Terry Pratchett - Opowiadania - RYBKI MAŁE ZE WSZYSTKICH MÓRZ.doc

(189 KB) Pobierz
Terry Pratchett

Terry Pratchett

 

„Rybki małe ze wszystkich mórz”

(„The Sea and Little Fishes”)

 

Opowiadanie ze Świata Dysku
Copyright © Terry Pratchett (1998)

Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa

 

 

 

 

Problemy zaczęły się - nie pierwszy raz zresztą - od jabłka.

Cała ich torba leżała na białym, nieskazitelnie czystym stole babci Weatherwax. Czerwone i okrągłe, lśniące i soczyste, gdyby znały przyszłość, tykałyby jak bomby.

- Zatrzymaj je sobie. Stary Hopcroft powiedział, że dostanę, ile zechcę - oświadczyła niania Ogg. - Smaczne, trochę się marszczą, ale świetnie się trzymają.

- Nazwał jabłka na twoją cześć? - upewniła się babcia. Każde jej słowo było kropelką kwasu w powietrzu.

- To przez moje rumiane policzki - wyjaśniła niania. - I wyleczyłam mu nogę, kiedy w zeszłym roku spadł z drabiny. I jeszcze przygotowałam dla niego maść na łysinę.

- Nie podziałała - przypomniała babcia. - Ta jego peruka... Strasznie jest zobaczyć coś takiego na kimś jeszcze żywym.

- Ale był wdzięczny, że okazałam zainteresowanie.

Babcia Weatherwax nie odrywała wzroku od jabłek. Owoce i warzywa znakomicie rosły w górach, gdzie lata były gorące, a zimy mroźne. Percy Hopcroft znany był jako świetny sadownik, zawsze z pędzelkiem z wielbłądziej sierści w ręku i chętny do seksualnych wybryków ogrodowych.

- Sprzedaje swoje sadzonki w całej okolicy - stwierdziła niania Ogg. - Zabawnie pomyśleć, że już wkrótce tysiące ludzi będzie mogło spróbować niani Ogg.

- Kolejne tysiące - mruknęła kwaśno babcia.

Szalona młodość niani była niczym otwarta księga, chociaż dostępna jedynie w gładkich szarych okładkach.

- Dziękuję ci, Esme. - Niania Ogg rozmarzyła się na chwilę. Potem spojrzała na koleżankę z fałszywą troską. - Chyba nie jesteś zazdrosna, prawda? Nie masz mi za złe tej chwili radości?

- Ja? Zazdrosna? O co miałabym być zazdrosna? Przecież to tylko jabłka. Nic ważnego...

- Tak właśnie sobie myślałam. Drobny gest, żeby zrobić przyjemność starszej pani. A co tam u ciebie?

- Świetnie. Świetnie.

- Nazbierałaś już drewno na zimę?

- Prawie.

- To dobrze - ucieszyła się niania Ogg. - To dobrze.

Przez chwilę siedziały w milczeniu. Jakiś motyl na parapecie, zbudzony niezwykłym o tej porze ciepłem, wybijał skrzydełkami szybki rytm, próbując dosięgnąć wrześniowego słońca.

- Twoje ziemniaki... już chyba wykopane? - zaczęła niania.

- Tak.

- Nasze nieźle się w tym roku udały.

- To dobrze.

- I zasoliłaś fasolę?

- Tak.

- Pewnie nie możesz się już doczekać Prób w przyszłym tygodniu?

- Tak.

- I na pewno ćwiczyłaś?

- Nie.

Niani Ogg wydało się, że mimo słonecznego blasku pogłębiają się cienie w kątach pokoju. Samo powietrze stawało się mroczne. Chatka czarownicy jest czuła na nastroje właścicielki. Ale brnęła dalej. Głupcy pędzą na złamanie karku, są jednak ślamazarami w porównaniu ze starszymi paniami, które już niczego nie muszą się obawiać.

- Przyjdziesz w niedzielę na obiad?

- A co będzie?

- Wieprzowina.

- W jabłkowym sosie?

- Tak...

- Nie - przerwała jej babcia.

Coś zaskrzypiało za nianią - otworzyły się drzwi. Ktoś, kto nie jest czarownicą, próbowałby jakoś wytłumaczyć to zjawisko: powiedziałby, że to tylko wiatr, oczywiście. A niania Ogg, choć skłonna zgodzić się z tą teorią, dodałaby jednak: Dlaczego tylko wiatr i w jaki sposób zdołał unieść skobel?

- Wiesz, nie mogę tak plotkować z tobą do wieczoru - rzekła szybko i wstała. - O tej porze roku na pewno masz mnóstwo zajęć.

- Tak.

- No to już pójdę.

- Do widzenia.

Wiatr zatrzasnął drzwi, gdy niania pospiesznie maszerowała ścieżką.

Przyszło jej do głowy, że być może posunęła się odrobinę za daleko. Ale tylko odrobinę.

Kłopot z byciem czarownicą - przynajmniej w przekonaniu niektórych osób - polega na tym, że człowiek musi tkwić na wsi. Niani to nie przeszkadzało. Miała tu wszystko, czego potrzebowała. Miała wszystko, czego potrzebowała kiedykolwiek, choć w przeszłości kilka razy skończyli się jej mężczyźni. Obce strony nadają się do krótkich odwiedzin, ale do niczego poważnego. Mają tam ciekawe drinki i zabawne jedzenie, lecz obce strony to miejsce, dokąd się wyrusza, robi to, co być może trzeba zrobić, i wraca tutaj, gdzie się żyje naprawdę. Niania Ogg była tutaj szczęśliwa.

Oczywiście, pomyślała, przechodząc przez trawnik, nie ma takiego widoku z okna. Niania mieszkała w miasteczku, ale babcia mogła spojrzeć ponad lasem, ponad polami, aż po wielki, kolisty horyzont Dysku.

Taki widok, twierdziła niania, może wyssać człowiekowi umysł z głowy.

Tłumaczyli jej kiedyś, że świat jest płaski, co jest rozsądne, i że płynie w przestrzeni na grzbietach czterech słoni, stojących na skorupie żółwia - co nie musi się zgadzać z rozsądkiem. Wszystko to jednak działo się Gdzieś Tam, i mogło się sobie dziać z błogosławieństwem i całkowitą obojętnością niani, dopóki ona sama żyła we własnym światku o średnicy dziesięciu mil, który wciąż nosiła wokół siebie.

Esme Weatherwax chciała jednak więcej, niż mogło jej dać nieduże królestwo. Była inną czarownicą.

Niania zaś za swój obowiązek uważała obronę babci Weatherwax przed nudą. Cała ta sprawa z jabłkami była drobnostką, niewielką złośliwością, jeśli się nad nią zastanowić, lecz Esme potrzebowała czegoś, co każdy dzień czyni wartym przeżywania. Skoro musi to być gniew i zazdrość, niech będzie. Babcia zacznie teraz planować jakieś małe zwycięstwo, drobne upokorzenie, o którym tylko one dwie będą wiedzieć. I na tym się skończy. Niania żywiła przekonanie, że poradzi sobie ze złym humorem przyjaciółki. Ale na pewno nie z jej znudzeniem. Znudzona czarownica jest zdolna do wszystkiego.

Ludzie powtarzają czasem: "Za dawnych lat musieliśmy sami szukać sobie rozrywek", jakby był to znak jakiejś moralnej przewagi. Może zresztą był, ale nikt by nie chciał, żeby to czarownica zaczęła się nudzić i szukać sobie rozrywek. Głównie dlatego, że czarownice miewają o rozrywkach najdziwniejsze wyobrażenia. A Esme była bez wątpienia najpotężniejszą czarownicą, jaka żyła w górach od pokoleń.

W dodatku zbliżały się Próby, a one zawsze na parę tygodni gwarantowały Esme właściwy nastrój. Współzawodnictwo cieszyło ją niczym mucha pstrąga.

Niania Ogg także lubiła Próby Czarownic. Można było przyjemnie spędzić dzień na powietrzu, a wieczorem rozpalano wielkie ognisko. Czym byłyby Próby Czarownic bez solidnego ogniska na zakończenie?

Potem można w popiele piec ziemniaki.

 

*****

 

Popołudnie zmieniło się w wieczór, a cienie z kątów, spod stołków i blatów wypełzły i zlały się w jeden.

Babcia bujała się lekko na fotelu, a mrok spowijał ją coraz bardziej. Jej twarz przybrała wyraz głębokiego skupienia.

Drwa w palenisku rozsypały się w popiół. Jedna po drugiej gasły iskierki.

Mrok gęstniał.

Stary zegar tykał na kominku. Przez długi czas był to jedyny słyszalny odgłos.

Potem rozległ się cichy szelest. Papierowa torba na stole poruszyła się i zmarszczyła jak przekłuty balon. Powietrze z wolna wypełnił silny zapach zgnilizny.

Po chwili wypełzł pierwszy robak.

Niania Ogg zdążyła wrócić do domu i właśnie nalewała sobie piwa, kiedy ktoś zastukał. Z westchnieniem odstawiła dzbanek i poszła otworzyć drzwi.

- O, witam panie. Co porabiacie w tych stronach? W dodatku w taki chłodny wieczór?

Cofnęła się do pokoju, a za nią weszły jeszcze trzy czarownice. Nosiły czarne szaty i szpiczaste kapelusze, jak przystało w tym fachu. Dzięki temu każda z nich wyglądała inaczej. Nic bardziej niż jednolity kostium nie pozwala człowiekowi wyrazić swojej indywidualności. Zmarszczka tutaj i zakładka tam to szczegóły, które tym głośniej krzyczą wobec pozornej, no... jednolitości.

Kapelusz babuni Beavis na przykład miał bardzo płaskie rondo i czubek, którym można by czyścić uszy. Niania lubiła babunię Beavis. Była może nazbyt wykształcona, co czasami wręcz wylewało się jej z ust, ale wąchała tabakę i sama naprawiała sobie buty, a to w uproszczonej wizji świata niani Ogg oznaczało, że jest się W Porządku.

Ubranie matuli Dismass cechował nieład zrozumiały u kogoś, kto wskutek odklejonej siatkówki w oku duszy żył w różnych czasach jednocześnie. Psychiczne zamieszanie jest dostatecznie kłopotliwe u zwykłych ludzi, a o wiele gorsze, gdy umysł ma zdolności okultystyczne. Pozostawała jedynie nadzieja, że tylko swoją bieliznę nosi na wierzchu.

Niania wiedziała, że z matulą jest coraz gorzej. Czasami jej pukanie było słychać na kilka godzin przed przybyciem. Za to ślady na ścieżce pojawiały się po paru dniach.

Serce niani zamarło na widok trzeciej czarownicy, i to nie dlatego, że Letycja Skorek była złą kobietą. Wręcz przeciwnie. Uważano ją za przyzwoitą, pełną dobrych chęci i łagodną, przynajmniej dla mniej agresywnych zwierząt i co czystszych dzieci. Zawsze chętnie wyświadczała człowiekowi przysługę. Problem w tym, że wyświadczała ją dla jego dobra, choćby nawet ta przysługa nie była dobra akurat w jego mniemaniu. W rezultacie człowiek tak jakby przewracał się na drugą stronę, a to już niedobrze.

W dodatku była zamężna. Niania nie miała nic przeciwko zamężnym czarownicom. Przecież nie istniały żadne reguły. Sama miała w życiu licznych mężów, a z trzema nawet wzięła ślub. Ale pan Skorek był emerytowanym magiem, dysponującym podejrzanie wielkimi zasobami złota. Niania podejrzewała więc, że dla Letycji czary to tylko sposób na zabicie czasu. Że są tym, czym dla innych kobiet w pewnych klasach haftowanie ornatów do kościoła albo odwiedzanie biedaków.

Była też bogata. Niania nie miała pieniędzy, stąd jej odruchowa niechęć do takich, którzy mieli.

Letycja nosiła aksamitny płaszcz, tak czarny, że wyglądał, jakby ktoś wyciął dziurę w świecie. Niania nie miała nic takiego. Więcej: niania wcale nie chciała pięknego aksamitnego płaszcza i nie zależało jej na takich rzeczach. Nie rozumiała więc, dlaczego inni mają je posiadać.

- Dobry wieczór, Gytho. Co u ciebie słychać? - powitała ją babunia Beavis.

Niania wyjęła fajkę z zębów.

- Jestem zdrowa jak rzepa. Wejdźcie.

- Ten deszcz jest okropny - stwierdziła matula Dismass.

Niania spojrzała na niebo, fioletowe i czyste w wieczornym chłodzie. Ale tam, gdzie przebywał teraz umysł matuli, prawdopodobnie trwała ulewa.

- Wejdź, osuszysz się - zaproponowała uprzejmie.

- Niech szczęśliwe gwiazdy świecą nad naszym spotkaniem - rzekła Letycja.

Niania ze zrozumieniem pokiwała głową. Letycja zawsze przemawiała tak, jakby uczyła się czarownictwa z książki kogoś całkiem pozbawionego wyobraźni.

- No tak - mruknęła.

Rozmawiały uprzejmie do chwili, gdy niania podała herbatę i ciasteczka. Wtedy głos zabrała babunia Beavis.

- Jesteśmy komitetem Prób, nianiu - oznajmiła tonem wyraźnie wskazującym, że zaczyna się oficjalna część wizyty.

- Tak? Naprawdę?

- Weźmiesz udział, przypuszczam?

- Oczywiście. Zrobię, co do mnie należy.

Niania zerknęła w bok. Letycja miała na twarzy uśmiech, który wcale się jej nie spodobał.

- W tym roku jest duże zainteresowanie - podjęła babunia. - Ostatnio sporo dziewcząt wybiera nasz fach.

- Żeby zdobywać chłopców, można by pomyśleć - wtrąciła Letycja i prychnęła z wyższością.

Niania powstrzymała się od komentarza. Wykorzystywanie magii do zdobywania chłopców wydawało się jej całkiem rozsądnym zastosowaniem. W dodatku jednym z podstawowych zastosowań.

- To miło - stwierdziła. - Zawsze to lepiej wygląda, kiedy startuje nas więcej. Ale.

- Przepraszam, nie zrozumiałam - zdziwiła się Letycja.

- Powiedziałam "ale" - wyjaśniła niania - bo ktoś zamierzał to powiedzieć, zgadza się? Cała ta pogawędka była wstępem do wielkiego "ale". Znam się na tym.

Wiedziała, że narusza protokół. Powinny rozmawiać uprzejmie jeszcze co najmniej siedem minut, zanim wreszcie przejdą do rzeczy. Ale obecność Letycji działała jej na nerwy.

- Chodzi o Esme Weatherwax - wyjaśniła babunia Beavis.

- Tak? - odparła niania, wcale nie zaskoczona.

- Też pewnie weźmie udział?

- Nie słyszałam, żeby kiedyś zrezygnowała.

Letycja westchnęła.

- Zapewnie nie... nie mogłaby jej pani przekonać, żeby... żeby w tym roku się wycofała?

Niania była wstrząśnięta.

- Znaczy: toporem? - upewniła się.

Trzy wiedźmy wyprostowały się jednocześnie.

- Widzisz... - zaczęła babunia, odrobinę zawstydzona.

- Powiem szczerze, pani Ogg - przerwała jej Letycja. - Trudno jest skłonić kogoś do udziału w Próbach, kiedy wiadomo, że wystąpi w nich panna Weatherwax. Ona zawsze wygrywa.

- Zgadza się - przyznała niania. - To jest konkurs.

- Ale ona zawsze wygrywa!

- I co?

- W innych konkursach - rzekła Letycja - wolno jednej osobie wygrać najwyżej trzy lata z rzędu, a potem musi się na jakiś czas odsunąć.

- Tak, ale tu chodzi o czarowanie. Zasady są inne.

- A jakież to?

- Nie ma żadnych.

Letycja poprawiła spódnicę.

- Może pora, by je wprowadzić.

- Aha - mruknęła niania. - A wy chcecie pójść i wytłumaczyć to Esme? Odważysz się, babuniu?

Babunia Beavis unikała jej spojrzenia. Matula Dismass wpatrywała się w zeszły tydzień.

- Rozumiem, że panna Weatherwax jest bardzo dumną kobietą - odezwała się Letycja.

Niania Ogg pyknęła z fajki.

- Równie dobrze można powiedzieć, że morze jest pełne wody.

Trzy czarownice przez chwilę rozważały jej słowa.

- Sądzę, że to cenna uwaga - przyznała Letycja. - Ale jej nie zrozumiałam.

- Jeśli w morzu nie ma wody, to nie jest ono morzem, tylko taką wściekle wielką dziurą w ziemi - wyjaśniła niania Ogg. -. Z Esme też o to chodzi... - Głośno pociągnęła z cybucha. - Ona się składa z samej dumy, rozumiecie? Nie jest po prostu dumną osobą.

- Może więc powinna się nauczyć skromności...

- A z jakiego powodu ma być skromna? - zapytała ostrym tonem niania.

Ale Letycja, jak wiele miękkich z pozoru osób, wewnątrz była twarda i niełatwo się uginała.

- Ta kobieta wyraźnie ma naturalny talent i naprawdę powinna być wdzięczna za...

W tym miejscu niania Ogg przestała słuchać. "Ta kobieta", myślała. Więc do tego doszło.

W każdym fachu wygląda to podobnie. Prędzej czy później ktoś uznaje, że konieczna jest organizacja. A wtedy jednego tylko można być pewnym: że organizatorzy nie są tymi ludźmi, którzy w powszechnej opinii osiągnęli szczyty zawodowych umiejętności. Ci ludzie zbyt ciężko pracują. Trzeba uczciwie przyznać, że organizowaniem nie zajmują się także ci najgorsi. Oni również zbyt ciężko pracują. Nie mają innego wyjścia.

Nie, do takich spraw zabierają się ludzie mający dość czasu oraz skłonność do biegania i krzątaniny. I znowu trzeba uczciwie przyznać, że świat potrzebuje ludzi, którzy krzątają się i biegają. Tyle że niekoniecznie trzeba ich lubić.

Nagła cisza była znakiem, że Letycja skończyła.

- Naprawdę? Coś podobnego - powiedziała niania. - To ja jestem naturalnie utalentowana. My, Oggówny, mamy czary we krwi. Nigdy nie musiałam się z nimi męczyć. Ale Esme... Owszem, ma trochę talentu, to fakt, ale niezbyt wiele. Ona tylko każe mu pracować ciężko jak demony. A wy chcecie ją prosić, żeby przestała?

- Miałyśmy raczej nadzieję, że pani to zrobi - odparła Letycja.

Niania otworzyła usta, by rzucić jedno czy dwa przekleństwa, ale zrezygnowała.

- Wiecie co? Możecie jej to jutro powiedzieć - zaproponowała. -. A ja pójdę z wami, żeby ją przytrzymać.

 

*****

 

 

Kiedy nadeszły dróżką, babcia Weatherwax zbierała Zioła.

Codzienne zioła dla chorych albo do kuchni zwane są prostymi. Zioła babci nie były proste. Były wyrafinowane, albo i gorzej. Nie zbierało się ich z eleganckim koszykiem i parą błyszczących nożyc. Babcia używała noża. I trzymanego przed sobą krzesła. Oraz skórzanego kapelusza, rękawic i fartucha jako drugiej linii obrony.

Nawet ona nie wiedziała, skąd pochodzą niektóre Zioła. Korzonki i nasiona sprowadzano z całego świata, a może z większej jeszcze odległości. Część miała kwiaty, które odwracały się za przechodzącym, inne strzelały cierniami do przelatujących ptaków, a kilka babcia przywiązała do palików - nie po to, by się nie przewróciły, ale po to, by na drugi dzień wciąż były na miejscu.

Niania Ogg nigdy nie próbowała wyhodować żadnego zioła, którego nie można palić albo nadziać nim kurczaka. Teraz słyszała, jak babcia pomrukuje:

- No dobra, łobuzy...

- Dzień dobry, panno Weatherwax - zawołała głośno Letycja Skorek.

Babcia Weatherwax zesztywniała, bardzo ostrożnie opuściła krzesło i odwróciła się powoli.

- Pani - poprawiła.

- Wszystko jedno - zapewniła wesoło Letycja. - Mam nadzieję, że dobrze się pani czuje?

- Aż do teraz. - Babcia niemal niedostrzegalnie skinęła głową pozostałym trzem czarownicom.

Zapadła wibrująca cisza, która wzbudziła lęk niani Ogg. Babcia powinna ich przecież zaprosić na filiżankę czegoś. Tego wymaga rytuał. Trzymanie ludzi na dworze dowodziło fatalnych manier . Prawie, choć nie aż tak fatalnych, jak nazwanie starszej, niezamężnej czarownicy "panną".

- Przyszłyście w sprawie Prób - stwierdziła babcia.

Letycja niemal zemdlała.

- Tego... Skąd...

- Bo wyglądacie jak komitet. Nietrudno zgadnąć. - Babcia ściągnęła rękawice. - Zwykle nie potrzebowałyśmy komitetu. Wieści się rozchodziły i wszystkie zjawiałyśmy się gdzie trzeba. A teraz nagle ktoś wszystko organizuje... - Przez chwilę babcia wyglądała, jakby toczyła ciężką wewnętrzną bitwę, ale wreszcie dodała obojętnie: - Kociołek stoi na ogniu. Lepiej wejdźcie.

Niania odprężyła się. Może jednak istnieją zwyczaje, których nie złamie nawet babcia Weatherwax. Choćby ktoś był twoim najgorszym wrogiem, trzeba go zaprosić, podać herbatę i ciasteczka. Więcej: im gorszy wróg, tym lepsza jest zastawa i wyższa jakość ciasteczek. Później można gościom życzyć, żeby ich piekło pochłonęło, ale pod własnym dachem należy ich karmić, póki nie pękną.

Małe, ciemne oczy niani spostrzegły, że kuchenny stół wciąż jeszcze błyszczy wilgocią po niedawnym myciu.

Kiedy napełniono już filiżanki i wymieniono uprzejmości - a przynajmniej kiedy wypowiedziała je Letycja, babcia zaś przyjęła w milczeniu - samozwańcza przewodnicząca poprawiła się na krześle.

- W tym roku zainteresowanie Próbami jest duże - zaczęła. - Panno... eee... pani Weatherwax.

- To dobrze.

- Wygląda wręcz na to, że czarownictwo w Ramtopach przeżywa coś w rodzaju renesansu.

- Renesansu, tak? Coś podobnego.

- To rozsądny wybór tych młodych kobiet, droga prowadząca do władzy. Nie sądzi pani?

Wiele osób umie mówić kąśliwym tonem - niania wiedziała o tym dobrze. Ale babcia Weatherwax potrafiła też kąśliwie s ł u c h a ć. Potrafiła sprawić, by coś zabrzmiało głupio, tylko tego wysłuchując.

- Ma pani ładny kapelusz - zauważyła babcia. - Aksamit, prawda? Nie pochodzi z naszych okolic, jak się domyślam.

Letycja musnęła rondo i zaśmiała się lekko.

- To od Boggiego z Ankh-Morpork.

- Doprawdy? Kupiony w sklepie?

Niania Ogg zerknęła w kąt pokoju, gdzie na stojaku stał odrapany drewniany stożek. Przypięte do niego zwoje czarnej bawełny i wiklinowe witki tworzyły podstawę wiosennego kapelusza babci.

- Szyty u krawca - poprawiła Letycja.

- I te spinki - ciągnęła babcia. - Same półksiężyce i sylwetki kotów...

- Ty też masz broszkę w kształcie półksiężyca, prawda, Esme? - wtrąciła niania Ogg, uznawszy, że nadeszła odpowiednia chwila, by oddać strzał ostrzegawczy. Od czasu do czasu, kiedy była w kwaśnym humorze, babcia miała sporo do powiedzenia na temat biżuterii czarownic.

- To prawda, Gytho. Posiadam broszkę w kształcie półksiężyca. Taki istotnie jest jej kształt. Bardzo praktyczny kształt do spinania płaszcza, taki półksiężyc. Ale u mnie to nic nie znaczy. Zresztą, przerwałaś mi właśnie wtedy, kiedy chciałam zauważyć, jak twarzowe spinki nosi pani Skorek. Bardzo... magiczne.

Niania odwróciła głowę jak kibic na meczu tenisowym i spojrzała na Letycję. Chciała się przekonać, czy zabójcza strzała dosięgła celu. Ale Letycja się uśmiechała... Niektórzy po prostu nie potrafią zobaczyć tego, co czywiste, nawet na końcu dziesięciofuntowego młota.

- Skoro już mowa o magii... - rzekła Letycja, jak urodzona przewodnicząca zmuszając pozostałe, by przeszły do kolejnego punktu programu. - Pomyślałam, że omówimy z panią kwestię jej uczestnictwa w Próbach.

- Tak?

- Czy sądzi pani... to znaczy: czy nie sądzi pani, że to trochę nieuczciwe wobec innych, że wygrywa pani co roku?

Babcia Weatherwax spojrzała na podłogę, a potem na sufit.

- Nie - uznała w końcu. - Jestem od nich lepsza.

- Nie wydaje się pani, że odbiera to ducha innym uczestniczkom?

Znowu to badanie podłogi i sufitu...

- Nie.

- Ale startują, wiedząc, że nie zwyciężą.

- Ja też.

- Nie, pani z pewnością...

- Chcę powiedzieć, że też startuję, wiedząc, że nie zwyciężą - wyjaśniła jadowicie babcia. - A one powinny startować, wiedząc, że ja nie zwyciężę. Nic dziwnego, że przegrywają, skoro nie potrafią osiągnąć właściwego stanu umysłu.

- To gasi ich entuzjazm.

Twarz babci wyrażała szczere zdumienie.

- A co im przeszkadza walczyć o drugie miejsce?

Letycja nie dawała za wygraną.

- Mieliśmy nadzieję, że uda się nam przekonać panią, Esme, do przejścia w stan spoczynku. Mogłaby pani na przykład wygłosić krótkie, zachęcające przemówienie, wręczyć nagrodę i... i możliwe, że nawet zostać... no, jedną z sędziów.

- Będą sędziowie? Nigdy nie byli potrzebni. Wszyscy zwykle wiedzieli, kto wygrał.

- To prawda - poparła ją niania. Przypomniała sobie sceny pod koniec jednych czy drugich Prób. Kiedy wygrywała babcia Weatherwax, wszyscy o tym wiedzieli. - Szczera prawda.

- Byłby to miły gest - ciągnęła Letycja.

- Kto postanowił, że potrzebni są sędziowie? - spytała babcia.

- Tego... komitet... to znaczy... właśnie... kilka z nas się zebrało. Tylko żeby pokierować sprawami...

- Rozumiem. Flagi?

- Słucham?

- Chcecie porozwieszać takie małe chorągiewki na sznurkach? I może jeszcze ktoś będzie sprzedawał jabłka na patyku i takie rzeczy?

- Jakieś dekoracje z pewnością...

- Jasne. Tylko nie zapomnijcie o ognisku.

- Ależ oczywiście. Jeśli tylko będzie miłe i bezpieczne.

- No tak. Zgadza się. Wszystko powinno być miłe i bezpieczne.

Pani Skorek odetchnęła z ulgą.

- No cóż, widzę, że wszystko ustaliłyśmy - powiedziała.

- Doprawdy? - zdziwiła się babcia.

- Myślałam, że zgodziłyśmy się...

- Zgodziłyśmy? Rzeczywiście? - Babcia sięgnęła po pogrzebacz i gwałtownie szturchnęła palenisko. - Rozważę te sprawy.

- Nie wiem, pani Weatherwax, czy mogę być z panią szczera - rzuciła Letycja.

Pogrzebacz zamarł w powietrzu.

- Słucham.

- Zdaje pani sobie sprawę, że czasy się zmieniają. Chyba wiem, tak mi się wydaje, skąd w pani to przekonanie, że musi pani wszystkich traktować z wyższością i nieuprzejmie. Ale proszę mi wierzyć, a mówię to jako przyjaciółka, że będzie pani łatwiej, jeśli trochę pani złagodnieje i spróbuje być milsza. Jak choćby obecna tu nasza siostra Gytha.

Uśmiech niani Ogg zmienił się w kamienną maskę. Letycja zdawała się tego nie zauważać.

- Obawiają się pani chyba wszystkie czarownice na pięćdziesiąt mil stąd - mówiła dalej. - Przyznaję, że posiada pani sporo cennych umiejętności, ale czary nie polegają na tym, żeby być starą zrzędą i straszyć ludzi. Mówię to jako przyjaciółka...

- Proszę mnie znowu odwiedzić, gdyby trafiły panie w te okolice - przerwała jej babcia.

To był sygnał. Niania Ogg poderwała się nerwowo.

- Myślałam, że przedyskutujemy... - protestowała Letycja.

- Odprowadzę was do głównego traktu - obiecała niania, podnosząc czarownice z krzeseł.

- Gytho! - rzuciła ostro babcia Weatherwax, kiedy cała grupa znalazła się już za progiem.

- Tak, Esme?

- Mam nadzieję, że jeszcze do mnie zajrzysz.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin