David Farland - Władca Runów 3 - Uczennica Czarnoksiężnika.doc

(2186 KB) Pobierz
DAVID FARLAND

 

 

 

 

 

 

 

DAVID FARLAND

 

 

UCZENNICA CZARNOKSIĘŻNIKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożył Radosław Kot

KSIĘGA 9

DZIEŃ DRUGI MIESIĄCA LIŚCI

CISZA POMIĘDZY ZAWIERUCHAMI

 

PROLOG

 

      Król Croener z Toom kupił raz nawozu, by trawa zieleńsza rosła mu u bramy, ale

potem odkrył, ze taniej wychodzi kupić pieskich synów szarej bajzelmamy.

- rymowanka opowiadająca o królu Croenerze, który przed atakiem na Lonnock za

psi grosz zapewnił sobie usługi najemników z Internooku

      Król Anders przez całą noc bawił gości, wśród których było wielu słynnych

wojowników z Internooku. Odziani w focze skóry i rogate hełmy przypłynęli

niedawno na szarych, wężowych statkach. Brody przesiąkły im słoną wonią morza, ogorzałe od bryzy oblicza srożyły się pośród splotów rudych i siwych włosów.

      Inni władcy próbowaliby kupić ich lojalność. Wojownicy z Internooku zawsze tanio

się sprzedawali. Jednak Anders nie proponował im pieniędzy, tylko wlewał w nich

napitki i karmił opowieściami o zdradzie Gaborna Val Ordena. Koło północy po zamku niosło

się już echo łomotu kufli o drewniane blaty i głośnych żądań, by skrócić niegodziwca o

głowę. W uniesieniu zabili wieprza i nasączyli warkocze jego posoką, a potem jeszcze

pomalowali sobie twarze w zielone, żółte i niebieskie pasy. Postanowili, że nie wezmą innej

zapłaty za swą wojaczkę, jak tylko łupy, które przypadną im po zwycięstwie.

     Za cenę jednej świni i beczki mocnego piwa Anders pozyskał sobie ni mniej, ni

więcej, tylko pół miliona wojowniczych mężów.

     Lady Vars, która na codzień pełniła funkcję kanclerską u boku królowej Ashovenu,

patrzyła z uśmiechem, jak Anders urabia przybyszów z Internooku. Nie pozwoliła sobie

nawet na łyk wina. Była kobietą stateczną, piękną i przebiegłą, co wyraźnie

dawało się dostrzec w jej bystrych, szarych oczach.

     Gdy usłyszała, jak Anders nakłania gości, by czym prędzej weszli na statki i

ruszyli na Tides, zacisnęła usta. Chociaż starała się zachować pozory neutralności,

gospodarz nie wątpił, że gotowa jest stanąć mu na drodze. Trudno, jej pech.

      Korzystając z tego, że wojownicy znów zajęli się kuflami, kobieta wyniknęła się

z sali i pospieszyła na przystań. Niewątpliwie dziękowała losowi, że uchodzi z tego

królestwa z życiem.

      Jednak Anders wiedział, że na północy wzbiera sztorm. Wyszedł chwilę po lady

Vars i stanąwszy w bramie swej wieży, nastawił ucha. Słyszał wicher wyjący ponad

odległymi białymi pustkowiami, a nocne powietrze pachniało morską solą i... lodem.

      Czająca się w nim bestia ożyła na tę woń i podsunęła proste zaklęcie mające

obudzić powiew, który wypełni żagle statku posłanniczki i skieruje go prosto na skały.

      Królowa Ashoven dowie się jakiś czas potem o wyrzuconych na brzeg szczątkach i będzie

szczerze opłakiwać lady Vars, ale nie domyśli się nawet, jakie to ostrzeżenie przepadło

wraz z nią. Może jej następny kanclerz będzie mniej zasadniczy.

      Król długą chwilę stał w bramie, nasłuchując odgłosu kopyt oddalającego się

brukowanymi uliczkami konia lady Vars. Gruba warstwa chmur zasłoniła gwiazdy, a

płonące w sali ognie rzucały rudawy odblask na dziedziniec. Gdzieś w mieście zawył pies

i wkrótce dołączyła do niego połowa zamkowej psiarni.

      Anders wyszeptał zaklęcie, które miało położyć kres doczesnym wędrówkom lady

Vars, i wrócił do wielkiej sali.

      Jednooki wojownik imieniem Olmarg spojrzał nań porozumiewawczo. Stał akurat

obok stołu i pochylał się nad pieczonym świniakiem. Odciął ucho i zaczął je przeżuwać.

- Uciekła od nas - powiedział z obcym akcentem.

- Owszem - przyznał Anders.

      Kilku innych wojowników spojrzało na niego niezbyt przytomnie. Nie nadawali się

już do rozmowy.

- Wiedziałem, że tak będzie - stwierdził Olmarg. - Damy z Ashovenu nie gustują

ani w winie, ani w wojaczce. Ale teraz, gdy już sobie poszła, możemy pogadać naprawdę

szczerze.

      Anders uśmiechnął się. Jeszcze przed chwilą sądził, że jego gość jest zbyt pijany, by

pozbierać myśli.

- Zgoda.

- Pochodzimy z tak mroźnego kraju, że zimą nie da się żyć inaczej, jak pod

osłoną murów warowni, przy ogniu i pod futrami. Odkąd pamiętamy, zawsze skłonni byliśmy

ryzykować. Potrzebna nam ta wojna. I łupy. A przede wszystkim potrzebujemy terenów na

południu, a nie ma tam bogatszego kraju niż Mystarria. Myślisz, że zdołamy go podbić?

- Z łatwością - zapewnił go Anders. - Armie Gaborna poszły w rozsypkę, a on martwi

się teraz przede wszystkim raubenami. Gdy Raj Ahten zniszczył Błękitną Wieżę,

zabił większość darczyńców Gaborna. W Mystarrii ciągle jest wielu rycerzy, ale tylko

część z nich pozostała Władcami Runów.

      Poczekał, aż jego słowa dotrą do gościa. Mystarria była najbogatszą krainą

Rofehavanu i przez stulecia uchodziła za niepokonaną. Nie tyle ze względu na

mnogość fortec, ile liczebność i siłę mieszkających tam Władców Runów. Bogaci królowie

Mystarrii mieli za co kupować dreny. Teraz jednak, gdy zbrakło obrońców, królestwo nie

miało szansy utrzymać się zbyt długo.

- Co więcej - podjął wątek Anders - większość sił Gaborna skupiła się na zachodzie,

by wyprzeć z granic wojska Raja Antena. Nie pójdzie im łatwo, bo Ahten zrównał

część warowni z ziemią, najsilniejsze zaś obsadził swoimi ludźmi. To będzie krwawa

batalia, a możliwe, że już skoczyli sobie do gardeł. Gaborn nie będzie miał jak się bronić.

Wybrzeże Mystarrii to teraz miękkie podbrzusze tego królestwa.

- Może i miękkie, ale czy dość? - spytał Olmarg. - Ich jest dwadzieścia razy więcej niż

nas. Nawet z twoją pomocą...

- Nie tylko z moją - zapewnił go król. - Beldinook uderzy z północy.

- Beldinook? - spytał z niedowierzaniem gość. Beldinook było drugim co do wielkości

królestwem Rofehavanu. - Naprawdę myślisz, że król Lowicker się ruszy?

- Lowicker nie żyje - oznajmił Anders.

     Kilku wojowników otworzyło usta ze zdumienia.

- Jak to się stało? Kiedy? - rzucił ktoś, a inny opróżnił kufel na cześć nieboszczyka.

- Usłyszałem o tym dopiero kilka godzin temu - odparł Anders. - Lowicker został

dziś zamordowany przez Gaborna, a jego tłusta córka jest dość zajadła, by szukać

zemsty.

- Biedna dziewczyna - mruknął Olmarg. - Mam wnuka, który nie przepada za swoją

kobietą. Może powinienem go tam posłać, żeby pocieszył księżniczkę.

- Myślałem już o wysłaniu własnego syna - uciął wątek Anders. Olmarg uniósł kufel

w toaście.

- Niech zatem zwycięży lepszy.

      Słysząc to, żona Andersa wstała od stołu i zgromiła męża spojrzeniem. Przez parę

ostatnich godzin nie odezwała się ani słowem, tak że całkiem zapomniał o jej obecności.

- Idę na spoczynek, bo mam wrażenie, że będziecie całą noc snuli plany, jak tu

przerobić świat na swoją modłę - oznajmiła, uniosła nieco suknie i ruszyła schodami do

sypialni.

      Na dłuższą chwilę zapadła cisza i tylko popielejące z wolna polana trzaskały w

kominku.

- Przerobić świat... - powtórzył Olmarg. - Podoba mi się ten pomysł! - W jego

jedynym oku błysnęła nieposkromiona zachłanność. Andersa jakby dreszcz

przebiegł. Tak, Olmarg był zupełnie pozbawiony skrupułów. - A Gaborn to tylko szczeniak, łatwo będzie przetrącić mu kark. Jeśli zajmę szybko kilka większych miast i wybiję resztę

jego darczyńców, nigdy nie zdoła dać odporu.

      Król znów się uśmiechnął. Olmarg jednym okiem widział lepiej niż inni dwoma.

Porządek świata miał ulec zmianie. Owszem, armie Gaborna przewyższały ich

liczebnie, ale bez Władców Runów, którzy by stanęli na ich czele...

- Przerobienie tego świata nie będzie wcale takie trudne - powiedział Anders. -

Ja wezmę z niego naprawdę niewiele. Tylko Heredon. - Olmarg uniósł siwą brew.

Heredon nie był znowu taki mały, ale wojownik nie rozumiał, dlaczego komuś miałoby na nim szczególnie zależeć. - Córka Lowickera będzie chciała zachodnią Mystarrię, ty wybrzeże...

- I wszystko dwieście mil od brzegu... - wtrącił pospiesznie Olmarg.

- Sto pięćdziesiąt mil - zaproponował Anders. - Zostawmy też coś innym.

- Innym?

- Dostałem już listy z Alnick, Ayremoth i Toom. W ślad za nimi zjawią się niebawem

posłowie.

- Sto pięćdziesiąt - zgodził się Olmarg. - Ale z drugiej strony, co będzie, jeśli Gaborn

naprawdę jest Królem Ziemi? - spytał po chwili. - Czy damy mu radę? Czy w ogóle

można stawić czoło komuś takiemu?

      Anders roześmiał się, aż echo poszło po sali, a śpiące przed kominkiem ogary

uniosły łby.

- To zwykły oszust - powiedział, ale w głębi ducha nie był o tym tak bez reszty

przekonany. Owszem, kryjąca się w piersi bestia dodawała mu sił i wyostrzała

zmysły, ale nawet wiatr potrzebował sporo czasu, by przebyć setki mil. Tym sposobem Anders nie wiedział ciągle, jak zakończyła się bitwa pomiędzy Gabornem a Rajem Ahtenem, i bardzo się tym gryzł. Musiał czekać. Olmarg jednakże wyglądał na uspokojonego. Odciął

drugie ucho z pieczystego i znowu zajął się żuciem.

      Załatwiwszy sprawy stanu, Anders wspiął się do sypialni. Jego małżonka szczotkowała włosy.

- Jakoś się nie cieszysz - powiedział, by nie poruszać tematu, który wcześniej wzbudził jej gniew. - A powinnaś. Tyle dobrych wieści. Martwiłem się, co będzie z raubenami w Crowthenie Północnym, a tu proszę, mój kuzyn zdołał się z nimi uporać.

- Bo ślepy traf sprawił, że pocisk z balisty powalił ich maginię - odparła jego

małżonka. - Nie ma się z czego cieszyć. Przyboczna zaraz wyjadła jej mózg. Wrócą

w większej liczbie.

- Owszem - przyznał Anders, by pokazać, że w pełni rozumie sytuację. - Ale wtedy

mój kuzyn będzie lepiej przygotowany na ich przyjęcie.

      Królowa zamilkła na dłuższą chwilę, ale napięcie w sypialni narastało, aż doszło

do nieuchronnego wybuchu.

- Jak mogłeś upaść tak nisko, żeby wchodzić w układy z barbarzyńcami z Internooku?

- spytała. - Śmierdzą brudem i tranem. A to, co im wygadywałeś...

- To wszystko prawda - przerwał jej Anders.

- Prawda? Cóż takiego? Że Gaborn zamordował króla Lowickera?

- Lowicker stanął dziś Gabornowi na drodze. Odmówił mu prawa przejścia przez

Beldinook. Gaborn zabił go za to jak wołu.

- Skąd o tym możesz wiedzieć?! Nie było żadnych posłańców! - krzyknęła. - Zauważyłabym!

      Anders wyprostował się dumnie, co jednak niewiele zmieniło jego postawę, gdyż od

lat się zaniedbywał i daleko mu było do silnego i zdrowego męża.

- Dostałem wieści z prywatnych źródeł - stwierdził. Nie zależało mu na kłótni.

      Małżonka rzeczywiście towarzyszyła mu przez całe popołudnie i musiałaby wiedzieć

o przybyciu jakiegokolwiek posłańca. Teraz skrzywiła się ze złości. Niewiele już

brakło do awantury.

      Anders wyszeptał zaklęcie i dotknął palcem jej warg.

- Cicho... Nie wszystkie wieści przylatują słowem. Rano na pewno o tym usłyszymy.

      Królowa zmieszała się i już się nie odezwała. Anders skłonny był przypuszczać,

że potrwa co najmniej godzinę, nim żona zdoła ponownie zebrać myśli.

      Otworzył drzwi na balkon i wyszedł w noc. Chmury rozeszły się i nad ciemnymi

dachami domów pobłyskiwały mdło gwiazdy. Nocna straż obchodziła mury, z północy

dął zimny wiatr. W dali zahukała sowa, ale poza tym miasto spało.

      Anders uniósł głowę i poczuł, jak wiatr targa mu włosy. Doznanie było tak miłe,

że bestia znów drgnęła. Wiedział, czego chce.

- Zabij żonę Gaborna, bo inaczej jego syn wyrośnie jeszcze wyżej niż ojciec - szepnął

i dmuchnął lekko, by jego słowa popłynęły ku odległym krainom i wzmogły nadciągającą z

wolna burzę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

BŁYSKAWICE

 

Okruch prawdy znaczy więcej niż tysięczne armie

- przysłowie Ah’kellah

 

 

      Nim Wilcze Bractwo dotarło do Carris, noc już zapadła, jednak w pobliżu miasta

było jasno prawie jak w dzień. Kamienna wieża stała w płomieniach trawiących wszystkie

kondygnacje i szczątki dachu. Na murach migotały pochodnie straży.

      Daleko na południu śmignął wężowy jęzor błyskawicy, a po paru chwilach rozległ

się przytłumiony, gromowy huk.

      Przez ostatnie dwie mile cała drużyna ostro poganiała wierzchowce. Spośród

czterdziestu jeźdźców tylko trzej nie skruszyli kopii i oni właśnie podążali na czele na

wypadek, gdyby z ciemności wychynął jeszcze jakiś rauben.

      Padał teraz nie tyle deszcz, ile rzadkie błoto. Ciężkie niczym rtęć oblepiało płaszcze i

pancerze.

      Gdy wjechali na wzniesienie górujące nad Murem Pustkowi, jeźdźcy wkoło Myrrimy

nie zdołali powstrzymać okrzyku zdumienia na widok czarnej studni, która pozostała po

wizycie wielkiego czerwia. Przypominała skarlały wulkan szeroki na dwieście i wysoki na

trzysta jardów. Z krateru wciąż unosiły się kłęby pary.

      Myrrima, która nie musiała polegać już tylko na własnym wzroku, a poprzedniego

dnia przyjęła też dary słuchu i węchu, bez trudu ogarnęła całą scenę i serce zabiło jej żywiej.

Zastanowiła się, czy czerw odszedł na dobre. Zapewne tak, gdyż nie było widać

więcej śladów jego działalności. Musiał głęboko wpełznąć w trzewia ziemi tą samą drogą,

którą przybył.

      Trudno było ocenić rozmiar zniszczeń, zarówno spowodowanych przez czerwia, jak i

bitewnych. Gaborn przybył pod Carris przekonany, że zastanie miasto oblegane

przez  Raja Ahtena, a tymczasem trafił na nieprzeliczoną armię raubenów. Użył swych

mocy, by przywołać z głębin ziemi legendarną bestię zwaną wielkim czerwiem. To ona

przesądziła o klęsce raubenów.

      Myrrima była pewna, że pamięć o tej bitwie zachowa się w pieśniach przez tysiące

lat, na razie jednak smród dławił ją w gardle.

      Pola na południu były czarne od padłych monstrów. Ich pancerze lśniły matowo

odblaskiem płomieni. Pomiędzy olbrzymimi korpusami kręciły się całe tłumy

mężczyzn i kobiet z pochodniami w dłoniach. Równinę przecinały rowy i nasypy, a oddziały

zbrojnych zaglądały z włóczniami i toporami do mrocznych jam w poszukiwaniu żywych

potworów. Nie wszyscy tam jednak byli wojownikami, pojawili się już także mieszczanie,

żeby zebrać rannych i poległych, matki szukające synów, dzieci wypatrujące rodziców.

Z jednej z odległych o trzy czwarte mili rozpadlin wyłonił się nagle rauben i ruszył ku

gromadzie pieszych. Wkoło podniosły się krzyki, zagrały rogi. Konni rycerze

ruszyli na spotkanie potwora.

- Na dobre imię mego ojca! - krzyknął jeden z panów z Orwynne. - Oni tu jeszcze są!

Bitwa wciąż nie skończona!

      Drużyna podjechała do ruin Muru Pustkowi. Pod ocalałym łukiem bramy kulił się z

tuzin zabłoconych piechurów. Próbowali ogrzać się choć trochę przy ogniu, nie wypuszczali

jednak pik z dłoni.

- Stać! - zawołał jeden z nich, gdy konni byli już blisko. Paru następnych dźwignęło

się z ziemi. Sądząc po niejednolitych pancerzach, byli wolnymi rycerzami.

- Większość raubenów ucieka na południe tym samym szlakiem, którym przybyli -

obwieścił ich dowódca. - Skalbairn wzywa każdego, kto zachował kopię, by ruszył

za nimi w pościg! Jednak i tutaj zostało jeszcze trochę paskudztwa skrytego po norach,

więc możecie wybrać, gdzie chcecie walczyć.

- Skalbairn pogonił za nimi w ciemności i deszczu? - spytał sir Hoswell. - Czy

on zmysły postradał?!

- Król Ziemi jest z nami i nikt nie zdoła nam się oprzeć! - odkrzyknął dowódca

pieszych. - Jeśli kiedykolwiek marzyliście, by się wsławić zabiciem raubena, to

dziś właśnie jest stosowna noc. Jeden kmiotek ze Srebrnej Doliny utłukł dziś na murach aż

tuzin tych bestii, chociaż za całą broń miał tylko oskard. Prawdziwi wojownicy, jak wy,

mogą dokonać znacznie więcej - dodał tonem wyzwania.

      Uniósł wysoko bukłak, a Myrrima dojrzała, że jego oczy lśnią nie tylko od

płonącego obok ognia. Mężczyzna był już solidnie pijany. Najwyraźniej ludzie Skalbairna

tak zapamiętali się w fetowaniu zwycięstwa, że nie wiedzieli nawet, iż Gaborn nie

może już ostrzec wybranych przed zagrożeniem.

      Myrrima została wybrana ledwie kilka godzin wcześniej, ale rozumiała, jak mogą

się czuć. Nie widzieli powodu, by wystawiać warty, pewni, że Król Ziemi i tak ich

uprzedzi, gdyby coś się szykowało.

      Tak, nie słyszeli jeszcze najświeższych nowin. Gaborn użył swoich mocy, żeby

odpędzić raubenów od Carris, ale zaraz po bitwie spróbował zabić Raja Ahtena. To nie

było właściwe wykorzystanie daru ziemi, toteż niezwłocznie cofnęła mu ona swoje

wsparcie.

      Świętujący beztrosko wiktorię nie mieli pojęcia, w jak wielkich tarapatach się

znaleźli. Ziemia nakazała Gabornowi ocalić najwartościowszych z ludzi, tak by czas mroku

nie wygubił rodu człowieczego. Ciemności jeszcze nie zapadły, ale były blisko...

      Myrrima obejrzała się na resztę Wilczego Bractwa, trzeźwych mężów o

zdecydowanych obliczach. Wszyscy przybyli, żeby walczyć, ale czegoś takiego się

nie spodziewali.

- Ostrzegę ludzi Paldane’a - zaproponował sir Giles z Heredonu.

- Czekaj - rzuciła Myrrima. - Czy to roztropne? Kto wie, co wyniknie z ujawnienia

takiej wiadomości. Gdy plotka się rozniesie...

- Król Ziemi nie krył tego przed nami z troski o nasze bezpieczeństwo - odparł baron

Tewkes z Orwynne. - Nie chciał nas oszukiwać, a my winniśmy iść w jego ślady.

      Myrrima bała się, że wyjawiając sekret Gaborna, dopuści się zdrady. Jednak

milczenie mogło sprowadzić śmierć na niewinnych ludzi. Należało wybrać mniejsze zło.

Sir Giles zawrócił konia i pogalopował w kierunku Carris.

- Reszta musi odszukać i ostrzec Skalbairna - powiedział Tewkes i zsiadł na chwilę z

wierzchowca, żeby dociągnąć popręg przed dłuższą jazdą. Inni sięgnęli po broń, a niektórzy

poszukali osełek, by doszlifować głownie mieczy.

      Myrrima zwilżyła językiem wargi. Nie miała zamiaru jechać dziś z innymi na

południe. Gaborn wspomniał, że najpierw powinna odszukać męża, który najpewniej

leży ranny jedną trzecią mili na północ od miasta, w pobliżu wielkiego kopca. Jednak

na polach wciąż pojawiali się raubenowie. Nie było zbyt bezpiecznie, co wzmagało niepokój

Myrrimy.

- Chcesz, abym wyruszył z tobą, pani? - spytał nagle ktoś obok. To był sir Hoswell.

Podjechał blisko i pochylał się ku Myrrimie. -Na poszukiwanie twego męża -

wyjaśnił. - Powiedziałem, że gdybyś kiedyś mnie potrzebowała, stanę u twego boku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin