JOSEPH TISSOT
Sztuka korzystania z własnych
błędów
według św. Franciszka Salezego
Przekład Gustaw Kania
WYDAWNICTWO KSIĘŻY MARIANÓW MIC WARSZAWA 2005
Za zgodą Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z dnia 15.11.2004 r.; nr 5514/NK/04 Wikariusz Generalny: bp Tadeusz Pikus Notariusz: ks. Henryk Małecki Cenzor: ks. Antoni Skwierczynski MIC 1406/K/609
ISBN 83-7119-452-8
Wprowadzenie
Sztuka korzystania z własnych błędów należy do klasyki literatury traktującej o życiu duchowym. Podejmuje nauczanie świętego Franciszka Salezego, który nieustannie nam przypomina, że zniechęcenie z powodu powtarzających się grzechów jest pierwszą przegraną bitwą w walce o naszą poprawę. Zamiast tego powinniśmy pokładać pełną ufność w nieskończonym miłosierdziu Bożym.
Od pierwszej publikacji w 1878 roku książka ta cieszyła się u czytelników wielkim powodzeniem. U osób głęboko religijnych powodzenie to bierze się stąd, że książka Tissota pomaga im pogodzić się ze swoją przeszłością, tchnie zachętę w ich teraźniejszość i oraz niesie im nadzieję na przyszłość. Tych zaś, którzy żyją z dala od Boga, mogą poruszyć słowa świętego Franciszka Salezego „o miłosierdziu Bożym ułatwiającymi nawrócenie, o współczującej miłości podążającej za synami marnotrawnymi, o ojcowskim przyjęciu, które czeka na ich powrót, i o łaskach wynagradzających ich nawrócenie".
Cieszymy się z ponownego wydania tej klasycznej pozycji. Nie traci ona nic ze swej aktualności, ponieważ jeśli zrozumiemy, że nasze grzechy i słabości nie tylko nie oddalają nas od Boga, lecz mogą nas do Niego przybliżyć, uczynimy wielki krok ku naszemu uświęceniu.
Dziękujemy klasztorowi Nawiedzenia w Annecy za cenną pomoc w przejrzeniu cytatów z pism świętego Franciszka.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nie dziwmy się własnym błędom
Dla człowieka, który upadł, niemożność pogodzenia się z własną nędzą to jednocześnie zaszczyt i cierpienie. Książę wydziedziczony, zdegradowany przez grzech pierwszych rodziców, w głębi serca wciąż jednak ma poczucie szlachectwa swego pochodzenia i niewinności, która miała być jego przymiotem. Przy każdym upadku z trudem powstrzymuje okrzyk zdziwienia, jakby przydarzyło mu się coś niespodziewanego.
Można powiedzieć, że jest jak Samson pozbawiony siły przez zdradziecką rękę, która obcięła mu włosy. „Filistyni nad tobą, Sam-sonie!" (Sdz 16,20). Powstaje w przekonaniu, że tak jak wcześniej pokona nieprzyjaciół, i zapomina o tym, że jego dawna siła go opuściła. Choćby korzenie takiej postawy były najszlachetniejsze, to jej skutki są zbyt szkodliwe, aby im nie wypowiedzieć wojny. Jak się wkrótce przekonamy, zwątpienie jest wprawdzie porażką dla dusz, lecz ogarnia je dopiero wówczas, gdy utoruje sobie do nich drogę przez dziwienie się własnemu upadkowi. Przed tym zagrożeniem święty Franciszek Salezy będzie nas ostrzegał przede wszystkim.Za przykładem najznamienitszych nauczycieli wiary i najświatlejszych uczonych błogosławiony Biskup żywił zawsze dla słabości człowieka największe współczucie. „O, nędzy ludzka! Nędzy ludzka! - powtarzał. - Ileż wokół nas jest słabości! (...) Cóż innego sami możemy uczynić, niż upaść?" We wszystkich jego słowach i pismach wyczuwa się, że wyżyny, jakie osiągnął, pozwoliły mu spojrzeć głębiej w otchłań nędzy i cierpienia, w którą strącił nas grzech pierworodny. Brał to w znacznym stopniu pod uwagę, sprawując pieczę nad duszami, którym stale przypominał smutną rzeczywistość upadku. Do pewnej damy pisał: „To prawda, moja droga siostro, że masz wiele wad, ale czy nie starasz się, aby z godziny na godzinę było ich coraz mniej? Jest rzeczą pewną, że dopóki jesteśmy tutaj, mając ciała tak ociężałe i skłonne do złego, zawsze znajdujemy w sobie jakieś braki."
„Żalisz się - pisał w innym miejscu - że wady i słabości mieszają się w twoim życiu z pragnieniem doskonałości i czystej miłości Boga. Odpowiadam ci, że jest niemożliwe, abyśmy się uwolnili od samych siebie. Dopóki jesteśmy na ziemi, trzeba, abyśmy sobą kierowali, do chwili, gdy Bóg zabierze nas do nieba. I tak długo, jak odczuwamy zadowolenie, nie osiągnęliśmy tego, co najważniejsze. „Jest prawdą powszechnie znaną, że nikt w tym życiu nie jest tak święty, aby nie mógł popełnić jakiegoś złego uczynku. Wiara nas poucza, że złe skłonności, przynajmniej w zarodku, drzemią w człowieku aż do śmierci oraz że nikt nie może bez specjalnej łaski, jaką Kościół uznaje w odniesieniu do Maryi Dziewicy, uniknąć grzechów powszednich, przynajmniej tych niedobrowolnych. W praktyce zbyt często zapominamy o tych dwóch prawdach, dlatego warto poznać, co na ten temat mówi nasz Święty we właściwy sobie sposób, prosty i niepowtarzalny. „Nie sądźmy, że przebywając na tym świecie, zdołamy ustrzec się przed popełnianiem złych uczynków. Nie jest bowiem możliwe, abyśmy byli lepsi lub gorsi [od innych], gdyż wszyscy jesteśmy ludźmi. Toteż musimy pogodzić się z tą prawdą, jako całkowicie pewną, i nie dziwić się, że jesteśmy niedoskonali. Nasz Pan polecił nam codziennie powtarzać słowa Ojcze nasz: Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Od tego polecenia nie ma wyjątku, gdyż wszyscy potrzebujemy je odmawiać. „Miłość własną można w sobie umartwić, ale nie umiera ona nigdy. Od czasu do czasu, przy różnych sposobnościach, puszcza nowe pędy świadczące o tym, że choć została wycięta w pień, nie jest jednak bynajmniej wykorzeniona. (...) Nie trzeba bynajmniej dziwić się temu, że zawsze odkrywamy w sobie miłość własną, gdyż ona stale w nas tkwi. Czasami śpi jak lis, aż zrywa się znienacka i rzuca się na kury. Toteż trzeba czuwać nad nią stale i powoli starać się cierpliwie jej pozbyć. ,A jeśli miłość własna niekiedy nas zrani, wypierając się tego co nam wcześniej kazała powiedzieć i uczynić, wówczas jesteśmy uzdrowieni... Uzdrowieni, ale tylko na pewien czas - aż do chwili, gdy dojdą do głosu nowe słabości, jako że „nigdy nie będziemy całkowicie wyleczeni, dopóki nie znajdziemy się w raju, dodaje nasz Święty, „a w tym życiu, czy tego chcemy, czy nie, musimy zaakceptować naszą naturę ludzką, nie zaś anielską, i zdecydować się żyć, jak powiedział pewien wybitny asceta, jako „chorzy z miłości do Boga. Święty Franciszek Salezy stara się wpoić duszom - przede wszystkim tym, które wkraczają na drogę wewnętrznego doskonalenia - praktyczne rozpoznawanie własnych słabości. Tym bowiem, co czyni je najbardziej podatnymi na zaskoczenie po popełnieniu grzechu oraz na jego zgubne skutki, jest nieznajomość samych siebie. „Niepokój i zniechęcenie po popełnieniu grzechu - powiada de Bernieres - świadczy o braku poznania samego siebie. Zobaczmy, z jaką delikatnością i taktem święty Franciszek Salezy odnosi się do tych dusz i je poucza: „Jesteś ponadto, jak mi mówisz, bardzo wrażliwa na zniewagi. Ale, moja droga córko, do czego odnosi się owo ponadto? Czy już pokonałaś wielu spośród tych wrogów? „Nie możesz tak szybko stać się panią swej duszy i tak całkowicie, od pierwszej chwili, ująć ją w garść. Bądź zadowolona, jeśli od czasu do czasu odniesiesz jakieś zwycięstwo nad swoją główną wadą. „Nasza niedoskonałość musi nam towarzyszyć aż do trumny. Nie możemy chodzić, nie dotykając ziemi; tyle że nie powinniśmy się na niej ani wylegiwać, ani po niej tarzać; ale też nie wyobrażajmy sobie, że możemy nad nią latać. [Jesteśmy bowiem pisklętami, które nie mają jeszcze skrzydeł.]"„Strzały, które lecą za dnia (por. Ps 90,5), to daremne nadzieje i roszczenia dusz dążących do doskonałości. Bywają niekiedy osoby, które mają nadzieję stać się świętymi Teresami, świętymi Katarzynami ze Sieny lub z Genui. No dobrze, ale powiedz mi, ile czasu poświęcasz, aby stać się jak one? - Trzy miesiące, jeśli to możliwe. - Słusznie powiadasz: jeśli to możliwe, bowiem w innym wypadku mogłabyś się mylić."„Święty Paweł w jednej chwili został oczyszczony oczyszczeniem doskonałym jak święta Katarzyna Genueńska, święta Magdalena, święta Pelagia i inni. Jednak ten sposób oczyszczenia jest tak cudowny i nadzwyczajny w porządku łaski, jak zmartwychwstanie umarłych w porządku natury, dlatego nie powinniśmy się go spodziewać dla siebie. Zwykle oczyszczenie i uleczenie tak ciała, jak i duszy odbywa się powoli, stopniowo, krok za krokiem, z trudem - i potrzebuje czasu. Aniołowie na drabinie Jakubowej mają skrzydła, ale nie latają, tylko wstępują i zstępują kolejno szczebel po szczeblu. Duszę, która przechodzi od grzechu do pobożności, porównuje Pismo Święte do jutrzenki, która wschodząc, nie rozprasza ciemności w jednej chwili, ale z wolna (por. Prz 4,18). Uleczenie dokonujące się stopniowo, zawsze jest pewniejsze - mówi przysłowie. Choroby duszy a także ciała przybywają konno, i to galopem, a ustępują pieszo, krok za krokiem." „Trzeba więc być cierpliwym i nie myśleć o uleczeniu w ciągu jednego dnia licznych złych przyzwyczajeń, które nabyliśmy z powodu małej dbałości o nasze zdrowie duchowe." A nieco dalej nasz Święty powiada: „Nawet jeżeli stwierdzisz, że popełniasz wiele grzechów z powodu słabości, nich cię to nie dziwi". Żadnej duszy, choćby najbardziej zaawansowanej w doskonałości, nie przyznawał prawa do dziwienia się po upadku, a do najbardziej gorliwych zakonnic kierował następujące uwagi: „Czyż to takie dziwne, że czasami się potykamy?".„Musimy podjąć dwa postanowienia: pierwsze to pozwolić, aby chwasty rosły w naszym ogrodzie, a drugie to mieć odwagę je powyrywać, i to powyrywać osobiście, gdyż nasza miłość własna nie umrze, dopóki żyjemy, a właśnie ona jest przyczyną tych niepożądanych owoców. „Widziałem łzy mojej biednej siostry N. I wydaje mi się, że wszystkie nasze głupstwa wynikają tylko z zapominania o maksymie świętych, którzy pouczają nas, iż codziennie powinniśmy rozpoczynać od nowa wędrówkę ku doskonałości. Gdybyśmy o tym pamiętali, nie dziwilibyśmy się naszej nędzy. „Pytasz mnie, (...) w jaki sposób mogłabyś tak utwierdzić swego ducha w Bogu, aby nic nie mogło cię od Niego oddzielić. W tym celu są niezbędne dwie rzeczy: umrzeć i być zbawionym. Wówczas bowiem nie będzie już oddzielenia, a twój duch będzie nierozerwalnie związany z Bogiem. Dla dusz, które chcą naprawdę w pełni podobać się Bogu i służą Mu bez zastrzeżeń, nic nie jest bardziej pocieszające od tych rad. Dusze te łatwo nabierają przekonania, że ich niewierność jest trudniejsza do wybaczenia niż niewierności innych ludzi, oraz zżymają się na własne upadki. Mistrzowie życia duchowego nie podzielają takiego poglądu. „Częstokroć - powiada ojciec Grou -upadki są konsekwencją zbyt szybkiego biegu, a zapał w działaniu utrudnia podjęcie środków ostrożności. Dusze nieśmiałe i nieufne, które chcą zawsze upewnić się, gdzie postawić stopę, które ciągle zbaczają z drogi, aby uniknąć zrobienia fałszywego kroku, i które nie chcą się ubrudzić - idą wolniej od innych, i śmierć je zaskakuje prawie zawsze w połowie drogi. To nie ci, którzy popełniają najmniej grzechów, są najbardziej święci, lecz ci, którzy są najbardziej odważni, wielkoduszni, kochający; ci, którzy zmagają się z sobą i nie obawiają się, że zrobią fałszywy krok lub upadną, nawet gdyby mieli się ubrudzić - byleby tylko iść naprzód."23 Święty Jan Chryzostom wyraził tę samą myśl w inny sposób: „Dopóki żołnierz walczy, to nawet jeżeli jest ranny lub nieznacznie się cofa, nikt nie jest na tyle wymagający lub nieobeznany w taktyce wojennej, aby zarzucić mu przestępstwo. Nigdy nie są ranni ci, którzy nie walczą. Natomiast najczęściej ranni zostają ci, którzy najzacieklej atakują wroga. Czy rozważania będące przedmiotem tego rozdziału odnoszą się również do grzechu śmiertelnego i czy należy zalecać duszom, które są nim obciążone, aby nie dziwiły się swoim upadkom, pozbawiającym je miłości Boga? Czy święty Franciszek Salezy ośmieli się zwracać się do nich tak samo, jak zwracał się do serc, o których była mowa dotychczas? Posłuchajmy: „Mój drogi Teotymie, nawet niebo zdumiewa się, a jego bramy ogarnia osłupienie, groza i wielkie drżenie (Jr 2,12), a wysłannicy pokoju (Iz 33,7) stoją oniemiali ze zdumienia wobec niesłychanej nędzy ludzkiego serca porzucającego dobro godne tak wielkiej miłości, by przylgnąć do rzeczy tak politowania godnych.
Czy nie widziałeś kiedyś tej dziwnej rzeczy, o której wszyscy wiedzą, ale nie wszyscy umieją wyjaśnić jej przyczynę? Gdy zrobi się otwór w dobrze napełnionej beczce, nie wypłynie z niej ani kropla wina, dopóki z wierzchu nie dopuści się powietrza. Nie zdarzy się to jednak, jeśli część beczki jest niewypełniona, bo wtedy, jak tylko ją się otworzy, natychmiast popłynie wino. Otóż, chociaż w tym życiu śmiertelnym dusze nasze obfitują w miłość Bożą, jednak nie zdołają osiągnąć takiej pełni, by przez pokusę nie mogły tej miłości utracić, dopiero w niebie uszczęśliwiające piękno Boże tak owładnie całym naszym umysłem i radość Jego miłości tak nasyci całą naszą wolę, że bezwzględnie wszystko objęte będzie tą pełnią Bożej miłości. Tam w niebie nic już - choćby dotarło do serca naszego - nie zdoła z nas wydobyć ani doprowadzić do wylania choćby jednej kropelki kosztownego wina świętej miłości, a nawet niepodobna pomyśleć, by mógł dojść powiew z góry, bo jest już niemożliwe, by rozum mógł być oszukany lub zwiedziony, ponieważ został utwierdzony w pojmowaniu najwyższej prawdy. Słyszeliśmy, że popełnienie grzechu, nawet ciężkiego, może wywołać zdziwienie tylko w niebie, tam gdzie jego popełnienie jest niemożliwe. Tutaj, na ziemi, nie można się temu dziwić, tak jak nie dziwimy się, widząc płyn wyciekający z dziurawego naczynia. Mimochodem mówiąc, o ileż bardziej bylibyśmy wyrozumiali dla naszych braci, gdybyśmy rozważali powyższe myśli! O ileż bardziej przejęlibyśmy niewysłowioną cierpliwość Tego, który zanim udzielił apostołom władzy odpuszczania grzechów, zalecił im, aby wybaczali nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem razy!
Oczywiście owa wyrozumiałość, zastosowana wobec grzechów własnych lub naszych braci, nie może prowadzić nas do obojętności. Co innego bowiem znaczy nie dziwić się grzechom, a co innego nie mieć ich w nienawiści i nie starać się ich naprawić. Rolnik nie dziwi się, widząc chwasty na swoim polu, ale czy jest przez to mniej staranny w ich tępieniu? Gdy święty Franciszek stwierdza, że podobnie ma się rzecz z grzechami śmiertelnymi, i mówi: „Gdy zdarza ci się grzeszyć, nie dziw się temu"26, oraz kiedy zauważa, że „gdybyśmy rzeczywiście poznali, kim jesteśmy, wówczas zamiast się dziwić, że leżymy na ziemi, dziwilibyśmy się, że możemy stać - jednocześnie radzi nam, abyśmy „nie wylegiwali się ani nie tarzali" tam, gdzie upadliśmy, oraz dorzuca czym prędzej: „Jeżeli sztorm działa niekiedy na nasz żołądek i powoduje zawroty głowy, nie dziwmy się, ale gdy tylko będziemy mogli, zbierzmy siły i starajmy się dojść do siebie. „Podnieś więc serce swoje, gdy upadnie, z całą słodyczą, upokarzając się głęboko przed Bogiem na widok swej nędzy, ale niech cię nie dziwi twój upadek, gdyż nic w tym dziwnego, że ułomność jest ułomna, słabość słaba, a nędza nędzna. Obrzydź sobie jednak z całej duszy obrazę wyrządzoną Bogu i z wielką odwagą i ufnością w Jego miłosierdzie powróć na drogę cnoty, z której ze-szłaś. Ten ostatni tekst pozwala zrozumieć, jaką wewnętrzną postawą, w najwyższym stopniu zbawienną, powinno się zastąpić zdziwienie po naszych upadkach. Jest nią świadomość naszej słabości, będąca pierwszym stopniem pokory. Będzie o tym mowa w drugiej części tej książki. Tymczasem, po ustaleniu, że nasze grzechy nie powinny nas dziwić, przekonajmy się, że tym bardziej nie powinny nas oburzać.
Nie wpadajmy w niepokój z powodu swoich błędów
„Smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się potem nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć - mówi święty Paweł (2 Kor 7,10) A więc smutek może być dobry albo zły, zależnie od skutków, jakie w nas sprawia. To prawda, że smutek pociąga za sobą więcej złych skutków niż dobrych, bo przynosi tylko dwa dobre - to jest miłosierdzie i pokutę, a sześć złych - a mianowicie: trwogę, gnuśność, gniew, zazdrość, zawiść i niecierpliwość. Mędrzec Pański mówi: Smutek zgubił wielu i nie ma z niego żadnego pożytku (Syr 30,23), bo obok dwóch dobrych strumieni wypływających ze źródła smutku bardzo złych jest aż sześć. Demon robi wszystko, aby zaszczepić ów zły smutek. Aby zniechęcić duszę i doprowadzić ją do rozpaczy, najpierw usiłuje obudzić w niej niepokój. O pretekst jest bardzo łatwo, bo czyż nie należy się smucić, że obraziliśmy najwyższy Majestat, znieważyliśmy nieskończone piękno i zraniliśmy serce najczulszego z ojców? Tak, niewątpliwie -odpowie nam święty Franciszek Salezy - trzeba się z tego powodu smucić, ale odczuwając rzeczywistą skruchę, nie zaś bolesne cierpienie, gniew i oburzenie. Prawdziwa skrucha, podobnie jak każde uczucie inspirowane przez dobrego Ducha, jest spokojna, non in commotione Dominus?. Tam gdzie daje o sobie znać niepokój i trwoga, dobry smutek ustępuje miejsca złemu. „Zły smutek - powiada Święty - wprowadza do duszy zamieszanie, wznieca w niej niepokój, napełnia próżną obawą, zniechęca do modlitwy, usypia i obezwładnia zdolność myślenia, pozbawia duszę zaradności, niweczy dobre postanowienia, odbiera zdolność trafnego sądu, podcina siły i odwagę. Słowem - jest podobny do ciężkiej zimy, która ograbia ziemię z wszelkiej ozdoby i wprawia w odrętwienie wszystkie żywe istoty. Odbiera bowiem duszy wszelką słodycz i czyni ją jakby porażoną i bezsilną we wszystkich władzach. Ile ...
milosc_ukrzyzowana