407. Lennox Marion - Prawdziwy raj.pdf

(515 KB) Pobierz
5170821 UNPDF
Marion Lennox
Prawdziwy raj
PROLOG
Lily wpatrywała się w cienki niebieski paseczek
z przerażeniem. Tuż obok na łóżku leżał bilet lotniczy.
Za trzy godziny wsiądzie do samolotu lecącego na Ka-
puę, jej ojczystą wyspę na Pacyfiku, i od tego momentu
ona i Ben będą już tylko co najwyżej przyjaciółrni.
Jestem w ciąży...
Wstrząśnięta, spojrzała na własne odbicie w lustrze.
Przez cztery lata trwania ich związku zawsze bardzo
uważali, ale tydzień, temu miała, kłopoty żołądkowe
a w ostatnich dniach, wiedząc, że może go już nigdy nie
zobaczy... Cóż, jedynym pewnym środkiem antykon­
cepcyjnym jest abstynencja, lecz jak mogła się po­
wstrzymać, skoro wiedziała, że to ich ostatnie wspólne
chwile?
Jestem w ciąży z Benem. Muszę mu powiedzieć.
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Będzie wście­
kły. Co do tego nie miała wątpliwości. Jak ktoś taki jak
on, kto zawsze był bardzo powściągliwy w okazywaniu
uczuć, kto natychmiast zamykał się w sobie, gdy tylko
ktoś czegoś od niego potrzebował, może sprawdzić
się jako ojciec? Nie można wykluczyć, że ich związek
trwał tak długo, bo Ben od samego początku wiedział,
że po czterech latach studiów ona wróci na swoją
wyspę.
Kochała go całym sercem.
6
MARION LENNOX
Zamknęła oczy. Ogarnęła ją panika. Jak mogłaby
odejść, wiedząc, że w jej łonie rozwija się jego dziecko?
Jak w ogóle mogłaby go opuścić?
Gdyby się dowiedział, że jest w ciąży, nie pozwolił­
by jej wyjechać. Znała go na tyle dobrze, że była tego
pewna. Ben jest człowiekiem honoru. Ma za sobą sa­
motne dzieciństwo i nie dopuści, by jego dziecko wy­
chowywało się bez ojca.
Ale także nie zdobędzie się na miłość do dziecka,
pomyślała ponuro. On nie wie, co to znaczy otaczać
kogoś troską i czułością. Byli ze sobą prawie od począt­
ku studiów i przez cały ten czas czuła, że dawała więcej,
niż otrzymywała.
Nie, nie, nie może mieć do niego o to pretensji. Ben
zawsze otwarcie stawiał sprawę.
- Lily, żadnej kobiety nie będę kochać tak jak cie­
bie, ale nie chcę wiązać się do końca życia - powtarzał
po wielekroć, jak gdyby chciał się upewnić, że go ro­
zumie. - To, co wspólnie przeżywamy, jest cudowne,
jednak po skończeniu studiów chcę... muszę wyruszyć
w świat.
Ale teraz...
Lily przypomniała sobie panikę pojawiającą się
w oczach ukochanego, ilekroć napomykała, jak bardzo
go potrzebuje. Dziecko niczego nie zmieni. Nawet jeśli
Ben zaproponuje jej małżeństwo, to będzie gorsze niż
samotność.
Czas biegł nieubłaganie. Powinna się spakować.
Ben mnie nie potrzebuje, powtarzała sobie. On niko­
go nie potrzebuje. Za to mieszkańcy Kapui nie mogą się
mnie doczekać. Im jestem potrzebna.
Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, myśląc
PRAWDZIWY RAJ
7
o dziewczynie, jaką była jeszcze dziesięć minut temu,
i o kobiecie, jaką się nagle stała. Kobiecie mającej po­
ważne zobowiązania.
Na Kapui, jej ojczystej wyspie, na której mieszkała,
odkąd skończyła osiem lat, nigdy nie było lekarza. Lu­
dzie umierali z braku fachowej pomocy. Lily, świetna
uczennica, marzyła o medycynie. To mieszkańcy wys­
py sfinansowali jej studia. Chociaż sami ledwo wiązali
koniec z końcem, zdecydowali się zapłacić za jej naukę.
Rodzina i sąsiedzi postanowili, kosztem ogromnych wy­
rzeczeń, dać jej - i sobie - szansę.
Im dłużej studiowała, z tym większą niecierpliwoś­
cią na nią czekali, a kiedy zbliżała się obrona dyplomu,
ich radość sięgnęła zenitu. Wybudowali nawet dla niej
szpital. Ich mała Lily będzie pierwszą lekarką na wy­
spie! A tymczasem ona jest w ciąży z Benem!
Przejęta grozą, wypuściła z ręki test ciążowy. Przyło­
żyła dłoń do brzucha. Już kochała to dziecko.
Ciąża nie zawsze kończy się szczęśliwym porodem,
pomyślała, walcząc ze wzbierającymi łzami. Powie­
dzieć Benowi teraz, czy...
Niemożliwe. Przecież pod koniec tygodnia on wy­
jeżdża na swoją pierwszą wojskową misję. Bala się, że
zareaguje zbyt gwałtownie, zbyt emocjonalnie. Posta­
nowi się z nią ożenić, wyznaczy datę ślubu już, zaraz,
podczas najbliższego urlopu.
Jeśli wyjadę, tak jak muszę, nie pojedzie ze mną.
Wielokrotnie go namawiała, żeby kiedyś odwiedzili
razem wyspę, lecz nigdy nie okazał zainteresowania.
Wszyscy mieszkańcy wyspy to twoja rodzina? - dziwił
się. Jak to możliwe?
On nie ma pojęcia, co to znaczy rodzina.
8
MARION LENNOX
Rodzina... Tak, mieszkańcy wyspy są jej rodziną.
Oni pokochają moje dziecko, pomyślała. A dla Bena
będę tylko kamieniem młyńskim u szyi.
Zrozpaczona kiwała się w przód i w tył. Jak ma mu
powiedzieć? Zacznie nalegać, żebyśmy wzięli ślub. Czy
zdołam mu odmówić? Czy mogę nie wrócić na wyspę?
- Więc powiedz mu i wyjedź - powiedziała na głos
do swojego odbicia w lustrze.
- Brak mi odwagi - natychmiast sobie odpowie­
działa.
Na schodach rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się
gwałtownie i stanął w nich Ben Blayden. Jej Ben. Wy­
soki, silny, opalony, roześmiany. Wspaniały.
Ojciec jej dziecka.
- Lily! - zawołał, zanim zdążyła cokolwiek powie­
dzieć. -Przyjęli mnie do jednostki antyterrorystycznej.
Odbędę szkolenie. - Podbiegł do niej, porwał w ramio­
na i obrócił się z nią jak na karuzeli. - To najlepsi spece
na świecie. Ty jedziesz ocalać swoją małą wysepkę, ja
zobaczę cały świat!
Wirował z nią i wirował, aż w głowie jej się za­
kręciło. W końcu postawił ją na ziemi, a ona przytuli­
ła się do niego, pragnąc po raz ostatni poczuć siłę jego
ramion.
- Każde z nas spełniło swoje marzenie - ciągnął,
a ona czuła, że myślami jest już daleko, że przeżywa
przygody, w których dla niej nie ma miejsca. - Strasznie
będę za tobą tęsknił - dokończył.
- A ja za tobą - wyszeptała z trudem.
- Naprawdę? - Ujął jej twarz w dłonie. W jego
oczach było tyle podniecenia, że nie dostrzegł zmiany
w jej spojrzeniu. - Nie rozumiem, jak możesz chcieć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin