higins
Perlharbor
Rozdział I
W świetle księżyca widać było ciała, niektóre w kamizelkach
ratunkowych, inne bez. W oddali morze stało w płomieniach
palącej się ropy. Gdy Martin Hare uniósł się na grzbiecie fali, ujrzał
to, co pozostało z niszczyciela, którego dziób był już pod wodą.
Rozległa się głucha eksplozja, rufa uniosła się i okręt zaczął tonąć.
Pozostając na powierzchni dzięki swojej kamizelce, Hare spłynął po
drugiej stronie fali, a gdy nadpłynęła następna, niemal zemdlał
krztusząc się, próbując zaczerpnąć powietrza i czując potworny ból
od szrapnela tkwiącego w piersi.
W cieśninie między wyspami morze płynęło bardzo szybko, co
najmniej sześć lub siedem węzłów. Wydawało się, że całkiem go
ogarnęło, unosząc z niewiarygodną prędkością, zostawiając w tyle
krzyki umierających. Ponownie fala uniosła go wyżej, skąd po
chwili runął w dół i, oślepiony solą, z dużą siłą wyrżnął w tratwę
ratunkową.
Chwycił za jeden z linowych uchwytów i spojrzał w górę.
Siedział tam w kucki mężczyzna, japoński oficer w mundurze. Hare
zauważył, że jego stopy .były bose. Przez dłuższą chwilę patrzyli na
siebie i Hare spróbował podciągnąć się. Ale nie miał w sobie dość
siły.
Bez słowa Japończyk podczołgal się, złapał go za kamizel-
kę i wciągnął na tratwę. W tej samej chwili tratwa pochwycona
przez wir zakręciła się gwałtownie i Japończyk wpadł głową do
morza.
Po kilku sekundach jego widoczna w świetle księżyca twarz była
już oddalona o dziesięć metrów. Zaczął płynąć w kierunku tratwy,
gdy nagle Hare ujrzał płetwę rekina tnącą białą pianę fal. Japoń-
czyk nie wydał nawet krzyku, po prostu wyrzucił ramiona w górę \
i zniknął. Za to Hare wrzasnął przeraźliwie, gdy, tak jak zawsze
Aaj! Potem, usiadł gwałtownie na łóżku.
Dyżur pełniła siostra McPherson, twarda, rzeczowa, pięćdziesię-
cioletnia wdowa, której dwaj synowie służący w marines walczyli
w rejonie wysp. Weszła do środka i stała z rękami na biodrach
patrząc na niego.
- Znowu zły sen?
Hare spuścił nogi na podłogę i sięgnął po szlafrok.
- Tak. Który lekarz jest dzisiaj?
- Komandor Lawrence, ale on panu nie pomoże. Następne
dwie tabletki i pośpi pan jeszcze tak, jak pan już przespał całe
popołudnie.
- Która godzina?
- Siódma. Niech pan weźmie prysznic, a ja przygotuję panu
ten ładny nowy mundur. Może pan zejść na kolację. Dobrze to
panu zrobi.
- Nie wydaje mi się.
Spojrzał w lustro i przebiegł palcami po niesfornych włosach
przyprószonych siwizną, która u czterdziestosześciolatka nie jest
już niczym niezwykłym. Twarz była dość przystojna, tylko blada po
miesiącach hospitalizacji. I jedynie z pozbawionych wszelkiego
wyrazu oczu emanował upadek nadziei. Otworzył szufladę w szafce
przy łóżku, odszukał zapalniczkę oraz paczkę papierosów i zapalił.
Kaszlał już, gdy podchodził do otwartego okna i spojrzał przez
balkon na ogród.
- Wspaniale - powiedziała. - Zostało tylko jedno dobre
płuco, więc próbuje pan dokończyć to, co zaczęli Japończy-
cy. - Przy łóżku stał termos z kawą. Nalała trochę do filiżan-
ki i podała mu. - Czas zacząć znowu żyć, komandorze. Jak
to mówią w filmach z Hollywood, dla pana wojna skończyła
się. Nie powinien pan był w ogóle zaczynać. To zabawa dla
młodych.
- Więc co mam robić? - Pociągnął łyk kawy.
- Niech pan wraca do Harvardu, profesorze - uśmiechnęła
się. - Studenci będą pana uwielbiać. Wszystkie te medale. "Niech
pan nie zapomni włożyć munduru pierwszego dnia.
Uśmiechnął się wbrew sobie, ale tylko na moment.
- Z Bożą pomocą, Maddie, ale myślę, że nie mógłbym wrócić.
Wiem, że nie zapomnę tej wojny.
- I wojna nie zapomni pana, kochany.
- Wiem, że nie zapomnę tej wojny.
- Wiem. Ta rzeźnia przy Tugulu wykończyła mnie. Wydaje
się, że odebrała mi chęć do wszystkiego.
- Cóż, jest pan dorosłym człowiekiem. Jeśli chce pan przesia-
dywać w tym pokoju i powoli umierać, to pańska sprawa. -
Podeszła do drzwi, otworzyła je i odwróciła się. - Radzę tylko,
żeby pan się uczesał i doprowadził do porządku. Ma pan gościa.
- Gościa? - Uniósł brwi.
- Tak. Teraz jest z nim komandor Lawrence. Nie wiedziałam,
że ma pan jakieś związki z Brytyjczykami.
- O czym pani mówi? - spytał zdumiony.
- O pańskim gościu. Najwyższa klasa. Generał brygady
Munro z Armii Brytyjskiej, chociaż nikt by nie pomyślał. Nie nosi
nawet munduru.
Wyszła zamykając drzwi. Hare stał tak przez chwilę, po czym
popędził do łazienki i odkręcił prysznic.
Generał brygady Dougal Munro miał sześćdziesiąt pięć lat
i białe włosy, był ujmująco brzydki w źle leżącym garniturze
z donegalskiego tweedu. Nosił okulary w stalowej oprawce, zupeł-
nie nie licujące z jego rangą w Armii Brytyjskiej.
- Ale muszę wiedzieć, doktorze, czy jest w pełni sił? - ode-
zwał się Munro.
Lawrence miał na mundurze biały, chirurgiczny kitel.
- Ma pan na myśli fizycznie? - Otworzył leżącą przed nim
teczkę. - Ma czterdzieści sześć lat, generale. Złapał trzy od-
łamki w lewe płuco i spędził sześć dni na tratwie. To cud, że jest
wśród nas.
- Tak, rozumiem - powiedział Munro.
- Oto człowiek, który był profesorem w Haryardzie. Wszyscy
wiedzieli, że jest oficerem rezerwy marynarki wojennej, a ponieważ
był znanym żeglarzem mającym kontakty we właściwych miejscach,
dostał się na kutry torpedowe w wieku czterdziestu sześciu lat, gdy
zaczęła się wojna. - Przejrzał kilka stron. - Każdy akwen wojenny
na Pacyfiku. Komandor porucznik, i te medale. - Wzruszył
ramionami. - Jest tu wszystko, z dwoma Krzyżami Marynarki
Wojennej włącznie, a potem ta ostatnia historia w Tugulu. Japoński
niszczyciel niemal zmiótł jego łajbę z powierzchni morza, więc
staranował go i odpalił ładunek wybuchowy. Powinien był umrzeć.
- Jak słyszałem, prawie wszyscy zginęli - zauważył Munro.
Lawrence zamknął teczkę.
- Wie pan, dlaczego nie dostał Medalu Honorowego? Bo
polecił go generał MacArthur, a marynarka nie lubi ingerencji
armii lądowej.
- Rozumiem, że pan nie jest zawodowym oficerem marynar-
ki? - spytał Munro.
- Prędzej służyłbym diabłu.
- To dobrze. Ja też nie jestem z regularnej armii lądowej, więc
bez owijania w bawełnę. Czy jest zdrowy?
- Fizycznie, tak. Chociaż sądzę, że to ujęło mu dziesięć lat
życia. Komisja lekarska zaleciła, by nie wracał do służby na morzu.
Ze względu na wiek i stan zdrowia ma teraz możliwość powrotu do
cywila.
- Rozumiem. - Munro postukał się w czoło. - A tutaj?
- W głowie? - Lawrence wzruszył ramionami. - Któż to
wie. Z pewnością cierpiał na reaktywną depresję, ale to mija. Sypia
źle, rzadko opuszcza swój pokój i sprawia wrażenie, jakby nie
wiedział, co ze sobą począć.
- Czy jest w stanie opuścić szpital?
- Oczywiście. Już od paru tygodni. Naturalnie na podstawie
odpowiedniego upoważnienia.
- Mam takie.
Munro wyciągnął z kieszeni list, rozłożył go i podał. Lawrence
przeczytał i cicho gwizdnął.
- Jezu, to aż tak ważne?
- Zgadza się. - Munro schował list do kieszeni, podniósł
swój płaszcz i parasol.
- Na Boga, wy chcecie wysiać go z powrotem - powiedział
Lawrence.
Munro uśmiechnął się łagodnie i otworzył drzwi.
- Jeśli można, chciałbym się z nim teraz zobaczyć, koman-
dorze.
Munro spoglądał z balkonu przez ogród na światła miasta
w zapadającym zmroku.
- Waszyngton jest bardzo ładny o tej porze roku. - Odwrócił
się i wyciągnął rękę. - Munro. Dougal Munro.
- Generał brygady? - spytał Hare.
- Tak jest.
Hare miał na sobie luźne spodnie i koszulę z wycięciem na szyi,
jego twarz była jeszcze wilgotna po natrysku.
- Proszę mi wybaczyć, generale, ale jest pan najbardziej niewoj-
skowe wyglądającym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem.
- Bogu niech będą dzięki - powiedział Munro. - Do
1939 roku byłem egiptologiem w Oksfordzie, członkiem College of
Ali Souls. Mój stopień miał dać mi, powiedzmy, pełnomocnictwa
w pewnych departamentach.
Hare zmarszczył czoło.
- Chwileczkę. Czy to nie pachnie wywiadem?
- Oczywiście, tak. Czy słyszał pan o DOS, komandorze?
- Dowództwo Operacji Specjalnych - powiedział Hare. -
Czy wy nie wysyłacie agentów do okupowanej Francji i tym
podobne?
- Zgadza się. Byliśmy poprzednikami waszego DSS i miło mi
oznajmić, że teraz ściśle ze sobą współpracujemy. Ja jestem szefem
Wydziału D w DOS, lepiej znanego jako wydział od brudnej roboty.
- A czego, u licha, chcielibyście ode mnie? - zapytał Hare.
- Pan był profesorem literatury niemieckiej w Harvardzie, czy
mam rację?
- I co z tego?
- Pańska matka była Niemką. Jako chłopiec spędził pan wiele
czasu z jej rodzicami w tamtym kraju. Zrobił pan nawet dyplom na
Uniwersytecie Drezdeńskim.
- Więc?
- Więc mówi pan płynnie tym językiem, przynajmniej tak
poinformował mnie wywiad waszej marynarki, nieźle zna pan także
francuski.
Hare uniósł brwi.
- Co też próbuje mi pan powiedzieć? Chce mnie pan zwer-
bować jako szpiega, czy co?
- Bynajmniej - odpowiedział Munro. - Widzi pan, koman-
dorze, jest pan naprawdę dość wyjątkowy. Nie chodzi tylko
o pańską znajomość niemieckiego. Co czyni pana interesującym, to
fakt, że jest pan oficerem marynarki z dużym doświadczeniem na
łodziach torpedowych, który do tego płynnie mówi po niemiecku.
- Niech pan mi lepiej wszystko wyjaśni.
- Dobrze. - Munro usiadł. - Służył pan na kutrach
torpedowych w Drugiej Eskadrze na Wyspach Salomona, prawda?
- Tak.
- Cóż, to tajna informacja, ale mogę panu powiedzieć, że na
pilne wezwanie Departamentu Służb Strategicznych wasi ludzie
mają być przerzuceni w rejon kanału La Manche w celu lądowania
i zabrania agentów z wybrzeża Francji.
- I potrzebujecie mnie do tego? - zdumiał się Hare. -
Zwariowaliście. Ja osiadłem już na stałym lądzie. Chryste, oni chcą
przecież, żebym wycofał się ze służby ze względu na stan zdrowia.
- Proszę mnie wysłuchać - powiedział Munro. - W kanale
La Manche brytyjskie kutry torpedowe mają ciężkie życie ze
swoimi niemieckimi odpowiednikami.
- To, co Niemcy nazywają Schnellboot - powiedział Hare. -
Szybki kuter. To właściwa nazwa.
- Tak. My z innej przyczyny nazywamy je kutrami E. Tak jak
pan mówi są szybkie, cholernie szybkie. Od początku wojny
próbowaliśmy zdobyć jeden z nich i z radością mogę powiedzieć, że
w końcu w zeszłym miesiącu odnieśliśmy sukces.
- Pan żartuje - powiedział zdumiony Hare.
- Przekona się pan, że nigdy tego nie robię, komandorze -
odpowiedział Munro. - To jeden z serii S.80. W czasie noc-
nego patrolu w pobliżu Devon miał problem z silnikiem. Gdy
o świcie pojawił się jeden z naszych niszczycieli, załoga opuściła
pokład. Oczywiście przed zejściem kapitan nastawił ładunek wybu-
chowy, aby wyrwać dziurę w dnie. Niestety dla niego ładunek
10
okazał się niewypałem. Przesłuchanie operatora radiostacji wykaza-
ło, iż w swoim ostatnim meldunku do bazy w Cherbourgu podali,
że zatapiają kuter. To znaczy, że mamy ich kuter, a Kriegsmarine
o tym nie wie. - Uśmiechnął się. - Rozumie pan, co mam na
myśli?
- Nie jestem pewien.
- Komandorze Hare, jest w Kornwalii mała rybacka wioska
o nazwie Cold Harbour. Dwadzieścia czy trzydzieści chatek
i dworek. Znajduje się w strefie obronnej, więc mieszkańcy
wyprowadzili się dawno temu. Mój wydział używa jej do, powiedz-
my, celów specjalnych. Operuję stamtąd dwoma samolotami,
niemieckimi samolotami. Stork i bombowiec nocny Ju-88S. Ciągle
mają znaki rozpoznawcze Luftwaffe, a człowiek, który na nich lata,
chociaż jest dzielnym pilotem RAF-u, nosi mundur LuftwafTe.
- I pan chce zrobić to samo z tym kutrem E? - spytał Hare.
- Właśnie. I w tym miejscu zaczyna się pańska rola. Przecież
łódź Kriegsmarine potrzebuje załogi K.riegsmarine.
- Co jest sprzeczne z regułami wojny w wystarczającym
stopniu, aby taką schwytaną załogę postawić przed plutonem
egzekucyjnym - zauważył Hare.
- Wiem. Tak jak raz powiedział wasz generał Sherman, wojna
jest piekłem. - Munro wstał, trąc dłonie. - Boże, możliwości są
nieograniczone. Powiem panu, i to także jest tajne, że wszystkie
informacje przekazywane przez wojskowy i morski wywiad nie-
miecki są kodowane na maszynach Enigma, urządzeniu, które
Niemcy uważają za nie do złamania. Niestety dla nich, mamy
program zwany Ultra, któremu udało się rozpracować ten system.
Niech pan pomyśli o informacjach, jakie można uzyskać od
Kriegsmarine. Sygnały rozpoznawcze, kody na dany dzień dające
wstęp do portów.
- To szaleństwo - powiedział Hare. - Potrzebowalibyście
załogi.
- S.80 ma zwykle szesnastu ludzi na pokładzie. Moi przyjacie-
le w Administracji uważają, że można by dać radę w dziesięciu,
łącznie z panem. Ponieważ jest to wspólne przedsięwzięcie, wasi
i nasi poszukują odpowiedniego personelu. Mam już dla was
doskonałego mechanika. Niemiecki Żyd, uciekinier, który pracował
w fabryce Daimlera-Benza. Tam produkują silniki do tych kutrów.
11
Nastąpiło krótkie milczenie. Hare odwrócił się i spojrzał ponad
ogrodem na miasto. Było już zupełnie ciemno i zadrżał, bez żadnej
przyczyny przypominając sobie Tugulu. Trzęsącą się ręką sięgnął
po papierosa. Odwrócił się i wyciągnął ją w stronę Munro.
- Niech pan patrzy. Wie pan dlaczego? Bo się boję.
- Tak jak i ja, gdy leciałem tu tym cholernym bombowcem -
powiedział Munro. - To samo będzie w czasie powrotu dziś
wieczorem, chociaż tym razem dają nam Latającą Fortecę. Wydaje
mi się, że jest tam trochę więcej miejsca.
- Nie - szorstko odpowiedział Hare. - Nie zrobię tego.
- Ależ zrobi pan, komandorze - odparł Munro. - Czy mam
powiedzieć panu dlaczego? Ponieważ nic innego nie może pan
zrobić. Oczywiście nie może pan wrócić do Harvardu. Z powrotem
w klasie po tym co pan przeszedł? Powiem panu coś o panu samym,
ponieważ jedziemy na jednym wózku. Jesteśmy ludźmi, którzy
przeżyli większość swego życia jako śmietanka społeczeństwa. To
jakby z zasłyszanej gdzieś historyjki. Wszystko według książki,
a nagle przyszła wojna i wie pan co, przyjacielu? Rozkoszowaliśmy
się każdą jej chwilą.
- Niech pan idzie do diabła - odrzekł Martin Hare.
- To bardzo prawdopodobne.
- Co będzie, jeśli odmówię?
- Do licha - Munro wyjął list z wewnętrznej kieszeni. -
Wydaje mi się, że rozpozna pan podpis na dole jako należący do
Głównodowodzącego Amerykańskich Sił Zbrojnych.
- Dobry Boże - Hare patrzył osłupiały na podpis.
- Tak, chciałby z nami porozmawiać przed naszym wyjazdem.
Można to nazwać wystąpieniem dowódcy, więc niech pan będzie
tak dobry i włoży swój mundur. Musimy się spieszyć.
Limuzyna zatrzymała się przy zachodnim wejściu do Białego
Domu, gdzie Munro pokazał swoją przepustkę pełniącemu nocną
...
sikanda66