straciłoby sens.
Esterbrook zamierzał uda ć si ę od Marian prosto do domu. A jednak, kiedy dotarł do
skrzy Ŝ owania z drog ą do Cove, skierował konia wła ś nie na ni ą , z policzkami pałaj ą cymi
rumie ń cem wstydu. Zdawał sobie spraw ę , Ŝ e post ę puje nielojalnie wobec Marian i miał
wyrzuty sumienia.
Pragnienie spotkania Magdalen Crawford i wejrzenia w przepa ś cist ą ę bi ę jej oczu
okazało si ę silniejsze ni Ŝ wszelkie zasady i stłumiło poczucie obowi ą zku.
Ale w Cove jej nie zobaczył. Nie mógł wymy ś li ć Ŝ adnego pretekstu, pod którym wypadało
odwiedzi ć dom Barrettów, wi ę c tylko powoli przejechał obok osady i wzdłu Ŝ morskiego
brzegu.
Sło ń ce, czerwone jak roz Ŝ arzone w ę gle, do połowy zanurzyło si ę w jedwabistym fiolecie
morza. Zachodnie niebo wygl ą dało jak jedno olbrzymie jezioro szafranu, ró Ŝ u i delikatnej
zieleni. Płyn ą ł po nim w ą ski sierp młodego ksi ęŜ yca, powoli zmieniaj ą cego barw ę od
matowej bieli i zimnego srebra a Ŝ do połyskliwego złota. Towarzyszyła mu jedyna perłowo—
biała gwiazda. Nad głow ą , ogromna kopuła nieba była fioletowa i niesko ń czona. Hen, w dali,
ametystowe wysepki l ś niły jak klejnoty na gładkiej toni zatoki. Male ń kie kału Ŝ e wzdłu Ŝ
niskiego brzegu mieniły si ę niczym kawałeczki rozbitego lustra. W ą skie, poro ś ni ę te sosnami
cyple wcinały si ę ciemnymi klinami w spokojn ą , pastelowo bł ę kitn ą wod ę .
Gdy Esterbrook objechał jeden z nich, zobaczył Magdalen stoj ą c ą na skraju s ą siedniego
przyl ą dka. Była odwrócona tyłem, a jej wspaniała sylwetka odcinała si ę wyra ź nie od
barwnego nieba.
Esterbrook zeskoczył z konia i pu ś cił go luzem, a sam Ŝ ywo ruszył w kierunku
dziewczyny. Serce biło mu gwałtownie i niemal zapierało dech. Stracił poczucie
rzeczywisto ś ci i pragn ą ł nami ę tnie tylko jednego: spojrze ć na ni ą . Gdy podszedł bli Ŝ ej,
odwróciła si ę okazuj ą c zdziwienie. Nie słyszała jego kroków na mokrym piasku.
Przez kilka chwil stali w milczeniu, zapatrzeni w siebie, jakby chcieli przenikn ąć si ę
nawzajem. Słonce zaszło, pozostawiaj ą c plam ę płomienistej czerwieni. W zadziwiaj ą co
jasnym powietrzu dr Ŝ ała promienista po ś wiata. K ę dzierzawe grzywy małych fal uderzały o
brzeg i dr Ŝ ały jak nie ś miałe, czarodziejskie istoty. Rze ś ki wiatr nadlatywał znad zatoki i
rozwiewał l ś ni ą ce pier ś cienie włosów wokół białej twarzy Magdalen. Najgł ę bsze cienie tej
godziny zmierzchu znalazły schronienie w jej oczach.
Płomienne spojrzenie Esterbrooka nie wywołało ś ladu rumie ń ca na policzkach
dziewczyny. Ale kiedy powiedział „Magdalen”, jakby płomie ń przeleciał przez jej twarz.
Dziecinnym gestem zasłoniła dło ń mi oczy, lecz nie odezwała si ę nawet jednym słowem.
— Magdalen, nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytał, przeszywaj ą c j ą tak nami ę tnym
i błagalnym spojrzeniem, jakiego nigdy nie widziała u niego Marian Lesley. Wyci ą gn ą ł r ę k ę ,
ale ona cofn ę ła si ę przed jego dotkni ę ciem.
— Co miałabym panu powiedzie ć ?
— Cho ć by to, Ŝ e cieszysz si ę z mego widoku.
— Wcale si ę nie ciesz ę . Nie miał pan prawa tu przychodzi ć , cho ć spodziewałam si ę , Ŝ e
pan to zrobi.
— Wiedziała ś ? Sk ą d?
— Powiedziały mi to pa ń skie oczy. Nie jestem ś lepa. Widz ę wi ę cej ni Ŝ ci ciemni rybacy.
Tak, wiedziałam, Ŝ e pan przyjdzie i dlatego wła ś nie tu jestem. Chciałam, aby zastał mnie pan
sam ą i bardzo prosz ę , by pan tu wi ę cej nie przychodził.
— Ale dlaczego tak mówisz, Magdalen?
— Ju Ŝ powiedziałam. Nie ma pan prawa tu przychodzi ć .
— A je ś li ci ę nie usłucham? Je ś li przyjd ę wbrew twemu zakazowi? Zwróciła swe
spokojne, gł ę bokie jak to ń morza oczy na spi ę t ą twarz Esterbrooka.
— Wówczas uznam pana za szale ń ca — odparła zimno. — Wiem, Ŝ e ma pan zosta ć
m ęŜ em panny Lesley. Wi ę c albo pan oszukuje j ą , albo chce zniewa Ŝ y ć mnie. W obu
wypadkach towarzystwo Magdalen Crawford nie powinno by ć tym, czego pan szuka. Prosz ę
odej ść !
Odwróciła si ę , odprawiaj ą c go wyniosłym gestem. Esterbrook zrobił krok naprzód i
chwycił mocno jej biały nadgarstek.
— Nie posłucham ci ę — powiedział niskim, chrapliwym głosem, przeszywaj ą c
dziewczyn ę płomiennym wzrokiem. — Mo Ŝ esz kaza ć mi odej ść , lecz ja b ę d ę wracał tyle
razy, a Ŝ nauczysz si ę wita ć mnie z rado ś ci ą . Czy musimy by ć wrogami? Dlaczego nie
mieliby ś my zosta ć przyjaciółmi?
Dziewczyna obróciła si ę ku niemu.
— Nie jeste ś my sobie równi — rzekła dumnie. Tak bardzo si ę Ŝ nimy, Ŝ e mi ę dzy nami
nie mo Ŝ e by ć mowy o przyja ź ni. Magdalen Crawford, siostrzenica rybaka, nie jest
odpowiednim towarzystwem dla pana. Post ą pi pan nierozs ą dnie i nielojalnie, próbuj ą c si ę ze
mn ą spotyka ć . Prosz ę wraca ć do pi ę knej, dobrze urodzonej kobiety i zapomnie ć o mnie.
Pewnie pan my ś li, Ŝ e jestem harda i niekobieca, mówi ą c w taki bezceremonialny sposób do
obcego człowieka. Jednak s ą w Ŝ yciu sytuacje, gdy szczero ść jest niezast ą piona. Nie chc ę
pana wi ę cej widzie ć ! Wracaj pan do swojego ś wiata!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin