MAGGIE OSBORNE
Północ
Tytuł oryginału
I Do, I Do, I Do
Prolog
10 września 1896 roku, Linda Vista w stanie Kalifornia
- Jeanie Jacques'u Villette, czy bierzesz obecną tu Juliette March za prawowitą małżonkę i ślubujesz...
- Ślubuję.
2 stycznia 1897 roku, Sandy Hollow w stanie Oregon
- Jeanie Jacques'u Villette, czy bierzesz obecną tu Clarę Klaus za prawowitą małżonkę i ślubujesz...
30 kwietnia 1897 roku, Seattle w stanie Washington
- Jeanie Jacques'u Villette, czy bierzesz obecną tu Zoe Wilder za prawowitą małżonkę i ślubujesz...
1
Jean Jacques Villette z pewnością przesłałby nam wiadomość, gdyby mógł. Musiało mu się przytrafić coś złego!
- Jedyne zło, które się wydarzyło, to fakt, że Jean Jacques Villette cię uwiódł, ukradł twoje pieniądze, po czym haniebnie cię porzucił! - Ciotka Kibble odłożyła robótkę na kolana i sięgnęła po wachlarz, którym odganiała roje dokuczliwych komarów. - Wie o tym każdy mieszkaniec okręgu z wyjątkiem ciebie, bo ty odpychasz od siebie tę oczywistą prawdę.
Juliette March skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o słupek ganku. Wbiła wzrok w piaszczystą drogę, która szerokim łukiem okrążała dom ciotki Kibble. Dziewięć długich „ miesięcy temu z wybiciem godziny pierwszej po południu Jean Jacques Villette odjechał tą drogą. Oczywiste więc było, że wróci o tej samej porze, pod warunkiem jednak, iż żona będzie czekała na ganku.
I jeśli nie zaniecha zwyczaju stawiania na stole jego nakrycia, a przy wieczornej toalecie nie zaniedba codziennych stu pociągnięć szczotką przez włosy.
Jean Jacques powróci, jeśli ona zawsze będzie wkładać błękitną podwiązkę, którą miała na sobie tego dnia, gdy się spotkali.
Na litość boską! Juliette znużonym ruchem przeciągnęła dłonią po czole. Od kiedyż to zaczęła uprawiać te idiotyczne rytuały? Chyba kompletnie oszalała, dzień w dzień wystając na ganku o pierwszej, ufna w działanie magii, która miała jej pomóc odzyskać męża.
- Jean Jacques nie jest uwodzicielem, lecz moim małżonkiem. Niczego nie ukradł. Pożyczyłam mu pieniądze, by go wybawić z kłopotliwej sytuacji... i wcale mnie nie opuścił! Wyjechał z zamiarem znalezienia dla nas nowego domu.
Ciotka Kibble zatrzepotała wachlarzem, aż rozwiały się nad jej czołem kasztanowo-siwe pasemka rzadkiej grzywki.
- Tak się kończą pospieszne narzeczeństwa! Wiem, że nie chcesz tego słuchać, ale musisz przyznać, że istnieją na świecie oszuści, którzy żenią się z łatwowiernymi kobietami dla ich majątku!
- Od lat mi to powtarzasz. - Juliette nie spuszczała z oczu drogi. Zza widnokręgu wyłonił się ciągnięty przez konie wóz, potem przejechało galopem dwóch jeźdźców, ale żaden nie był Jeanem Jacques'em. Dziś jeszcze nie wróci do domu.
Ciotka Kibble odłożyła wachlarz i marszcząc czoło, przeciągnęła kciukiem po równych ściegach, tworzących zarys różanego pączka na delikatnym płótnie. Haftowała elegancką poszewkę na poduszkę.
- Czy ci rozum do reszty odjęło? Villette potrafi wkraść się w łaski, bo to zawodowy oszust. Tacy umieją obracać językiem! Dotąd ci prawił gładkie słówka, aż oszalałaś na jego punkcie i ogłuchłaś na głos rozsądku.
W tym punkcie - ostatnio coraz częściej prowadziły podobne rozmowy - Juliette miała żywą ochotę wrzeszczeć, wyrywać garściami włosy z głowy i walić pięściami w jakiś łamliwy przedmiot. Lecz w takiej chwili przypływało do niej echo matczynych napomnień: „Skoro los odmówił ci piękności, musisz umieć zachować nieposzlakowane maniery damy”. Poczucie własnej wartości Juliette zależało od tego, czy uda jej się pozostać damą niezależnie od okoliczności, więc nigdy nie wpadała w złość.
Przestrzegała też innych zasad: nie rozmawiała z nieznajomymi, nie zadawała się z nieodpowiednimi ludźmi. Poruszała się spokojnie, stąpała statecznie i z gracją. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, że podnosi głos, wygłasza nieskromne poglądy czy upiera się przy swoim zdaniu. Zawsze pamiętała o dobroci wobec tych, którym los poskąpił fortuny, i przedkładała zachcianki i wygodę drugich nad swoje potrzeby. Tak postępując, uważała się za damę doskonałą, którą powinny naśladować pozostałe mieszkanki Linda Vista.
Posłuszna tradycji obowiązującej dobrze urodzonych, całe życie spędziła, czyniąc tak, jak nakazuje obowiązek. Dusiła w zarodku każdy samolubny impuls, podpowiadający, by zrobiła nie to, co trzeba, lecz to, na co ma ochotę. Gdy jej własne życzenia kłóciły się z obowiązującymi regułami, odsuwała je na bok i postępowała wedle zasad dobrego wychowania. Tylko raz przymknęła na nie oczy i poszła za głosem serca - i nie pożałowała swojej decyzji zamążpójścia! Kiedy Jean Jacques otoczył ręką jej kibić i popatrzył głęboko w oczy, wszelkie powinności i zasady rozpływały się jak strzępy porannej mgły w promieniach słońca.
- Nigdy, przenigdy nie spodziewałam się, że właśnie ty dasz sobie zamącić w głowie słodkim pochlebstwom podejrzanego typka, a tym bardziej zgodzisz się na małżeństwo z kimś takim!
Juliette machnięciem dłoni odpędziła dokuczliwego komara. Powietrze tego letniego dnia stało wokół nich nieruchome, drgające od upału, choć zazwyczaj ze stoków gór Klamath spływała rześka oceaniczna bryza i rozpędzała duchotę południa.
- Czy tak trudno uwierzyć, że jakiś mężczyzna mógł mnie pokochać? - Przekręciła na palcu ślubną obrączkę, która należała kiedyś do babki i matki Jeana Jacques'a. Nie dawałby jej przecież tak cennej sercu pamiątki, gdyby nie zamierzał do niej wrócić.
- Och, Juliette! - Oczy ciotki Kibble zasnuły się troską. -Masz wiele wspaniałych cnót... ale nie znałaś pana Villette'a dostatecznie długo, by i on mógł się z nimi zapoznać. Pośpiech, z jakim dążył do ołtarza, musiał więc mieć inne przyczyny niż szlachetna miłość.
Uwagi Juliette nie umknęło, że ciotka nie starała się wymienić owych licznych domniemanych cnót. Jej słowa, zamiast pocieszyć, tym boleśniej dały odczuć, że każdy mężczyzna, dążący do szybkiego ożenku, miałby na oku jedynie jej pokaźną schedę!
Mimo uporu, z jakim Juliette broniła czystych intencji męża, powtarzające się oskarżenia ciotki zaczynały podkopywać wiarę młodej mężatki. Czyżby Jean Jacques naprawdę mógł kierować się chciwością i bardziej interesować jej pieniędzmi niż osobą? Czyżby była ofiarą, a nie aniołem, jak ją nazywał?
Wątpliwości dręczyły ją przez resztę popołudnia. Ostatnio coraz częściej popadała w zwątpienie i wyrzucała sobie, że ulega głupim rytuałom w nadziei, że sprowadzą do niej męża. Równie niedorzeczne było to, iż każdą minutę wypełniały rozmyślania o razem spędzonych chwilach.
Ale Jean Jacques nie mógł wiedzieć ojej schedzie! Kiedy zderzyli się w drzwiach urzędu pocztowego, przebywał w Linda Vista zaledwie od dwóch dni. Spotkanie było więc trafem, nie wynikiem chłodnej kalkulacji.
Owszem, przyznawała, że mógł się czegoś dowiedzieć o najbogatszej starej pannie z osady - ale w jaki sposób? Mógł kręcić się koło urzędu, czekając na jej wyjście, jak uparcie twierdziła ciotka Kibble, lecz Juliette nie miała ustalonej pory na odbiór poczty. Co więcej, poczmistrz Albertson zauważyłby osobnika, który czaiłby się przez dłuższy czas przy drzwiach, i kazałby mu się niezwłocznie oddalić.
A więc nie mogło chodzić o pieniądze.
Jean Jacques utrzymywał, że zakochał się od pierwszego wejrzenia po pamiętnym zderzeniu w drzwiach. Juliette wierzyła mu. Sama pamiętała, że gdy podniosła wzrok, spostrzegła w jego oczach wyraz, jakiego nie widziała wcześniej u żadnego mężczyzny. Jego twarz zdradzała oszołomienie i zauroczenie. Ciemne oczy błyszczały pożądaniem i... - czy ośmieli się wypowiedzieć to słowo? - miłością. Jakkolwiek byłoby to zdumiewające, on już wtedy ją kochał!
Musiała trwać w wierze, że to była miłość od pierwszego wejrzenia, jak twierdził Jean Jacques. Gdyby odrzuciła tę wersję, pozostałoby jej jedynie przyjąć do wiadomości, że manipulowano nią i wystrychnięto na dudka, że uwierzywszy w kłamliwe oświadczyny, dała się wykorzystać.
Uczesała się do kolacji i zaczęła bacznie studiować w lustrze toaletki swoją bladą twarz.
Jean Jacques szeptał Juliette na ucho, że szarość jej oczu przywodzi mu na myśl blask starego srebra. Jego zachwyty sprawiały, że czuła się naprawdę ładna. Wpatrzona w lustrzane odbicie, wspominała piękno, jakim zakwitła w promieniach admiracji ukochanego.
W krótkim okresie małżeńskiego pożycia uśmiech zagościł na stałe na poróżowiałych od pocałunków wargach. Jean Jacques potrafił ją rozśmieszyć, drażnił się z nią, jakby nie była damą, drwił z ograniczeń, które dyktowały jej dotychczasowy styl życia. Dzięki niemu w łóżku pozbyła się wszelkiej skromności i odrzuciła zahamowania; co więcej, udało mu się ją przekonać, iż te zasady nigdy nie miały znaczenia. Och, w małżeńskim łożu nie była damą!
Poczuła na karku gorąco i przycisnęła dłonie do rozpalonych policzków. Niemożliwe, by chodziło mu tylko o pieniądze!
W czasie kolacji ciotka podjęła przerwaną wcześniej rozmowę:
- Jak długo jeszcze zamierzasz trwać w płonnej wierze, że pan Villette powróci, rok, pięć lat? Przez resztę życia?
Juliette położyła dłonie na kolanach; obracała na palcu ślubny pierścionek.
- Może ktoś zdzielił go w głowę...? Czytałam kiedyś taką książkę. Kiedy tamten mężczyzna się ocknął, nie pamiętał nic o swojej ukochanej.
- W prawdziwym świecie amnezja nie zdarza się często, moja droga. Głęboko wątpię, by pan Villette przepuszczał twoje pieniądze, nie zdając sobie sprawy, jak wszedł w ich posiadanie.
- Ale tak mogło się zdarzyć! - upierała się żarliwie Juliette, pochylona do przodu w zapale perswazji.
- To oszust, który specjalizuje się w wykorzystywaniu ludzkiego zaufania. Tylko tak można wyjaśnić jego zniknięcie i brak wiadomości... - Ciotka Kibble urwała, czekając, aż służący Howard poda kawę i opuści jadalnię. - Cóż, dla dobra sprawy rozważmy trzy różne możliwości. Pierwsza: pan Villette nie żyje. Druga: błąka się po świecie pogrążony w amnezji. Trzecia: porzucił cię i teraz uwodzi kolejną ofiarę. – Wrzuciła do kawy kostkę cukru. - Jaka jest twoja sytuacja w każdym z tych przypadków?
- Nie wiem - szepnęła Juliette i załamała żałośnie dłonie. Ciotka Kibble odchyliła się w krześle.
- Nie zaprzeczysz, że niewiele wiesz o tym człowieku!
- Ależ wiem ! Jest Francuzem, ale j ego rodzina już od dwóch pokoleń mieszka w Ameryce. - Kiedy wyszeptał jej imię, miękki akcent zamienił zwyczajne słowo w wyszukaną czułość. - Nie ma żyjących krewnych. Odniósł poważne sukcesy w interesach, ma firmę importowo-eksportową.
Wyraziste brwi ciotki Kibble zawędrowały aż do połowy czoła. Juliette, widząc to, machnęła z rozdrażnieniem ręką.
- Obecnie - ciągnęła - lwią część kapitału zainwestował w towar, mówię ci przecież! Tak się prowadzi podobne interesy.
- Naprawdę?
Młoda kobieta zignorowała sceptyczny grymas ciotki.
- Jean Jacques jest właścicielem dwóch spółek handlowych, jednej w San Francisco, drugiej w Seattle. Uważał, że powinniśmy poszukać domu w Oregonie, gdyż wtedy mieszkalibyśmy w połowie drogi między siedzibami firm.
- A jak ty przyjęłaś tę decyzję? O ile wiem, nigdy dotąd nie wytknęłaś nosa poza granice okręgu. Ale na jego skinięcie byłaś gotowa spakować manatki i wyprowadzić się do Oregonu? Naprawdę mnie zadziwiasz!
Na myśl, że ma opuścić rodzinne strony i wszystko, co znajome, Juliette zalała fala przerażenia. Jean Jacques musiał użyć całej siły perswazji, by przemóc jej opory, lecz daru przekonywania mu nie brakowało.
- Kochanie, za opłotkami rozciąga się wspaniały świat, a ty nie masz o nim pojęcia! - mówił. - Nie brnęłaś w piasku plaży, czując ziarenka przesypujące się między palcami stóp. Nie posmakowałaś palącej słodyczy śnieżnych płatków na języku. Nie wsłuchiwałaś się w zgiełkliwe bicie serca wielkiego miasta, nie podróżowałaś tramwajem. - Położył Juliette dłonie na ramionach i wpatrzył się w jej oczy. - Chcę, byś zakosztowała tych przeżyć, i nie tylko tych! Świat zmieni cię w sposób, jakiego nie możesz sobie wyobrazić.
Zamierzał rozpocząć dzieło przemiany, wznosząc majestatyczny dom z widokiem na ocean. Doszła do wniosku, że rzeczywiście czas opuścić ciotkę Kibble. Kobieta powinna być gospodynią na własnych włościach, a każda para potrzebuje odrobiny intymności. Wejście w nowy związek oznacza nowy początek. Jacques'owi trudno byłoby zarządzać interesami z małej mieściny, jaką jest Linda Vista...
Stopniowo ciężar kolejnych argumentów pokonywał jej wahania. Zgodziła się na rezydencję na skalistym brzegu oceanu w stanie Oregon. Wreszcie wypisała czek bankowy -on uparcie twierdził, że to pożyczka - a potem odjechał.
- Przeprowadzka do Oregonu nie będzie łatwa - przyznała z trudem. Jean Jacques przemógł jej wahania, ale nie rozwiał lęków przed podróżą i obawy przed nieznanym. Nawet jemu nie udało się zamienić wrodzonej trwożliwości Juliette w śmiałość.
- Czy muszę ci przypominać, że żaden z tak zwanych faktów, dotyczących tego mężczyzny, nie znalazł jak dotychczas potwierdzenia? - ciągnęła ciotka. - Masz wyłącznie jego słowo, że jest bogatym biznesmenem, którego majątek został przejściowo, jak się wyraziłaś, zainwestowany w towar. Mógł to wszystko zmyślić.
Juliette nie uwierzyła. Tak czy inaczej znała najważniejszą prawdę: Jean Jacques cenił sobie każdą chwilę życia, rozkoszował się każdym nowym dniem, jakby miał być jego ostatnim - i najlepszym. Nigdy przedtem nie poznała kogoś, kto umiał się cieszyć drobiazgami. Wyśpiewywał rapsodie o promyczkach słońca w jej włosach, a widok uszu Juliette przywodził mu na myśl miłosne poematy. Potrafił je recytować w dwóch językach, a przed snem lubił sobie poczytać. Przekomarzał się z nią i żartobliwie wytykał przywiązanie do etykiety, ale nie miała mu tego za złe.
Noc poślubna była najlepszym dowodem jego cierpliwości i czułości. W ciągu tygodni, które po niej nastąpiły, wciąż na nowo przekonywała się, że altruistycznie stawia jej przyjemność przed własnymi zachciankami. A najważniejsze było to, że przy nim czuła się kochana i ceniona, ładna i interesująca, godna pożądania i zapomniała o tym, że ma już dwadzieścia dziewięć lat. Tylko te prawdy się liczyły! Za nic miała stan jego konta ani urodzenie, nawet gdyby miały nie spełniać wysokich wymagań, które skazały Juliette na los starej panny.
- Tak bym chciała, żeby już wrócił.
- On nigdy nie wróci, złotko. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym wcześniej dojdziesz do siebie.
Przecież nie mogła żyć tak, jakby nigdy nie miała męża. Musiała coś przedsięwziąć! To czekanie doprowadzi ją do obłędu.
- Czas wszcząć postępowanie rozwodowe - oświadczyła ciotka Kibble, dolewając kawy. - Od tygodni ci to doradzam.
Juliette zaczerpnęła tchu i wyprostowała plecy, by lepiej stawić czoło doradczyni.
- Porządni ludzie się nie rozwodzą... - Urwała i zebrała odwagę, by głośno poinformować ciotkę o decyzji, która dojrzewała w niej od jakiegoś czasu. - Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, i doszłam do wniosku, że jedynym właściwym wyjściem będzie wyruszenie na poszukiwanie Jeana Jacques'a. Być może przesłał mi wezwanie, ale poczta zgubiła jego list? Może ciężko ranny leży gdzieś na szpitalnym barłogu i zastanawia się, czemu nie przyjeżdżam?
Ciotka Kibble otworzyła szeroko usta i zagapiła się na swoją podopieczną.
- Powiadasz, że wybierzesz się w podróż do Oregonu? Juliette zadrżała na dźwięk słowa „podróż” i wizję zmian,
które taka decyzja musiała za sobą pociągnąć. Nie lubiła nowych doświadczeń.
- Obiorę trasę, jaką najprawdopodobniej podróżował mój mąż. Jeśli w ten sposób zajadę aż do Oregonu, pewnie było mi przeznaczone tam dojechać i pozostać... - Samo mówienie o zamierzonej wyprawie i porzuceniu znajomego świata przyprawiało ją o mdłości.
Ciotka Kibble milczała przez chwilę.
- Nie mogę się zgodzić na takie szaleństwo! - oświadczyła wreszcie. - Twoja matka oponowałaby stanowczo, gdyby jeszcze żyła.
- Z całym szacunkiem, ciociu, nie potrzebuję twego zezwolenia, by pojechać na poszukiwanie męża. - To była najodważniejsza odpowiedź, na jaką Juliette kiedykolwiek zdobyła się wobec ciotki, pomijając powiadomienie o małżeństwie Z Jeanem Jacques'em.
- Będziesz potrzebowała towarzyszki, a ja jestem za stara, żeby się wałęsać po bezdrożach, goniąc za przywidzeniami -oświadczyła starsza pani. - Nawet mnie nie namawiaj.
Juliette spodziewała się tego. Zebrała całą odwagę.
- Nie mogę tu zostać i nic nie robić tylko dlatego, że nie znalazłam towarzyszki podróży. Jeśli będzie to konieczne, sama wyruszę na poszukiwanie męża. - Cała kurczyła się w środku na myśl o takiej śmiałości, ale nie miała wyboru. Musiała się dowiedzieć, co się przydarzyło Jeanowi Jacques'owi!
Ciotka Kibble sapnęła ze zgrozą i zakryła usta dłonią.
- Popełniasz straszliwy błąd, Juliette! Czy niedawne wydarzenia nie nauczyły cię, jak niedobrze jest słuchać głosu serca, zamiast kierować się słusznymi zasadami?
Nie zdoła unieść ciężaru niepewności! Codziennie o pierwszej stawała na ganku i czuła, że stopniowo popada w obłęd. A słowa dawno nieżyjącej matki... Przez długie tygodnie dogłębnie rozważała tę kwestię. Przyzwoita kobieta nie ugania się za mężczyzną nawet gdyby chodziło o męża. Juliette wiedziała, że matka poradziłaby jej trzymać głowę wysoko i żyć do końca swych dni, udając, że mąż może wrócić lada dzień. Tak też postępowała przez ostatnie dziewięć miesięcy, ale dłużej już nie wytrzyma. W sercu narastała potrzeba wyjaśnienia, co zaszło, dając jej odwagę, by odrzucić zasady dobrego wychowania i wyruszyć w samotną podróż.
Ach, litościwe nieba! Świat za opłotkami Linda Vista był obcy, zaludniony ludźmi, którzy ani nie znali, ani nie dbali o Juliette March - sama myśl o tym napełniała ją przerażeniem. Nikt tam nie wie, że jej haft zdobył pierwszą nagrodę i błękitną wstęgę na ostatnim kiermaszu z okazji Czwartego Lipca -Dnia Niepodległości. Ani o tym, że wybrano ją by niosła jeden z czterech rogów odświętnego baldachimu w paradzie w Dniu Założycieli. Nikogo nie obchodziło, że utrzymywała groby rodziców w nienagannym porządku, wyrywając każde źdźbło chwastów, i że każdej niedzieli posłusznie wrzucała ćwierć dolara do skarbonki na biednych.
Wyrusza między obcych. Wszystko, co było, przestanie się liczyć. Skąd będzie czerpała wiedzę o sobie, gdy nikt z otaczających ją ludzi nie będzie nic wiedział?
Z okazji odjazdu podopiecznej ciotka Kibble włożyła najlepszą z popołudniowych sukni i upudrowała nos. Juliette musnęła palcami, obleczonymi w rękawiczkę, policzek starszej pani, która zawzięcie układała fałdy podróżnego kostiumu młodej kobiety, poprawiała kołnierz, prostowała kapelusik i skubała urojone nitki na rękawie.
- Dziękuję, że mnie przygarnęłaś - powiedziała Juliette. Ciotka wyratowała Juliette podczas epidemii żółtej febry, która zabrała dziewczynie oboje rodziców.
- Mówisz tak, jak gdybyś miała nigdy nie wrócić!
- Sama nie wiem czemu. - Ręce Juliette trzęsły się ze zdenerwowania. Gdy odnajdzie Jeana Jacques'a, bez chwili zwłoki zabierze go z powrotem do domu i postara się sama użyć wszelkich mocy perswazji, by go nakłonić do pozostania na dobre w Linda Vista.
- Wiesz, czemu nie jadę z tobą. Chodzi o zasady. - Ciotka Kibble wzięła głęboki oddech. - To do ciebie w ogóle niepodobne. Czemu nie wyślesz kogoś innego na poszukiwania?
Juliette nie mogłaby zaufać nikomu; obawiała się, że w razie odkrycia najgorszego ten ktoś nie utrzymałby sekretu. Miała swoją dumę i w ostateczności umiałaby o nią zadbać. Co prawda ani przez chwilę nie wierzyła, by Jean Jacques rzeczywiście ją porzucił, ale na wszelki wypadek...
Lepiej w każdym razie będzie, jeśli sama go odszuka.
Ciotka Kibble przytknęła do oczu chusteczkę.
- Jeszcze nie jest za późno, by zmienić zdanie. - Strzeliła oczami w kierunku woźnicy czekającego u schodków powozu.
- Muszę to zrobić - nalegała jej podopieczna.
- Nawet nie wiesz, dokąd jechać!
- Mniej więcej się orientuję. - Juliette przeglądała mapy i wytyczyła szlak, którym powinien podążać Jean Jacques. Nie wspominał trasy kolejowej Northern Pacific, postanowiła więc zrezygnować z podróży pociągiem. Napomykał natomiast kilkakrotnie o zapierających dech w piersi widokach na bezkresne morze. Podąży więc wzdłuż brzegu oceanu. Obrała tę trasę, kierując się wyłącznie przec...
urszula.koziel