ROZDZIAŁ 14,15,16.pdf

(249 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 14,15,16
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
stał się jakby kimś innym, kimś, kto się porusza niebywale
szybko i zręcznie. Zamarkował cios, a zaraz potem wykonał
szybkie pchnięcie i tak bez trudu fechtował się ze wszystkimi
po kolei. Dzieciaki, które wydawały się całkiem zręczne, jak
na przykład Damien, przy nim wyglądały jak kanciaste
marionetki. Po skończonej rozgrzewce Smok połączył nas w
pary, byśmy razem wykonali ćwiczenie, które nazwał
„standardami". Doznałam ulgi, gdy za partnera wyznaczył
mi Damie-na.
- Dobrze, Ŝe jesteś z nami w Domu Nocy — powiedział
Smok, potrząsając moją ręką tak, jak robiły to Amazonki.
- Damien wyjaśni ci znaczenie poszczególnych części na-
szego stroju, a ja dam ci broszurkę na ten temat, byś sobie
poczytała w najbliŜszych dniach. Domyślam się, Ŝe jeszcze
nie miałaś do czynienia z tą dziedziną sportu?
- Nie - - odpowiedziałam i zaraz dodałam: - - Ale
chciałabym się tego uczyć. Podoba mi się pomysł posługiwa-
nia się szablą.
- Floretem — poprawił mnie. -- Nauczysz się posłu-
giwać floretem. To najlŜejszy z trzech typów broni, jakie tu
mamy. Najodpowiedniejszy dla kobiet. Czy wiesz, Ŝe szer-
mierka to jedyna dziedzina sportu, w której kobiety i męŜ-
czyźni mogą walczyć ze sobą jak równy z równym?
- Nie — odpowiedziałam zachwycona tym, co usłysza-
łam. Bomba! Móc dokopać chłopakowi w sportowej walce!
- A to dlatego, Ŝe inteligentny i skoncentrowany
florecista moŜe z powodzeniem zrekompensować pewne
swoje niedostatki, jak mniejsza siła lub zasięg ramion, i nawet
prze mienić je w walory. Inaczej mówiąc, moŜesz nie być tak
silna czy szybka jak twój przeciwnik, ale moŜesz okazać
większą inteligencję, umieć się lepiej skoncentrować, co
podnosi twoje szansę. Prawda, Damien?
Damien wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Zajęcia z szermierki ku memu zdziwieniu teŜ były fajne.
Lekcja odbywała się w wielkiej sali w części sportowej, która
przypominała studio taneczne ze ścianami wyłoŜonymi
lustrami od podłogi do sufitu. Z jednej strony sufitu zwie-
szały się naturalnej wielkości dziwne manekiny, które koja-
rzyły mi się z tarczami strzelniczymi. Profesora Lankforda
wszyscy nazywali Smok Lankford albo po prostu Smok. Nie-
trudno było się domyślić, skąd ta ksywka. TatuaŜ Lankforda
przedstawiał dwa splecione ze sobą smoki, które okalały jego
Ŝuchwę. Głowy smoków znajdowały się nad jego brwiami,
a ich otwarte paszcze ziały ogniem w stronę półksięŜyca.
Ten oryginalny rysunek przykuwał wzrok. Ponadto Smok był
pierwszym dorosłym wampirem, którego widziałam z bliska.
Początkowo mnie onieśmielał. Chyba dorosłego wampira
wyobraŜałam sobie zupełnie inaczej. Utrwalił mi się w gło-
wie stereotyp wampira lansowany przez filmy — powinien
być wysoki, przystojny i groźny. Wiecie, taki jak Vin Diesel.
Smok natomiast był niski, miał jasne długie włosy ściągnięte
z tyłu w kucyk i mimo groźnie wyglądających smoków z ta-
tuaŜu, rysy sympatyczne, a uśmiech ciepły.
Kiedy jednak rozpoczął z nami ćwiczenia na rozgrzewkę,
zaczęłam zdawać sobie sprawę z jego władzy. Od momentu,
w którym uniósł w powitalnym geście swoją szablę
(wkrótce się dowiedziałam, Ŝe to nie szabla, tylko epee ),
183803555.002.png
- Prawda.
- Damien jak nikt potrafi się skupić na walce. Od wie-
lu lat jestem trenerem i mówię odpowiedzialnie: z niego jest
groźny przeciwnik.
Kątem oka zauwaŜyłam, jak Damien, dumny i szczęśli-
wy, oblewa się mocnym rumieńcem.
- Poproszę Damiena, by poćwiczył z tobą w przyszłym
tygodniu niektóre początkowe manewry. Musisz teŜ pamię-
tać, Ŝe szermierka wymaga doskonałego opanowania umie-
jętności, które następują po sobie. Jeśli jednej nie opanujesz,
następna stanie się trudna do osiągnięcia, a wtedy szermierz
będzie stale w trudniejszym połoŜeniu.
- Dobrze, zapamiętam to sobie — obiecałam. Smok ob-
darzył mnie ciepłym uśmiechem, po czym zajął się kolejno
poszczególnymi parami.
- Chodziło mu o to, byś się nie zniechęcała, jak będę ci
kazał powtarzać do znudzenia te same ćwiczenia — uprze-
dził mnie Damien.
- Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe będziesz kazał mi po-
wtarzać do znudzenia to samo, ale Ŝe kryje się za tym cel,
który mamy osiągnąć?
- Aha. I jednym z takich celów jest rozruszanie tej two-
jej kształtnej dupki -- powiedział prowokująco i poklepał
mnie protekcjonalnie swoim floretem.
Trzepnęłam go w rewanŜu, ale po dwudziestu minutach
powtarzania wypadów, pchnięć i powrotów do pozycji wyj-
ściowej zdąŜyłam się przekonać, Ŝe miał rację. Jutro moja
dupka będzie obolała.
Po lekcji wzięliśmy szybki prysznic. Na szczęście kabi-
ny prysznicowe znajdujące się po stronie szatni dziewcząt
były oddzielone od siebie plastikowymi zasłonami, tak Ŝe nie
musiałyśmy się czuć jak więźniarki, które w barbarzyńskich
warunkach myją się we wspólnym otwartym pomieszczeniu.
Potem wraz z innymi pospieszyłam do stołówki, na którą
mówiło się „sala jadalna". „Pospieszyłam" to właściwe sło-
wo, bo byłam juŜ głodna jak wilk.
Lunch komponowało się samemu, wybierając, na co się
miało ochotę, z obfitego bufetu, gdzie moŜna było wziąć na
przykład sałatkę z tuńczyka (fuj!) albo malutkie kukurydze,
które nawet nie przypominały smakiem normalnego ziarna
z duŜych kolb. (Właściwie czym one były? Niedorosłymi
kolbkami? Mutantami? Miniaturkami?). NałoŜyłam sobie na
talerz górę jedzenia, wzięłam teŜ pajdę chleba wyglądające-
go na świeŜo upieczony i wślizgnęłam się do boksu, w któ-
rym siedziała juŜ Stevie Rae, a za mną podąŜał Damien. Erin
i Shaunee juŜ tam były, kłócąc się o to, czyje wypracowanie
na zajęciach z literatury było lepsze, choć obie dostały jedna-
kową liczbę punktów.
- To teraz, Zoey, opowiadaj. Co z Erikiem Nightem?
- zapytała Stevie Rae, gdy tylko pierwszy kęs sałatki unio-
słam do ust. Na jej słowa Bliźniaczki natychmiast zamilkły
i wszyscy zgromadzeni przy stole skupili uwagę wyłącznie
na tym, co powiem.
Zastanawiałam się wcześniej, co mam im powiedzieć na
temat Erika, i uznałam, Ŝe nie naleŜy jeszcze mówić nikomu
0tej nieszczęsnej scenie z obciąganiem. Powiedziałam więc
tylko:
- Patrzył na mnie.
Kiedy przyglądali mi się ze zmarszczonymi brwiami, zo-
rientowałam się, Ŝe mówiłam z pełnymi ustami, a oni po pro-
stu nie zrozumieli moich słów. Przełknęłam więc jedzenie
1powtórzyłam:
- Cały czas na mnie patrzył. Na zajęciach z teatru. Czu
łam się... boja wiem?... trochę zmieszana.
- Co rozumiesz przez to, Ŝe patrzył na ciebie? — doma-
gał się uściślenia Damien.
- Przyglądał mi się od samego początku, jak tylko
wszedł do klasy, ale było to szczególnie wyraźne, kiedy za-
183803555.003.png
czął monolog. Mówił ten kawałek z Otella, a gdy doszedł do
fragmentu o miłości i tak dalej, patrzył mi prosto w oczy.
Mogłabym pomyśleć, Ŝe to przypadek czy coś w tym rodzaju,
ale przecieŜ przyglądał mi się, zanim jeszcze zaczął mówić
monolog, i potem, kiedy juŜ wychodził z sali. — Westchnęłam
i poruszyłam się niespokojnie na miejscu, bo poczułam się
niezręcznie pod ich przeszywającymi spojrzeniami.
-NiewaŜne. MoŜe to naleŜało do jego roli.
- Erik Night to najseksowniejsza sztuka w całej tej cho-
lernej szkole — skonstatowała Shaunee.
- Nieprawda. To najseksowniejsza sztuka na całej kuli
ziemskiej — poprawiła ją Erin.
- Nie jest bardziej seksowny od Kenny'ego Chesneya
- wtrąciła szybko Stevie Rae.
- Och, daj spokój z tą swoją obsesją na punkcie coun-
try — zgromiła ją Shaunee, ale zaraz zwróciła się do mnie:
- Nie pozwól, by okazja przeszła ci koło nosa.
- Właśnie — zawtórowała Erin. — Nie dopuść do tego.
- śeby mi przeszła koło nosa? A co ja mam niby zro-
bić? PrzecieŜ on się nawet do mnie nie odezwał.
- Ojej, Zoey, czy ty się chociaŜ uśmiechnęłaś do niego
w odpowiedzi? — zapytał Damien.
Zamrugałam. Czy się uśmiechnęłam? Cholera! ZałoŜę
się, Ŝe nie. Na pewno siedziałam jak mumia i tylko się na
niego gapiłam z otwartą gębą. No, moŜe nie z otwartą gębą,
ale mimo wszystko.
- Nie wiem — odpowiedziałam wykrętnie, co jednak
nie zwiodło Damiena.
- Na drugi raz — prychnął — nie zapomnij się do niego
uśmiechnąć.
- MoŜesz mu teŜ powiedzieć „cześć" - — dorzuciła
Stevie Rae.
- Sadzę, Ŝe Erik to po prostu ładny chłopak — powie
działa Shaunee.
- I zgrabny — dodała Erin.
- Tak uwaŜałam, zanim nie rzucił Afrodyty — ciągnęła
Shaunee. — Ale kiedy to zrobił, pomyślałam, Ŝe coś się tam
na górze moŜe dziać.
— Wiemy, Ŝe coś się działo tu, na dole — nachmurzyła
się Erin.
- No, no — cmoknęła Shaunee i oblizała wargi, jakby
delektowała się czekoladą.
- Jesteście wulgarne — stwierdził Damien.
- Chciałyśmy tylko powiedzieć, Ŝe to najzgrabniejszy
zadek w całym mieście — odrzekła Shaunee.
A ty tego nie zauwaŜyłeś, co? — przekomarzała się
Erin.
Gdybyś się odezwała do Erika, Afrodyta by się wku-
rzyła — powiedziała Stevie Rae.
Wszyscy odwrócili się do Stevie Rae i utkwili w niej
wzrok, jakby przekroczyła Rubikon albo coś w tym rodza-
ju.
- To prawda — odezwał się Damien.
— I tylko prawda — zgodziła się Shaunee, a Erin poki-
wała potakująco głową.
- Więc mówią, Ŝe on chodził z Afrodytą? — chciałam
się upewnić.
- Aha — mruknęła Erin.
- Plotka jest śmieszna, ale prawdziwa — powiedziała
Shaunee. — A teraz, kiedy ty mu się podobasz, nabiera to
dodatkowego smaczku.
- MoŜe patrzył tylko na mój nietypowy Znak — wtrą-
ciłam.
- A moŜe nie. Ty jesteś naprawdę fajna — uznała Stevie
Rae ze słodkim uśmiechem.
- A moŜe najpierw chciał popatrzyć na Znak, a potem
zauwaŜył, Ŝe jesteś fajna, więc dalej ci się przyglądał — do
myślał się Damien.
183803555.004.png
Tak czy owak Afrodyta na pewno będzie wkurzona
— przepowiedziała Shaunee.
- I bardzo dobrze — ucieszyła się Erin.
Stevie Rae lekcewaŜąco machnęła ręką na ich komenta-
Staliśmy z innymi w korralu, gdzie kazał nam czekać
starszy uczeń z powaŜną, a nawet surową miną. Było nas za-
ledwie dziesięcioro, wszyscy z trzeciego formatowania. Ojej,
ten rudzielec teŜ był wśród nas, stał zgarbiony pod ścianą
i zawzięcie kopał w trociny, tak Ŝe stojąca obok niego dziew-
czyna zaczęła kichać. Rzuciła mu gniewne spojrzenie i odsu-
nęła się od niego parę kroków. O rany, czy on musi wszystkim
działać na nerwy? I dlaczego nie zrobi czegoś z tą wiechą
włosów? Mógłby je chociaŜ uczesać.
Odgłos kopyt końskich odwrócił moją uwagę od
Elliot-ta, a kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam, jak
wspaniała czarna klacz galopuje wprost na arenę.
Zatrzymała się gwałtownie, ryjąc kopytami tuŜ obok nas.
KaŜdy gapił się na nią z rozdziawionymi ustami, a
tymczasem jeźdźczyni z gracją zsunęła się z końskiego
grzbietu. Miała długie włosy sięgające do pasa, tak jasne, Ŝe
aŜ prawie białe, i szaroniebieskie oczy. Stanęła
wyprostowana, a jej nieduŜa sylwetka i sposób, w jaki się
trzymała, przypominał mi dziewczyny, które miały bzika na
punkcie tańca, zawsze w pozycji wyjściowej stały tak, jakby
ktoś im wetknął kijek w pupę. Jej twarz okalał tatuaŜ
przedstawiający wymyślną plątaninę wzorów, wśród
których moŜna się było dopatrzyć motywu galopujących
koni.
rze.
- Dajcie spokój ze Znakiem i Afrodytą, i podobnymi
głupstwami. Ale następnym razem, kiedy on się do ciebie
uśmiechnie, powiedz mu „cześć". I tyle.
- Łatwe — powiedziała Shaunee.
- I proste — uzupełniła Erin.
- Okay — mruknęłam, wracając do swojej sałatki i Ŝy-
cząc sobie w duchu, by cała sprawa z Erikiem Nightem była
tak łatwa i prosta, jak im się wydaje.
Jedyna rzecz wspólna dla wszystkich szkolnych stołówek,
w jakich dotychczas jadłam, to Ŝe posiłek zbyt szybko się
kończy. Lekcja hiszpańskiego, która po nim nastąpiła, minęła
jak z bicza strzelił. Profesor Garmy była jak trąba powietrz-
na. Od razu ją polubiłam. Jej tatuaŜ przypominał trochę
upierzenie, kojarzyła mi się więc z hiszpańskim ptaszkiem.
Biegała po klasie, mówiąc bez przerwy po hiszpańsku. Tu
muszę wspomnieć, Ŝe od ósmej klasy nie miałam do czynie-
nia z hiszpańskim, i przyznaję bez bicia, Ŝe nie bardzo wtedy
się przykładałam. Teraz nie nadąŜałam za tokiem lekcji, ale
zapisałam pracę domową i postanowiłam sobie powtórzyć
słówka, bo bardzo nie lubię odstawać od reszty.
Zajęcia początkowe z jeździectwa odbywały się w hali
sportowej. Był to długi, niski murowany budynek, usytu-
owany przy południowym murze, z wielką areną jeździec-
ką znajdującą się pod dachem. Wszędzie pachniało stajnią,
końmi, trocinami, co pomieszane z zapachem skóry dawało
przyjemne wraŜenie, mimo Ŝe jednym ze składników owej
przyjemności było końskie łajno.
- Dobry wieczór, jestem Lenobia, a t o - - wskazała
na klacz, obrzucając nas pogardliwym spojrzeniem — to jest
koń. — Jej głos odbijał się od ścian. Czarna klacz parsknęła
jakby dla podkreślenia jej słów. — Wy jesteście moją nową
grupą z trzeciego formatowania. Wybrano właśnie was do
mojej grupy, poniewaŜ wydaje nam się, Ŝe moŜe ujawnicie
zdolności dojazdy konnej. Prawdą jednak jest, Ŝe mniej niŜ
połowa dotrwa do końca semestru, a z nich znów mniej niŜ
połowa nauczy się przyzwoicie jeździć na koniu. Czy są py-
tania? — Przerwała na tak krótką chwilę, Ŝe nikt nawet by
nie zdąŜył zadać pytania. — Dobrze. W takim razie zaczy-
183803555.005.png
namy. Proszę za mną. — Odwróciła się i skierowała w stronę
stajni. Poszliśmy za nią.
Miałam ochotę zapytać, co to za „my", którzy oceniali,
czy mogą z nas być jeźdźcy, ale bałam się odezwać i tak jak
inni potfuchtałam za nią. Zatrzymała się przed szeregiem
pustych boksów. Przed nimi stały widły i taczki. Lenobia od-
wróciła się do nas.
- Konie to nie są duŜe psy. I nie mają teŜ nic wspólnego
z romantycznym dziewczyńskim wyobraŜeniem o idealnej
przyjaźni ze zwierzęciem, które zawsze będzie was rozumiało.
Dwie stojące obok mnie dziewczyny zaczęły się wiercić
niespokojnie, Lenobia jednak przeszyła je zimnym spojrze-
niem swoich stalowych oczu.
- Konie wymagają od nas pracy. Potrzebują naszego po
święcenia, inteligencji oraz czasu. My zaczniemy od pracy.
Tam gdzie trzymamy uprząŜ, znajdziecie równieŜ kalosze.
Szybko wybierzcie sobie odpowiednią parę, a my przyniesie
my rękawice. Potem kaŜdy z was zajmie się przydzielonym
boksem i tam popracuje.
- Profesor Lenobio... — zaczęła pucołowata dziewczy-
na z miłą buzią, podnosząc do góry rękę.
- Wystarczy Lenobia. Imię staroŜytnej królowej wam-
pirów, które sobie wybrałam, nie wymaga dodatkowych ty
tułów.
Nie miałam pojęcia, kim była Lenobia, więc
zakarbowałam sobie w pamięci, by gdzieś to sprawdzić.
- Śmiało. Chciałaś o coś zapytać, Amando?
- Eee, tak.
Lenobia uniosła ostrzegawczo brew.
Amanda z widoczną trudnością przełknęła ślinę.
- „Tam popracuje", to właściwie co znaczy, pro... chcia-
łam powiedzieć: Lenobio?
- Oczywiście chodzi o wyczyszczenie boksów. Nawóz
ładuje się na taczki. Kiedy taczki będą juŜ pełne, wywiezie-
cię je na kompost, który zbieramy pod murem stajni. W ma-
gazynie znajdziecie świeŜe trociny, zaraz koło pomieszcze-
nia z uprzęŜą. Macie pięćdziesiąt minut. Za trzy kwadranse
przyjdę sprawdzić wasze boksy. Patrzyliśmy na nią osłupiali.
- MoŜecie juŜ zaczynać. Teraz.
Więc zaczęliśmy.
MoŜe to zabrzmi dziwnie, ale naprawdę nie miałam nic
przeciwko temu, Ŝeby sprzątnąć boks. Końskie łajno nie jest
takie znowu obrzydliwe. Zwłaszcza Ŝe widać było, iŜ boksy
sprzątano codziennie, a nawet częściej. Złapałam kalosze,
które były strasznie brzydkie, ale przynajmniej zakrywały
mi dŜinsy do kolan, parę rękawic roboczych i zabrałam się
do pracy. Z głośników naprawdę doskonałej jakości płynęła
muzyka. Idę o zakład, Ŝe były to melodie z najnowszej płyty
Enyi (moja mama lubiła jej słuchać, zanim wyszła za Johna,
ale przestała, kiedy on uznał, Ŝe to pogańska muzyka, więc
ja zaczęłam jej namiętnie słuchać). Słuchałam zatem tej nie-
samowitej śpiewanej poezji gaelickiej i przerzucałam widła-
mi końskie łajno. Nawet nie wiedziałam, kiedy zapełniły się
całe taczki, które opróŜniłam, by następnie wrzucić do nich
czyste trociny. Właśnie je rozgarniałam równo po całej po-
wierzchni boksu, kiedy poczułam, Ŝe ktoś mnie obserwuje.
- Dobra robota, Zoey.
Podskoczyłam na te słowa i zobaczyłam, Ŝe tuŜ przy wej-
ściu do boksu stoi Lenobia. W jednej ręce trzymała wielkie
miękkie zgrzebło, w drugiej - - lejce dereszowatej klaczy
o łagodnym sarnim spojrzeniu.
- JuŜ to przedtem robiłaś — domyśliła się Lenobia.
- Moja babcia miała siwego wałacha, to było słodkie
stworzenie, nazwałam go Królik -- powiedziałam i zaraz
sobie uprzytomniłam, Ŝe musiało to strasznie głupio za
brzmieć. Z wypiekami na twarzy zaczęłam się tłumaczyć:
- Miałam wtedy dziesięć lat, a jego maść kojarzyła mi się
183803555.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin