Janusz Kubski - Wilczy pasterz.doc

(2335 KB) Pobierz

Sam już nie wiem, jak dawno zacząłem tę książkę pisać - żartuję, było to mniej więcej w 1985 roku, nie była to moja pierwsza powieść, ale tamte z różnych względów trafiły do szuflady. Fantastyką interesowałem się od dziecka. "Władcę Pierścieni" przeczytałem jeszcze w latach 60, gdy chyba nikt jeszcze o nim nie słyszał (było takie wydanie, w miękkiej, szarej oprawie, leżało w najciemniejszym kącie gminnej biblioteki, nie wiem, czy ktoś tam wogóle zaglądał), z fantastyki napisałem pracę magisterską na UAM.

Sam pomysł nie wyszedł ode mnie, tylko od kolegi - Piotra Jarzombka, który studiował architekturę, ale jego pasją była również fantastyka, szczególnie malarstwo fantastyczne i komiksy fantasy. Kiedyś wpadł na pomysł byśmy zrobili komiks, on miał zrobić ilustracje ja tekst. Jako że kiedys sam również sporo rysowałem pomysł wydał mi się całkiem interesujący.

Zacząłem myśleć (czasem idzie mi to opornie) i wpadłem na pomysł, by było to coś związane z polską, czy słowiańską mitologią, czyli coś, czego wtedy jeszcze nie było, a w każdym bądź razie ja o tym nie słyszałem. Zacząłem przeglądać różne opracowania na ten temat i tak trafiłem na Welesa, Peruna, Żmija, Perepłuta, Dolę i Latawca, ale im bardziej się zagłębiałem, tym trudniej mi było znaleźć coś konkretnego, od czego mógłbym zacząć. Nasza mitologia nie jest tym, czym jest np mitologia grecka, nie ma gotowych "schematów", bohaterów, a tym bardziej herosów, postanowiłem więc na własną fantazję.

Conan już był, nie było jeszcze Wiedźmina, ale ja nie chciałem, by mój bohater był kimś takim, takich opowieści było mnóstwo, chciałem napisać fantasy, a równocześnie jakoś przełamać schematy, heroiczna fantasy w natłoku dzieł wydaje mi się za bardzo napuszona, dlatego, przynajmniej czasami, powinno być śmiesznie, nie wiem, czy mi się to ostatecznie udało.

Jeszcze trudniej było mi wybrać sposób narracji i zdecydować, kto będzie to wszystko opowiadał (ostatecznie jest to prawdziwa historia, o której nikt nie słyszał:)) i tu pojawił się nieśmiertelny wodnik, on jeden mógł na wszystko spojrzeć z "właściwej" perspektywy.

W międzyczasie skończyłem studia i kontakt z kolegą się urwał, a ja pisałem. Rzecz zaczęła się rozrastać. Nie potrafię pisać, jak inni, w określonych godzinach i od do, więc trwało to i trwało, różne zawirowania życiowe - przed studiami przez pare lat byłem złotnikiem, w czasie studiów sprzątaczką, prowadziłem kluby studenckie, cały czas czynnie uprawiałem sport, potem byłem jeszcze trenerem i ochroniarzem, przez dwa lata za granicą pracowałem jako rekwizytor przy musicalu "Upiór w operze", objeżdżając pół Europy, (i cechy charakteru) również nie pozwoliły mi na dokończenie tego w piorunującym tempie (żona twierdzi, że za dużo rzeczy robię naraz:)) ale w końcu coś z tego wyszło, nie wiem czy jest to ostateczne wersja, kilku recenzentom to się spodobało, ale wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że jak na debiut jest za obszerne - nikt mi tak dużej powieści obecnie nie wyda, musiałbym ciąć, skracać i wyrzucać, a to jest dla mnie zbyt bolesne, dlatego zdecydowałem się wprowadzić tylko kosmetyczne zmiany (tu z pewnością jest jeszcze trochę do zrobienia) i opublikowanie takiej wersji w internecie.

Ostatecznie jest to całkiem spore forum dyskusyjne - mam nadzieję, że chociaż parę osób to przeczyta i podzieli się ze mną własnymi uwagami.

ELF I GNOM: ŁOWCY NAGRÓD

PROLOG

To był zwykły , chłodny , letni wieczór.Słońce już dawno temu zniknęło z linii horyzontu.Na ulicach Miasta Spotkań gromadziły się grupki żądnych zabawy ludzi , a niektórzy już opierali się o ściany z powodu zbyt szybkiego wypadu do tawern. Gasły światła - miasto szykowało się do snu. W tym samym momencie liczne gospody i tawerny właśnie budziły się do życia. Amatorzy ognistych trunków tłocznie wylegali z domów i zaczynali oblegać miejscowe tawerny.

Niewątpliwie największą i najlepszą gospodą w mieście jest "Gospoda Sakiewki".Zajmuje ona duży , dwupiętrowy budynek w okolicach centrum ogromnego , handlowego grodu , jakim niewątpliwie jest Miasto Spotkań .Jej wnętrze jest niezwykle przytulne.Ściany są obwieszone licznymi , ciekawymi obrazami , na środku sporej sali znajduje się wiele rzeźbionych stołów i krzeseł.Przy barze stoi niestrudzony Taros , niewiarygodnie miły gdy zabrzęczysz mu sakiewką przed nosem. Jak zwykle w gospodzie zebrało się wiele osób , jednak dzisiaj to nie doskonałe wino przyciągało uwagę gości.Wokół dwóch postaci , elfa i gnoma , sądząc po wzroście , siedzących przy barze zebrała się niewielka grupa ludzi. Pulchny gnom podekscytowanym głosem właśnie kończył swoją opowieść:

-I wtedy Shizzar odciął im łby , to był błyskawiczny ruch , ocalił mi życie , a potem ... - w tym momencie wtrącił się milczący dotąd elf

- Ależ Fribbinie - zadumał się na chwilę - O ile sobie przypominam to ty ocaliłeś mi życie swoim czarem.Gnom wziął do ręki kufel i wysączył to co jeszcze w nim pozostało , po czym przemówił:

-To była drobnostka.Ważne , że ich zabiliśmy i zgarneliśmy nagrodę. -Trochę ich żałuję - powiedział swoim spokojnym głosem Shizzar - mogliśmy przyprowadzić ich żywych , lecz taka jest nasza praca - zdobywanie nagród , wszystkimi sposobami.

Fribbin tylko wzruszuł ramionami i dalej opowiadał swoją nieco ubarwioną opowieść.

Po chwili do sali , przez ciężkie , żelazne drzwi , wkroczył na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniający krasnolud.Był niewysoki , nawet jak na jego rasę.Miał umięśnione ręce.Nosił wysłużoną , ale solidnej roboty , kolczugę. Za pasem miał niechlujnie wetknięty topór - najlepszy przyjaciel każdego krasnoluda. No właśnie , topór , on wyróżniał tego krasnoluda z tłumu. Wprawny obserwator zauwarzył na pewno biegające po ostrzu iskierki.Ta broń na pewno zabiła już wielu wrogów.

Nikt nie zwrócił uwagi na krasnoluda , oprócz zawsze czujnego Shizzara. Niewysoki osobnik zatrzymał się pośrodku gospody i rozejrzał się spode łba po czym zaczął wyjmować swój topór.To zaniepokoiło elfa - łowcę nagród.

Krasnolud wzniósł swą broń do góry i donośnym głosem przemówił:

-W imię Potężnego! - wojownik zamaszystym ruchem pozbawił głów siedzących obok biesiadników i ruszył do kolejnych czyniąc krwawy pogrom.

Ludzie , którzy zorientowali się co nastąpiło natychmiast ruszyli ku drzwiom. Resztę ogarnęła panika.W zwinnych rękach Shizzara zalśniło ostrze niebezpiecznie ostrego miecza. Natychmiast zbliżył się do napastnika.

Gnom - mag spokojnie obserwował to całe zajście , lecz po chwili przez jego umysł przeszła myśl - on jest magiem! - w tym momencie w kierunku grupy zgromadzonej przy barze poleciała kula ognia."Jest już za późno" - pomyślał ponuro Fribbin , lecz niewiarygodnie szybko wyczarował magiczną osłonę przed przerażonymi ludźmi.

W tym samym czasie Shizzar dotarł do krasnoluda.W takich momentach elf nie miał wątpliwości, czy zabijać.Jego magiczne i śmiercionośne ostrze zawirowało w powietrzu i uderzyło przeciwnika."Nie jest taki dobry" - pomyślał Shizzar. Wtedy spadł na niego cios , niewiarygodnie silny , z trudem go sparował , lecz na jego ciało wskoczyły iskierki z toporu. Przeszył go ból. Broń krasnoluda na pewno była magiczna.W tym momencie usłyszał wołanie jego przyjaciela gnoma-Uważaj on jest magiem !-"Krasnolud magiem ?"- zdziwił się elf , ale pomimo to błyskawicznie odskoczył.Spojrzał w stronę krasnoluda i ujrzał zbliżające się oślepiające magiczne pociski . "To będzie moja śmierć" - pomyślał.Wtedy magiczne pociski rozpryskły się przed nim , co to było? Instynktownie przeturlał się na bok i spojrzał na Fribbina.Jego przyjaciel posłał mu tylko uśmiech , wtedy zobaczył jakąś strzałę lecącą w kierunku ich przeciwnika. Zapewne wyczarował ją gnom. Krasnolud przyjął atak i o mało co się nie przewrócił. Po chwili tylko krzyknął: -Nikt nie oprze się woli Potężnego!Jeszcze się spotkamy i wtedy was dopadnę! - otwierając kopnięciem drzwi , wybiegł na dwór. Shizzar popędził za nim. Szybko go dogonił - w końcu był elfem. Gdy już go miał na wyciągnięcie ręki usłyszał ciche mamrotanie i po chwili obiekt jego pościgu zniknął. Shizzar zatrzymał się i odruchowo się rozejrzał.Ujrzał tylko pustą ulicę i podążającego w jego kierunku Fribbina.Elf zapytał:

-Ale jak ? Teleportował się ? Jak mogłem dać mu uciec ?

-Nie martw się - pocieszył go jego zdyszany przyjaciel - był bardzo dobry.Jak to on powiedział :"Jeszcze się spotkamy".

A to był taki spokojny wieczór.

* * *

-Czy spełniłeś misję , którą ci powierzyłem ? - przemówił mroczny i donośny głos z głębi ogromnej , dusznej groty.

Krasnolud , który jeszcze przed chwilą był w Mieście Spotkań , uklęknął , pokłonił sie nisko i ze spuszczonym wzrokiem , drżącym głosem odpowiedział:

-Wykonałem zadanie o prze Potężny - podniósł nieco wzrok - Spowodowałem panikę i sprowokowałem elfa i gnoma - dokończył swoją wypowiedź posępnym głosem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY:

Wspomnienia

Shizzar rzadko miał spokojny sen , a dzisiaj tym bardziej nie mógł zasnąć - nie po takich wydarzeniach jak wczoraj. Leżał więc całą noc na boku i rozmyślał kim był ten tajemniczy krasnolud , do tego jeszcze mag.

Słońce właśnie wzeszło.Kropelki rosy rozbłyskiwały tysiącami kolorów.Robiło się co raz jaśniej, pierwsi ludzie zaczęli już wychodzić z domów.

Do pokoju Shizzara i Fribbina zaczęły wdzierać się promyki światła.Jeden z tych jasnych snopów zatrzymał się na twarzy elfa.

Wtedy Shizzar postanowił wstać. Po co mam leżeć ? - pomyślał , cicho wstał i podążył do drzwi. Jednym ruchem otworzył je i wymknął się na korytarz. Elf przystanął na chwilę - "Może Taros jest już na dole" - po czym poszedł do prostych schodów i zszedł do głównej sali. Gruby i prawie łysy szynkarz stał przy barze i wycierał wysłużoną ścierką kolejne kufle i kieliszki.Wtedy cicho zbliżający się elf zagadnął go:

-Po co tak wcześnie tu jesteś Tarosie ? O tej porze chyba nie ma zbyt wielu gości.

-Czekam tu na takich jak ty - odparł donośnie oberżysta , odkładając ostatni kielich na półkę.- Po wczorajszym czułem , że przyjdziesz.

Shizzar usiadł na najbliższym stołku , odetchnął i przemówił:

-Pamiętam jak pierwszy raz spotkałem Fribbina , myślałem o tym w nocy - elf odwrócił się do Tarosa - Ileż to razy ratowaliśmy sobie życie nawzajem.

-Przyznam szczerze , że nigdy nie słyszałem historii o waszym pierwszym spotkaniu.Mógłbyś mi ją opowie...

-Nie ma sprawy - Shizzar zastanawiał się chwilę - Przygotuj się na trochę słuchania:

Od dziecka byłem uczony na wojownika , odbywałem liczne ćwiczenia i sprawdziany zręczności , równowagi i tego wszystkiego co było mi potrzebne. Wiodłem spokojne życie w Siedlisku , nic nie wskazywało na to , że może przydarzyć mi się jakaś tragedia. A jednak - pewnego razu gdy wróciłem ze swojego codziennego obchodu po lesie , ujrzałem swoją wioskę - całą zniszczoną , spaloną i zdruzgotaną. Nikt nie przeżył - dodał beznamiętnym głosem. Nie wiedziałem jak to się stało , nie mogłem uwierzyć. Całe życie stanęło mi nagle przed oczami - wydusił z siebie elf. Postanowiłem zemścić się. Nie miałem pojęcie kto mógł uczynić coś tak straszliwego. Nie pozostało mi nic innego jak podróżować i może przyłączyć się do jakieś drużyny. Tydzień zajęła mi wędrówka przez okalającą mój dom gęstą puszczę.Szybko dotarłem do głównego traktu.Ruszyłem na południe - do naszej stolicy. Po pewnym czasie usłyszałem szum wody. Zainteresowany postanowiłem znaleźć źródło dźwięku , a był nim mały , wartki strumyk , nieco oddalony od drogi. Postanowiłem zatrzymać się tam na pewien czas.Po rozłożeniu zapasów , zacząłem rozmyślać o swoim przyszłym losie.Zagłebiony w rozmyślaniach , ukojony śpiewem ptaków i szumem wody , nagle zerwałem się. Usłyszałem część kłótni:

"-To nie ja to ukradłem , wierzcie mi.

-W takim razie jak wytłumaczysz to , że w twojej torbie były nasze bransolety , pierścienie i pieniądze.

-No więc.Hmm , ktoś musiał je tam podrzucić. Jestem tylko małym gnomem. Nie odważyłbym się okraść takiej wielkiej , potężnej , ogromnej , wszechpo...

-Dość knypku. Łgaż jak pies. Brać go!"

To był impuls. W głowie słyszałem tylko jedno - rozkaz : "pomóż mu". W końcu co mnie wiązało z jakimś gnomem. Wtedy wkroczyłem do akcji. Po prostu nie mogłem zostawić na pastwę losu tego małego biednego gnoma. Koło mnie świsnęła błyskawica. No może nie takiego biednego - na twarzy Shizzara pojawił się uśmiech.Krzyknąłem do niego, że jestem przyjacielem i zaatakowałem najbliższego przeciwnika. Miał tylko sztylet. Zginął po pierwszym ciosie.Obejrzałem się za siebie i w ostatniej chwili sparowałem cios ogromnego człowieka. Jego oburęczny miecz omal mnie nie przewrócił. Szybko przeturlałem się w bok i wykonałem szybki atak. Po chwili byłem już za jego plecami , a mój śmiercionośny miecz zatopił się w jego karku. Rozejrzałem się. Trzech wojowników leżało na ziemi. Za pewne zginęli od czarów. W tym momecie ujrzałem , kryjącego się za drzewem kusznika. Jednym błyskawicznym ruchem wyjąłem swój mały nóż z pochwy przy udzie i rzuciłem nim. Już po chwili sterczał on z gardła ostatniego z moich przeciwników.Nagle usłyszałem głos z tyłu:

-Może nie jestem najlepszym złodziejem , ale za to pierwszorzędnym magiem. Tak w ogóle to nazywam się Fribbin.

-Miło mi gnomie.Jestem Shizzar. Mam nadzieję , że w niczym ci nie przeszkodziłem.

-Trochę się pokłóciliśmy , ale nic więcej. Muszę ci się jakoś odwdzięczyć.Co mogę dla ciebie zrobić?

-No cóż - na twarzy elfa pojawiło się wyraźne rozgoryczenie - po śmierci mojej rodziny szukam zemsty. Może mógłbym podróżować z tobą?

-Tylko tyle. To ja powinienem cię o to prosić , ale cóż od dzisiaj stanowimy drużynę.

-Miło mi to słyszeć.

-Właśnie zmierzałem do Miasta Spotkań. Znam tam świetną gospodę.

Wtedy zgodziłem się co do celu naszej pierwszej wspólnej podróży i szybko ruszyliśmy w drogę. Uprzednio jednak zabraliśmy wszystkie mniej lub bardziej drogocenne rzeczy naszych przeciwników.W czasie kilkudniowej podróży Fribbin wpadł na pomysł , abyśmy zostali łowcami nagród. Zgodziłem się na to , lecz z niemałym wahaniem.Już w trakcie podróży Fribbin uznał , że tylko w jednej gospodzie znajdziemy jakieś zadanie - w "Gospodzie Sakiewki". Tam przy wielu kuflach piwa dowiedzieliśmy się nieco o naszej przeszłości i podjęliśmy się naszego pierwszego zadania. Kilka dni później wyruszyliśmy. To już konie...

Wtedy schodami zszedł , a właściwie sturlał się zaspany Fribbin.

-O czym tak gaworzycie ? -zapytał sennym głosem.

-Nic takiego. Chyba się nie wyspałeś.

-Gdy się obudziłem i zauważyłem twoją nieobecność , nie mogłem tam leżeć bezczynnie.

Nagle do gospody głośno wszedł uzbrojony strażnik. Rozejrzał się , zatrzymał na chwilę wzrok na elfie i gnomie , po czym przemówił:

-Jak brzmią wasze imiona?

-Dźwięcznie - mruknął sarkastycznie Fribbin.

-Shizzar i Fribbin - szybko dodał elf.

-Dzisiaj , jak najwcześniej , macie stawić się u burmistrza.

-W jakiej sprawie ? - zapytał krótko Shizzar.

-Nasz władca chce zapoznać się z faktami wczorajszego wydarzenia.- wyrecytował wysoki mężczyzna i wyszedł z sali.

-Niezłe rozpoczęcie dnia - mruknął z ironią mały czarodziej.

ROZDZIAŁ DRUGI:

Komu w drogę, temu w czas

Dwaj łowcy nagród postanowili jak najszybciej wyruszyć na spotkanie z Varisem - władcą miasta. Szczerze zaniepokoili się wczorajszym zdarzeniem. Czasami w mieście pojawiali się jacyś szaleńcy , ale żeby krasnolud ?!. I w dodatku mag - jak to możliwe. Dwaj przyjaciele już po nieoczekiwanym ataku wiedzieli , że nie był to zwykły przejaw obłędu. I do tego jeszcze ten Potężny. A teraz miesza się w to jeszcze burmistrz.

Elf i gnom szybko się przygotowali i w piętnaście minut po przybyciu strażnika wyruszyli.

Było jeszcze wcześnie , ale na ulicach ogromnego , handlowego miasta już wrzało. Kupcy rozstawiali swoje stragany z licznymi godnymi uwagi bądź nie towarami. Wielu hanlarzy pochodziło z odległych miast i wiosek , a do Miasta Spotkań przybyli tylko na kilka dni próbując wcisnąć komuś jakiś bubel. "Tylko u mnie! Tylko u mnie! Fragment Figury Zapomnianego!" krzyknął jeden z nietutejszych kupców na widok elfa i małego gnoma."Akurat" - odpowiedzieli równocześnie i ruszyli dalej.

"Gospoda Sakiewki" leżała niedaleko centum miasta tak jak pałac Varisa , toteż przyjaciele niedługo tam dotarli i odrazu otoczyli ich żołnierze.

- Kim jesteście - zagrzmiał jeden z nich , prawdopodobnie przywódca.

- Co to ma być! - odkrzyknął zdenerwowany Fribbin - Najpierw jesteśmy wzy...

- Poproszono nas o przybycie w sprawie wczorajszego zajścia - przerwał mu jak zwykle opanowany Shizzar.

- To wy jesteście tymi łowcami nagród ? - zapytał zmieszany strażnik.Shizzar pokiwał głową potakująco.

- Bardzo przepraszamy , od wczoraj nikomu nie można ufać - powiedzieł kapitan straży - Proszę za mną burmistrz oczekuje.

- Ale powitanie - mruknął Fribbin , ale powstrzymał się od dalszych komentarzy , gdy dostał od swego przyjaciela kuksańca w bok.

Przyjacieli otoczeni gwardią przeszli przez wielkie , złocone , pancerne wrota i dostali się na dziedziniec. Nie raz już tu byli , więc nie potrzebowali wskazówek gdzie iść. Przed nimi znajdowało się troje drzwi - z przodu , na lewo i na prawo. Choć sala Varisa znajdowała się dokładnie naprzeciw wrót wejściowych, to należało wejść lewymi drzwiami.Strażnicy nieco się zmieszali widząc pewność i rozeznanie łowców nagród , lecz nie dali tego po sobie poznać. Drużyna złożona ze straży , elfa i gnoma szybko przeszła przez drzwi i ruszyła schodami do góry. Po chwili skręcili w prawo i podążyli długim korytarzem. Shizzar zawsze gdy tędy przechodzili podziwiał obrazy , którymi obwieszone były ściany. Przepiękne , idealnie oddające atmosferę przedstawionych wydarzeń z historii Królestwa Korrizu , zawsze coś "poruszały" w bądź co bądź jeszcze młodym elfie. Coś w sobie mają , Shizzar nie mógł tego pojąć. Może to magia ? A może po prostu tak kochał swoją ojczyznę. Ze swoistego letargu wyrwał go Fribbin.

- Znów się rozmarzyłeś nad tymi rysuneczkami - szczególnie sarkastycznie wypowiadając ostatni wyraz - Już doszliśmy.Ależ ten korytarz jest długi - dodał czarodziej i pomknął naprzód mrucząc coś o totalnym idiotyźmie architekta , który zaprojektował ten pałac. Shizzar znając naturę swojego wybuchowego przyjaciela , wcale się tym nie zdziwił chociaż i on i Fribbin znali cel takiego rozplanowania budynku. Pod siedzibą Varisa znajdował się skarbiec Miasta Spotkań oraz liczne podziemne korytarze i pomieszczenia. Prostoty pałacu , który miał dwa długie korytarze kilkanaście małych pomieszczeń i dużą sale obrad , nie można porównywać do zawiłości ukrytego kompleksu tuneli i jaskiń , który łączył się z podziemną rzeką i dalej rozgałęział się w liczne odnogi o których nie wiedział nawet sam Varis. Cały ten kopleks stworzył dawno temu nieśmiertelny nadworny mag. O tych wszystkich skrzętnie ukrywanych tajemnicach wie na prawdę niewiele osób.W samym Mieście Spotkań tylko trzy , a w całym Królestwie może kilkadziesiąt.

Po chwili dotarli do ozdabianych , ciężkich wrót. Strażnicy z niemałym wysiłkiem otworzyli je i wpuścili łowców nagród. Za drzwiami znajdowała się duża sala. Na samym środku stał podłużny , drewniany stół z licznymi podniszczonymi krzesłami. Przy jednym z krańców stołu znajdował się duży , obity delikatnym , purpurowym materiałem tron. Zasiadał na nim mężczyzna w podeszłym wieku , włosy miał przerzedzone i przybrały one już barwę siwą. Ten człowiek to był właśnie Varis - burmistrz miasta. Z jego głębokich , niebieskich oczu można było wyczytać wyraźny niepokój. Przy ścianie stało sześć mocno poddenerwowanych osób - gości "Gospody Sakiewki" z ubiegłego wieczoru. Odpowiadali na pytania Varisa jąkając i przekrzykując się nawzajem. Z ich wypowiedzi nic nie można było wywnioskować. Gdy tylko władca Miasta Spotkań dostrzegł elfa i gnoma , gestem kazał straży wyprowadzić świadków. Po chwili zaczął zadowolonym głosem:

- Witam was Shizzarze i Fribbinie.

- My ciebie również witamy - rzekł Shizzar.

- Dawno się nie widzieliśmy. Zgarneliście ostatnio jakąś nagrodę?

- Nie narzekamy na brak pieniędzy - wtrącił Fribbin - Ale chyba nie po to nas zaprosiłeś?

Varis zadumał się na chwilę , wstał z tronu i wolny krokiem podszedł do okna.

- Prawda , prawda - wydusił z siebie wciąż wpatrując się w okno - Chodzi o wczorajsze zajście. Wiecie coś o tym?

- A jak moglibyśmy nie wiedzieć! Byliśmy tam. - wymamrotał przez zęby zdenerwowany gnom.

- Przepraszam , że cię uraziłem - westchnął Varis - No więc?

- Może zaczniemy od tego co wiesz - zaproponował Shizzar.

- Trudno było czegokolwiek się dowiedzieć od tych przestraszonych ludzi. No ale spróbójmy. Po pierwsze nasz przeciwnik jest magiem , w dodatku potężnym. Działał dla jakiegoś Potężnego. Ten gnom chyba był obłąk...

- Co?!? Gnom? - wykrzyknął w ataku furii gnomi mag - To był gruby , obskurny , tępy krasnolud.

- Kranolud? - zaciekawił się Varis i spojrzał wyczekująco na Shizzara.

- Jak najbardziej. Jest to niezwykle dziwne lecz to był krasnolud. - elf obejrzał się za siebie i zobaczył wciąż zdenerwowanego Fribbina - Teraz mamy już wszystkie fakty.Co rob...

- Niezupełnie - wtrącił Varis - To nie był zwyły atak szaleńca. Nie powiedziałem wam o najważniejszym...

Elf i gnom spojrzeli na siebie zaciekawieni i wytęrzyli słuch:

- Wczoraj w nocy skontaktował się ze mną Xantis. "Nadworny mag" przeszło przez myśl elfowi. Powiedział , że wyczuł ogromne wyzwolenie i załamanie magii. Spowodowało to zanik wielu korytarzy podziemnego kompleksu , który jak wiecie został przez Xantisa stworzony. Nie wiecie co mogło spowodować to załamanie?

- Chyba się domyślam - powiedział Shizzar - Ten krasnolud...Goniłem go , lecz nagle się teleportował. Ale za szybko. Nawet Fribbin by tego tak prędko nie zrobił. Jego przyjaciel posłał mu wymowne spojrzenie.

- Więc w tym tkwi problem. Muszę skontaktować się z Xantisem , prosił mnie o to , gdybym się czegoś dowiedział. Chodźcie. - wysoki mężczyzna odwrócił się i podążył przez ukryte drzwi do tajnej komnaty. Shizzar i Fribbin uczynili to samo. Varis zaczął wykonywać skomplikowane ruchy rękoma i szeptać somplikowane słowa zaklęcia. Po chwili oczom całej trójki ukazał się dym , który zaczął przybierać kształty człowieka:

- Czy to ty Varisie - zapytał niski głos z głębi.

- Tak Xantisie. Przyprowadziłem przyjaciół. - Xantis czekał - Uważają , że to załamanie zostało spowodowane teleportacją.

- Teleportacją mówisz - zaciekawił się dym o kształcie człowieka.

- Tak właśnie nią - wtrącił Fribbin - Witam cię Xantisie , jestem Fribbin Hordibrian.

- Znam cię. Mógłbyś określić to dokładniej?

- Oczywiście. Ten krasnolud mag nie był w stanie tak szybko się teleportować. Nie trwało to nawet sekundy. Myślę , że ktoś mu w tym pomógł - wsparł go mentalnie i połączył z nim swoje magiczne siły. Są to tylko moje domysły.

- Masz chyba rację. Zgadza się to z faktami. - Nadworny mag zamyślił się i nie odzywał przez dobre pięć minut, poczym rzekł - Chciałbym ciebie , to znaczy was prosić o przysługę , która może pomóc całemu Królestwu Korrizu. Mianowicie prosiłbym was o zlokalizowanie żródła energii , która spowodowała to całe zamieszanie.

- Śmiała prośba Xantisie - stwierdził spokojnie Shizzar - Ale jak mamy to zrobić?

- Oczywiście wam pomogę. Więc?

Shizzar schylił się do Fribbina i zamienili ze sobą kilka słów szeptem i po chwili razem oznajmili:

- Zgadzamy się ale będziemy potrzebowali pieniędzy.

- Dziesięć tysięcy wystarczy ? - zapytał lekko podirytowany głos z głębi - Varis je wam wypłaci od razu.

Fribbin wytrzeszczył oczy i tylko pokiwał głową.

- No więc sprawa załatwiona - rzekł Xantis.

- Poczekaj - wykrztusił Shizzar - A twoja pomoc?

- Ach zupełnie zapomniałem. Mogę tylko wam powiedzieć , że energia pochodziła gdzieś ze wschodu , z okolic Wzgórza Śmierci. Popytajcie w okolicznych wioskach. Jeszcze raz dziękuje. - rzekł po czym dym rozwiał się w mgnieniu oka.

Łowcy nagród stali jeszcze chwilę w milczeniu i wtedy ich uwagę zwrócił Varis , który brzęczał dwoma dużymi sakwami:

- To dla was. Oby wam się przydały.

- To nie są pieniądze miasta - stwierdził chłodno elf , który wiedział , że skarbiec jest dużo niżej.

- Póżniej je sobie odbiorę. No cóż komu w drogę , temu w czas. Ruszajcie i powodzenia. - Przyjaciele szybko porzegnali się z Varisem , wzięli pieniądze i podążyli do wyjścia. Przeszli przez salę tronową i długi korytarz aż dotarli do wyjścia. Bez słowa przedarli się przez dziedziniec i po przejściu przez wrota wejściowe ruszyli w drogę powrotną do "Gospody Sakiewki".

Opowiadanie pt. "Księga Arjonara" jest autorstwa Krycha.© Krychu 2000

KSIĘGA ARJONARA

PROLOG

- Hej uważaj jak chodzisz!!! - wrzasnął kupiec przewracając się na stertę produktów leżących na ziemi.

- Co robisz człowieku? - krzyknęła sprzedawczyni na której to właśnie straganie wylądował kupiec - Wszystko mi zniszczyłeś! Odkupisz mi każdy produkt który tu miałam. Niezdarny grubas!!!

Kupiec podniósł się z ziemi obolały i starał się usprawiedliwić:

- Ależ droga pani! To nie moja wina. Popchnął mnie ten... ten... - kupiec szukał wzrokiem człowieka który go wywrócił. Ten jednak uciekł już na tyle daleko że ?karząca ręka? kupca nie mogła go już dosięgnąć - Ech... I znów będę musiał zapłacić za coś co nie jest moja winą - mruknął pod nosem kupiec wyjmując z sakiewki pieniądze.

Tymczasem sprawca całego zamieszania nie przejąwszy się tym co zrobił, biegł dalej. W Mieście Spotkań był prawdopodobnie pierwszy raz i nie znał jeszcze najlepszej drogi do wyjścia z targowiska. Dlatego też co i rusz wywracał jakiś stragan lub jego właściciela. Biegł w tak chaotyczny sposób, że ludziom wydawało się, że przed kimś lub czymś ucieka. Jednak nie było nikogo za nim widać. Jeden z zaniepokojonych kupców, myśląc może, że człowieka coś opętało, chciał wysłać swego sługę po strażników, by go zatrzymali. Jednak zauważył, że ów człowiek, a raczej elf (bo nim był w istocie) wydostał się już z targowiska i biegnie dalej - wprost do garnizonu strażników. Elf zauważywszy gdzie się kieruje skręcił szybko najbliższą uliczkę. Strażnicy spostrzegłszy to zaraz rzucili się za nim w pogoń. Oczywiście elf nie znając miasta nie wybrał dobrej zbyt dobrej uliczki. Na jej końcu stała ściana budynku szczelnie przylegająca do murów po obu stronach. Elf spróbował wskoczyć na ścianę i wspiąć się po szczelinach między kamieniami, ale szczeliny były zbyt małe by się ich zaczepić i elf zsunął się na ziemie. Spojrzał za siebie. U wylotu ulicy nie było widać jeszcze strażników, lecz elf zadrżał jakby coś zobaczył. Bez chwili namysłu wyjął dwa sztylety zza pasa i wbił je w szczeliny. Podciągnął się na rękach, wyjął sztylet i wbił go nieco wyżej. Wbijając tak sztylety na zmianę piął się do góry. Strażnicy zaczęli już wbiegać do uliczki. Jeden z nich (prawdopodobnie dowódca) zdjął z ramienia kusze, naciągnął ją, wycelował w elfa i wrzasnął na całe gardło:

Stój w imieniu prawa!

Elf nie zareagował.

Stój bo strzelam!

Widząc że uciekinier nawet nie zwolnił wystrzelił do niego ostrzegawczy strzał, nieco powyżej głowy. Elf dalej piął się do góry. W dodatku był już bardzo wysoko. Chwycił się wbitego bełtu i podciągnął na sam szczyt.

Ognia !!! - wrzasnął strażnik

W stronę elfa posypał się grad strzał. Ale ten był już na górze i właśnie zeskakiwał z drugiej strony.

Do diaska! Biegnijmy z drugiej strony

Strażnicy rzucili się z powrotem, jednak dobrze wiedzieli że nie dogonią już uciekającego. Jedyną nadzieją byli ich ludzie po drugiej stronie muru.

Tymczasem elf zeskoczywszy z muru biegł dalej. Uliczka w której się znalazł była pusta, jednak miała tylko jeden wylot i każdy mógł go zagrodzić. Po chwili, na utrapienie elfa, u wylotu pojawił się jakiś strażnik. Miecz miał schowany wiec nie stanowił zbyt wielkiego zagrożenia. Bez chwili namysłu elf rzucił się na strażnika i przewrócił go. Ten chwycił go za ubranie i starał się zatrzymać: - Zawrzyj pysk głupcze - rzucił w jego stronę obelgę - Nie wiesz że grozi mi niebezpieczeństwo.

Strażnik nie puszczając elfa podniósł go do góry i zapytał:

- Niebezpieczeństwo? A co ci takiego grozi ze musisz uciekać? - poczym stwierdził z nieukrywaną pychą - Nie musisz wcale uciekać. Wystarczyło się zgłosić do nas, a my byśmy cię obronili. Ale skoro tego nie zrobiłeś to...

- Uważaj !!! - krzyknął elf wyrywając się z uścisku strażnika. Ogromny płonący miecz rozbłysnął za plecami strażnika, uniósł się nad jego głowa i rozciął biedka na dwie połowy. Zrobił to tak szybko że człowiek nawet nie zdążył się obrócić i zrobić jakikolwiek unik. Elf, gdy tylko ujrzał miecz ruszył jak najszybciej w druga stronę.

Wybiegł z uliczki i pobiegł na północ przewracając kolejnych ludzi. Co chwile obracał się sprawdzając czy nikt go nie goni i mimo że nikogo nie widział nie zwalniał nawet na moment. W końcu siły zaczęły go opuszczać. Postanowił że schowa się w którąś z ślepych uliczek i odpocznie. Rzucił się w którąś z nich i przeskoczywszy przez stojące tam beczki schował się za nimi. Starał się oddychać jak najciszej. Wtem obok niego rozległ się głos:

- Nie chowaj się Mariku! Wiem że tu jesteś.

Marik przerażony wstał, cofnął się i wyjął miecz.

- Ha! Co za miecz - zadrwił głos - Spój lepiej na mój - rzekł. W tym momencie w powietrzu znów zabłysnęła ognista broń którą przed chwilą zabito nieszczęsnego strażnika.

- Czego ode mnie chcesz? - spytał drżącym głosem Marik.

- Wy poszukiwacze przygód zawsze wtykacie nos w nie swoje sprawy. Nie trzeba było nas szpiegować. A tak będę zmuszony cię zabić! - odpowiedział ironicznym głosem.

- Nie poddam ci się tak łatwo

Z tymi słowy rzucił się na przód. Ku jego zdumieniu miecz zgasł na moment. Przestraszony Marik zaczął wymachiwać mieczem dokoła oczekując ciosu od niewidzialnego przeciwnika. Wtem miecz zabłysnął na nowo i odciął Marikowi rękę w której trzymał miecz. Marik cofnął się sycząc z bólu. Wyciągnął z za pasa sztylet i zaczął nim wymachiwać. Nagle nieznana siła wyrzuciła go w powietrze (pewnie został rzucony przez niewidzialnego). Marik spadł na ziemie. Nie miał już sił się bronić.

- Giń !!! - rozległ się głos.

W tym momencie ognisty miecz obrócił się ostrzem do Marika i wbił mu się prosto w serce. Marik zacharczał i skonał. Miecz zgasł.

Po chwili, do martwego Marika dobiegli strażnicy. Jeden z nich (ten który wcześniej strzelał do niego) uklęknął nad ciałem i zaczął przyglądać się ranie. Po chwili dołączyli do niego inni strażnicy z wodzem Bardosem na czele. Bardos zwrócił się do klęczącego:

- Co tu się stało Drassusie? Kto zabił tego elfa? Czy to robota jednego z was?

- Nie panie! - odpowiedział Drassus - zastaliśmy go już martwego. Zrobił to ktoś inny. - Po chwili namysłu dodał - Pytanie tylko kto? Nikt przed nami tu nie wchodził ani nie wychodził.

- Co sugerujesz?

- Na razie nic. Zastanawiam się kto to zrobił.

- Trzeba będzie to wszystko sprawdzić. Czy są jacyś świadkowie tego zdarzenia?

- A po co wszystko sprawdzać? - stwierdził jeden ze strażników - Elf nie żyje. Co tu jeszcze sprawdzać? Przynajmniej zginął za zabójstwo naszego człowieka.

- A skąd wiesz że to on zabił naszego człowieka? Jeśli tak to kto zabił elfa? - skarcił go Bardos

- Nie wiem. W każdym bądź razie uczynił dobrze.

- Głupiś! - odrzekł Bardos

- Wcale nie jest głupi - rozległ się głos za strażnikami. Wszyscy obrócili się w tym kierunku. Z wylotu uliczki nadchodził jakiś mężczyzna.

- Kim jesteś - spytał Bardos

- Nazywam się Irian i widziałem całe to zdarzenie.

- Tak???

- Tak! Ten elf zabił waszego człowieka gdy ten próbował udaremnić mu ucieczkę. Potem przybiegł tu i chciał się schować. Ale natrafił tu na jakiegoś złodzieja który próbował okraść ten dom - rzekł wskazując na najbliższy budynek - Pewnie złodziej doszedł do wniosku że elf może go rozpoznać i zrezygnował z kradzieży. Podszedł do niego i zabił go ciosem prosto w serce.

- Jeśli mówisz prawdę to czemu ten elf ma odciętą rękę - spytał Drassus.

- Nie wiem. Tego nie widziałem. Musiałem się schować żeby mnie złodziej nie zobaczył i nie zabił tak jak tego elfa. Może złodziej uciął jego rękę po jego śmierci, od tak dla zabawy.

- Pójdziesz z nami do garnizonu i złożysz zeznania. - rzekł Bardos.

- Z przyjemnością - odrzekł Irian

Kilku strażników wzięło martwe ciało Marika i wraz z Irianem ruszyli w stronę garnizonu.

Cichy Szept by gnom

Coraz ciszej robiło się na ulicach miasta. Mieszkańcy wracali do domów, zmęczeni trudami dnia. Ostatnie sklepiki były właśnie zamykane, a na ulice zaczęły wychodzić nocne patrole straży miejskiej. Zmierzchało, więc coraz częściej tu i ówdzie można było dojrzeć pochodnie, czy lampiony. Koty rozpoczynały swoje nocne harce, zaś bezpańskie psy usiłowały jeszcze znaleźć jakieś ochłapy jedzenia. Dla większości mieszkańców małego miasteczka Tivild zmrok oznaczał czas odpoczynku. Jednak niektórzy dopiero po zmroku rozpoczynali swoją pracę. Tak właśnie było dla nocnych patrolów straży miejskiej, niektórych dziwek i wszelkiego zakazanego elementu, tego powszechnie szacowanego miasteczka. Na ulice zaczęli wychodzić złodzieje, mordercy i najbardziej niebezpieczni z nich wszystkich - skrytobójcy. Cichy Szept też pewnie, gdzieś tam, zaczynał nocne łowy. Cichy Szept... najlepszy i najbardziej bezwzględny skrytobójca w mieście Tivild. Jego tożsamość była owiana tajemnicą. Nikt nie wiedział, jakie było prawdziwe imię tego skrytobójcy. Zaś tylko kilku wiedziało jak wygląda jego twarz. Wiedzieli i ciągle żyli. To właśnie były "kontakty" Cichego Szeptu. Tylko przez te osoby można było zlecić robotę temu najsprawniejszemu ze skrytobójców. Tej nocy Cichy Szept miał zapolować na jednego z najbogatszych mieszkańców Tivild. Łowy się rozpoczęły...

***

- ... i wtedy, wyobraź to sobie, walnęła go prosto w pysk!. Tenny nie mógł w to uwierzyć. Patrzył się na nią i patrzył, z niedowierzaniem na twarzy. He he, dobre co?

-Niezłe. Ale w końcu musiał coś zrobić. Też jej oddał...?

- Nie, nic z tych rzeczy. Bardzo spokojnie powiedzia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin