Żałoba jak zdarta płyta.pdf

(85 KB) Pobierz
Żałoba jak zdarta płyta
Żałoba jak zdarta płyta
http://wyborcza.pl/2029020,76498,9402202.html?sms_code=
Żałoba jak zdarta płyta
bp Tadeusz Pieronek* 20110410, ostatnia aktualizacja 20110408 17:48:11.0
Niech żałoba trwa kilka miesięcy, rok. Ale w końcu musi ją zastąpić normalne życie. To nie przekreśla tego, co
się wydarzyło. Nie umniejsza nieszczęścia
Paweł Smoleński: Z przeprowadzonych w marcu badań CBOS wynika, że 85 proc. Polaków uważa ciągłe
rozprawianie o katastrofie smoleńskiej za wygodny temat zastępczy w debacie publicznej. 87 proc. sądzi, że
to narzędzie walki politycznej. 78 proc. jest rozpamiętywaniem Smoleńska zirytowanych i znużonych. Czy to
księdza biskupa dziwi?
Bp Tadeusz Pieronek: Ani trochę nie jestem tym zdziwiony, bo sam zaliczam się do tych, którzy odczuwają przesyt
ciągłym wałkowaniem katastrofy smoleńskiej. Niestety, niektórzy mówiliby tylko o tym, codziennie i w każdych
okolicznościach.
Rok temu doszło do wielkiej tragedii, to jasne. Ale to był tylko straszny, niepotrzebny wypadek. Tylko tyle i aż tyle.
Tłumaczenie katastrofy jakimś spiskiem, tajemnym knuciem, które miałoby osłabić Polskę, opowiadanie o zamachu także
wtedy, gdy prokuratura wykluczyła tę hipotezę, jest bez sensu, nie ma pokrycia w znanych nam faktach, niepotrzebnie
dzieli i rozpala złe emocje.
Jeśli wiara w spiski i zmowę wynika tylko i wyłącznie z bólu, mogę starać się to zrozumieć. Ale jeśli, co prawdopodobne,
stoi za tym konkretny zamysł polityczny, premedytacja, to jest to absolutnie nie do przyjęcia.
Ból po stracie, nawet wielkiej, może się uzewnętrzniać. Ale rytm codziennego życia żąda granic bólu. Niech żałoba trwa
kilka miesięcy, rok. Ale w końcu musi ją zastąpić normalne życie. To nie przekreśla bezsensu i zła tego, co się wydarzyło.
Nie umniejsza nieszczęścia.
Nad bólem winien panować rozsądek. Ból nie powinien manifestować się w oskarżaniu przeciwników, szukaniu spisków.
Badania CBOS sugerują właśnie, że za ostentacyjnym, publicznym manifestowaniem bólu stoi zdaniem
Polaków bardzo konkretny zamysł.
Obserwuję ludzi dotkniętych osobiście skutkami tej katastrofy. Niektórzy potrafią zachować spokój wewnętrzny, żyć z
tym ciężkim bagażem w uznaniu faktów, które są nieodwracalne. Inni epatują bólem, pokazują go przy każdej okazji.
Jeszcze inni przyklaskują żałobnikom, zdają się cierpieć bardziej niż oni.
Nie pomogą żadne zaklęcia ani nieprawdopodobne hipotezy, nie zmienią rzeczywistości żadne gesty, przemowy, marsze,
procesje. Ludzka śmierć, także w tragicznej katastrofie, jest faktem. Śmierć dotyka każdego. Nie znam nikogo, kto nie
poniósłby straty w wyniku śmierci kogoś bliskiego. Ale strata nie może zatrzymać życia.
Prawie rok temu Polacy tłumnie żegnali ofiary katastrofy. W konduktach żałobnych uczestniczyli również
krytycy prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dziś ci sami ludzie deklarują, że ciągłe mówienie o Smoleńsku im
się przejadło.
Ówczesne reakcje, często spontaniczne, miały głęboki sens. Ale minął już rok.
Jakie znaczenie ma tu sposób prezentowania tragedii przez Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników?
Odkąd żałoba jest organizowana, staje się mniej autentyczna. Zwłaszcza gdy odbywa się pod hasłami: my, żałobnicy,
mamy rację bezwzględną i niepodzielną, wiemy, jak wytłumaczyć katastrofę i kogo obarczyć odpowiedzialnością, a inni
racji nie mają.
To wszystko jest grubym ściegiem szyte. Wystarczy popatrzeć, jak zachowują się ludzie będący pod wrażeniem tego
szczególnego sposobu opowiadania o katastrofie smoleńskiej. Tu nie ma miejsca na dyskusję; nie można dotrzeć do
tych, którzy nie rozmawiają, a nie rozmawiają, bo wiedzą.
Przypomina mi się gramofon ze zdartą płytą: piosenka nie może się skończyć, bo igła wskoczyła w jeden rowek i na
okrągło wybrzmiewa ten sam refren.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że generał Sikorski poległ pod Gibraltarem, choć wokół trwała wojna.
Sikorski zginął w katastrofie lotniczej; tak informuje każdy podręcznik historii. Podobnie sprawy się mają w
przypadku 96 ofiar katastrofy smoleńskiej. A jednak język używany przez permanentnych żałobników nadaje
się tylko do opisu pola walki. Dominuje on w wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego, liderów PiSu i ich
zwolenników.
No cóż, zdarta płyta gra i gra.
Jeśli popatrzymy na inne katastrofy lotnicze, równie tragiczne, okaże się, że rok to niekiedy zbyt krótko, by wyjaśnić
wszystkie okoliczności. Wiemy na dodatek, że zostały uruchomione konieczne procedury, trwają niezbędne prace. W
naszej dzisiejszej wiedzy mogą być luki. Przy wyjaśnianiu wszystkich okoliczności tragedii można popełnić błędy. Co nie
zmienia faktu, że pasażerowie samolotu prezydenckiego zginęli w strasznym wypadku. Ale nie polegli.
Jeszcze kilka miesięcy temu można było odnieść wrażenie, że wielu hierarchów Kościoła i zwykłych
kapłanów dało się uwieść martyrologiczną wersją katastrofy.
1 z 2
20110410 21:19
548207150.001.png 548207150.002.png
Żałoba jak zdarta płyta
http://wyborcza.pl/2029020,76498,9402202.html?sms_code=
Mogło im się wydawać, że Polacy spontanicznie gromadzą się wokół krzyża. Ten nastrój minął.
Kard. Kazimierz Nycz powiedział ostatnio: "Czas wreszcie tę żałobę zamknąć. Trzeba iść naprzód i zacząć
budować jedność". Kard. Stanisław Dziwisz uzupełnił: "10 kwietnia doszło do ogromnej tragedii. Ale
przechodziliśmy już w naszej historii wiele innych, może większych nieszczęść. To był wypadek, który nie
może wytrącić nas z życia". Hierarchowie chcą skończyć ze specyficznym celebrowaniem tej katastrofy.
Biskupi odwołują się do chrześcijańskiego obyczaju, ale też do wytrzymałości człowieka. Przyjęło się, że żałoba trwa
rok. Dłuższej nie sposób zbiorowo udźwignąć, nie można jej na okrągło manifestować. Czym innym jest pamięć o
ofiarach, a czym innym organizowanie manifestacji. Ta manifestowana żałoba jest sposobem na uprawianie polityki przez
jedną opcję, jedną partię, jedną konkretną grupę ludzi. Trzeba się od tego zdystansować szybko i zdecydowanie.
Gdy byłem młody, żałoby się rygorystycznie przestrzegało, jej formy były czasem surowe, nakazywały czarny ubiór,
powstrzymanie się od zabaw. Dziś te rygory zelżały. Pamięć zmarłych, również tych, którzy giną tragicznie, chrześcijanie
czczą modlitwą, zapaleniem światła na cmentarzu. To wszystko jest jak najbardziej na miejscu.
Tym razem pod hasłem żałoby żąda się od Polaków dokonywania konkretnych wyborów w życiu publicznym. Narzucanie
obowiązku niesienia jakichś obywatelskich ciężarów, wyznawania konkretnych poglądów nie ma nic wspólnego z
chrześcijaństwem.
Kardynał Dziwisz powiedział, że ofiary katastrofy nie są męczennikami, jak próbuje się je przedstawiać.
Przecież to oczywiste, że nie są. Już w czasie pogrzebu ofiar kardynał Nycz przypominał, że męczennikiem można być
tylko świadomie, z wyboru. Nadawanie ofiarom katastrofy statusu męczenników nie wywyższa ich. Jeśli ktoś sobie
wymyślił, że przypadkowa śmierć jest męczeństwem, nie wie, co mówi.
Ludzie, którzy nie wierzą w spisek smoleński, otrzymali etykietę zdrajców. Nie obawia się ksiądz, że taka
inwektywa padnie pod adresem Kościoła?
Jeśli ktoś się boi inwektyw, niech nie zabiera głosu. Ja się nie boję, zwłaszcza że ich wielekroć doświadczyłem.
Stosunek do katastrofy smoleńskiej jest jednym z wyznaczników, dziś bodaj najbardziej krzyczącym,
głębokiego podziału politycznego w Polsce. Przyjmując optykę wierzących w spiski, Polacy dzielą się na
żałobników patriotów i promoskiewskich zdrajców. Biskupi, którzy mówią, że czas zakończyć żałobę i że
katastrofa jest katastrofą, stają po stronie narodowego zaprzaństwa.
Czy naprawdę w Polsce nie ma innych spraw do dyskusji?
Zdrajcom przypisywane jest, że co najmniej pośrednio przyczynili się do tragedii. Można nie podawać im ręki.
To niezrozumiałe, by nie powiedzieć więcej.
Zdrajcom się nie wybacza.
Jak w tym przypadku w ogóle można mówić o wybaczaniu? Katastrofa smoleńska to splot tragicznych, nieszczęśliwych
okoliczności. I tyle. Trzeba i to się akurat dzieje wyciągnąć wnioski, żeby latanie stało się bardziej bezpieczne.
Najgorsza rzecz to awantury.
Jak ksiądz biskup opisałby postawę "patriotów permanentnych żałobników"?
Nie jestem psychiatrą ani psychologiem. Ale obawiam się, że choroba nie ma tutaj nic do rzeczy. Widzę ludzi, którzy
kochają władzę i uważają, że tylko oni powinni ją sprawować. Tymczasem ta perspektywa się oddala, tracą grunt pod
nogami. Zatem, z ich punktu widzenia, wszelkie chwyty są dozwolone.
Rozmawiał Paweł Smoleński
*bp Tadeusz Pieronek ur. 1934, w latach 199398 sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski, 19982004
rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Przewodniczył pomocniczemu trybunałowi ds. beatyfikacji Jana
Pawła II
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA
2 z 2
20110410 21:19
548207150.003.png 548207150.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin