List12.txt

(29 KB) Pobierz
75






























    Rozdział 12
          Mexico City pulsowało upalnym latem i entuzjazmem wywołanym igrzyskami 
    olimpijskimi.
          Hotele niemal pękały w szwach, ale na szczęcie Fallon był włacicielem leżšcego tuż 
    pod miastem wiejskiego domu, który uczynilimy naszš głównš kwaterš. Halsteadowie 
    również posiadali dom w Mexico City, jednak najczęciej przebywali w posiadłoci Fallona.
          Muszę przyznać, że Fallon, gdy raz zdecydował się działać, robił to błyskawicznie. 
    Niczym dobry generał dowodził swojš armiš, balansujšc na granicy katastrofy. Wydał 
    okršgłš sumkę na rozmowy telefoniczne, w rezultacie których nastšpiła koncentracja naszych 
    sił w Mexico City.
          Ja także zostałem zmuszony do podjęcia szybkiej decyzji. Miałem przecież dobrš pracę 
    i nie chciałem z niej pochopnie zrezygnować, ale Fallon naglił. Zobaczyłem się ze swoim 
    szefem i gdy powiedziałem mu o mierci Boba, był na tyle łaskawy, że zgodził się na 
    udzielenie mi półrocznego urlopu. Wbiłem mu do głowy, że chodzi o uporzšdkowanie spraw 
    farmy, w czym trochę przesadziłem, choć wyjazd na Jukatan można było, przynajmniej 
    według mnie, także potraktować jako pewnego rodzaju troskę o spadek po Bobie.
          Fallon użył nawet takich rodków, które sš dostępne tylko za grube pienišdze.
           Wielkie korporacje majš duże problemy z ochronš tajemnic służbowych  
    powiedział.  Utrzymujš więc własne służby bezpieczeństwa, równie dobre jak policja, a w 
    większoci wypadków nawet lepsze. Płaca jest wyższa. Kazałem sprawdzić Niscemiego 
    własnymi siłami.
          Słowa Fallona wprawiły mnie w osłupienie. Jak większoć ludzi traktowałem 
    milionerów jak włacicieli majštków, nigdy jednak nie przyszło mi do głowy spojrzeć na nich 
    inaczej i pomyleć o władzy i wpływach, które dajš pienišdze. To, że człowiek może 
    podnieć słuchawkę i uruchomić prywatne siły policyjne, otworzyło mi oczy na wiele spraw i 
    zmusiło do zastanowienia.
          Dom Fallona był duży i chłodny. Wybudowano go na czternastu akrach 
    wypieszczonego terenu. Spokojna i nie rzucajšca się w oczy służba zaczynała działać 
    natychmiast, gdy tylko właciciel przekroczył próg. Bezszelestnie pojawiała się i znikała, jeli 
    przestawała być potrzebna. Muszę przyznać, że pogršżyłem się w tym sybaryckim luksusie 
    bez skrupułów.
          Taca Fallona, ku jego wielkiemu rozczarowaniu, nie nadeszła jeszcze z Nowego Jorku i 
    masę czasu spędzał teraz z Halsteadem, sprzeczajšc się na tematy archeologiczne. Byłem 
    zadowolony, że ich dyskusje nie przybierajš już charakteru osobistego i ograniczajš się do 
    spraw zawodowych. Mylę, że było to zasługš Katherine Halstead, która utrzymywała 
    swojego męża w ryzach.
          Na drugi dzień po naszym przyjedzie pogršżyli się w dyskusji bez reszty.
           Według mnie stary cle Vivero był okropnym kłamcš  powiedział Halstead.
           Oczywicie, że tak  odparł Fallon ugodowo.  Ale nie o to teraz chodzi. Pisze, że 
    zabrano go do Chichén Itzá...
           A ja twierdzę  wpadł mu w słowo Halstead  że to niemożliwe. Nowe imperium 
    rozpadło się dużo wczeniej. Chichén Itzá zostało opuszczone, kiedy Hunac Celi wypędził 
    Itzów. To było wymarłe miasto.
          Fallon przerwał zniecierpliwiony.  Nie patrz na to ze swego punktu widzenia, spróbuj 
    zobaczyć to tak jak Vivero. Napisał tylko, że został zabrany do Chichén Itzá. Masz tutaj do 
    czynienia z szeregowym, prostym żołnierzem, pozbawionym możliwoci perspektywicznego 
    oglšdania faktów i zdarzeń, którš my mamy. Mówi, że został zabrany do Chichén Itzá. 
    Zresztš wymienia nazwę. To jedna z dwóch nazw, jakie podaje w rękopisie. Nie interesuje go, 
    czy ty pomylisz, że Chichén Itzá było zamieszkane, czy nie, twierdził tylko, iż został tam 
    zabrany  urwał.  Oczywicie, jeli masz rację, oznacza to, że list Vivera jest współczesnš 
    blagš, a my wszyscy gonimy w piętkę.
           Nie sšdzę, żeby to była blaga  zaoponował Halstead.  Po prostu wydaje mi się, 
    że Vivero był skończonym kłamcš.
           Też tak mylę. Poza tym potwierdzono przecież autentycznoć listu.  Fallon 
    przeszedł przez pokój i otworzył szufladę biurka.  Oto raport w tej sprawie.
          Podał jakie papiery Halsteadowi, który przejrzał je dokładnie i odłożył na stolik. 
    Sięgnšłem po nie i ujrzałem mnóstwo tabel i wykresów. Zasadnicza treć dokumentu 
    znajdowała się na ostatniej stronie, pod nagłówkiem Wnioski". Przeczytałem je: Dokument 
    wydaje się autentyczny pod względem stylu. Pochodzenie hiszpańskie z poczštku szesnastego 
    wieku. Stan bardzo zły. Pergamin słabej jakoci, prawdopodobnie niewłaciwie 
    wyprodukowany. Badanie metodš C14 wskazuje na datę 1534, z tolerancjš plus minus 
    piętnacie lat. Analiza składu chemicznego atramentu ujawniła pewne osobliwoci, ale jak 
    wykazał test węglem radioaktywnym, niewštpliwie pochodzi z tego samego okresu co 
    pergamin. Natomiast dogłębna analiza lingwistyczna nie ujawniła żadnych odchyleń od 
    języka szesnastowiecznej Hiszpanii. Wstrzymujemy się od oceny treci dokumentu, natomiast 
    nie ma dowodów na to, iż rękopis ten nie jest autentyczny."
          Pomylałem o Viverze, który musiał samodzielnie spreparować skórę zwierzęcš i zrobić 
    atrament. Wszystko pasowało.
          Katherine Halstead wycišgnęła rękę, więc podałem jej raport, a sam znowu zaczšłem 
    przysłuchiwać się dyskusji.
           Wydaje mi się, że jeste w błędzie, Paul  mówił Fallon.  Chichén Itzá nigdy nie 
    została całkowicie opuszczona, nastšpiło to dopiero znacznie póniej. Funkcjonowało jako 
    orodek kultu religijnego, nawet po przybyciu Hiszpanów. A co było z zamachem na Ah 
    Dzun Kiu w 1536 roku, nie mniej niż dziewięć lat po ujęciu Vivera?
           Kim on, u diabła, był?  zapytałem.
           Przywódcš Tutal Kiu. Zorganizował pielgrzymkę do Chichén Itzá, aby zjednać sobie 
    bogów. Wszyscy pielgrzymi zostali zmasakrowani przez jego największego wroga, ?achi 
    Cocoma. To jednak nieistotne, ważne jest, że wiemy, kiedy dokonano zamachu, i że to 
    potwierdza istnienie Chichén Itzá w czasach Vivera, chociaż Paul ma co do tego wštpliwoci.
           No dobra, masz rację w tym wypadku  przyznał Halstead.  Ale w licie jest 
    dużo więcej sprzecznych ze sobš faktów.
          Pozostawiłem ich samych sobie i podszedłem do okna. Olepiło mnie wiatło odbijajšce 
    się od tafli basenu. Zerknšłem na Katherine Halstead.
           Nie nadaję się do takich logicznych łamigłówek  powiedziałem  to przerasta 
    moje możliwoci.
           Moje również  przyznała.  Nie jestem archeologiem, wiem tylko tyle, ile zdołam 
    przejšć od Paula na zasadzie swoistej osmozy. Ponownie spojrzałem na basen, wyglšdał 
    bardzo zachęcajšco.
           Może bymy popływali?  zasugerowałem.  Mam trochę sprzętu, który muszę 
    wypróbować, a przyjemniej mi będzie w pani towarzystwie.
           wietny pomysł.  Rozpromieniła się.  Spotkamy się na dole za dziesięć minut.
          Poszedłem na górę do swojego pokoju, przebrałem się w kšpielówki, rozpakowałem 
    akwalung, po czym zaniosłem go na brzeg basenu. Przywiozłem go ze sobš, bo pomylałem, 
    że może po drodze nadarzy się okazja, by popływać trochę na Karaibach, a nie zamierzałem 
    jej przepucić. Poprzednio tylko raz pływałem w czystej wodzie, w Morzu ródziemnym.
          Pani Halstead czekała już na mnie koło basenu i muszę przyznać, że w swoim 
    jednoczęciowym kostiumie wyglšdała przelicznie. Rzuciłem na ziemię stalowe butle, 
    przewody powietrza i podszedłem do niej. Nagle, jak spod ziemi, wyrósł lokaj w białym 
    ubraniu i powiedział co szybko po hiszpańsku. Bezradnie wzruszyłem ramionami i 
    zwróciłem się do Katherine Halstead.
           Co on mówi?
           Pyta, czy napijemy się czego  odparła rozbawiona.
           To niezły pomysł. Co w wysokich szklankach, zimnego, z alkoholem w rodku.
           Doskonale.  Zatrajkotała co do lokaja, a gdy już odszedł, ponownie spojrzała na 
    mnie.
           Nie podziękowałam jeszcze za to, co pan zrobił dla Paula, panie Wheale. Wszystko 
    zdarzyło się tak szybko, że nawet nie miałam czasu, by o tym pomyleć.
           Nie ma za co dziękować. Pani mšż dostał tylko to, co mu się należało.  
    Powstrzymałem się, by nie powiedzieć, że w rzeczywistoci wcišgnšłem Halsteada w tę 
    historię głównie po to, by go mieć stale na oku. Halstead nie zachwycał mnie specjalnie, zbyt 
    łatwo rzucał oskarżenia i wpadał w gniew. Poza tym kto był z Niscemim w chwili, gdy 
    zabito Boba i mimo że Halstead nie mógł tam być osobicie, nie oznaczało to jeszcze, że nie 
    miał z tym nic wspólnego.
          Umiechnšłem się miło do jego żony.
           Nie ma o czym mówić  powtórzyłem.
           Uważam, że to bardzo wspaniałomylnie, wzišwszy pod uwagę jego zachowanie.  
    Spojrzała na mnie poważnie.  Proszę nie zwracać na niego uwagi, jeli znów wpadnie w zły 
    humor. Przeżył... przeżył rozczarowanie. To jego wielka szansa i dlatego jest taki 
    rozdrażniony.
           Proszę się nie martwić  uspokoiłem jš. Osobicie byłem przekonany, że jeżeli 
    Halstead znowu stanie się nieprzyjemny, szybko dostanie prztyczka w kinol. Gdybym ja mu 
    nie dołożył, zrobi to Fallon mimo swojego wieku. Lepiej by jednak było, gdybym to ja  
    jako osoba neutralna  w razie koniecznoci uprzedził Fallona. Jeli bowiem doszłoby 
    między nimi do ostrzejszego konfliktu, ta szalona wyprawa mogłaby się rozle...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin