Tristana9.txt

(15 KB) Pobierz
39






























  IX
  LAS MOREŃSKI
  Stracilimy wiat i wiat stracił
  nas, co mylisz o tym, Tristanie
  mój miły?
  Miła, kiedy ciebie mam z sobš,
  i czegóż mi trzeba? Gdyby i wszystkie
  wiaty były z nami, widziałbym tylko
  jednš ciebie.
  Powieć prozš o Tristanie
  W głębi dzikiego lasu w wielkim znoju jak cigane zwierzęta błšdzš i rzadko ważš się wrócić wieczorem do
  wczorajszego legowiska. Jedzš tylko mięso dzikich zwierzšt i żałujš smaku soli i chleba. Wychudłe ich twarze
  stały się blade, odzież opadła w strzępach, podarta przez głogi. Miłujš się, nie czujš cierpienia.
  Jednego dnia, przebiegajšc wielkie lasy, które nigdy nie zaznały siekiery, zabłšdzili przypadkiem do pustelni
  brata Ogryna.
  W słońcu, pod lekkim drzewem klonu, wpodle kaplicy, stary człowiek opierajšc się na lasce szedł drobnym
  krokiem.
   Waleczny Tristanie  wykrzyknšł  wiedz, jakš wielkš przysięgę złożyli ludzie Kornwalii! Król kazał
  okrzyknšć wielkie wołanie po wszystkich parafiach; kto cię pochwyci, otrzyma sto sztuk złota jako zapłatę.
  Wszyscy baronowie przysięgli cię wydać żywym lub umarłym. Kajaj się, Tristanie, Bóg odpuszcza
  grzesznikowi, który czyni pokutę.
   Kajać się, ojcze Ogrynie? Z jakiej zbrodni? Ty, który nas sšdzisz, żali wiesz, jaki napitek wypilimy na
  morzu? Tak, dobry sok upoił nas i oto wolałbym żebrać całe życie po drogach i żyć ziołami i korzonkami z
  Izoldš niż bez niej być królem pięknego królestwa.
   Panie Tristanie, niech Bóg cię wspomoże, zgubiłe się bowiem i na tym wiecie, i na tamtym. Kto zdradził
  pana, takiego powinno się rozerwać dwoma końmi, spalić na stosie; gdzie jego popiół padnie, tam trawa nie
  wyrasta i orka zostanie daremna; tam drzewo, zieleń umiera. Tristanie, oddaj królowę temu, kto jš zalubił wedle
  prawa Rzymu.
   Nie jest już jego; wydał jš trędowatym; na trędowatych jš zdobyłem. Odtšd jest moja; nie mogę się z niš
  rozłšczyć ani ona ze mnš.
  Ogryn usiadł; u jego stóp płakała Izolda z głowš na kolanach człowieka, który cierpi dla Boga. Pustelnik
  powtarzał jej więte słowa Pisma, ale ona, zapłakana, wstrzšsała głowš i nie chciała uwierzyć.
   Niestety  rzekł Ogryn  jakiejż pociechy można użyczyć zmarłym? Kajaj się, Tristanie, ten bowiem, który
  żyje w grzechu bez skruchy, jest umarły.
   Nie, żyję i nie kajam się. Wrócimy do lasu, który nam daje opiekę i schronienie. Chod, Izold, przyjaciółko
  moja!
  Izold podniosła się, wzięli się za ręce. Weszli w wysokie zielska i wrzosy; drzewa zamknęły za nimi gałęzie;
  znikli w gšszczu.
  Słuchajcie, panowie mili, pięknego zdarzenia. Tristan wychował był psa, ogara, pięknego, żywego, lekkiego w
  biegu; ani hrabia, ani król żaden nie ma lepszego do polowania z łukiem. Wołano go Łapaj. Trzeba go było
  zamknšć w ogrodzeniu, spętanego za pomocš kłody uwieszonej u szyi; od dnia bowiem, w którym stracił z oczu
  pana, odmawiał wszelkiej strawy, drapał łapami ziemię, płakał, wył. Wielu litowało się nad nim.
   Łapaj  mówili  żadne zwierzę nie umie tak kochać jak ty; tak, Salomon mšdrze to powiedział:
  Prawdziwy przyjaciel to mój chart.
  I król Marek wspominajšc minione dni mylał w sercu: Ten pies okazuje wiele rozumu, iż płacze za swoim
  panem: jestże bowiem kto w całej Kornwalii, który by wart był Tristana?
  Trzej baronowie przyszli do króla:
   Panie, każ odwišzać Łapaja, dowiemy się snadnie, żali czyni taki lament z przyczyny swego pana; inaczej
  ujrzysz, jak, ledwie odwišzany, z ziejšcš paszczękš, z wywieszonym językiem, zacznie cigać ludzi i zwierzęta,
  aby je kšsać.
  Rozwišzujš go. Skacze przez wrota i pędzi do izby, gdzie niegdy bywał Tristan. Warczy, skuczy, biega, szuka,
  odnajduje wreszcie lad pana. Przebiega krok za krokiem drogę, którš Tristan szedł w stronę stosu. Wszyscy idš
  za nim. Szczeka dononie i drapie się na skałę. Oto już jest w kaplicy, skacze na ołtarz; nagle rzuca się przez
  okno, pada u stóp skały, odnajduje lad na wybrzeżu, zatrzymuje się chwilę w kwitnšcym krzu, w którym
  Tristan był się zaczaił, wreszcie pomyka w stronę lasu. Nie było człowieka, iżby nie litował się patrzšc.
   Miły królu  rzekli wówczas rycerze  przestańmy ić za nim; mógłby nas zawieć w takie miejsce, z którego
  niełacno byłoby wrócić.
  Zostawili go i nawrócili. Znalazłszy się w gšszczu, pies zaszczekał dononie, tak iż cały las odebrzmiał. Z daleka
  Tristan, królowa i Gorwenal usłyszeli go:
   To Łapaj!
  Przelękli się; ani chybi, to król ich ciga; ha, każe ich tropić, niby dzikie bestie, przez ogary!... Zanurzajš się w
  gšszcz. Na skraju Tristan przyklęka z napiętym łukiem. Ale skoro Łapaj ujrzał i poznał pana, skacze ku niemu,
  kręci głowš i ogonem; gnie krzyże, zwija się w kłębek. Kto widział kiedy podobnš radoć? Następnie pobiegł ku
  Izoldzie Jasnowłosej, ku Gorwenalowi, koniowi nawet się ucieszył. Tristan uczuł wielkš żałoć.
   Ha, przez jakie nieszczęcie odnalazł nas tutaj! Co może człowiek tropiony poczšć z tym psem, który nie
  umie zachować się cicho? Po równinach i lasach, po całej swej ziemi król szuka nas. Łapaj zdradzi nas
  szczekaniem. Ach, przez miłoć to i przez szlachetnoć natury przyszedł szukać mierci. Trzeba nam się chronić
  wszelako. Co czynić? Radcie! Izold popieciła Łapaja dłoniš i rzekła:
   Panie, oszczęd go! Słyszałam o leniczym walijskim, który nauczył psa, aby bez szczekania tropił lady
  zranionych jeleni... Miły Tristanie, cóż za radoć, gdyby się udało nie szczędzšc mozołu przyuczyć tak Łapaja!
  Zadumał się chwilę, gdy pies lizał ręce Izoldy. Tristan uczuł litoć i rzekł:
   Spróbuję; zbyt ciężko mi go zabijać. Niebawem Tristan wybrał się na łowy, poszczuł daniela, sięgnšł go
  strzałš. Pies chce pomykać ladami daniela i szczeka tak głono, że cały las rozbrzmiewa. Tristan uderzeniami
  zmusza go do milczenia. Łapaj podnosi głowę ku panu; dziwi się, nie mie już szczekać, opuszcza lad. Tristan
  bierze go do nogi, następnie uderza się po cholewie gałšzkš kasztana, jak czyniš myliwcy, aby pobudzić psy.
  Na ten znak Łapaj chce znowu szczekać i Tristan znów karci. Uczšc w ten sposób, nim jeszcze upłynšł miesišc,
  ułożył go, aby polował niemo. Kiedy strzała zraniła daniela lub sarnę, Łapaj nigdy nie wydajšc głosu tropił lad
  po niegu, po lodzie lub trawie; jeli dopadł bydlęcia wród drzew, umiał zaznaczyć miejsce znoszšc gałšzki;
  jeli dosięgnšł go na równinie, zbierał trawy na ubitš zwierzynę i wracał bez jednego szczeknięcia, aby
  sprowadzić pana.
  Minęło lato. Przyszła zima. Kochankowie żyli w rozpadlinie skały; na ziemi stwardniałej
  od mrozu sople lodu jeżyły ich posłanie z zeschłych lici. Dzięki potędze miłoci ani jedno,
  ani drugie nie czuło swej nędzy.
  Zasię kiedy przyszła życzliwsza pora, wznieli pod wielkimi drzewami szałas z pozieleniałych gałęzi. Tristan
  znał od dzieciństwa sztukę udawania piewu ptaków lenych; mógł wedle ochoty udać skowronka, sikorę,
  słowika i wszelki ród skrzydlaty i niekiedy pod gałęziami szałasu, przybywszy na jego wołanie, liczne ptaki z
  odętš gardzielš wiodły swe pieni w pełnym słońcu.
  Kochankowie nie przebiegali już lasu błšdzšc bez przerwy; żaden bowiem z baronów nie ważył się ich cigać
  wiedzšc, iż Tristan powiesiłby ich na gałęzi. Jednego dnia wszelako jeden ze zdrajców, Gwenelon (niech go Bóg
  skarze!), uniesiony zapałem polowania, omielił się pucić w okolice moreńskiego boru. Tegoż samego rana na
  skraju lasu, w wyrwie potoku, Gorwenal zdjšwszy siodło ze swego rumaka dał mu się popać wieżš trawš;
  opodal, pod altanš z lici, na kwietnym posłaniu, Tristan dzierżył królowę obłapionš w ucisku i oboje spali.
  Nagle Gorwenal usłyszał granie sfory: w wielkim pędzie psy cigały jelenia, który rzucił się w rozpadlinę. Z
  daleka na równi ukazał się myliwiec; Gorwenal poznał go: był to Gwenelon, człowiek, którego pan jego
  nienawidził ponad innych. Sam, bez giermka, z ostrogami wbitymi w krwawišce boki konia, smagajšc go po
  karku, nadbiegał. Zaczajony za drzewem Gorwenal czatuje nań; tamten nadjeżdża szybko, wolniej zasię
  przyjdzie mu wrócić!
  Mija; Gorwenal wypada z zasadzki, chwyta za uzdę i przywodzšc sobie w tejże chwili na oczy wszystko złe,
  które ten człowiek sprawił, stršca go z konia, siecze i odchodzi unoszšc uciętš głowę. A tam pod altanš z lici,
  na kwietnym posłaniu, Tristan i królowa spali obłapieni ciasno. Gorwenal podszedł bez hałasu, z głowš zabitego
  w dłoni.
  Skoro myliwcy znaleli pod drzewem kadłub bez głowy, przerażeni, jak gdyby Tristan ich cigał, uciekli
  lękajšc się mierci. Od tego czasu nikt już nie waży się polować w tym lesie.
  Aby ucieszyć przy obudzeniu serce pana, Gorwenal przywišzał za włosy głowę do sklepienia szałasu; gęste
  sitowie okalało jš wieńcem.
  Tristan obudził się i ujrzał wpółukrytš za lićmi głowę, która nań patrzyła. Poznał Gwenelona; zrywa się na nogi
  przestraszony. Ale nauczyciel jego krzyczy:
   Uspokój się, nieżywy jest, zabiłem go tym mieczem. Synu, to był twój nieprzyjaciel!
  I Tristan weseli się; ten, którego nienawidził, Gwenelon, nie żywie.
  Od tej pory nikt nie odważył się już zapuszczać do dzikiego boru, strach strzeże doń przystępu i kochankowie sš
  w nim panami. Wówczas to Tristan uczynił sobie łuk Niechybny, który zawsze trafiał do celu, człowieka czy
  zwierzę, w zamierzone miejsce.
  Panowie miłociwi, było to w dzień letni, w czasie żniw, nieco po Zielonych wištkach, i ptaki po rosie
  piewały na bliskš jutrzenkę. Tristan wyszedł z szałasu, opasał miecz, narzšdził łuk Niechybny i sam jeden
  poszedł na łowy do lasu. Nim zejdzie wieczór, przygodzi mu się wielka troska. Nie, nigdy kochankowie nie
  kochali się tak bardzo i nie odpokutowali tego tak ci...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin