466. Gerard Cindy - Rodzinny krag.doc

(446 KB) Pobierz

CINDY GERARD

 

 

 

Rodzinny Krąg

 

 

 

 

In His Loving Arms

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Krzysztof Puławski


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

„Był moim prawdziwym bratem, chociaż nie łączyły nas więzy krwi. Teraz, kiedy odszedł, mogę za nim tylko tęsknić”.

(Fragment z pamiętnika Marka Remingtona)

 

Dom brata znajdował się na szczycie wzgórza. Teraz została w nim tylko samotna wdowa. Mark Remington siedział w swoim samochodzie i wpatrywał się w ciemność, żałując, że nie jest gdzie indziej.

Silnik vipera wciąż pracował, ale Mark nie zwracał na to uwagi. W uszach dźwięczała mu prośba Grace McKenzie, zaniepokojonej zachowaniem córki: „Coś jest nie tak, Mark. Wiem, że jest w żałobie, ale powinna pozwolić sobie pomóc. Musi z nami porozmawiać... Zajrzyj do niej. Wiem, że byliście przyjaciółmi, więc może przed tobą się otworzy”.

Mark zastanawiał się, jak postąpić. Nie widział Lauren od pogrzebu, który odbył się trzy miesiące temu. Unikał jej świadomie. Jednak teraz, po spotkaniu z matką dziewczyny, postanowił sprawdzić, co się dzieje z młodą wdową, a potem... raz jeszcze zniknąć z jej życia.

Gdy w słabo oświetlonym oknie ujrzał kobiecą sylwetkę, zacisnął mocniej ręce na kierownicy. Ciemność onieśmielała go, a wspomnienia otaczały niczym duchy. Westchnął ciężko i zagłębił się w fotelu kierowcy.

Spojrzał na zegarek, znajdujący się na tablicy rozdzielczej. Dochodziła trzecia nad ranem. Wyjechał z Sunrise Ranch trochę po północy, tak więc podróż do San Francisco zajęła mu niecałe trzy godziny. Wiedział, że robi rzecz głupią, ale nie mógł się oprzeć nagłemu impulsowi.

Mark pomyślał, że zawsze podejmował decyzje pod wpływem chwili. Pani McKenzie zadzwoniła po dziesiątej, a on po dwóch godzinach wyruszył w drogę. Grace spytała go tylko, jak się miewa, i pewnie nawet nie słuchała odpowiedzi, bo od razu przeszła do sedna sprawy. Chodziło o to, żeby spotkał się z jej córką.

Otworzył okno w samochodzie i odetchnął ciepłym, lipcowym powietrzem. Grace nie wiedziała jednego. Tego, że Lauren nie będzie chciała z nim rozmawiać. A i on wcale nie miał ochoty na tę rozmowę. Jednak przyjechał tu, zaniepokojony stanem Lauren.

Przez chwilę chciał zawrócić i odjechać. W końcu to zawsze wychodziło mu najlepiej – ucieczki. Ratował w ten sposób resztki swojej godności.

Puścił kierownicę, czując nagły ból w piersi. Jego brata pochowano trzy miesiące temu, w kwietniu. Kiedy Nate odszedł, Mark postanowił unikać Lauren, jednak teraz przyjechał tu, kierując się poczuciem obowiązku. Jak słusznie zauważyła Grace, należał przecież do rodziny.

Mark uśmiechnął się do swoich myśli. Przypomniał sobie dwie szklaneczki whiskey, które wypił przed wyjazdem. Tyle potrzebował, by zdecydować się na tę eskapadę. Tylko – co dalej? Nie może tu przesiedzieć całej nocy, myśląc o Nacie i Lauren. Musi coś zrobić!

Ta myśl sprawiła, że zdjął ręce z kierownicy i wyłączył silnik, a następnie wytarł dłonie w spodnie i wciągnął głęboko powietrze. Przydałaby się jeszcze jedna whiskey.

– Tak, prawdziwy ze mnie bohater – mruknął pod nosem, przypominając sobie to, co kiedyś napisali o nim w jednej z gazet motoryzacyjnych.

Nazwali go tam „pogromcą szos”, na którym nie robi wrażenia nawet największa prędkość. No i co z tego, skoro boi się zwykłego spotkania?

No, może nie tak zupełnie zwykłego...

Mark westchnął raz jeszcze, a następnie zaczął wysiadać z samochodu. Kiedy był już na zewnątrz, poczuł się zupełnie bezbronny i przez chwilę chciał znów wskoczyć do auta. Jednak włożył tylko ręce do kieszeni i ruszył podjazdem w górę.

Chodziło przecież o dobro Lauren.


ROZDZIAŁ DRUGI

 

„Sam nie wiem, czego się spodziewałem, ale z pewnością nie tego, że będzie aż tak załamana. I nie tego, że wciąż tak mi na niej zależy”.

(Fragment z pamiętnika Marka Remingtona)

 

Dzwonek przy drzwiach odezwał się po raz drugi. Lauren spojrzała na zegarek. Była punkt trzecia. Poczuła się winna. To dobrze, że rodzice tak się o nią troszczyli, ale mogliby choć raz dać jej spokój.

Po wczorajszej rozmowie z matką Lauren spodziewała się wizyty rodziców, nie sądziła jednak, że tak szybko zdecydują się na wyjazd z Los Angeles. Musieli więc poczuć się naprawdę zaniepokojeni.

Lauren próbowała przypomnieć sobie rozmowę, jaką wówczas odbyła:

– Kochanie, nie możesz zamykać się w domu i z nikim się nie widywać – mówiła mama. – Pozwól jakoś sobie pomóc.

– Nic mi nie jest, mamo. Po prostu potrzebuję trochę czasu.

– Czasu, czasu! Od... pogrzebu minęły już trzy miesiące!

Wiem, że jest ci ciężko, ale nam też nie jest lekko, kiedy widzimy, co się z tobą dzieje.

– Przecież nie dzieje się nic złego – starała się przekonać matkę.

Ta rozmowa trwała całe dwadzieścia minut, przy czym obie strony w kółko powtarzały te same argumenty. Lauren wiedziała, że nie przekonała rodziców, jednak nie chciała im powiedzieć prawdy. Po śmierci męża znalazła się nagle w otchłani rozpaczy i miała problemy, żeby się z niej wydostać. Musiała to jednak zrobić sama, bez niczyjej pomocy.

Dzwonek zadzwonił po raz trzeci. Lauren poprawiła włosy i spróbowała przywołać uśmiech na twarz. Wiedziała, że jest wychudzona i że nie wygląda najlepiej. Chciała jednak zrobić na rodzicach w miarę dobre wrażenie.

Kiedy wstała z sofy, lekko się zachwiała. Była zmęczona. Przez ostatnie trzy miesiące musiała się zmagać nie tylko z bólem po stracie męża, ale również z nowymi problemami, które wraz z upływem czasu stawały się coraz bardziej palące.

Poprawiła szlafrok i podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, aż cofnęła się do wnętrza.

– Cześć, Lauren.

Musiała zebrać wszystkie siły, aby utrzymać się na nogach. To nie byli rodzice. Za drzwiami stał Mark Remington! Rumieniec na moment powrócił na jej twarz. Lauren poczuła, że nagle zrobiło jej się gorąco.

Ostatnio widzieli się trzy miesiące temu i Mark niewiele się zmienił od tego czasu. Tyle że na brodzie i policzkach miał lekki zarost, a jego niebieskie oczy zdradzały, że też jest zmęczony i niewyspany. Wokół niego unosił się delikatny zapach wody kolońskiej, której nazwy nie znała, a która zawsze kojarzyła jej się z Markiem.

Gość wciąż stał na progu, trzymając dłonie w kieszeniach dżinsów.

Lauren nie spodziewała się, że widok Marka tak na nią podziała. Parę razy musiała sobie powtórzyć w myśli, że Mark nic już dla niej nie znaczy i że wybrała inną drogę życia, a i tak efekt był oszałamiający.

– Co tutaj robisz? – spytała nieufnie.

Przyglądał jej się przez dłuższy czas. Widziała, że niechęć walczy w nim ze współczuciem.

– Fatalnie wyglądasz, Lauren – powiedział w końcu. Jego głos przywodził na myśl tak wiele miłych chwil. Był głęboki i ciepły jak kiedyś.

– Przyjechałeś, żeby mi prawić komplementy, co? – warknęła i sięgnęła do klamki, żeby zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.

Nagle poczuła wstyd z powodu swojego zachowania. Nie chciała, żeby Mark o tym wiedział. On jednak był szybszy. Przytrzymał drzwi, a następnie otworzył je bez większych trudności. Nie miała siły, żeby się z nim mocować.

– Proponuję zawieszenie broni na dzisiejszą noc – powiedział, wchodząc do środka.

Na chwilę zatrzymał się w przedpokoju, żeby zdjąć swoją skórzaną kurtkę. Tę samą, którą pamiętała z setek zdjęć w różnego rodzaju magazynach. Jego wielbiciele wciąż ją pamiętali, nawet dwa lata po tym, jak z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnował z kariery sportowej. A przecież wróżono mu wspaniałą przyszłość. Miał się stać pogromcą i następcą takich sław, jak Andretti i Earnhart.

Jednak Mark zawsze z czegoś rezygnował i wciąż przed czymś uciekał. Tak właśnie postąpił siedem lat temu.

Lauren spojrzała na niego z niechęcią i nagle, na widok wyrazu jego twarzy, poczuła ukłucie w sercu. Wiele lat temu kochała się w chłopaku, który w trudnych chwilach robił taką samą minę. Początkowo nabierała się na tę grę, lecz potem zrozumiała, że chodziło o to, by zamaskować kompletną bezradność.

Ale chłopak dorósł i stał się mężczyzną. Nauczył się lepiej maskować. Poznał wielki świat.

Lauren przypomniała sobie artykuły, które o nim czytała. Mark stał się „buntownikiem bez powodu”, nowym wcieleniem Jamesa Deana. Uwielbiali go nie tylko kibice, lecz również kobiety, które nie miały zielonego pojęcia o sporcie samochodowym. A Mark zachowywał się tak, jakby lekceważył wszystkich i wszystko: ludzi, pieniądze, trofea... Balansował na krawędzi życia i śmierci, jakby nie zależało mu na tym, by następnego dnia znów ujrzeć słońce. Jego wyczyny stały się legendarne i nikt nawet nie próbował ich powtórzyć.

Tak, wszyscy go uwielbiali. Wszyscy – poza Lauren.

Przypomniała sobie noc sprzed siedmiu lat, o której przez cały ten czas chciała zapomnieć. Być może to, co się wówczas stało, sama sprowokowała, jednak wiedziała, że to Mark był wszystkiemu winien. Znienawidziła go również za to, że wciąż się wymykał, gnany nieodgadnioną potrzebą ucieczki, a także za to, że przez tych siedem lat rzucał cień na jej spokojne, szczęśliwe małżeństwo. Miała takie wrażenie, jakby ciągle stał między nią a Nate’em.

A teraz Mark patrzył na nią, starając się coś wyczytać z jej twarzy. I chyba to, co zobaczył, niezbyt go zachwyciło. Ale czy mógł oczekiwać czegoś innego?

– Masz coś do picia? – spytał.

Lauren lekko się uśmiechnęła. No cóż, właśnie takiego pytania mogła się spodziewać.

– Muszę cię rozczarować, ale nie mam niczego mocniejszego – odparła.

Pokręcił głową, jakby nie chcąc przyjąć tego do wiadomości, a następnie zajrzał do salonu i natychmiast skierował się w stronę barku.

– Zaraz sprawdzimy – mruknął.

Zupełnie nie pasował do mieszkania w stylu wiktoriańskim, które Lauren i Nate przez lata pieczołowicie urządzali. Mark nie był ani ciepły, ani romantyczny.

– Napijesz się ze mną? – spytał, sięgając po flaszkę brandy ukrytą za innymi butelkami.

Lauren potrząsnęła głową.

– Daj spokój – mruknął. – Brandy na pewno świetnie ci zrobi. Trochę się wyluzujesz.

Lauren zawiązała mocniej pasek od szlafroka i usiadła sztywno na sofie.

– Powiedz od razu, po co przyszedłeś, i wyjdź – rzekła ostro, patrząc na niego z niechęcią.

Mark wziął kieliszek, nalał sobie sporo złocistego płynu, który następnie obejrzał przy świetle lampy.

– Nieźle wygląda – stwierdził i wypił pierwszy łyk. – Tak się pogrążyłaś w żałobie, że nie widzisz cierpienia innych – dodał po chwili.

Lauren nie spodziewała się ataku. W każdym razie nie z jego strony. Teraz znowu, podobnie jak po rozmowie z matką, poczuła się winna.

– Czy nie przyszło ci do głowy, że nie tylko ty kochałaś Nate’a? – ciągnął Mark.

Spodziewała się sarkazmu, a nie bólu, który nagle pojawił się w jego głosie. Nie sądziła, że Mark będzie chciał z nią rozmawiać szczerze. Przecież zawsze grał, zawsze się przed czymś ukrywał.

– Nie rozumiesz mojej sytuacji – zaczęła słabym głosem. – Śmierć Nate’a to dla mnie coś... coś strasznego.

Spojrzał na nią swoimi jak zwykle zimnymi niczym kawałki lodu oczami. Lecz o dziwo, tym razem pojawił się w nich ból.

– Chcesz powiedzieć, że to ja powinienem zginąć – raczej stwierdził, niż spytał.

Powinna zaprzeczyć, zwłaszcza że nigdy tak nie myślała, jednak przepełniający ją żal nie pozwolił jej mówić. Zapadła dręcząca cisza. Mark spojrzał nerwowo na kieliszek i wypił całą jego zawartość.

Lauren patrzyła na niepewną minę gościa. Mogła niemal czytać w jego myślach: „To ja zawsze żyłem na krawędzi. To ja powinienem zginąć. Nate nigdy nawet nie dostał mandatu za przekroczenie szybkości. I nagle trzeba było trafu, że nadział się na tego pijanego kierowcę”.

Poczucie winy stało się jeszcze bardziej dojmujące. Lauren zrozumiała, że oboje stracili Nate’a. Jednak nie to było najgorsze. Nagle zrozumiała, że Mark wciąż budzi w niej żywe uczucia. Niechęć, tak, ale i coś jeszcze... czego jednak lepiej nie nazywać.

Postanowiła nie poddawać się tym emocjom. Zdecydowała też, że nie powie Markowi o problemie, który coraz bardziej ją nurtował.

Mark spojrzał na pusty kieliszek, który trzymał w ręce, jakby zastanawiając się, co z nim zrobić, a następnie odstawił go na stolik. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. W ciszy oboje słyszeli tykanie zegara.

– Dzwoniła do mnie twoja mama – oznajmił w końcu Mark, obracając się w stronę Lauren.

Skuliła ramiona.

– Nie powinna cię niepokoić, przykro mi. Mark niecierpliwie machnął ręką.

– Mówiła, że wszyscy się o ciebie martwią.

– I przysłała ciebie, żebyś się mną zajął – stwierdziła Lauren, a następnie zaśmiała się sucho i nieprzyjemnie. – To tak, jakby wysłać lisa, żeby pilnował kurnika.

Mark również lekko się uśmiechnął.

– Widocznie nie czytywała magazynów dla kobiet – powiedział. – Zresztą zawsze uważała mnie za bohatera, pamiętasz?

Na to wspomnienie Lauren zrobiło się cieplej na sercu.

– Mhm, od kiedy uratowałeś jej kota – potwierdziła. – Sama nie wiem, jak udało ci się ściągnąć tego dzikusa z drzewa.

Mark skłonił jej się z galanterią.

– Po prostu wykazałem się sprytem i odwagą. Jak zawsze. – Spojrzał na nią poważniej. – Co się dzieje, Lauren? Twoja mama mówi, że głodujesz, co zresztą widać, a zdaje się też, że przestałaś sypiać. Wyglądasz jak duch!

W odpowiedzi potrząsnęła gniewnie głową.

– Sama nie wiem, jak ci się udało oczarować tyle kobiet! Chyba nie prawiłeś im takich komplementów, co?

I jak to się działo, że jej własne serce biło w jego obecności szybciej?!

– Nie mówimy w tej chwili o moich kobietach – odparował Mark. – Chcę wiedzieć, co się dzieje, Lauren? Co ty ze sobą wyprawiasz?!

Zaczął chodzić po salonie, zerkając co jakiś czas w jej stronę, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź.

– To nie twoja sprawa!

Tak, to była wyłącznie jej sprawa. Musi jakoś pogodzić się z tym, co się stało, a także dojść ze sobą do ładu. Nate zostawił ją z problemem, z którym musi się sama uporać. A już z całą pewnością nie potrzebuje pomocy Marka.

Zatrzymał się przed nią i lekko dotknął jej ramienia.

– Nate nie żyje – powiedział po prostu.

Lauren skurczyła się jeszcze bardziej, myśląc o tym, że od trzech miesięcy stara się pogodzić z tym faktem.

Przypomniała sobie wieczór, kiedy czekała na Nate’a, lecz zamiast niego zjawiło się dwóch policjantów. Najpierw nie potrafiła uwierzyć, a potem zapadła w głęboką rozpacz.

Wstała i mijając Marka, przeszła na drżących nogach do barku. Chciała sięgnąć po butelkę, lecz fala mdłości sprawiła, że chwyciła się tylko za krawędź mebla. Usłyszała jeszcze, że Mark o coś ją pyta.

– Nic mi nie jest – szepnęła, z trudem rozchylając wargi.

Nie upadła. Mark schwycił ją i objął mocno. Znowu poczuła zapach jego wody kolońskiej, który docierał do niej jakby z zaświatów. Pomyślała, że najchętniej straciłaby przytomność i nie odpowiadała na żadne pytania.

– Pu... puszczaj – jęknęła.

– Nie puszczę, dopóki nie dojdziesz do siebie. Lauren z trudem złapała powietrze.

– Puszczaj! Zaraz będę wy... wymiotować! Natychmiast wziął ją na ręce i ruszył w głąb domu, szukając toalety.

– Tu, tu! Na prawo! – wyjaśniła z trudem.

Na szczęście dotarli na czas. Lauren opadła na kolana i pochyliła się nad sedesem. Było jej zbyt niedobrze, by czuć wstyd. Mark pochylił się i odgarnął jej włosy z twarzy.

Kiedy było już po wszystkim, nie znalazła w sobie tyle siły, by go poprosić, żeby wyszedł. Usiadła na podłodze, opierając się plecami o ścianę łazienki, a Mark zmoczył ręcznik.

– Dziękuję – powiedziała, wycierając twarz. – Już wszystko w porządku.

Przyklęknął i spojrzał jej w oczy.

– Jak zbierzesz siły, pojedziemy do lekarza. Nie przypuszczał nawet, że jego słowa wywołają taką reakcję.

– Nic mi nie jest! Nie pojadę do żadnego lekarza! – protestowała Lauren, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Idź już sobie! Idź!

Wciąż przyglądał jej się uważnie.

– Dobrze, możemy nie jechać do lekarza. Ale musisz mi powiedzieć, co ci jest.

Łzy zaczęły spływać Lauren po twarzy. Nagle zrobiło jej się wszystko jedno. Nie miała siły, żeby walczyć. Jaka to ironia losu, pomyślała, że musi o tym powiedzieć w takich okolicznościach i to właśnie Markowi, a nie Nate’owi.

– Co mi jest? – powtórzyła. – Nic takiego. Po prostu jestem w ciąży.

W łazience zapanowała nagle niemal absolutna cisza. Lauren uniosła nieco głowę i dostrzegła wyraz współczucia, który pojawił się w oczach gościa. Właśnie tego chciała uniknąć.

– Och, Lauren!

Nieporadnie próbowała wytrzeć łzy, które wciąż płynęły po jej policzkach.

– Nie, nie chcę, żebyś mi współczuł! – jęknęła.

W odpowiedzi Mark dotknął tylko delikatnie jej ramienia, i ten czuły gest sprawił, że coś w niej pękło.

– To niesprawiedliwe – poskarżyła się, a Mark objął ją ramieniem.

Lauren przytuliła się do niego. Sama nie wiedziała, jak bardzo jej brakowało bliskości drugiego człowieka. Wydawało jej się, że jeśli Nate nie może jej pocieszyć, to nikt nie powinien tego robić.

– To niesprawiedliwe – podjęła po chwili. – Nate tak bardzo chciał mieć dziecko, a teraz... – głos jej się załamał. – Teraz nawet o tym się nie dowie.

Przytulił ją mocniej.

– Uspokój się – szepnął. – Wszystko będzie dobrze. Już ja się tym zajmę.

Zaczął gładzić jej jasne włosy, a Lauren poddała się pieszczocie. Chciała wierzyć, że Mark mówi prawdę. Znowu zaczęła mieć nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, chociaż doświadczenia ostatnich miesięcy wciąż wydawały jej się przerażające. Została sama na świecie. Sama z małą kruszyną, którą będzie musiała wychować.

Teraz był przy niej Mark. Czuła jego uścisk i jego dłoń gładzącą delikatnie i czule jej włosy. Mimo to jednak wiedziała, że nie można mu wierzyć. Ten mężczyzna nigdy nie znalazł i nigdy już chyba nie znajdzie swojego miejsca na ziemi. Teraz jest przy niej, a za chwilę odejdzie i zostawi ją samą.


ROZDZIAŁ TRZECI

 

„Kiedy ją zobaczyłem i poczułem jej bliskość, zrozumiałem, że straciłem coś, czego nigdy nie miałem”.

(Fragment z pamiętnika Marka Remingtona)

 

Mark wiedział z doświadczenia, że czasami nie jest ważne, kto nas tuli. Najważniejsze, że to robi. Tak właśnie stało się z Lauren, która w jego ramionach poczuła się bezpieczna.

Dlatego przytulił ją mocniej, chociaż klęczał na zimnej podłodze i czuł, że zdrętwiała mu prawa noga. Wypił dużo, ale nie był pijany. Chciał, żeby Lauren chociaż na chwilę przestała płakać. Wszystko wskazywało na to, że przez ostatnie miesiące żyła w potwornym napięciu.

Była w ciąży. Nosiła w sobie dziecko Nathana.

Mark pomyślał, że Lauren ma rację. To rzeczywiście jest niesprawiedliwe, że Nate nie może cieszyć się tą wspaniałą nowiną. Jednak los w ogóle nie jest sprawiedliwy, a czasami potrafi też być okrutny.

Lauren poruszyła się i nagle przyszło mu do głowy, że jej również może być niewygodnie. Przyciągnął ją bliżej, żeby mocniej się o niego oparła, ale to rozwiązanie nie wydawało się najszczęśliwsze.

– Wstań, kochanie, zaprowadzę cię do łóżka – szepnął jej do ucha.

Lauren wymamrotała coś w odpowiedzi i mocniej przytuliła się do niego. Prawą rękę zarzuciła mu na szyję. Poczuł jej wątłe ciało tuż przy swoim.

Dopiero po chwili dotarło do niego, że u...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin