Karyn Monk - Więzień miłości 03 - Ślubna ucieczka.pdf

(1371 KB) Pobierz
23429884 UNPDF
23429884.001.png
Uciekła z własnego ślubu.
Wdarła się do cudzego powozu.
I odjechała z zupełnie obcym mężczyzną...
Amelia nigdy nie podejrzewała, że jest zdolna
do takich wybryków. Lecz nie chce wychodzić za mąż
bez miłości. Bunt przeciw konwenansom rzucają
w ramiona nieznajomego. Jednak niedoszły pan młody
nie puści płazem doznanego upokorzenia...
Karyn Monk
Ślubna ucieczka
1
Anglia, koniec fata 1883
J eśli piekło istnieje, to z pewnością teraz właśnie tam się znalazł.
- Nie wierć się, Jack - szepnęła Annabelle, trącając go mocno
łokciem w żebra.
Jack rzucił siostrze nadąsane spojrzenie, usiłując usadowić się
wygodniej w starej ciasnej ławie kościelnej.
- Już ponad godzinę tkwimy jak uwięzieni w tym zapomnianym
przez Boga mauzoleum, a ceremonia ślubna nawet się jeszcze nie
zaczęła. Przez te kwiaty nie ma czym oddychać, wszystkich chórzy­
stów najchętniej bym udusił i do tego straciłem czucie w siedzeniu.
- Tamten starzec wygląda, jakby umarł. - Brat Jacka, Simon,
zmarszczył brwi.
Charlotte spojrzała na rodzeństwo z lekkim wyrzutem.
- Uważam, że kwiaty są prześliczne - odparła cicho. - Gene-
vieve mówiła, że matka panny młodej, pani Belford, sama zapro­
jektowała dekoracje, ogałacając niemal wszystkie oranżerie w Ang­
lii. To musiało kosztować majątek.
- Róże i liście pomarańczy dobrze się komponują z gotyckimi
łukami. - Kolejna z sióstr, Grace, przyjrzała się uważnie czterem
niezwykłym kwietnym łukom zdobiącym nawę i tworzącym wspa­
niałe sklepienie z kwiatów, pod którym miała przejść niecierpliwie
oczekiwana panna młoda. - A ściana konwalii i chryzantem wokół
ołtarza robi niesamowite wrażenie.
7
- Jamie, podejdź do tego staruszka i sprawdź mu tętno - ode­
zwał się Simon, nadal zaniepokojony z powodu starszego dżentel­
mena, który siedział bez ruchu z zamkniętymi oczami kilka rzędów
dalej. - Może potrzebuje lekarza.
- On po prostu śpi - zapewnił go brat. - Widziałem, jak się
drapał.
- Szczęśliwy drań - mruknął Jack.
- Jack! - Annabelle spojrzała na niego z rozpaczą, podczas gdy
Charlotte i Grace zachichotały pod osłoną wielkich kapeluszy.
- Może powinieneś wyjść na zewnątrz, Jack, i rozprostować
nogi.
Siedzący w rzędzie przed nimi Haydon Kent, markiz Red-
mond, spojrzał na syna ze współczuciem i rozbawieniem. W wieku
sześćdziesięciu jeden lat nauczył się znosić nudne obowiązki towa­
rzyskie, do czego zobowiązywała go jego pozycja, ale Jack widział,
że on także z największą chęcią uciekłby z dusznego kościoła.
- Biorąc pod uwagę pogrzebowe tempo, w jakim się wszystko
odbywa, masz z pewnością parę minut, zanim coś się zacznie.
- Pamiętaj tylko, żeby wrócić, zanim panna młoda i jej świta
zaczną kroczyć nawą - dodała Genevieve. - Matka uśmiechnęła się
czułe. - Żadna panna młoda nie życzy sobie, żeby jakiś spóźniony
gość deptał jej po trenie sukni, kiedy wchodzi do kościoła.
Gigantyczne organy odezwały się znowu, a sześćdziesięciooso-
bowy chór podnosił się niemrawo.
- Będę przed kościołem. - Nie czekając, aż Annabelle zapro­
testuje, Jack wymknął się z nawy, nie zwracając uwagi na karcący
wzrok kobiet i ponure, pełne zawiści spojrzenia siedzących obok
nich spoconych mężczyzn.
Przejmująca woń tysięcy kwiatów płynęła przez drzwi kościo­
ła, przesycając gorące powietrze na zewnątrz. To zmusiło Jacka do
szukania schronienia z boku kamiennej budowli. Rozluźnił krawat
i głęboko odetchnął, uwalniając płuca od lepkiej słodyczy.
Co za obłęd go ogarnął, że dał się namówić swojej rodzinie
do uczestnictwa w tym żałosnym obrzędzie? Ledwie znał księcia
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin