Antologia - Kochali się, że strach.pdf

(1572 KB) Pobierz
Antologia-Kochali się, że strach
K OCHALI SIĘ , ŻE STRACH
Opowiadania z warsztatów Fahrenheita
fabryka słów Lublin 2007
Kochali się, że strach Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2007 Kochali się, że
strach Copyright © by Eryk Górski, Robert Łakuta, 2007
Głóg Copyright © by Daniel Greps, 2007 Serce na dłoni Copyright © by Paweł Grochowalski,
2007 Imponderabilia Copyright © by Aleksandra Janusz, 2007 Dożywocie Copyright © by
Marta Kisiel, 2007 Fantastyczna miłość Copyright © by Karolina Majcher, 2007 Detox
Copyright © by Karol Makawczyk, 2007 Miód z moich żył Copyright © by Rafał W. Orkan,
2007 Cała prawda o PPM Copyright © by Martyna Raduchowska, 2007 Wielkie, magiczne...
hm... Copyright © by Konrad Romańczuk, 2007 Na końcu świata Copyright © by Andrzej
Sawicki, 2007 Tylko mnie kochaj Copyright © by Wiktoria Semrau, 2007 Wielbłądy za Annę
Copyright © by Krzysztof Skolim, 2007 A imię jej Grace Copyright © by Aleksandra Zielińska,
2007
Wydanie I ISBN 978-83-60505-83-0
Wystarczyło, że pewien mężczyzna zakochał się w kobiecie, aby świat stał się taki, jaki jest.
Wolter
Nie-Wstęp
Ponieważ żywimy głębokie przekonanie, że wstępów i tak nikt nie czyta, postanowiłyśmy
wykorzystać przyznane nam miejsce, by zamieścić podziękowania dla osób, bez których nie
byłoby tej antologii:
EuGeniuszowi Dębskiemu, Ojcu Założycielowi Pierwszego Polskiego Periodyku Sieciowego
„Fahrenheit", za ideę, która przyświeca nam nieustannie, by „Fahrenheit" stał się szkółką dla
młodych początkujących autorów i stanowił otwarte drzwi do publikacji między okładkami.
Tomkowi Pacyńskiemu, który zawsze i nieodmiennie wierzył, że damy radę i za to, że to za jego
sprawą „Fahrenheit" stał się tym, czym jest dzisiaj.
Agnieszce i Jackowi Falejczykom, niekwestionowanym dobrym duchom ZakuŻonych
Warsztatów „Fahrenheita", którzy poświęcili i poświęcają niezliczoną ilość godzin na
tłumaczenia, dlaczego „tak się nie pisze". Jak i wszystkim niezmordowanym komentatorom
warsztatów.
Autorom, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy, nie bacząc na status weteranów,
zechcieli przyłączyć się do naszej pracy nad tą antologią.
Forumowiczom, którzy dopingowali, podtrzymywali na duchu debiutantów, niewierzących do
końca, że im się uda i że warto.
Końcowy efekt naszych wspólnych wysiłków chcemy zaś zadedykować osobie ze wszech miar
wyjątkowej, nieocenionej przyjaciółce, niestrudzonej redaktorce i postrachowi ZakuŻonych
warsztatów - Małgosi Koczańskiej.
Dominika Repeczko i Dorota Pacyńska
Janusz
765101535.002.png
Aleksandra
Spis treści:
Imponderabilia............................................................................................................................8
Daniel
Greps
Głóg...........................................................................................................................................30
Andrzej
Sawicki
Na końcu świata........................................................................................................................39
Rafał W.
Orkan
Miód z moich żył......................................................................................................................55
Martyna
Raduchowska
Cała prawda o PPM...................................................................................................................90
Aleksandra
Zielińska
A imię jej Grace......................................................................................................................119
Karol
Makawczyk
Detox.......................................................................................................................................133
Paweł Grochowalski
Serce na dłoni..........................................................................................................................144
Krzysztof
Skolim
Wielbłądy za Annę..................................................................................................................149
Karolina
Majcher
Fantastyczna miłość................................................................................................................172
Marta
Kisiel
Dożywocie..............................................................................................................................187
Konrad
Romańczuk
Wielkie, magiczne... hm..........................................................................................................223
Wiktoria
Semrau Tylko mnie
kochaj..................................................................................................................254
Aleksandra Janusz
Urodziłam się 24 maja 1980 roku, tuż przed kolejnym odcinkiem serialu „Pogoda dla bogaczy".
W związku z tym przez całe życie żywię nadzieję, że kiedyś będę sławna i bogata, choć tak
naprawdę do szczęścia wystarczy mi dobra herbata i ciekawa książka.
765101535.003.png
Nałogowo czytam wszystko, co ma literki i wpadnie mi w ręce - czy to będzie beletrystyka,
książka popularnonaukowa czy też podręcznik szydełkowania. W przypadku komiksów
satysfakcja jest niejako podwójna, ponieważ oprócz literek mają one jeszcze obrazki.
Z wykształcenia jestem biologiem molekularnym, co znaczy, że nie potrafię rozróżniać
gatunków roślin i zwierząt, ale za to umiem wyizolować z ich komórek DNA. Obecnie pracuję w
Zakładzie Immunologii w Centrum Onkologii im. Marii Curie-Skłodowskiej. W czasie wolnym
od badania mechanizmów naprawy DNA zajmuję się pisaniem opowiadań, artykułów i nie tylko.
W 2002 roku zadebiutowałam w Science Fiction opowiadaniem Z akt miasta
Farewell.
W latach 1998-2004 współpracowałam z magazynem „Kawaii”.
Mój pierwszy tekst, jaki pojawił się w Fahrenheicie, nosił tytuł Zadanie dla Rosenkhata, od
tamtej pory stale współpracuję z magazynem i jestem niezmiennie obecna na Forum Fahrenheita.
Niedawno w druku ukazała się moja debiutancka książka pt.
Dom Wschodzącego Słońca.
Aleksandra Janusz
Imponderabilia
Wraz z nadejściem wiosny mistrz Serpentinus zaczął zachowywać się co najmniej niepokojąco.
Z początku nie przywiązywałem większej wagi do tego, że nie dosypiał, albo że coraz częściej
zdarzało mu się zostawić nietknięty obiad. Sądziłem, że znowu dokucza mu reumatyzm, którego
nabawił się w początkach kariery nekromanckiej. Te wszystkie miejsca, gdzie zdobywa się
okazy - cmentarzyska, chłodne katakumby, starożytne grobowce - są przecież bardzo niezdrowe
dla kości. A dopiero od niedawna mój pan mógł pozwolić sobie na wynajem zawodowych hien
cmentarnych.
Mistrz pogardził jednak termoforem i okładami z leczniczego błota. Kiedy wreszcie pewnego
wieczoru zastałem go dumającego nad talerzem całkowicie już zakrzepłego bulionu z elfich
móżdżków, uznałem, że sprawa jest poważna. Zaniedbał się ostatnio - schudł, zmarniał, przestał
czernić zęby. Nie zadawał sobie nawet trudu, aby używać po goleniu eau de Cadavre. Już prawie
nie roztaczał charakterystycznego trupiego zapachu, do którego tak przywykłem.
Krótko mówiąc, Serpentinusa wyraźnie trawiła melancholia. I marny byłby ze mnie chowaniec,
gdybym to zlekceważył.
Rozpostarłem skrzydła i podfrunąłem do okna, aby szerzej rozsunąć ciężkie, atłasowe kotary.
Światło księżyca nieco rozjaśniło panujący w pomieszczeniu półmrok. Mamy kuchnię w stylu
postgotyckim, nowoczesną i miłą dla oka - sam wybierałem gargulce na kominek. Mistrz
twierdzi, że małe demony wyrzeźbione na drzwiczkach szafek są podobne do mnie. Osobiście
sądzę, że bardziej przypominają wujka F'thalghana.
- Panie? - zaskrzeczałem najbardziej usłużnym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć.
Serpentinus ani drgnął. Teraz, z góry, dostrzegłem, że czytał przy jedzeniu, oświetlając książkę
słabym blaskiem kaganka. Świetnie, po prostu świetnie. Potem narzeka, że karty ksiąg zaklęć
765101535.004.png
sklejają się w kluczowych momentach podczas rytuałów. Czyściliście kiedyś starożytny
pergamin z dżemu śliwkowego?
Wylądowałem na stole. - Mój panie?
Machnął dłonią, jakby odganiał natrętną muchę. Zgarnąłem mu książkę sprzed nosa. Rzucił mi
gniewne spojrzenie i wyciągnął rękę po swoją własność. Natychmiast wzbiłem się w powietrze.
Tomik był niewielki, w formacie quatro, mogłem unieść go bez trudu.
- Oddawaj!
- Ani mi się śni. - Dokładnie przyjrzałem się okładce. - Sonety, tom pierwszy. Petrarka? Nie
znam takiego czarnoksiężnika.
- To poezje - burknął Serpentinus. - Hark, uprzejmie proszę, nie przeciągaj struny. Poezje? Nowa
dziedzina magii? Zaintrygował mnie, słowo daję. - To znaczy? - Przycupnąłem na kominku i na
chybił trafił zajrzałem do środka. -
„Jeśli to nie miłość - cóż ja czuję? A jeśli miłość - co to jest takiego? Jeśli rzecz dobra - skąd
gorycz, co truje?" Hmm. Na mój rozum, brzmi jak ludzkie pieśni godowe. Szukasz samicy?
Mistrz gwałtownie poderwał się z krzesła. - Hark...! Piekła i demony! Daj mi to! Już! - Tak,
panie - odparłem słodko, po czym cisnąłem książką w Serpentinusa. Złapał w
samą porę zanim papier wszedł w bliski kontakt z talerzem pełnym tłustej zupy. A potem,
nauczony doświadczeniem, wyfrunąłem z kuchni, nie czekając, aż mistrz zdąży przygotować
zaklęcie ofensywne. Nie mogłem się powstrzymać od diabelskiego chichotu.
A więc tak się sprawy miały! Dlaczego nie domyśliłem się wcześniej? Mój pan najzwyczajniej w
świecie potrzebował partnerki. Niewiele wiedziałem o ludzkich zalotach, ale podejrzewałem, że
raczej nie będzie skory do udzielania szczegółowych informacji. Śmiertelnicy poświęcali
mnóstwo energii na komplikowanie sobie życia. Udało im się zmienić w rytuał nawet prozaiczną
czynność pożywiania się, nie wspominając nawet o tym, jak daleko odeszły od pierwotnej
funkcji okrycia chroniące ich przed zimnem. Przez wiele lat współpracy z mistrzem
uczłowieczyłem się aż nadto, ale obyczaje godowe śmiertelnych były mi obce - Serpentinus
pędził żywot samotnika. Kilka zdań przeczytanych tu i ówdzie w związku ze starożytnym,
dawno zarzuconym zwyczajem składania dziewic w ofierze sugerowało, że seks u ludzi stanowił
tabu.
Jeżeli więc chciałem pomóc mistrzowi, musiałem najpierw ostrożnie wybadać teren.
Na początek należało przejrzeć bibliotekę. Na szczęście, lub niestety, nie dysponowaliśmy zbyt
obszernym księgozbiorem. Czarnoksiężnik na dorobku wydaje zwykle bajońskie sumy na
literaturę, a woluminy potrzebne nekromantom bywają jeszcze droższe. Do tej pory
Serpentinusowi udało się zapełnić zaledwie półtorej szafy, przy czym wciąż spłacał raty za dwa
czy trzy zakazane, rzadkie, tomy. Przy ostatniej wizycie w mieście odwiedziliśmy jednak
księgarza i chociaż mistrz nie wyniósł stamtąd kolejnego foliału (od
czego ledwie go odwiodłem), zapewne potajemnie kupił tego Petrarkę. Słowo daję, nawet na
chwilę nie można go spuścić z oka.
Znałem na pamięć układ ksiąg więc drugi nadprogramowy tomik znalazłem prawie natychmiast.
Uczepiłem się pazurami krokwi, wygodnie zawisłem głową w dół i zacząłem czytać.
Po kwadransie zrezygnowałem z dalszej lektury. Nie dowiedziałem się niczego konkretnego
poza tym, że zabiegi o względy ludzkiej samiczki - kobiety, niewiasty, białogłowy, jak zwał tak
765101535.005.png
zwał - wiążą się z cierpieniem. Odruchowo podrapałem się po starej bliźnie na skrzydle. Też mi
rewelacja. Sam bym się domyślił, dziękuję. Szczegóły, potrzebowałem szczegółów! Jak należy
śpiewać pieśni godowe? Jak zwrócić się do samiczki, żeby przypadkiem nie zagryzła, czy co tam
ludzie sobie robią w takich wypadkach (w dziedzinie wyrządzania krzywdy bliźniemu są w
końcu bardzo pomysłowi)? Czy w grę wchodzą jakieś podarki, jak u niektórych gatunków
ptaków? A co potem? Miałem wrażenie, że trwała monogamia, ale nie byłem tego do końca
pewny. Kiedyś plądrowaliśmy grobowiec starożytnego króla, znaleźliśmy tam całe mnóstwo
kobiecych szkieletów. Mistrz wyjaśnił, że to wszystko partnerki władcy, czyli zdarzały się
wyjątki. Jak często - nie miałem pojęcia.
Pewnie w grę wchodziły jakieś skomplikowane detale relacji międzyludzkich. Na Abathura, to
przecież gatunek, który wymyślił wymianę monetarną! Ważniejsze diabły robiły niesłychane
interesy związane z grzechami dotyczącymi pieniędzy, a mnie od samego myślenia o
kontraktach sygnowanych krwią bolała głowa.
Nie ma rady, pomyślałem, trzeba wziąć na spytki śmiertelnika, najlepiej starego,
doświadczonego i odpowiednio zblazowanego.
Chyba nawet znałem właściwego kandydata.
..................................................................................................................... K AŻDY Z NAS POTRZEBUJE
CICHEJ PRZYSTANI Gdy nadejdzie czas ostatniej przysługi, pamiętaj o zakładzie pogrzebowym
„Eternite". Tylko u nas sen wieczny jest komfortowy i bezpieczny. Wszystkie obrządki w
dogodnej cenie, szeroki wybór trumien i nagrobków. „Eternite" - odpoczywaj w pokoju, my
zajmiemy się resztą! ...............................................................................................................
Szybowałem nad miastem, swobodnie unosząc się na prądach powietrznych. Samowolnie
oddaliłem się od leśnej samotni mistrza, ale wyrzuty sumienia czułem tylko
przez krótką chwilę. Posprzątałem już kuchnię, zamiotłem podłogi i zostawiłem karteczkę w
pracowni. Nie planował na dzisiaj żadnych rytuałów, a gdyby nagle wpadł na jakiś pomysł, to
trudno. Nawet demonowi czasem należy się wychodne.
Nocka była jeszcze młoda. W oknach nadal paliły się światła. Na przedmieściach znano mnie aż
za dobrze - chyba na każdych drzwiach wisiały krzyże, podkowy albo wiązki czosnku, a
okiennice jak zwykle po zachodzie słońca szczelnie zaryglowano. Miałem wielką ochotę trochę
podrażnić miejscowych, postraszyć koty albo przekąsić jakiegoś gawrona, ale bardziej ciekawiło
mnie, czego dowiem się od Basilé.
Mieszkał nieopodal cmentarza. To bardzo praktyczne, kiedy ktoś zawodowo zajmuje się
grzebaniem zwłok. Czułem się tutaj odrobinę nieswojo. Cmentarna kaplica znajdowała się
wystarczająco blisko, żeby ciarki chodziły mi po grzbiecie. I chociaż przez lata pobytu na
ziemskim globie oswoiłem się trochę z poświęconymi miejscami, dźwięk kościelnych dzwonów
nadal przyprawiał mnie o dotkliwą migrenę.
Dłuższą chwilę kołowałem nad podwórzem, upewniając się, że trafiłem właściwie. Rzadko
oglądałem domostwo Basilé z góry. Zazwyczaj przychodziliśmy tu razem z Serpentinusem, a
wtedy zwykle krążyłem w pobliżu mistrza, wysilając talent aktorski i pracowicie tworząc nastrój
grozy. Grabarz mieszkał skromnie w niedużym białym domku z czerwonym daszkiem, niczym
nieróżniącym się od innych siedzib na przedmieściach. W ogródku hodował anemony, peonie i
trochę winorośli, która we wrześniu dawała skąpy plon kwaskowatych, czerwonych owoców.
765101535.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin