Zboj6.txt

(56 KB) Pobierz
124






























         ROZDZIAŁ SZÓSTY
         Jak przyobiecał znachor, bartny ludek przeprowadził Kolarza i Przemękę 
  bocznymi cieżkami aż na samo żalnickie pogranicze. W pierwszej osadzie kupili 
  dwa srokacze. Jechali ku Spichrzy, roztropnie unikajšc co ludniejszych miasteczek, 
  ale też nie kryjšc się zanadto. Okolica była dziwnie spokojna. Od ranka natknęli się 
  na kilka wozów, ale jechały pojedynczo, bez obstawy zbrojnych, furmani za nie 
  wydawali się zbytnio wylęknieni. Owszem, grzecznie życzyli Przemęce i Kolarzowi 
  dobrego dnia, ale ani nie zachęcali do pogawędki, ani nie ciekawił ich nadmiernie 
  widok wędrowców.
         Szlak wił się po dnie wšskiego parowu i po kolejnym zakręcie drogę zagrodziła 
  im przyprzężona do siwej kobyłki dwukółka. Wóz był wyładowany po brzegi i nakryty 
  burš płachtš, szczelnie okrywajšcš ładunek. Z kozła dobiegały odgłosy sprzeczki. 
  Przemęka widział tylko dwa szpiczaste kaptury ze zwieszajšcymi się na uszy 
  ozdobnymi chwostami: musiały im te chwosty niele słuch przytępiać, bo darli się 
  straszliwie.
         - Krochmalu dolewać! - wrzeszczał cytrynowy kaptur. - Krochmalu więcej, 
  powiadani!
         - Sam krochmal nie poradzi! - odkrzykiwał rano brunatny. - Obcišżać trza! 
  Obcišżać, ile wlezie!
         Kiedy podjechali bliżej, dostrzegli, że powoził niewielki człowieczek w 
  wypchanym padzierzami kaftanie. Obok niego siedział grubas w krótkiej żółciutkiej 
  kurcie. W ręce dzierżył kawałek pergaminu i tak zajadle co towarzyszowi klarował, 
  że zrazu żaden nie odpowiedział na pozdrowienie Przemęki.
         - Co to za okolica? - zagadnšł Przemęka.
         - Księże Wiergi - grubas w szafrannej żupicy spojrzał na nich nieprzychylnie 
  znad wystrzępionej paginy i zwinšł jš pospiesznie.
         - A miasto czyje?
         - A nasze.
         - Chyba nie waszmoci? - zdziwił się najemnik.
         - E, nie - grubas aż pokraniał z zadowolenia, że go tytułujš waszmociš i stał 
  się bardziej rozmowny. - Nasze, znaczy się pospólne.
         - Jakże to tak? - zamiał się Kolarz. - Księże Wiergi, powiadacie, to i ksišżę 
  być powinien.
         - Z daleka, widzę, jedziecie - rzekł grubas chełpliwie - bocie tutejszych spraw 
  nic nie znajomi. Nie ksišżę tu był, jeno księżna, pani wištobliwa. A raczej panienka, 
  bo ona nigdy za chłopem nie była.
         - Żeby jš z jej wištobliwociš pospołu zaraza zżarła!
         - żachnšł się wonica. - Paskudna baba była, gębę całš miała ognipiórem 
  stoczonš, słodkim wrzodem. Gniło to, cuchnęło tak okrutnie, że tęgie chłopy w jej 
  przytomnoci mdlały. A te, co nie mdlały, rwały ze dwora ile sił w nogach, bo w 
  pannie taka ochota była do zamšżpójcia, że krew jej medycy musieli puszczać.
         - I co? Wychłodła? - zaciekawił się Przemęka, rozumiejšc, że trafiła im się 
  wcale ciekawa kompania.
         - Nie, za to zmarło się księciu nieborakowi, jej ojcu -podjšł z uciechš ten w 
  kanarkowym kubraku. - Synowie po nim dziedzinę rozdrapali. Pięciu ich było, tedy 
  każdy tyle ziemi ledwo dostał, żeby tyłek porzšdnie usadzić. O wianie dla panienki 
  ani który zamylał. Uradzili, że u Bad Bidmone za mniszkę ostanie i precz jš ze 
  dwora popędzili.
         - Ano - przytaknšł wonica. - Stšd jej wištobliwoć. Ze szpetnoci i 
  braterskiego skšpstwa.
         - Tęgo im potem za owo skšpstwo odpłaciła - pokiwał głowš grubas. - Ale z 
  poczštku to my się za głowy brali, jak ona tu po okolicy łaziła. Brudna, bosa, w samej 
  konopnej koszulinie na grzbiecie. Głodna taka, że wińskie pomyje z koryta żarła. 
  Straszne było w narodzie zgorszenie.
         - My się jej, panie, bali. Łeb sobie ogoliła, jak to gadała, na znak pokuty. Lazła 
  od wsi do wsi, batogami się po plecach ćwiczyła, aż krew szła. A jak bluniła! 
  Szykujcie się, wołała. Podeptani będš bogowie w swej nikczemnoci, jeden po 
  drugim. Nie sczezło ostrze w otchłani wykute i posłaniec już naznaczon. Szykujcie 
  się, bowiem nie sczezła Biała Kniahini. Czysta wariatka!
         - Biała Kniahini? - spytał Kolarz.
         - Ano - przytaknšł grubas - tak tu na Annyonne wołajš. Zrazu my się po 
  czołach pukali - opowiadał. - Mylelim, że z tej nędzy do szczętu baba zdumiała. Ale 
  ona, zamiast gdzie po przyzwoitoci zemrzeć, coraz głoniejszy raban czyniła. Tu, 
  panie, jak się rok mniej urodzajny trafi, to zawdy wszelakimi szaleńcami obrodzi, 
  prorokami, wieszczkami... Ani takich, co się bogami mieniš, nie brakuje, bo się 
  ludziom z głodu we łbach miesza.
         - Tyle że ich pospolicie wójtowie wyłapujš i w co głębszych piwnicach 
  zamykajš. Ale kto by księżniczkę w ciemnicy zawarł? - splunšł wonica. - Co było 
  czynić? Nim my się obejrzeli, wielka gromada wszelakiej chanai uczepiła się naszej 
  janie panienki. Prorokiniš jš obwołali. Pono cuda czyniła, chorych uzdrawiała, wodę 
  z kamieni wypuszczała...
         - Jako i byle wiedma potrafi! - oburzał się grubas. -Ale żadna wiedma nie 
  miałaby bogom zagłady zwiastować i Annyonne na wiat przywoływać. Oj, było 
  zamieszania ze wištobliwš panienkš. Ksišżęta po cichu zaczynali się niecierpliwić i 
  pewnie by jej na koniec łeb kazali ukręcić, ale włanie wtedy wojna z Pomorcami 
  nastała.
         - I wypełniły się przepowiednie - zgadł Kolarz. - Okazało się, że księżniczka 
  szczerš prawdę głosiła. A tych, co wcišż nie dowierzali, Pomorcy migiem w 
  pobożnoci wyćwiczyli. Poczšwszy od wyrodnych braci.
         - Bystrzycie, panie - przytaknšł grubas. - Choć nie do końca. Pomorcy icie 
  do księżniczki posyłać poczęli, ale ona ich precz popędziła. Przeklęty wasz pan i 
  wycie przeklęci, tak im rzekła, takoż kres wam pisany. Ona, panie, jak ta wciekła 
  suka, wszystkim po sprawiedliwoci szczekała. Nieledwie połowš Gór Żmijowych 
  owładnęła, cholera. Zewszšd do niej ksišżęta posyłali po poradę, a kręciła nimi, jako 
  chciała. Bo widzicie, panie, ona wieszczyła. Najpierw my myleli, że nam oczy mydli. 
  Ale gdzie tam! Prawdę wieszczyła! Sami Pomorcy się jej lękali.
         - Co tam o Pomorcach gadać! - żachnšł się wonica. - Najgorsze, że się owa 
  wištobliwa panienka włanie w naszej okolicy zalęgnšć musiała. Ot, wjedziem na 
  górkę, obaczycie waszmociowie, jaki klasztor naszym kosztem wystawiła, potężny 
  niby zamczysko. I tam pokutowała...
         - A my wszyscy z niš pospołu - wtršcił drugi. - Bo nasza księżna założyła ze 
  trzy legiony pokutników. Tyle że ci pokutnicy to najgorsze szumowiny były! Tak nas 
  przydusili, że i zbój lepiej by nie potrafił. Po wsiach jedzili, kurwie syny, wszelkš 
  chudobę przepatrywali. Niech jeno kto nowy dom pobuduje, a już podatek od zbytku. 
  Obrodziło pole, nuże daninę płacić. Nasza wištobliwa panienka okazała się łakoma 
  jak pleban, ale bardziej uczona była, cholera, i przemylna. Spisy porobiła, panie! - z 
  oburzenia poczšł tak wymachiwać rękami, że mu pergamin spadł na dno wozu. - 
  Spisy, rozumiecie?! Przyłaziły te jej pokutniki, po trzech, bo już wtedy w ludziach taka 
  złoć była, że za kłonice brali, i po obejciu węszyli. Spisywali!
         - Wszelka radoć ich w oczy kłuła - gadał wonica. - Niech jeno niewiasta 
  gdzie z odkrytš głowš wyjdzie, to jš ze szczętem golš. Trafi się weselisko, kapela 
  kapkę głono przygrywa, to drzwi zaprš i ogień podłożš. W koci grać nie Iza, 
  dziewek na sianie nie Iza obracać ani gorzałki pędzić... To po co żyć, panie?
         - Icie - westchnšł grubas. - Szczęciem od ustawicznych postów i batożenia 
  nasza wištobliwa pani coraz bardziej słabowała. Aż razu jednego, jak na rynku 
  prorokowała, jucha jej z gęby buchnęła. Bez życia jš w klasztor ponieli i przed 
  witem sczezła.
         - Jako my natenczas owych pokutników popędzili! - zamiał się wonica. - 
  Serce rocie! Zewszšd chłopy szły. Jedni z cepami, inni z kosami, co tam kto w 
  komorze
         miał pochowane. Takemy się zawzięli, że przed zmierzchem całe plugastwo 
  było przemożone.
         - Na trzeci dzień poselstwo od księcia przyszło, naszej wištobliwej pani brata. 
  W opiekę nas brać obiecywał, relikwie po najdroższej siostrze chronić. A zaraz 
  następnego dzionka od Wężymorda z Żalników przysłano. Takoż chciał nas 
  przyhołubić. Ażemy się nadziwić nie mogli, ile po wiecie mamy przyjaciół.
         - Ale widzę, żecie postronnej pomocy nie szukali -umiechnšł się Kolarz.
         - Widzicie, panie - jegomoć w szafranowym kubraku podrapał się po brzuchu. 
  - Mymy się z tš wištobliwš cholerš bez mała tuzin lat męczyli. Tak i uradzilimy, że 
  słusznie nam się po niej pociecha należy. Zeszlimy się, wszyscy co znaczniejsi, w 
  refektarzu i uradzilimy, że odtšd nie będziem znać inszego pana. Naszš pobożnš 
  księżniczkę za więtš a prawdziwš patronkę tej ziemi wemiem
         - splunšł potężnie.
         - A nie próbowali was gwałtem do innej opieki nęcić?
         - spytał Przemęka.
         - Z poczštku - umiechnšł się tłucioch. - Miasto raz nawet podpalili. Ale że my 
  tu pomiędzy Żalnickimi a ksišżętami siedzimy, tedy posyłali do nas z obu stron i jedni 
  drugim brudzili. A my się znowuż w refektarzu zeszli i uradzilim, że zdałaby się nam 
  opieka, co by nas przed opiekunami broniła. Jedni chcieli mury wedle miasta sypać i 
  pospolitš milicję ustanowić. Ale głupia była rada, bo tu ludek pracowity i, za 
  przeproszeniem, nadto roztropny, by z sulicami po krzakach ganiać. Od słowa do 
  słowa, ugodzilimy po Servenedyjki słać.
         - Dlatego droga spokojna jak ksišżęcy szlak - pokiwał głowš Przemęka. - 
  Bogate musi być miasteczko, skoro się południowym wojowniczkom opłaca.
         Grubas w żółtym hybercu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin