Karpiński_Franciszek.docx

(30 KB) Pobierz

Karpiński Franciszek

5

 


 


DO JUSTYNY

TĘSKNOŚĆ NA WIOSNĘ

 

Już tyle razy słońce wracało

I blaskiem swoim dzień szczyci;

A memu światłu cóż to się stało,

Że mi dotychczas nie świéci?

 

Już się i zboże do góry wzbiło,

I ledwie nie kłos chce wydać;

Całe się pole zazieleniło;

Mojej pszenicy nie widać!

 

Już słowik w sadzie zaczął swe pieśni,

Gaj mu się cały odzywa.

Kłócą powietrze ptaszkowie leśni;

A mój mi ptaszek nie śpiewa!

 

Już tyle kwiatów ziemia wydała

Po onegdajszej powodzi;

W różne się barwy łąka przybrała;

A mój mi kwiatek nie schodzi!

 

O wiosno! Pókiż będę cię prosił,

Gospodarz zewsząd stroskany?

Jużem dość ziemię łzami urosił:

Wróć mi urodzaj kochany!

 

LAURA I FILON

 

Laura

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły,

I coś tam klaszcze za borem.

Pewnie mnie czeka mój Filon miły

Pod umówionym jaworem.

 

Nie będę sobie warkocz trefiła,

Tylko włos zwiążę splątany;

Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,

A mój tam tęskni kochany.

 

Wezmę z koszykiem maliny moje

I tę plecionkę różowę;

Maliny będzie:m jedli oboje,

Wieniec mu włożę na głowę.

 

Prowadź mię teraz, miłości śmiała!

Gdybyś mi skrzydła przypięła!

Żebym najprędzej bór przeleciała,

Potem Filona ścisnęła!

 

Oto już jawor... Nie masz miłego!

Widzę, że jestem zdradzona!

On z przywiązania żartuje mego,

Kocham zmiennika Filona.

 

Pewinie on teraz koło bogini

Swej, czarnobrewki Dorydy,

Rozrywkę sobie okrutną czyni,

Kosztem mej hańby i biedy.

 

Pewnie jej mówi: że obłądzona 

Wpieram się w drzewa i bory,

I zamiast jego białego łona,

Ściskam nieczułe jawory.

 

Filonie! wtenczas, kiedym nie znała

Jeszcze miłości szalonej,

Pierwszy raz-em ją w twoich zdybała

Oczach i w mowie pieszczonej.

 

Jakże mię mocno ubezpieczała,

Że z tobą będę szczęśliwą!

A z tym się chytrze ukryć umiała,

Że bywa czasem fałszywą.

 

Słabą niewinność łatwo uwiodą

Teraz, wracając do domu,

Nauczać będę moją przygodą,

Żeby nie wierzyć nikomu.

 

Ale któż zgadnie, przypadek jaki

Dotąd zatrzymał Filona?

Może on dla mnie zawsze jednaki,

Może ja próżno strwożona?

 

Lepiej mu na tym naszym jaworze

Koszyk i wieniec zawieszę,

Jutro paść będzie trzodę przy borze:

Znajdzie!... Jakże go pocieszę!

 

Och, nie! on zdrajca, on u Dorydy,

On może teraz bez miary

Na sprośne z nią się wydał niewstydy..

A ja mu daję ofiary...

 

Widziałam wczoraj, jak na nię mrugał,

Potem coś cicho mówili;

Pewnie to dla niej kij ten wystrugał,

Co mu się wszyscy dziwili.

 

Jakże by moje hańbę pomnożył,

Gdyby od Laury uwity

Wieniec na głowę Dorydy włożył,

Jako łup na mnie zdobyty!

 

Wianku różany! gdym cię splatała,

Krwią-m cię rąk moich skropiła:

Bom twe najmocniej węzły spajała,

I z robotą-m się kwapiła.

 

Teraz bądź świadkiem mojej rozpaczy

I razem naucz Filona,

Jako w kochaniu nic nie wybaczy

Prawdziwa miłość wzgardzona.

 

Tłukę o drzewo koszyk mój miły,

Rwę wieniec, którym splatała;

Te z nich kawałki będą świadczyły,

Żem z nim na wieki zerwała...

 

Kiedy w chrościnie Filon schroniony

Wybiegł do Laury spłakanéj,

Już był o drzewo koszyk stłuczony,

Wieniec różowy stargany.

 

Filon

O, popędliwa!... O, ja niebaczny!...

Lauro!... poczekaj... dwa słowa!...

Może występek mój nie tak znaczny,

Może zbyt kara surowa.

 

Jam tu przed dobrą stanął godziną,

Długo na ciebie klaskałem,

Gdyś nadchodziła, między chrościną

Naumyślnie się schowałem,

 

Chcąc tajemnice twoje wybadać,

Co o mnie będziesz mówiła?

A stąd szczęśliwość moje układać;

Ale czekałem zbyt siła.

 

Pierwsze twe skargi o Dorys były.

Sądź o mnie, Lauro, inaczéj:

Kogóż by wdzięki tamtej wabiły,

Kto cię raz tylko obaczy?

 

Prawda, że czasem z nią się bawiło,

Mając znajomość od długa,

Ale kochamia nigdy nie było:

Nie już ten kocha, co mruga.

 

Oto masz ten kij; po nim znamiona

Niebieskie, gładko rzezane,

W górze zobaczysz nasze imiona,

Obłędnym węzłem związane.

 

Cóżem zawinił, byś mię gubiła

Przez twój postępek tak srogi?

Czyliż dlatego, żeś ty zbłądziła,

Ma ginąć Filon ubogi?

 

Jeśli się za co twych gniewów boję,

To mię ta rozpacz strapiła:

Drogom kupował ciekawość moje;

Łzamiś ją swymi płaciła.

 

Ale w tym wszystkim złość nic nie miała:

Wszystko z powodu dobrego,

Ja wiem, dlaczegoś tyle płakała,

Ty wiesz, mój podstęp dlaczego.

Laura

Dajmy już pokój troskom i zrzędzie,

Ja cię niewinnym znajduję;

Teraz mój Filon droższy mi będzie,

Bo mię już więcej kosztuje.

 

Filon

Teraz mi Laura za wszystko stanie,

Wszystkim pasterkom przodkuje;

I do gniewu ją wzrusza kochanie,

I dla miłości daruje.

 

Laura

Jedna się Dorys wyłączyć miała,

Jej pierwsze miejsce naznaczę.

Na to wspomnienie drżę zawsze cała,

Cóż, kiedy cię z nią obaczę!

 

Filon

Dla twego, Lauro, przypodobania,

Przyrzekam ci to na głowę:

Chronić się będę z nią widywania,

W żadną nie wnidę rozmowę.

 

Laura

Czymże nagrodzę za te ofiary?

Nie mam - prócz serca wiernego;

Jedne ci zawsze przynoszę dary,

Przyjmij je, jak co nowego.

 

Filon

Któż by dla ciebie nie zerwał węzły

Przyjaźni, co mię nęciły?

W twej pięknej twarzy wszystkie uwięzły

Nadzieje moje i siły.

 

Laura

Ja mam mieć z płaczu po twarzy smugi,

Ale jak mii się nadarzy

Spleść i ułożyć warkocz mój długi,

Mówią, że mi to do twarzy.

 

Filon

Gdyby mi Akast dawał swe brogi

Ze złotem swojej Izmeny,

Rzekłbym: Akaściel tyś jest ubogi,

Bo moja Laura bez ceny.

 

Laura

Ani ja pragnę szczęścia wielkiego,

Które (choćbym też i miała)

Za jeden uśmiech Filona mego

Zaraz bym z chęcią mieniała.

 

Filon

O światło moje wpośród tej nocy!

Zagrodo mego spokoja!

Ty jeszcze nie wiesz o twojej mocy,

A ja czuję ją!... o moja!

Laura

Połóż twą rękę, gdzie mi pierś spada,

Czy słyszysz to serca bicie?

Za uderzeniem każdym ci gada,

Że cię tak kocha, jak życie.

 

Filon

Daj mi ust... z których i niepokoje,

I razem słodycz wypływa.

Tą drogą poślę zapały moje,

Aż gdzie twa dusza przebywa.

 

Laura

Czy w każdym roku taka z kochania,

Jak w osiemnastym mozoła?

Jeśli w tym nie masz pofolgowania,

Jak człek miłości wydoła?

 

Filon

Sciśnij twojego, Lauro, Filona,

Ja cię przycisnę wzajemnie,

Serca, zbliżone łonem do łona,

Rozmawiać będą tajemnie.

 

Laura

Ty mię daleko ściskasz goręcej,

A jam cię tylko dotknęła;

Nie przeto, Filan, kochasz mnie więcej:

Miłość mi siły odjęła.

 

Filon

Lauro! coś dotąd dla mnie świadczyła,

Jeszcze dowodzi to mało,

Że mię tak kochasz, jakeś mówiła:

Jeszcze mi prosić zostało.

 

Laura

Tegom się miała z ciebie spodziewać?

Jakże to skarga niezbożna!

Nie proś, nie każ mi, ty mię chcesz gniewać!

Kochać cię więcej nie można.

 

Filon

Kiedyż mię za to nie będziesz winić?

I kiedy będziesz wiedziała,

Co do dzisiejszej łaski przyczynić;

Że taka miłość niecała?

 

Laura

Filonie! widzisz wschodzące zorze?

Już to drugi raz kur pieje,

Trochę przydługo bawię na dworze...

Jak matka wstała!... truchleję.

 

Filon

Żal mi cię puścić, nie śmiem cię trzymać,

Kiedyż przyśpieszy czas drogi,

Gdy z moją Laurą i słodko drzymać,

I bawić będę bez trwogi?

 

Laura

Miesiącu! Już ja idę do domu!

Jeśliby kiedy z Dorydą

Filon tak trawił noc po kryjomu,

Nic świeć, niech na nich dżdże idą!

 

PIEŚŃ DZIADA SOKALSKIEGO 
W KORDONIE CESARSKIM

 

Śladem bieda przyszła, śladem,

Za zbytkami, za nieładem!

 

Długo nad granicą stała,

Wolności się dotknąć bała.

Wolności się dotknąć bała,

Bo ją dawno szanowała.

 

Wolności, niebieskie dziecko,

Ułowiono cię zdradziecko.

 

W klatkę cię mocno zamknięto

Bujnych skrzydełek przycięto.

 

Przedtem u jednego stołu

Król z poddanym jadł pospołu,

 

Jak ojciec dzieci przyjmował,

Jak swych przyjaciół częstował.

 

Dziś mu u stołu klękają,

Kości z psiętami zbierają.

 

Głowę, kiedyś w kraju drogą,

Służka pański trąca nogą!...

 

Pochlebcy go otaczają,

Palcem biednego stykają,

 

Ot, mówią, kość polizuje,

Dawnej wolności żałuje.

 

POWRÓT Z WARSZAWY NA WIEŚ

 

Otóż mój dom ubogi! też lepione ściany,

Też okna różnoszybne, piec nie polewany

I niska strzecha moja!... Wszystko tak jak było,

Tylko się ku starości więcej pochyliło!

Szczęśliwy, kto na małym udziale przebywa,

Spokojny siadł przy stole wiejskiego warzywa,

Z swej obory ma mięso, z ogrodu jarzynę,

Z domu napój i wierną przy boku drużynę.

Obym ja był tak dawniej myślił, oszukany!

I w ukrytym gdzie kącie żył raczej nieznany;

Gdyby o mnie w powiecie nawet nie wspominano,

I tylko mię sąsiadem dobrym nazywamo!

Bym się żywił z krwawego rąk moich wyrobku,

Żył na świecie bez wieści, umarł bez nagrobku!

Com zyskał, że rzuciwszy ubogie zagrody,

Chciałem nieopatrzony płynąć przeciw wody?

I widząc na me oczy, jak drudzy tonęli,

Jam sobie myślił: "Oni płynąć nie umieli."

Com zyskał, na wysokie pańskie pnąc się progi,

Gdzie po śliskich ich stopniach obrażając nogi,

Nic się z moim lepszego nie zrobiło stanem,

Prócz marnego wspomnienia, że gadałem z panem.

Kiedy mię ojciec stary żegnał przy swym zgonie,

"Idź, mówił, synu, na świat, w jakiej będziesz stronie.

Pamiętaj, że na Prawdzie nikt nigdy nie traci:

Zostawiam cię ubogim, Prawda cię zbogaci."

Słuchałem cię, ojcze mój, goszcząc między pany;

Takem pisał lub mówił, jak był przekonany.

Nie brałem sobie za cel ludzkie głosić winy,

A jeślim kogo chwalił, nigdy bez przyczyny.

Cóżem zyskał, pochlebstwem nie służąc nikomu?

Otom wrócił uboższym, niż wyjechał z domu.

Nie przeto, święta Cnoto, porzucić cię trzeba,

Że wieku dzisiejszego nic nie dajesz chleba;

Choćby mi jeszcze wolniej miało szczęście pociec,

Bo i z Prawdą pięknie jest, i tak kazał ociec.

Trzeba wyznać, ja& było, że mi coś dawano,

Ale wszystkie godziny życia kupić chciano,

Żebym, wleczmy niewolnik, nosił jarzmo czyje,

Żył cały komuś, a sam zapomniał, że żyję;

A wreszcie mi nadzieją szafowano szczodrze,

Nikomum źle nie zrobił ani mnie nikt dobrze.

Nadziejo! czyż ja ciebie w złotej chciał mieć szacie,

Żeby oczy pospólstwo obracało na cię?

Żebym słynął majątkiem? drugimi pomiatał?

Nie o tom ja pod drzwiami Fortuny kołatał.

Jedna wioska do śmierci, jeden dom wygodny,

Gdzie bym jadł nie z wymysłem, ale wstał niegłodny,

Gdzie bym się nie usuwał nikomu do zgonu

Swym pługiem zoranego pilnował zagonu;

Spokojny będąc na tym, co stan mierny niesie,

Stałbym sobie na dole, niech kto inszy pnie się.

W tym zamiarze praca mię całe życie tłoczy?

Nad książkaanii straciłem i zdrowie, i oczy,

Nad książkami, które ja, co gębie odjąłem,

Może zbytecznym na mnie nakładem ściągnąłem.

Cóż mi książki oddały? Jak niewierna niwa,

Co zgubiła nadzieję rolnikowi żniwa.

Po wieku mego wiosny niewróconej szkodzie,

Nachylony ku zimie, zostałem o głodzie.

Za lat Symonidesów albo Kochanowskich

Może znalazłbym sobie Zamojskich, Myszkowskich,

Przy których bym wygodnie wieku mego użył

I pismem pożytecznym narod owi służył.

Dziś, zabierz mi kto księgi, ten sprzęt nieszczęśliwy,

Do których mię przywiązał nałóg uporczywy,

I co mi będzie lepiej w ubóstwie usłużne,

Zamieniaj na motyki i żelaza płużne.

Porzucę nad pismami myśli kłopotliwe,

A serce niech md tylkio zostanie dotkliwe,

Żebym się mógł nad losem biedniejszych litować

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin