Pierwszy szok-Dokładnie o godzinie 14.pdf

(51 KB) Pobierz
Dokładnie o godzinie 14.00 wysadzili nas z autobusu przed bramą i za okazaniem
skierowania przechodziliśmy przez biuro przepustek. Nie pamiętam który z kolei
wchodziłem, ale chciałem jak najdłużej pozostać przed bramą. Każda sekunda była
dla mnie bardzo ważna. Do końca życia nie zapomnę uczucia jakie miałem
wchodząc do jednostki. Totalny szok potęgowany przez ogromnego kaca. Właściwie
to nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
Ustawili nas w dwójki i zaprowadzili na posiłek. Były to pozostałości ze śniadania.
Wszystko było zimne i niesmaczne. Mało było osób które to jadły, a starsi żołnierze
obecni przy naszym posiłku kleli: "Co! Nie smakuje wam nasze żarcie? Będziecie je
żarli przez co najmniej trzy miesiące.". I tak po skończonym posiłku oddając brudne
naczynie przeszliśmy przez szpaler sępów z wyciągniętymi czapkami, zbierających
papierosy.
Zaprowadzili nas do świetlicy obok której była palarnia (zapaliłem wtedy mojego
pierwszego papierosa w wojsku). W świetlicy odbywał się przydział świeżego
narybku do poszczególnych specjalności. Każdy z nas rejestrował się u bombardiera
(odpowiednik starszego szeregowego) i zostawał skierowany do jednego z trepów.
Po dojściu do takiego delikwenta trzeba było się wylegitymować. Człowiek ten
zadawał tylko jedno pytanie: "Kim jesteś z zawodu synu?". Odpowiedziałem mu że
informatykiem, a ten na to że będę miał pokrewne zajęcie w wojsku bo będę
obsługiwał polowe agregaty prądotwórcze, a przecież komputery zasilane są prądem
(do tej pory nie wiem o co mu chodziło). Poczekaliśmy do godz. 15 i zaprowadzono
nas na obiad. Muszę w tym miejscu napisać o tym jakie to było okropne żarcie. Bez
smakowe ziemniaki wyglądem przypominające paćkę zaschniętego kleju, kawałek
czegoś przypominający mięso i coś zielonego - mówili, że to jest surówka.
Po tak obwitym posiłku zaprowadzono nas do fryzjera. Tam bez żadnych oporów
fryzjerka która ze swoimi umiejętnościami mogła pracować tylko w wojsku, maszynką
elektryczną strzygła wszystkich tak samo. Strzyżenie jednej osoby trwało może
trochę ponad minutę. Po fryzjerze udaliśmy się do łaźni. Dostaliśmy tam worki
papierowe, kalisraki, podkoszulkę, skarpety, dresy, panterkę, zimową czapkę,
trampki, mydło i ręcznik. Przed wejściem pod prysznice kazali nam rozbierając się
ładować wszystko do worów. Nic cywilnego nie mogło pozostać poza nimi. Kąpiel
trwała może nieco ponad dwie minuty i po wyjściu ubraliśmy się w to co nam dali.
74974528.001.png 74974528.002.png
Nadeszła pora na komisję lekarską. Odbywała się bardzo szybko. Na początku
podchodziło się do stolika przy którym siedziało dwóch szwejów wypisujących
książeczki zdrowia. Pytali się tam o podstawowe dane oraz o cywilny zawód. Z moim
zawodem wynikła bardzo śmieszna sytuacja. Na pytanie o zawód odpowiedziałem
informatyk, po chwili jeden z nich z głupim uśmieszkiem zapytał: "jaaak?" ,
odpowiedziałem ponownie informatyk. Widzę, że gościu powstrzymuje się od
śmiechu ale coś tam pisze. Dopiero po kilku miesiącach zauważyłem, że w miejscu
na zawód wpisał mi INFORMATOR (nie wiem czy to był jego głupi żart, czy gościu
był z jakiejś wiochy zabitej dechami i z ogrodzeniem na świat, a może był aż tak
głupi). Po tej rejestracji przyszła kolej na "badanie lekarskie". Podchodziło się do
człowieka w białym kitlu i odpowiadało na jego pytania. Odpowiedzi musiały być
krótkie i zwięzłe. Pytano się mnie o to czy jestem na coś chory, czy miałem kiedyś
złamane kości, czy mam tatuaże itp.
Po tak wnikliwym badaniu zaprowadzono nas na baterię (odpowiednik kompanii).
Dowiedziałem się tam, że jestem na III baterii i trafiłem do I plutonu. Wskazano mi
pokój do którego mam iść i się rozgościć. Trafił mi się pokój na parterze (było w nim
ciepło). Po chwilowym namyśle otworzyłem drzwi z napisem IZBA ŻOŁNIERSKA i
znalazłem się w środku. Siedziało tam siedmiu żołnierzy w dresach z posępnymi
minami, wpatrzeni w podłogę. Izba pomalowana była na biało, a większość miejsca
zajęta była przez blaszane prycze ustawione piętrowo. Obok wozów stały blaszane
szafki. Niestety okazało się, że jedna szafka przysługuje na dwóch żołnierzy i nie
mogą się w niej znajdować żadne cywilne rzeczy. Miałem jednak trochę szczęścia.
Zająłem ostatni wóz na parterze, osoby które przyszły po mnie lub następnego dnia
miały już tylko łóżka na gałęzi. Zamieniłem z nowymi kolegami kilka zdań i podobnie
jak oni usiadłem na drewnianym stołku i rozmyślałem wpatrując się w podłogę. Po
jakimś czasie zebrano nas wszystkich i zaprowadzono na kolacje. Składała się z
chleba i słoniny konserwowej. Do popicia była herbata do której ktoś zapomniał
wsypać cukier. Po kolacji zaprowadzili nas na palarnie i pozwolili zapalić. Wróciliśmy
na baterię. W tym dniu rozdzielili nam rejony do sprzątania. I tu znowu miałem
szczęście. Mój pokój dostał kompleks złożony z łazienki i ubikacji. Sprzątanie tam
polegało na wylaniu ogromnej ilości wody i rozprowadzeniu jej tak żeby cały brud
spłynął do kanalizacji, wytarciu umywalek i baterii żeby nie było widać na nich kropli
wody, wypłukaniu muszli klozetowych i wytarciu luster. Pecha mieli goście którym
dostał się korytarz. Pokryty był garbowanymi płytkami na których zawsze było dużo
śladów od opinaczy. Co dziennie chłopaki robili pianę z trocinami. Polegało to na
tym, że do wiadra sypali proszek do prania, kroili mydło lub wlewali szampon, lali do
takiego wiadra gorącą wodę i szczotami wykonując energiczne ruchy ubijali pianę.
Kiedy piana była już gotowa, tj. kiedy po obróceniu wiadra nic się nie wylewało,
dwóch ludzi szorowało szczotami płytki, następny rozsypywał trociny, a następni
zmiatali trociny z korytarza. Muszę jednak przyznać, że po takiej operacji korytarz był
naprawdę czysty, ale ile było przy tym roboty. Po rejonach pozwolili nam łaskawie
udać się na palarnię. Zaznaczono jednak, że to jest pierwszy dzień i od jutra będzie
trochę inaczej. Nadeszła godzina 22.00, facet przy biurku zaczął się drzeć: "Na
baterii capstrzyk, capstrzyk, gasną światła na salach". No i zgasiliśmy światło i bez
słowa położyliśmy się spać.
Następnego dnia obudziły nas głośne krzyki jednego z kaprali. Krzyk ten był tak
potwornie głośny i wydawany takim tonem, że kapral ten został nazwany przez nas
PAWAROTTI. Otwieram oczy i w tym momencie nastąpił kolejny szok. Ja naprawdę
jestem w wojsku, to nie był zły sen. Widzę wokół siebie ludzi przecierających oczy-
oni również nie mogli uwierzyć w to co ich spotkało. Zorganizowano nam apel i tu
dowiadujemy się, że przez następne dwa dni nie będzie jeszcze zajęć bo czekamy
na następnych poborowych i w ciągu tych dni zostaniemy umundurowani i
wyposażeni we wszystkie potrzebne przedmioty.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin