Robert Ludlum -- Strażnicy Apokalipsy 2.pdf

(1131 KB) Pobierz
"Strażnicy Apokalipsy" - Tom II
1
Robert Ludlum
Strażnicy Apokalipsy
Tom II
przełożyli: SŁAWOMIR KĘDZIERSKI, ANDRZEJ LESZCZYŃSKI, ARKADIUSZ
NAKONIECZNIK
Tytuł oryginału: "THE APOCALYPSE WATCH"
Warszawa 1995. Wydanie I
2
ROZDZIAŁ 23
- Jezu! Mam wrażenie, że oni są wszędzie. Poruszają się niczym duchy! - ryknął Drew, z
wściekłości waląc pięścią w blat biurka. Jakim sposobem zdołali mnie odnaleźć? Claude
Moreau stał przy oknie i w milczeniu wyglądał na zewnątrz. Po chwili rzekł cicho:
- Wcale nie ciebie, przyjacielu. Nic nie wiedzą o pułkowniku Websterze. Musieli śledzić mnie.
- Ciebie? Przecież mówiłeś, że prawie nikt w Paryżu cię nie zna - syknął złośliwie Latham. -
Nie wyróżniasz się w tłumie, tym bardziej że zawsze dobierasz sobie jakiś kapelusz z całej
cholernej kolekcji!
- To nie ma nic do rzeczy. Musieli wiedzieć, dokąd się wybieram.
- Skąd? - zapytała de Vries. Siedziała na krawędzi łóżka w swoim pokoju w hotelu "Bristol",
gdzie postanowili się spotkać ponownie. Wracali z miasta pojedynczo, każde na własną rękę.
- No cóż, wasza ambasada nie jest jedynym miejscem, gdzie znajduje się przeciek - rzekł
Moreau, odwracając się od okna; jego mina świadczyła o wściekłości pomieszanej ze
smutkiem. - W moim własnym biurze też musi być jakiś informator.
- Czyżby do tego najświętszego ze świętych Deuxieme Bureau także się wkradł jakiś agent?
- Daj spokój, Drew - powiedziała Karin, kręcąc głową; wyraźnie uderzył ją fakt, że Moreau
także jest bardzo poruszony tym, co się stało.
- Ja nie mówiłem o Deuxieme Bureau, monsieur - sprostował Francuz, kierując lodowate
spojrzenie na Lathama. - Chodziło mi jedynie o mój gabinet.
- Nie rozumiem - rzekł cicho Drew, zapominając o złośliwości.
- To oczywiste. Nie znasz zasad, których musimy przestrzegać. Jako le directeur mam
obowiązek zawsze zostawiać kontakt do siebie, na wypadek gdyby zaszło coś
nieprzewidzianego. Oprócz Jacques'a, który codziennie pomaga mi rozplanowywać zajęcia,
kontakt ze mną ma tylko jedna osoba, najbliższy współpracownik cieszący się moim pełnym
zaufaniem. Ta osoba nie rozstaje się z przywoływaczem, aby mogła mnie zawiadomić o
dowolnej porze dnia i nocy.
- Jaką on pełni funkcję? - zapytała Karin, pochylając się do przodu.
- Nie on, lecz ona. Mówię o Monique d'Agoste, mojej sekretarce. Pracuje w biurze od sześciu
lat i jest nie tylko sekretarką, lecz także moim zaufanym pomocnikiem. Tylko ona wiedziała o
naszym spotkaniu w kawiarni, tylko ona mogła o tym komukolwiek powiedzieć.
- I nigdy nie miałeś w stosunku do niej żadnych podejrzeń? spytała de Vries.
- A wy podejrzewaliście Janinę Clunes? - wtrącił Drew.
- No nie, ale to przecież żona ambasadora.
- A Monique to serdeczna przyjaciółka mojej żony. Jeśli mam być szczery, to właśnie moja
żona zaproponowała jej kandydaturę na stanowisko sekretarki. Razem studiowały, później
Monique skończyła kurs w Service d'Etranger i pracowała w dyplomacji, przeżyła też
nieudane małżeństwo. Przez te wszystkie lata utrzymywały ze sobą ścisły kontakt... Teraz już
chyba wiadomo, z jakiego powodu... - Moreau urwał i podszedł do biurka, przy którym
siedział Latham, z uwagą przysłuchujący się tej rozmowie. - Były jak papużki nierozłączki...
Nie, to nie wy byliście celem tego ataku, przyjaciele. Chodziło o mnie. Gdzieś tam zapadła
decyzja, mój czas minął. Dlatego zapadł wyrok...
- O czym ty mówisz? - mruknął Latham, prostując się na krześle.
- Żałuję, ale nawet wam nie mogę tego wyznać. Moreau sięgnął po słuchawkę telefonu, wybrał
numer i po chwili rozkazał po francusku:
- Proszę się natychmiast udać do SaintGermain, do mieszkania pani d'Agoste, i ją aresztować.
Zabierzcie ze sobą jakąś funkcjonariuszkę i na miejscu przeprowadźcie dokładną rewizję
osobistą Monique. Ona może mieć przy sobie truciznę... Nie będę udzielał żadnych wyjaśnień,
proszę wykonać rozkaz! Francuz ze złością odłożył słuchawkę i usiadł na brzegu kanapy
stojącej pod ścianą.
- To wszystko staje się po prostu przygnębiające - mruknął jakby sam do siebie.
3
- Ależ to dwie całkiem różne rzeczy, Claude - rzekł Drew. Nie rozumiem, jak możesz być
równocześnie rozwścieczony i zasmucony. Jedno z tych uczuć powinno być dominujące.
Przecież tu chodzi o twoje życie.
- Nie można wszystkiego zostawić zawieszonego w próżni, mon orni - dorzuciła de Vries. -
Jeśli weźmiesz pod uwagę, przez co przeszliśmy, to chyba zasługujemy przynajmniej na jakieś
pobieżne wyjaśnienie.
- Zastanawiam się, od jak dawna ona to planowała, ile informacji zdołała wykraść i
przekazać...
- Komu, na miłość boską? - zapytał z naciskiem Drew.
- Tym, którzy są na usługach Bruderschaftu.
- Przestań kręcić, Claude - rzekł Latham. - Może jednak powiesz nam cokolwiek?
- Dobra. - Moreau odchylił się do tyłu i palcami lewej ręki przetarł oczy. - Od trzech lat toczę
niebezpieczną grę, zbierając na swym koncie miliony franków.
- Jesteś podwójnym agentem?! - krzyknęła osłupiała de Vries, podrywając się na nogi. - Tak
jak Freddie?
- Podwójnym agentem? - wycedził Latham, podnosząc się z krzesła.
- Właśnie, tak jak Freddie - odparł szef Deuxieme Bureau, spoglądając na Karin. - Byli
przekonani, że jestem niezwykle cennym informatorem, ale ja nigdy im nie udostępniłem
żadnych danych z archiwów biura.
- Czyli wynika stąd, że w mniejszym bądź większym stopniu byłeś na ich usługach -
oświadczyła stanowczo de Vries.
- Owszem. Największy kłopot polegał na tym, że nie miałem żadnego zabezpieczenia,
ponieważ nikomu, absolutnie nikomu w Paryżu nie mogłem ufać. Urzędnicy wciąż się
zmieniają, ci bardziej wpływowi zakładają własne interesy, a politycy zawsze obracają się w
tym kierunku, skąd wieje wiatr. Musiałem działać sam, bez żadnego wsparcia, całkowicie w
pojedynkę, jak się to określa.
- Mój Boże! - wykrzyknął Drew. - Dlaczego zgodziłeś się na taką współpracę z nimi?
- Tego nie mogę wyjawić. Zaczęło się to dawno temu, od pewnego zdarzenia, o którym usilnie
chciałbym zapomnieć... ale nie potrafię.
- Jeśli to naprawdę zdarzyło się dawno temu, to czy nadal może mieć tak wielkie znaczenie,
mon ami?
- Dla mnie ma.
- D'accord.
- Merci.
- Spróbujmy pozbierać fakty do kupy - rzekł Latham, chodząc nerwowo przy oknie. -
Powiedziałeś "miliony franków", zgadza się?
- Tak, oczywiście.
- Czy wydałeś coś z tych pieniędzy?
- Dosyć dużo. Wiodę taki tryb życia, na który moja dyrektorska pensja nie wystarcza. Weź
pod uwagę, że zbieranie informacji również sporo kosztuje, ciągle trzeba kogoś przekupywać.
- To faktycznie działanie w pojedynkę. I co my mamy począć z tym fantem? Kogo o tym
powiadomić?
- Właśnie to pytanie jest najistotniejsze.
- Powiedziałeś nam prawdę - wtrąciła Karin. - A to chyba też się liczy?
- Nie jesteście Francuzami, moja droga. Wręcz przeciwnie, prowadzicie tajną operację i
działacie na zlecenie waszego rządu. Niemniej dla zwykłego obywatela ta sprawa to skrajny
przykład korupcji.
- Wcale nie uważam, że jesteś skorumpowany - odparł z naciskiem Drew.
- Ja również, lecz obaj możemy się mylić - przyznał Moreau. - Mam żonę i dzieci, nie
chciałbym, aby cierpiały z powodu mojej hańby... nie mówiąc już o tym, że mnie czekałby
jakiś nieformalny pluton egzekucyjny albo lata więzienia. Mogę zgarnąć pieniądze, zaszyć się
w jakimś zakamarku świata i żyć dostatnio do końca swych dni. Nie zapominajcie też, że
4
jestem doświadczonym oficerem wywiadu, a tacy ludzie są bardzo poszukiwani. Nie, moi
drodzy. Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Nie chcę umierać. Będę żył, nawet jeśli
okrzykną mnie zdrajcą. Jestem to winien mojej rodzinie.
- A gdyby nie skazano cię za zdradę? - zapytała Karin.
- Wtedy rozliczyłbym się z każdego su, a resztę pieniędzy przekazał rządowi, dołączając do
tego kompletną listę wydatków związanych z dotychczasową działalnością.
- W takim razie nie grozi ci oskarżenie o zdradę - rzekł Latham. - Nie możemy do tego
dopuścić. Pomijając inne sprawy, ja nie mam nawet jednego miliona na koncie, miałem tylko
brata, któremu jakiś bandyta strzelił prosto w głowę, a Karin miała męża, którego zamęczono
torturami. Nie wiem, czym ty się gryziesz, Moreau, zresztą nie musisz tego wyjawiać.
Przyjmuję w ciemno, że twoje pobudki są równie ważne dla ciebie, jak nasze dla nas. - Możesz
być tego pewien.
- Więc myślę, że powinniśmy wracać do pracy.
- Z czym, mon ami?
- Z naszą inteligencją i wyobraźnią, bo chyba nic innego już nam nie zostało.
- Podoba mi się twoje podejście - rzekł szef Deuxieme Bureau. - Rzeczywiście, chyba nic
innego już nam nie zostało. - Jego brat nie żyje, lecz obaj mieli wiele wspólnych cech
powiedziała Karin, podchodząc do Lathama i biorąc go za rękę. - Zajmijmy się lepiej
Traupmanem, Kroegerem i drugą panią Courtland - rzekł Latham, odsuwając się od Karin.
Usiadł przy biurku, wysunął szufladę i zaczął z niej wyciągać hotelowe reklamówki.
- Trzeba nawiązać kontakt. Musimy to zrobić. Tylko jak? Pierwszą podejrzaną jest twoja
sekretarka, Claude, Monique... zapomniałem nazwisko.
- To wielce prawdopodobne. Możemy sprawdzić listę połączeń telefonicznych, dowiedzieć się,
do kogo dzwoniła.
- Warto by również skontrolować jej domowy numer...
- Certainement. To nic trudnego.
- Zbierz te dane i przedstaw je sekretarce. Obiecaj jej coś, jak będziesz musiał, to nawet
przystaw pistolet do głowy. Jeśli Sorenson się nie myli, Traupman musi być informowany na
bieżąco, a zapewne to właśnie ona przekazywała mu wiadomości. Później spróbujemy ugryźć
tego świętoszkowatego naukowca, Heinricha Kreitza, ambasadora Niemiec. Dałbym głowę, że
wystarczy go odpowiednio przycisnąć, a natychmiast zaalarmuje Bonn.
- Ostro pogrywasz, przyjacielu, nawet dyplomatyczne immunitety nie stanowią dla ciebie
przeszkody. Brzmi to zachęcająco, ale może się odbić na nas rykoszetem.
- Pieprzę to! Znudziła mi się bezczynność. Zadzwonił telefon. Moreau podniósł słuchawkę,
przedstawił się i przez chwilę słuchał w milczeniu. Przygryzł wargi i pobladł wyraźnie.
- Merci - rzekł w końcu. Odłożył słuchawkę i odwrócił się do nich.
- Kolejne niepowodzenie - mruknął, zaciskając silnie powieki. - Monique d'Agoste została
pobita na śmierć. Czy Bóg nas całkiem opuścił?
Wiceprezydent Howard Keller mierzył sto siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, ale
sprawiał wrażenie znacznie wyższego. Wiele osób nie umiało sobie tego wytłumaczyć, stąd też
krążyły najróżniejsze plotki. Chyba najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie przedstawił
pewien nowojorski choreograf, który uważnie obserwując wiceprezydenta podczas któregoś
ze spotkań w Białym Domu, organizowanych dla ludzi świata kultury, szepnął do stojącej
obok, zaprzyjaźnionej tancerki:
- Przyjrzyj mu się. Niby zwyczajnie podchodzi do mikrofonu, żeby wygłosić przemówienie,
lecz gdy popatrzysz uważnie, dostrzeżesz, że jak gdyby rozcinał przestrzeń przed sobą,
przedzierał się przez zgęstniałe powietrze. Truman miał taki sam dar, poruszał się w
identyczny sposób. Oto kogut, pan i władca całego podwórka. Bez względu na wszelkie plotki,
Keller należał do szanowanych polityków; po czterech kadencjach spędzonych w Kongresie, z
tego dwunastu latach na fotelu senatora, znał chyba wszystkie tajemnice waszyngtońskich
gabinetów, zwłaszcza teraz, kiedy piastował stanowisko przewodniczącego niezwykle
5
wpływowej Komisji Finansów. Zdołał przetrwać najgorsze burze z piorunami i bez większego
żalu przyjął nominację na wiceprezydenta, chociaż był zdecydowanie starszy i bardziej
doświadczony od kontrkandydata swojej partii, desygnowanego na stanowisko prezydenta.
Uczynił to, ponieważ zależało mu na sukcesie macierzystej partii, co uważał za swój
patriotyczny obowiązek. Ale w skrytości ducha darzył też wielkim podziwem prezydenta za
jego odwagę i zdrowy rozsądek, chociaż ten musiał się jeszcze bardzo wiele nauczyć o
chwytach stosowanych wśród waszyngtońskich polityków. Teraz jednak podobne rozważania
były mu całkiem obce. Siedział za olbrzymim, zawalonym papierami biurkiem, znad których
spoglądał badawczo na dyrektora Wydziału Operacji Konsularnych, Wesleya Sorensona.
- Słyszałem już o różnych niesamowitych stworach, ale przy tym King Kong sprawia wrażenie
potulnego kotka budzącego postrach młynarza - mruknął w końcu.
- Zdaję sobie z tego sprawę, panie prezydencie...
- Przestań chrzanić, Wes, zbyt długo już ze sobą pracujemy przerwał mu Keller. - Czyżbyś
zapomniał, że to właśnie ja wysunąłem twoją kandydaturę na stanowisko szefa wywiadu
cywilnego? Miałem poparcie większości Senatu, tylko ty się postawiłeś okoniem.
- Nie zależało mi na pracy w wywiadzie, Howardzie.
- No to wpadłeś jeszcze gorzej. Nawet najgłupszą akcję musisz teraz uzgadniać z
Departamentem Stanu, CIA oraz Białym Domem, nie wspominając już o rewolwerowcach z
Pentagonu. Jesteś nawiedzony, Wes. Najlepiej ze wszystkich wiedziałeś, co cię czeka w tym
wydziale.
- Przyznaję, że początkowo się łudziłem, iż głównie będę musiał służyć radą i pisać opinie...
Tak, teraz już wiem, że to zadanie komisji Kongresu.
- Dzięki, że oszczędziłeś mi wyjaśnień... A jakby nie było ci dość tej izolacji, w której się
znalazłeś, teraz przychodzisz do mnie, ponieważ jacyś dwaj bojówkarze ci nagadali, że jestem
zwolennikiem nazizmu i gorąco popieram odradzający się faszyzm. Byłoby to przerażająco
śmieszne, gdyby nie kontekst. To bowiem Hitler powiedział, że jeśli coś się powtarza
wystarczająco długo i dobrze uzasadni kłamstwo, wszyscy w to uwierzą... Muszę przyznać,
Wes, że jest to wprost odrażające oszczerstwo, niezwykłego kalibru. - Na miłość boską,
Howardzie, przecież nie puściłem w świat tej wiadomości.
- Ale może już nie zdołasz nic poradzić. Wcześniej czy później tych dwóch skinów będzie
przesłuchiwał ktoś inny, kto nienawidzi obecnego rządu, toteż natychmiast zadmie w fanfary,
kiedy tylko złapie taką rewelację.
- Nigdy do tego nie dojdzie. Prędzej bym własnoręcznie udusił takiego łajdaka.
- W Ameryce myśli się jednak trochę inaczej, prawda? - rzekł Keller i zachichotał.
- Więc być może nie jestem typowym Amerykaninem. Poza tym mam już paru ludzi na
sumieniu.
- Ale to było dawno temu, pracowałeś wówczas w terenie.
- Co mogę powiedzieć? Oskarżyli także przewodniczącego Izby Reprezentantów, a on jest
przecież z innej partii.
- Mój Boże, cóż to za różnica? Zmierzasz najkrótszą drogą do urzędu prezydenckiego.
Najpierw stary, za nim wice i przewodniczący Izby Reprezentantów. Twoi bojówkarze muszą
dobrze znać naszą konstytucję.
- No cóż, rzekłbym, że jeden z nich wydaje mi się nieźle oczytany...
- Ale przewodniczący...? Ten przemiły, uczynny, staroświecki baptysta, którego jedynym
grzechem jest odmawianie modlitw podczas głosowania nad jakąś kontrowersyjną sprawą,
kiedy jego zdaniem nie ma innego sposobu na jej załatwienie?, Jak to możliwe, że właśnie jego
wzięli na celownik?
- Twierdzą, że jest z pochodzenia Niemcem i w czasie drugiej wojny światowej osiadł w
Ameryce jako uchodźca polityczny.
- Po czym zgłosił się na ochotnika do wojskowych służb medycznych i odniósł poważne rany,
ratując życie naszym żołnierzom. W tym miejscu twoi naziści nie wykazali się inteligencją.
Gdyby trochę lepiej sprawdzili akta personalne, dowiedzieliby się, że do dzisiaj nosi w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin