NR ID : b00193 Tytu� : Pi�ciotygodniowa podr� balonem nad Afryk� Autor : Juliusz Verne Rozdzia�y 1-10 ROZDZIA� I Na posiedzeniu Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie, w dniu 14 stycznia 1864 roku, zebrali si� bardzo liczni s�uchacze. Prezes Francis M. w mowie, cz�sto przerywanej oklaskami, oznajmi� swoim kolegom wa�n� wiadomo��. Pomi�dzy innemi powiedzia�: - Anglia po wsze czasy przodowa�a wszystkim narodom w dziedzinie odkry� geograficznych (oklaski). Dokt�r Fergusson, niew�tpliwie nie zaprzeczy, i� jest Anglikiem (g�osy: nie! nie!). Projekt jego, je�eli zostanie urzeczywistnionym, przyczyni si� do uzupe�nienia rozproszonych i niezbyt dok�adnych wiadomo�ci o kartologii Afryka�skiej, a gdyby nawet nie uda� si�, to i w�wczas zadziwi �wiat ca�y i zaliczony b�dzie do naj�mielszych przedsi�wzi�� ducha ludzkiego! (przeci�g�e okrzyki zadowolenia). - Hura! hura! - krzycza�o zachwycone temi s�owy towarzystwo. - Niech �yje nieustraszony Fergusson! - zawo�a� jeden z roznami�tnionych s�uchacz�w. Rozleg�y si� o�ywione okrzyki. Nazwisko Fergussona wymawiane by�o przez wszystkich. W sali posiedze� zapanowa� niepami�tny od dawna krzyk i ha�as. W�r�d s�uchaczy znajdowali si� starzy, odwa�ni podr�nicy, kt�rzy niejednokrotnie zwiedzili wszystkie pi�� cz�ci �wiata; nie obce im by�y katastrofy okr�towe, po�ary na statkach, tomahawki Indyan, rozmaite narz�dzia tortur, pale Polinezyjczyk�w, apetyt ludo�erc�w i t.p.; pomimo to nie mogli opanowa� wzruszenia. Chyba �aden z mowc�w w Kr�lewskiem Towarzystwie Geograficznem nie wywo�a� takiego wra�enia, jak Francis M. W Anglii zapa� nie ko�czy si� na objawach zadowolenia i uznania; na tem samem bowiem posiedzeniu uchwalono udzielenie Fergussonowi znacznej zapomogi pieni�nej, mianowicie 2500 funt�w szterling�w. Jeden z cz�onk�w zgromadzenia zapyta� prezesa, czy dr. Fergusson b�dzie zebranym przedstawiony. - Je�eli panowie sobie �yczycie, mo�e to nast�pi� natychmiast - odpowiedzia� Francis M. - Niechaj przyjdzie! - wo�ano. - Cz�owieka tak odwa�nego warto zobaczy�! - By� mo�e, �e ten Fergusson wcale nie istnieje - odezwa� si� jeden z niedowiark�w. - Trzeba go w�wczas wynale�� - odpowiedzia� pewien dowcipni�. Aby po�o�y� kres uwagom i komentarzom, Francis M. poleci� wo�nemu wprowadzi� do sali Fergussona, kt�ry niebawem si� ukaza�. Rozleg�y si� okrzyki zapa�u i powitania. Przyby�y by� to m�czyzna lat oko�o czterdziestu, �redniego wzrostu i takiej�e tuszy. Twarz jego zaczerwieniona wskazywa�a sangwiniczny temperament; mia� regularne rysy twarzy, nos do�� d�ugi, a spokojny i inteligentny wyraz oczu nadawa� jego fizyognomii wiele powabu. R�ce mia� d�ugie, a z postawy n�g s�dzi� by�o mo�na, �e nieraz odbywa� dalekie piesze wycieczki. Z ca�ej osoby wia� spok�j i powaga, nikt nie m�g� przypu�ci�, ujrzawszy go, i� ukrywa� jakie� z�e zamiary. Okrzyki: hura! wci�� si� wzmaga�y i dopiero w�wczas usta�y, gdy dokt�r da� znak, i� chce przem�wi�. Wszed� na katedr� i, podni�s�szy wskazuj�cy palec ku niebiosom, otworzy� usta, wypowiadaj�c jedno, jedyne s�owo: "Excelsior". Jeden z marynarzy, kt�ry poprzednio odnosi� si� z niedowierzaniem wzgl�dem doktora, zmieni� obecnie swe zdanie i ��da� og�oszenia w ca�o�ci mowy Fergussona w Sprawozdaniach Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie. Kim by� ten dokt�r i jakiemu mianowicie przedsi�wzi�ciu mia� si� po�wi�ci�? Ojciec Fergussona, odwa�ny kapitan marynarki angielskiej, od dzieci�stwa zaznajamia� syna z niebezpiecze�stwem i przygodami swego powo�ania. Dziecko, kt�re niezazna�o nigdy obaw i trwogi, bardzo wcze�nie zdradza�o umys� bystry i zadziwiaj�c� sk�onno�� do nauk, umia�o te� sobie radzi� w najtrudniejszych okoliczno�ciach �yciowych. Jak tylko zacz�� czyta�, oddawa� si� z zapa�em lekturze o odwa�nych podr�ach, badaniach morza i odkryciach, kt�re ws�awi�y po�ow� XIX stulecia. Marzy� o zdobyczach osi�gni�tych przez Bruce'a, Caille'a, Levaillant'a, Selkirk'a, Robinsona Crusoe, kt�rego s�aw� uwa�a� za niemniejsz� od poprzednich. Ile przyjemnych chwil sp�dzi� na jego wyspie Juan Fernandez. Cz�sto pochwala� projekty opuszczonego majtka, nieraz jednak poddawa� �cis�emu rozbiorowi zamiary i projekty tego�. By�by w niekt�rych okoliczno�ciach post�pi� inaczej; mo�e zrobi�by to lub owo lepiej, ale nigdyby nie opu�ci� tej wyspy, na kt�rej czu�by si� szcz�liwym; nawet w�wczas nie opu�ci�by jej, gdyby go chciano zamianowa� lordem admiralicyi. Ojciec Fergussona, cz�owiek wykszta�cony, nie zabrania� synowi czyta�, ale jednocze�nie kszta�ci� go powa�nie, zaznamiajaj�c z hydrografi�, fizyk� i mechanik�, oraz og�lnemi zasadami botaniki, medycyny i astronomii. Gdy czcigodny kapitan zako�czy� �ycie, Samuel, licz�cy pod�wczas dwadzie�cia dwa lata, odby� ju� podr� naoko�o �wiata. Zapisa� si� do oddzia�u in�ynier�w i odznaczy� si� niejednokrotnie. �ycie obozowe nie przypada�o mu jednak do gustu, poda� si� te� niebawem do dymisyi i uda� si� poluj�c i botanizuj�c na p�noc p�wyspu indyjskiego. Przeby� pieszo przestrze� z Kalkuty do Suraty, stamt�d pow�drowa� do Australii, w 1845 roku przyjmowa� udzia� w wyprawie kapitana Stuarta do wn�trza Nowej Holandyi. W roku 1850 powr�ci� do Anglii i, nie mog�c zagrza� miejsca, towarzyszy� ekspedycyi kapitana Mac-Clare, maj�cej na celu zbadanie wybrze�y kontynentu Ameryki od zatoki Berynga do przyl�dka Faravell. Trudy podr�y i zmiany klimatyczne zupe�nie na� nie oddzia�ywa�y; m�g� ca�ymi dniami nie je��, a nocami nie sypia�; wszystko znosi� odwa�nie i m�nie i nigdy z ust jego nie wysz�y s�owa skargi lub �alu. Nie zadziwimy si� przeto, i� niestrudzonego podr�nika znowu znajdziemy w podr�y po zachodnim Tybecie (1855-1857) w towarzystwie braci Schlaginweit. Podczas tych rozmaitych wycieczek Fergusson by� jednym z najgorliwszych korespondent�w dziennika "Daily Telegraph", maj�cego kilka milion�w czytelnik�w. Znano wsz�dzie naszego doktora, chocia� nie by� cz�onkiem �adnego instytutu naukowego, ani te� klubu podr�niczego. Fergusson trzyma� si� zdala od wszelkich towarzystw, nale�a� do ludzi, kt�rzy walcz� czynami, a nie s�owami; wola� czas sw�j po�wi�ci� badaniom i odkryciom, ni� nudnym posiedzeniom towarzystw. Poznawszy charakter i usposobienie Fergussona, nie zadziwi� si� czytelnicy, widz�c, z jakim spokojem przyjmowa� on dowody uznania Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego. Nie m�g� on wcale zrozumie�, dlaczego si� unoszono tak nad jego zamiarami. Po zamkni�ciu posiedzenia w tryumfie zaprowadzono doktora do Travellerklubu, gdzie wyprawiono wspania�� uczt�. Liczne wnoszono toasty na cze�� wielkich podr�nik�w, ws�awionych naukowemi odkryciami, wreszcie na cze�� Fergussona, kt�ry zamierza� uzupe�ni� szereg odkry� w Afryce. ROZDZIA� II Nazajutrz og�osi� "Daily Telegraph" artyku� tre�ci nast�puj�cej: "Tajemnicze wn�trze Afryki nareszcie b�dzie zbadane, tegoczesny Edyp rozwik�a� t� zagadk�, kt�rej nie potrafili rozwi�za� uczeni w ci�gu sze�ciu wiek�w. Niegdy� uwa�ano odszukanie �r�de� Nilu jako przedsi�wzi�cie niemo�liwe do wykonania. Dokt�r Barth pod��y� po wytkni�tej przez Denhama i Clapertona drodze a� do Sudanu, Dr. Liwingston czyni� �mia�e wyprawy od przyl�dka Dobrej Nadziei a� do rzeki Zambezi; kapitan Burton i Speke zbadali wielkie mi�dzymorze, nie wnikn�� jednak nikt do wn�trza Afryki; w tym wi�c kierunku winny by� teraz zwr�cone usi�owania podr�nik�w i badaczy. Prace tych nieustraszonych pionier�w wiedzy b�d� obecnie uzupe�nione przez doktora Fergussona. Podr�nik ten i badacz, kt�rego opisy czytelnicy nasi z takim zaj�ciem odczytywali, powzi�� my�l odbycia podr�y balonem przez ca�� Afryk�, d���c ze Wschodu na Zach�d. Wedle naszych informacyi, pu�ci si� on w podr� z Zanzibaru. Propozycya dotycz�ca tej naukowej wyprawy, uczynion� zosta�a wczoraj urz�downie na posiedzeniu Kr�lewskiego Towarzystwa Geograficznego, kt�re j� przyj�o i jednocze�nie wyznaczy�o 2500 funt. szterl. na pokrycie koszt�w wyprawy. Nie omieszkamy czytelnik�w naszych szczeg�owo zawiadamia� o przebiegu zadziwiaj�cej tej podr�y, o jakiej dot�d nie wspominaj� roczniki odkry� geograficznych." Artyku� powy�szy, jak by�o do przewidzenia, wywo�a� wstrz�saj�ce wra�enie. W odpowiedzi na zawiadomienie "Daily Telegraph" posypa�y si� artyku�y r�nych czasopism, pomi�dzy innemi w "Bulletins de la societ� Geografique", o�mieszaj�cy Kr�lewskie Towarzystwo Geograficzne, Travellerklub i ca�y projekt Dr. Fergussona. Natomiast pan Peterman, w swoim miesi�czniku "Mittheilungen", wychodz�cym w Gotha, stan�� w obronie doktora, znaj�c tego� osobi�cie i jego niestrudzon� odwag�. Wkr�tce te� wszelkie w�tpliwo�ci zosta�y usuni�te, gdy� przygotowania do podr�y odbywa�y si� systematycznie; budowano balon, a rz�d Wielkiej Brytanii odda� do dyspozycyi doktora okr�t transportowy "The Resolute", z kapitanem Pennet. Liczne porobiono zak�ady nietylko w Londynie, ale i w ca�ej Anglii, a mianowicie: Czy Dr. Fergusson wog�le istnieje? Czy podr� podobna mo�e by� odbyt�? Czy dokt�r powr�ci z tej wyprawy lub nie? Zak�adano si� o znaczne sumy, jak gdyby chodzi�o o wielk� wygran� na torze wy�cigowym. Oczy wszystkich by�y zwr�cone na Fergussona, uwa�ano go za bohatera dnia, chocia� on sam nie mia� poj�cia, i� nim si� tak zajmowano. Udziela� ch�tnie ka�demu szczeg��w dotycz�cych wyprawy, gdy� nale�a� do ludzi prostych i przyst�pnych. Zjawiali si� do� liczni awanturnicy, chc�cy przyj�� udzia� w wyprawie, ale tym stanowczo odmawia�, nie podaj�c powod�w odmowy. Zg�aszali si� r�wnie� wynalazcy rozmaitych mechanizm�w z pro�b� zastosowania ich systemu przy kierowaniu balonem, lecz i tych grzecznie z niczem odprawia�, a gdy go pytano, czy w tym wzgl�dzie sam co� wynalaz�, nie udziela� stanowczej odpowiedzi. ROZDZIA� III Dokt�r Fergusson mia� przyjaciela, kt�ry, chocia� r�ni� si� z nim pod wieloma wzgl�dami, zw�aszcza usposobieniem, wszelako panowa�o pomi�dzy nimi powinowactwo ducha i serca. Dick Kennedy, tak si� nazywa� �w przyjaciel, by� Szkotem w ca�em tego s�owa znaczeniu: otwarty, stanowczy, o niez�omnej w...
Simoni