Worth Susan - W labiryncie uczuc.pdf

(726 KB) Pobierz
112825357 UNPDF
ROZDZIAŁ
1
Charlie Whitman pracował w agencji reklamowej Wood-son & Meyers zaledwie od dwóch dni, a
juŜ dostał zaproszenie na bal boŜonarodzeniowy, wyprawiany rokrocznie dla stałych klientów firmy.
Taki bal powinien nastręczać okazję zarówno do załatwiania spraw zawodowych, jak i do miłego
spędzenia wieczoru. Elegancki hotel na Manhattanie to odpowiednie miejsce, w sam raz dla zamoŜnych
ludzi z koneksjami, których karykatury z telewizyjnych seriali wydawały się bardziej prawdziwe niŜ oni
sami. Podano dobre trunki i wykwintne jedzenie: po takim wieczorze niezawodnie paru dŜentelmenów
odholują do taksówek. Niejedna wytworna dama znajdzie tu nowego kochanka. Nie Ŝeby Charlie był
cynikiem, po prostu wiedział, na czym to polega. Reklama, choć ucieka się do niespodzianki, Ŝywi się
tym, co doskonale przewidywalne, i to teŜ Charlie dobrze wiedział. Jedyny problem polegał na tym, Ŝe
niespokojny duch, jakim był Charlie Whitman, zawsze przedkładał niespodziankę nad to, co
przewidywalne.
I wtedy zobaczył właśnie ją. Była wysoka, miała jasne włosy do ramion i nieprawdopodobnie
niebieskie oczy. Oczy, w których mógłby utonąć. W falującym tłumie wystrojonych i obwieszonych
biŜuterią kobiet, w swojej prostej czerwonej sukience stała niczym latarnia morska! Sprawiała wraŜenie
kogoś, kto trwa na straŜy tych wszystkich beztrosko mrowiących się ludzi z kieliszkami w ręku.
Nieświadoma, Ŝe Charlie ją obserwuje, kobieta w czerwonej sukience z oŜywieniem rozmawiała z
wyfraczonym i przypominającym nieco pingwina kierownikiem sali. Wskazywała coś na stole, a
sądząc z jej rumieńców, było oczywiste, Ŝe nie jest to przyjacielska pogawędka.
Nie była ani najbardziej elegancką, ani nawet najpiękniejszą kobietą na tej sali. A jednak było w niej
coś, co przyciągało wzrok Charliego jak magnes. Bardzo atrakcyjna i chyba z charakterem, pomyślał.
A to moŜe oznaczać kłopoty, dopowiedział sobie w duchu. Na ogół starał się unikać zdecydowanych,
energicznych kobiet - irytowały go. Tymczasem nie mógł oderwać od niej wzroku. Mimowolnie
uśmiechnął się do siebie.
W agencji pracował od dwóch dni, ale w branŜy był od lat, na tej sali znał więc prawie wszystkich,
którzy zajmowali się reklamą. Ale jej nie. Na razie.
·
Kim jest ta wieŜa z kości słoniowej? - zagadnął znajo-nego, który akurat się napatoczył.
Ehmm? Uhm? - Joe Mancini przełknął kęs kurzego udka i nadstawił ucha, bo z rogu sali
dochodziła głośna wrzawa i salwy śmiechu.
Niski i krępy, z wąsami, które zakrywały mu połowę twarzy, Joe był geniuszem myślenia obrazem,
ale jak wielu plastyków, nie traktował języka jako odpowiedniego narzędzia ekspresji. W tym
tandemie, bo zdarzyło im się razem pracować, to Charlie był odpowiedzialny za słowo.
- Pytam o tę kobietę w czerwonym. Co to za jedna?
Joe zatrzymał rękę z udkiem na wysokości ust i spojrzał we wskazanym przez Charliego kierunku.
- Ach... To Cassie Armstrong. Analityczka - powiedział,
a potem wpakował sobie w usta następną porcję mięsa.
Charlie westchnął z rezygnacją. Przydałoby mu się nieco więcej informacji, tym bardziej Ŝe w
światku reklamiarzy wszyscy, prawie wszystko wiedzieli o wszystkich. Joe Manci-ni nie był jednak
osobą, od której moŜna by się czegokolwiek dowiedzieć.
·
Jest specjalistką od bilansów. Ma, zdaje się, jakiegoś chłopaka. Miła... - wykrztusił Joe.
Wiadomość o tym, Ŝe ma chłopaka, nie zrobiła na Charliem wraŜenia. Natomiast cała reszta
wprawiła go w szczere zdumienie. Specjalizuje się w rachunku zysków i strat i jest miła? Jak to
moŜliwe? Dla niego, jak dla kaŜdego artysty, księgowi to były przyziemne stwory, wymyślone jedynie
po to, by przeliczać fajerwerki wyobraźni na pieniądze i utrudniać pracę twórczym jednostkom takim
jak on. Musiał jednak przyznać, Ŝe dziewczyna wygląda na sympatyczną osobę. Ta ostatnia konstatacja
sprowokowała go do ostatniego juŜ pytania.
·
Ale co jeszcze? Jakieś szczegóły, Joe... Szczegóły - nie poddawał się Charlie. - Jaka ona jest? Z
kim sypia? Jakie ma upodobania? Czego nie lubi... No wiesz...
·
112825357.002.png
- A dla kogo pracuje?
- Dla nas. Opracowuje właśnie projekt dla Majik Toys.
Charlie znowu się uśmiechnął. Czuł, Ŝe polubi swoją nową
pracę.
Nikt nie posądziłby Charliego o altruizm, natomiast całkiem inaczej było z jego impulsywnością. Z
tego akurat słynął. Zastanawiając się, jak rzecz rozegrać, ruszył przez salę.
- A ty dokąd? - krzyknął za nim Joe.
·
Idę z pomocą tej młodej damie - odkrzyknął przez ramię Charlie.
·
Ehmm... Hmm - skomentował Joe we właściwy sobie sposób.
Charlie zbliŜył się na tyle, Ŝeby słyszeć rozmowę.
- JuŜ pani mówiłem, Ŝe nie ja robiłem tę rzeźbę z lodu
- powiedział gniewnym tonem kierownik sali. - Mam tu
taj inny zakres obowiązków! MoŜe pani zgłaszać pretensje
do jakości jedzenia, napojów, ale rzeźby z lodu to nie moja
sprawa!
Potem usłyszał podniesiony głos Cassie Armstrong.
- Ale tymczasem rozpuściła się i cały stół jest zalany!
Charlie spojrzał w kierunku najbliŜszego stołu. Rzeczywiście, resztki tego, co było lodowym
łabędziem, a teraz przypominało osowiałą kaczkę, stały na półmisku, pod którym widniała wielka
mokra plama.
·
Niech pan to stąd zabierze, zanim moja sałatka z cykorii całkiem spłynie ze stołu!
Pani sałatka nic a nic mnie nie obchodzi.
Kiedy wymiana zdań zaczęła się przekształcać w zwyczajną pyskówkę w stylu nowojorskim, Charlie
postanowił wkroczyć do akcji.
- MoŜe mógłbym wtrącić tu swoje trzy grosze i podpo
wiedzieć rozwiązanie?
Spoczęły na nim dwie pary oczu pałających Ŝądzą mordu.
- A pan kim jest, u diabła? - skrzywił się wyfraczony je
gomość.
To dobre pytanie, pomyślała Cassandra Armstrong. MoŜe znalazł się wreszcie w tym całym hotelu
ktoś przytomny. Znała większość zgromadzonych na sali osób, ale tego wysokiego, krótko
ostrzyŜonego męŜczyznę ze śmiejącymi się, szarymi oczami widziała po raz pierwszy. Na pewno
zapamiętałaby to szare spojrzenie. Miało jakiś szczególny, łobuzerski błysk.
- Jest pan naszym gościem? - spytała, modląc się w du
chu, Ŝeby ten świadek awantury nie okazał się którymś z waŜ
nych kontrahentów firmy.
- Wypluj to słowo, kobieto!
Powiedział to z takim przeraŜeniem, Ŝe gdyby nie była zdenerwowana, wybuchnęłaby śmiechem.
- Powiedzmy, Ŝe jestem tutaj stroną całkowicie neutralną.
Jak nie przymierzając jakaś Szwajcaria...
Cassie i kierownik sali spojrzeli po sobie. Charlie zorientował się po ich minach, Ŝe jego pojawienie
zbiło ich z tropu. Postanowił zatem pójść za ciosem.
- Widzisz, Tom... - zaczął, odczytując z plakietki w kla
pie smokingu imię- myślę, Ŝe nie ma się co unosić. Wiem, Ŝe
związek zawodowy dekoratorów nie będzie zachwycony, jeśli
się w to wtrącisz, ale cóŜ się w końcu stanie, jeśli usuniesz ze
stołu to okropieństwo w stanie półpłynnym?
Kierownik spojrzał na niego niezdecydowany. Niewiele w gruncie rzeczy ryzykował i widać było, Ŝe
rozwaŜa propozycję.
·
Pięćdziesiąt dolców - mruknął.
·
Niech będzie - zgodził się Charlie. - Powiedzmy, Ŝe przykry szelest banknotów przepłoszył
·
112825357.003.png
łabędzia.
Kiedy umierający łabędź wędrował do kuchni, Cassie zdała sobie sprawę, Ŝe oto temu męŜczyźnie
udało się załatwić w pół minuty to, z czym ona nie potrafiła się uporać od dobrego kwadransa. Musiała
mieć bardzo zdziwioną minę, bo jej wybawca patrzył na nią z wyraźnym rozbawieniem.
·
Dać w łapę! To takie proste. - Cassie kręciła głową. Wyglądała na niezadowoloną z siebie. -
Dlaczego na to nie wpadłam?
·
Bo jest pani za uczciwa - zaśmiał się. - Ma pani zasady. Tu jest pies pogrzebany.
·
Czy my się znamy? - Cassie popatrzyła spod oka.
Nie. Jeszcze nie... Ale co z tym tańcem?
Dopiero teraz przyjrzała mu się naprawdę. Musiała przyznać, Ŝe robi wraŜenie. Wysoki brunet z
krótko przyciętymi włosami i smukłą sylwetką miał w sobie coś z chłopca, jednak trudno byłoby go
nazwać ładnym chłopcem. Był przystojnym męŜczyzną i tyle. I ten błysk w oczach... Skrzyły się w nich
wesołość i inteligencja. Cassie nie miała nic przeciwko tym dwóm cechom, nawet jeśli występowały u
męŜczyzn, ale czy powinna przystać na propozycję nieznajomego?
- Taniec? O, nie, dziękuję - powiedziała. - Nie mogę.
Mam tu pewne obowiązki...
Musiał tego nie dosłyszeć w panującym wokół gwarze, bo wyjął z jej rąk torebkę i postawił na stole,
a potem ujął za rękę i pociągnął ku sobie. Orkiestra grała właśnie „You Made Me Love You" i Cassie
nagle zdała sobie sprawę, Ŝe kołysze się z nim w takt muzyki.
·
Naprawdę nie mogę - spróbowała jeszcze raz.
Niech pani na chwilę zapomni o obowiązkach. - Przyciągnął ją mocniej.
Skłamałaby, gdyby uznała, Ŝe taniec nie sprawia jej przyjemności.
- Teraz pani nie pracuje... Proszę się odpręŜyć. JuŜ mówi
łem: nie jestem kontrahentem firmy, której interesy pani tu tak
dzielnie reprezentuje - uśmiechnął się ponownie.
Wysunęła się z jego objęć: dystans między nimi stawał się niebezpiecznie bliski.
·
Czy to znaczy, Ŝe pracujemy w jednej firmie?
Proszę się rozluźnić. To polecenie słuŜbowe - odpowiedział Charlie, przyciągając ją do siebie. -
Niech pani potraktuje taniec jako rodzaj terapii.
Cassie znowu odsunęła się i spojrzała na klapę jego marynarki.
W LABIRYNCIE UCZUĆ» 11
·
Nie ma pan plakietki z nazwiskiem. A my wszyscy mamy.
·
Nie lubię być zaetykietkowany.
·
Aha - Pokiwała głową. Jego odpowiedź troche ją zirytowała. MoŜna by pomyśleć, Ŝe ona niby
A poza tym, widzę, Ŝe pani jest ogromnie powaŜna. Proszę, niech pani za mną powtórzy:
„Pracujemy w reklamie, a to nie jest powaŜne zajęcie".
·
Reklama to nie jest powaŜne... - zaczęła posłusznie. - Jak to nie jest? - Zmarszczyła brwi.
Pewnie, Ŝe nie - przytaknął. - To sztuka. Sztuka wmawiania ludziom rozmaitych rzeczy, ale na
pewno nie jest to chirurgia mózgu.
Po raz pierwszy tego wieczoru Cassie parsknęła śmiechem. Charlie z zadowoleniem zajrzał jej w
oczy. Mógł sobie pogratulować.
- Wiedziałem, Ŝe wreszcie się pani uśmiechnie.
Jej niebieskie oczy miały odcień chabrowy, co Charliemu nasunęło skojarzenie z ogrodami w stylu
angielskim i celebrowaniem popołudniowej herbaty.
- Jak pani tu trafiła?
Dobre pytanie, pomyślała Cassie. Tak jak trafiała dotąd wszędzie w swoim Ŝyciu. Przypadek? Dla
niej samej nie było to jasne. Fakt, Ŝe ona, absolwentka anglistyki znanego uniwersytetu, kobieta
dobiegająca trzydziestki, pracowała w agencji reklamowej, ciągle ją dziwił, choć mijał juŜ przecieŜ
szósty rok.
Jest mi pani winna pięćdziesiąt dolarów. O dozgonnej wdzięczności juŜ nie wspomnę - rzekł z
czarującym uśmiechem. - Ale jeśli pani zgodzi się ze mną zatańczyć, puszczę dług w niepamięć.
·
·
·
·
lubi.
Charlie roześmiał się i okręcił ją w tańcu.
·
·
112825357.004.png
·
Udało im się mnie przekonać, Ŝebym wzięła tę pracę.
Przekonywanie to ich zawód.
- Wiem. - Lekko wydęła usta. - Teraz juŜ wiem - dodała
i to przypomniało jej, Ŝe obowiązki czekają.
- Muszę juŜ iść, zobaczyć, co się tam dzieje.
Spróbowała wysunąć się z jego ramion, ale nie pozwolił jej
na to.
Dziwię się, Ŝe agencja nie Ŝąda jeszcze od pracowników, Ŝeby prywatnie załatwiali jej
interesy.
·
- Jeszcze chwilę, proszę.
Szare oczy patrzyły z taką ufną pewnością, Ŝe Cassie nie potrafiła zdobyć się na sprzeciw.
- Hmm...-Spojrzała niepewnie.
Lekko wzmocnił uścisk.
- Proszę tylko spojrzeć. Wszyscy są tak zajęci, Ŝe moŜna
im podać lody z musztardą i nawet tego nie zauwaŜą.
Rozejrzała się po sali. Musiała przyznać mu rację. Obok nich reklamiarz sieci barów szybkiej
obsługi pracowicie ob-tańcowywał spikerkę lokalnej stacji telewizyjnej. ZauwaŜyła, Ŝe jego ręka
spoczywa na pośladku zadyszanej kobiety.
·
OtóŜ właśnie. - Charlie skrzywił się z uśmiechem.
To akurat mąŜ i Ŝona - powiedziała Cassie. - Szkoda tylko, Ŝe czyjś mąŜ i czyjaś Ŝona -
dodała z przekąsem.
·
·
Rozumiem, Ŝe to się pani nie podoba?
- Nie, dlaczego? Nie ma w tym nic złego, jeśli ktoś jest
Ŝonatym męŜczyzną albo zamęŜną kobietą - uśmiechnęła się
Cassie.
- Nie widzę w tym nic pociągającego - odpowiedział i znowu przycisnął ją lekko do siebie. -
Ale co robi tu taka piękna dziewczyna jak pani?
·
Nie... Pytam powaŜnie. - Charlie znowu zajrzał jej w oczy.
- Odpowiedź jest prosta. Jestem, podobnie jak ci wszyscy
tutaj - wskazała głową w stronę grupki' gości - kimś z branŜy
i z miasta.
- Akurat! - pokręcił głową. - Z tymi oczami i tak wytwor
nym typem urody? Pani oczy mówią, Ŝe pani jest inna.
- CzyŜby? - Cassie zmusiła się, by nie uciec spojrzeniem.
Charlie zachichotał. Naprawdę urocza, pomyślał. Joe miał
·
Tajemnica zawodowa.
rację. Musnął podbródkiem jej włosy i poczuł ich zapach Pachniały trochę jak letnie siano. Wydała mu
się uosobieniem niewinności. Ale zabawy i przyjemności, na jakie chętnie by ją namówił, wcale nie
byłyby niewinne. Znowu przyciągnął ją nieco do siebie i zsunął dłonie w dół talii, tak Ŝe ich biodra i
uda na moment się zetknęły.
Cassie nerwowo przełknęła ślinę. Przemknęło jej przez głowę, Ŝe jeśli dłuŜej będą tańczyli w ten
sposób, to sama popłynie niczym nieszczęsny Jodowy łabędź. Nie lubiła tracić panowania nad sobą, a
juŜ zwłaszcza nie będąc pewna, w co się tak naprawdę pakuje. Była rozwaŜna i ostroŜna. Na pewno nie
naleŜała do kobiet, którym dopiero co poznany męŜczyzna potrafi zawrócić w głowie.
Odsunęła się i spojrzała mu w twarz.
·
Ciągle jeszcze mi się pan nie przedstawił. Ładna, ale zasadnicza, pomyślał Charlie.
·
Czy zawsze musi pani mieć wszystko tak uporządkowane?
Zawsze - padła odpowiedź.
Charlie poczuł, Ŝe powinien zmienić taktykę.
- Tak myślałem. To mi bardzo pasuje do Cassie Armstrong,
opracowującej projekt Majik Toys, miłej i atrakcyjnej kobiety,
która, niestety, jak niesie wieść, ma jakiegoś chłopaka.
Nie omylił się. Była wyraźnie zaskoczona.
- Skąd pan to wie? Ja pana nie znam,..
·
·
112825357.005.png
Charlie zlitował się nad nią i postanowił skończyć tę zabawę w kotka i myszkę.
- Powiedział mi to jeden mały ptaszek. Taki cichutki i nie
wadzący nikomu. - Skinął głową w stronę Joe.
PodąŜyła za jego spojrzeniem.
- Ach, juŜ rozumiem. Mam przed sobą Charlie Whitmana!
Jest pan naszym nowym pracownikiem Powinnam była od razu się domyślić.
- We własnej osobie. - Charlie błysnął zębami w uśmiechu.
- Mam nadzieję, Ŝe nie będzie pan przysparzał mi kłopo
tów? - wyrwało jej się.
Nie była to mądra uwaga, zwaŜywszy, Ŝe właśnie przed chwilą to on wybawił ją z kłopotu.
·
Doprawdy nie mam pojęcia, o czym pani mówi - uśmiechnął się szelmowsko.
JuŜ ja wiem. - Cassie brnęła dalej. - Słyszałam o panu co nieco. Ma pan opinię ogromnie
utalentowanego autora, ale zanadto lubiącego chadzać własnymi drogami. Dla kogoś takiego jak ja ktoś
taki jak pan to moŜe być zmora.
Wyrzuciła z siebie to ostatnie zdanie i poczuła, Ŝe moŜe się nieco zagalopowała.
·
Wybaczy mi pan moją szczerość?
·
Teraz pani rozumie, dlaczego nie znoszę etykietek? -odpowiedział pytaniem na pytanie.
Co więcej - ciągnęła - cieszy się pan równieŜ sławą kogoś wybitnie nie ustabilizowanego, kto
nigdzie nie moŜe zagrzać miejsca. Pracował pan juŜ w pięciu agencjach. Nazywają pana „Charlie Na
Chwilę Whitman".
Mogłaby powiedzieć jeszcze coś. Mogłaby powiedzieć, Ŝe uchodzi za niepoprawnego uwodziciela i
Ŝe, mając trzydzieści sześć lat, ciągle jest kawalerem. Nie chciała jednak robić zbyt osobistych
wycieczek.
·
Zgadza się, panie Whitman?
Nic a nic. Jestem wybitnie nie ustabilizowany? Niech pani sama się przekona: proszę wyjść za
mnie i mieć ze mną dzieci.
Była to tak nieoczekiwana odpowiedź, Ŝe Cassie nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
·
Nie wierzy mi pani? - Zrobił minę rozczarowanego.
·
No cóŜ. MoŜe i jestem miła, ale nie urodziłam się wczoraj. Swoje wiem.
·
Jasne - zgodził się pojednawczo. - Ale co by pani po-
wiedziała na jakiś banalny romans, po którym przez parę tygodni unikalibyśmy siebie w pracy?
·
Zdaje mi się, Ŝe przemawia przez pana duŜe doświadczenie?
·
To tylko pozory - pokręcił głową. - No więc jak?
·
Ciekawa propozycja, ale jak sam pan zauwaŜył, nie jestem z gatunku tych romansujących.
Trudno z panią dojść do ładu - westchnął Charlie. - Ale dobrze, zatem juŜ ostatnia niegodziwa
propozycja: a gdybyśmy wypili drinka przed snem?
Cassie roześmiała się. Spodziewała się istotnie czegoś gorszego, ale w twarzy Charliego było coś
takiego, Ŝe szybko przestała się śmiać.
- Mamy stąd wyjść? - zapytała, nie będąc pewna, czy
dobrze go zrozumiała.
Teraz on się roześmiał.
- Tak, mniej więcej to miałem na myśli. A więc?
Była zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć. Nigdy by nie powiedziała, Ŝe jest w jego typie. Co więcej,
on równieŜ nie był jej typem męŜczyzny. Ale czuła się dziwnie podekscytowana.
·
Nie proponuję pani małŜeństwa, tylko drinka - uśmiechnął się. - Czekam na odpowiedź.
·
Ale juŜ jestem z kimś umówiona.
Ach, tak! - skinął głową. - Więc pani chłopak zamierza się zmaterializować?
Mogła powiedzieć, Ŝe Jeff Paulson nie jest wcale jej chłopakiem, ale nie powiedziała.
·
Ale nie jest pani męŜatką, prawda?
·
Nie, nie jestem.
·
Zaręczona?
·
·
·
·
·
112825357.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin