Predkosc - KOONTZ DEAN R.txt

(520 KB) Pobierz
KONTZ DEAN R





Predkosc





DEAN KONTZ





Z angielskiego przelozyl ANDRZEJSZULC



WARSZAWA 2007



Tytul oryginalu VELOCITY



Copyright (C) Dean Koontz 2005 Ali

rights reserved



Copyright (C) for the Polish edition

by Wydawnictwo Albatros A.

Kurylowicz 2007



Copyright (C) for the Polish

translation by Andrzej Szulc 2007



Redakcja: Jacek Ring



Ilustracja na okladce: Jacek

Kopalski





Projekt graficzny okladki i serii:Andrzej Kurylowicz





ISBN 978-83-7359-435-7





Dystrybucja





Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk





Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa





Uf. 022-535-0557,022-721-3011/7007/7009





www.olesiejuk.pl





Sprzedaz wysylkowa - ksiegarnieinternetowe





www.merlin.pl





www.ksiazki.wp.pl





www.empik.com





WYDAWNICTWO ALBATROS





ANDRZEJ KURYLOWICZ





Wiktorii Wiedenskiej 7/24, 02-954Warszawa





Wydanie I





Sklad: Laguna





Druk: OpolGraf S.A., Opole





Ksiazka ta dedykowana jest Donnie i Steve'owi Dunio, Vitowi i Lynn Cerra oraz Rossowi i Rosemary Cerra. Nigdy nie zgadne, dlaczego Gerda powiedziala mi "tak". Ale teraz wasza rodzina ma szalona galaz.Czlowieka mozna zniszczyc, lecz nie pokonac.

Ernest Hemingway Stary czlowiek i morze (przelozyl Bronislaw Zielinski)

A wy zyjecie rozproszeni na wstegach drog

I nikt nie wie, ani sie troszczy, kto jest jego bliznim,

Dopoki blizni nie uczyni zbyt wielkiego klopotu,

Lecz wszyscy pedza tam i z powrotem samochodami,

Oswojeni z droga, nigdzie nie osiedli.

T.S. Eliot Chory z "Opoki" (przelozyl Michal Sprusinski)





Czesc pierwsza





Wybor nalezy do ciebie





1





Ned Pearsall podniosl do ust szklanke beczkowego piwa i wypil za swego zmarlego sasiada, Henry'ego Friddle'a, ktorego smierc sprawila mu wielka radosc.Henry padl ofiara ogrodowego krasnala. Spadl z dachu swego pietrowego domu prosto na te pocieszna figure. Krasnal byl zrobiony z betonu. Henry - nie.

Zlamany kark, rozbita czaszka: zgon nastapil natychmiast.

Do smierci z rak krasnala doszlo przed czterema laty. Ned Pearsall nadal przynajmniej raz w tygodniu pil za zejscie Henry'ego.

Siedzacego przy mahoniowym barze przyjezdnego, ktory byl w tym momencie jedynym poza nim klientem, zdziwil uporczywy charakter zywionej przez Neda animozji.

-Jakim strasznym sasiadem musial byc ten biedak, skoro nadal go pan tak nienawidzi?

Normalnie Ned pewnie zignorowalby to pytanie. Turystow lubil jeszcze mniej niz precle.

W tawernie mozna bylo dostac za darmo precle, poniewaz byly tanie. Ned wolal jesc solone orzeszki i po nich gasic pragnienie.

Krzatajacy sie za barem Billy Wiles czestowal go nimi czasem na koszt firmy, by sklonic Neda do zamowienia kolejnego piwa.

Przewaznie jednak Ned musial za nie placic. Draznilo go to, nie rozumial bowiem ekonomicznych realiow prowadzenia baru, wzglednie poniewaz lubil byc rozdrazniony. Prawdopodobnie to drugie.

Chociaz mial glowe przypominajaca pilke do squasha oraz potezne, zaokraglone ramiona zapasnika sumo, Neda mozna bylo uznac za wysportowanego tylko wtedy, gdy dla kogos sportem jest gledzenie przy barze i chowanie urazy. W obu tych dyscyplinach byl olimpijczykiem.

Jesli chodzilo o swietej pamieci Henry'ego Friddle'a, Ned mogl o nim opowiadac zarowno obcym, jak i ludziom, ktorzy mieszkali w Vineyard Hills od urodzenia. Kiedy tak jak teraz jedynym klientem byl przyjezdny, milczenie wydawalo sie jeszcze mniej pozadane niz rozmowa z "cudzoziemskiem diablem".

Billy Wiles nie byl zbyt gadatliwy. Nigdy nie nalezal do barmanow, dla ktorych miejsce pracy jest czyms w rodzaju sceny. Lubil sluchac.

-Henry Friddle byl swinia - rzucil Ned na uzytek przyjezdnego.

Nieznajomy mial wlosy czarne niczym pyl weglowy, przyproszone popiolem na skroniach, miekko brzmiacy glos i szare oczy, w ktorych migotalo chlodne rozbawienie.

-To mocne slowo: "swinia" - zauwazyl.

-Wie pan, co ten zboczeniec robil na dachu? Probowal obsikac okna mojej jadalni.

Wycierajac bar, Billy Wiles nie zerknal nawet na turyste. Slyszal te opowiesc tak czesto, ze znal kazda reakcje, jaka mogla wywolac.

-Friddle, ten wieprz, myslal, ze z wysokosci jego struga dalej doleci.

-Kim on byl: inzynierem lotnictwa? - zdziwil sie nieznajomy.

Profesorem college'u. Wykladal literature wspolczesna. Moze czytanie calego tego badziewia doprowadzilo go do samobojstwa

-mruknal turysta i Billy uznal, ze ma do czynienia z kims bardziej interesujacym, niz z poczatku sadzil.

-Nie, nie - odparl niecierpliwie Ned. - To byl wypadek

-Byl pijany?

-Dlaczego mysli pan, ze byl pijany? - zdziwil sie Ned.

Nieznajomy wzruszyl ramionami.

-Wdrapal sie na dach, zeby obsikac panskie okna.

-To byl chory czlowiek - wyjasnil Ned, pstrykajac palcem w szklanke na znak, ze ma ochote na nastepna kolejke.

-Henry Friddle palal zadza zemsty - powiedzial Billy, nalewajac mu budweisera z beczki.

-Zadza zemsty?-powtorzyl turysta po chwili obcowania w ciszy ze swoim piwem. - Wiec to pan pierwszy obsikal okna Friddle'a?

-To bylo zupelnie cos innego - odparl Ned ostrym tonem, ktory mial przestrzec nieznajomego przed wyciaganiem pochopnych wnioskow.

-Ned nie zrobil tego z dachu - wyjasnil Billy.

-Zgadza sie. Poszedlem do niego jak mezczyzna, stanalem na trawniku i wycelowalem w okna jadalni.

-Henry i jego zona jedli w tym momencie obiad - powiedzial Billy.

-Jedli przepiorki, na litosc boska - dodal Ned, zanim turysta zdazyl potepic go za to, iz wybral nieodpowiedni moment na swoja demonstracje.

-Obsikal pan ich okna, bo jedli przepiorki?

Ned parsknal z oburzenia.

-Nie, oczywiscie, ze nie. Mysli pan, ze jestem nienormalny? - zapytal, zerkajac na Billy'ego i przewracajac oczyma.

Billy uniosl brwi. Czego mozna sie spodziewac po turyscie, mowil wyraz jego twarzy.

-Probuje tylko wyjasnic panujacy byli pretensjonalni - wyjasnil Ned. - Stale zajadali przepiorki, slimaki albo karczochy.

-Zarozumiale sukinsyny - mruknal turysta z tak lekka domieszka ironii, ze Ned Pearsall w ogole jej nie uslyszal. Wyczul ja tylko Billy.

-Wlasnie - potwierdzil Ned. - Henry Friddle jezdzil jaguarem, a jego zona autem... nie uwierzy pan w to... autem wyprodukowanym w Szwecji.

-Woz z Detroit byl dla nich zbyt prostacki - skomentowal turysta.

-Ot co. Jakim trzeba byc snobem, zeby sprowadzic sobie woz az ze Szwecji?

-Domyslam sie, ze byli koneserami wina - powiedzial turysta.

-Zgadl pan! Moze to pana znajomi albo cos?

-Nie, znam po prostu ten typ. Mieli pewnie mase ksiazek.

-Trafil pan w dziesiatke - oznajmil Ned. - Siadali na frontowej werandzie, wachali to swoje wino i czytali ksiazki.

-W publicznym miejscu! Wyobrazam sobie. Ale skoro nie obsikal pan ich okien za to, ze byli snobami, dlaczego pan to zrobil?

-Tysiace powodow - zapewnil go Ned. - Incydent ze skunksem. Incydent z nawozem trawnikowym. Zwiedle petunie.

-No i ogrodowy krasnal - dodal Billy, pluczac szklanki w barowym zlewozmywaku.

-Ogrodowy krasnal byl ostatnia kropla-zgodzil sie Ned.

-Rozumiem, ze moga kogos doprowadzic do agresywnego oddania moczu flamingi z rozowego plastiku - oznajmil turysta. - Ale szczerze mowiac, nie krasnal.

Ned skrzywil sie, przypominajac sobie doznany afront.

-Ariadne dala mu moja twarz - wyznal.

-Jaka Ariadne?

-Zona Henry'ego Friddle'a. Slyszal pan kiedys bardziej pretensjonalne imie?

Nazwisko "Friddle" sprowadza je jakby na ziemie. Byla profesorem sztuki na tej samej uczelni. Wyrzezbila krasnala, zrobila forme,

wlala do niej beton i sama go pomalowala.

-Fakt, ze posluzyl pan za model, mozna uznac za zaszczyt.

Piana na gornej wardze Neda nadala jego twarzy zaciekly wyglad.

-To byl krasnal, chlopie - zaprotestowal. - Pijany krasnal. Nos mial czerwony jak jablko. W kazdej rece trzymal butelke piwa.

-I mial rozpiety rozporek - dodal Billy.

-Serdeczne dzieki, ze mi o tym przypomniales - mruknal Ned. - Co gorsza, wystawaly z niego leb oraz szyja zdechlej gesi.

-Coz za kreatywnosc - zauwazyl turysta.

-Z poczatku nie mialem pojecia, co to, do diabla, znaczy...

-Symbolizm. Metafora.

-Tak, tak. Domyslilem sie tego. Wszyscy, ktorzy przechodzili kolo ich domu, widzieli go i dobrze sie bawili moim kosztem.

-Nie musieli ogladac krasnala, zeby to robic - stwierdzil turysta.

-Racja - zgodzil sie Ned, nie lapiac zawartej w tych slowach aluzji. - Wystarczylo, ze o nim uslyszeli. Rozwalilem wiec krasnala mlotem kowalskim.

-A oni pana pozwali.

-Gorzej. Przewidujac, ze rozwale pierwszego krasnala, Ariadne zrobila juz wczesniej drugiego.

-Myslalem, ze zycie w krainie wina toczy sie leniwym nurtem.

-A potem powiedzieli mi - podjal Ned - ze jesli rozwale drugiego, ustawia na trawniku trzeciego, wyprodukuja cala partie i beda je sprzedawac po kosztach wlasnych kazdemu, kto chce miec krasnala Neda Pearsalla.

-Wyglada mi to na czcza grozbe - oswiadczyl turysta. - Mysli pan, ze znalezliby sie ludzie, ktorzy chcieliby kupic cos takiego?

-Dziesiatki - zapewnil go Billy.

-To miasto zeszlo na psy, odkad zaczeli tu zjezdzac z San Francisco amatorzy pate i sera brie - oznajmil z ponura mina Ned.

-A wiec nie majac odwagi rozwalic mlotem drugiego krasnala, musial pan obsikac ich okna.

-Wlasnie. Ale nie dalem sie poniesc nerwom. Analizowalem sytuacje przez caly tydzien. A potem ich spryskalem.

-I wowczas Henry Friddle wdrapal sie na dach z pelnym pecherzem, chcac odplacic panu pieknym za nadobne.

-Zgadza sie. Ale zaczekal, az bede obchodzil urodziny z moja mama.

-Niewybaczalne - uznal Billy.

-Nawet mafia nie atakuje niewinnych czlonkow rodziny - rzekl z oburzeniem Ned.

-Nie. Mafia ma klase - wtrac...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin