Chrystus się śmieje.pdf

(81 KB) Pobierz
Chrystus się śmieje
Chrystus się śmieje
Nie ma powodu, żeby kino unikało tematów religijnych
Film „Dogma” spotkał się z protestem środowisk katolickich w Łodzi
i w Poznaniu. Jest to zresztą pozycja przeciętna; dwaj upadli aniołowie,
zesłani na Ziemię za popełnione nieregularności, obracający się wśród
mętów, korzystają z odpustu ogłoszonego przez kardynała New Jersey, by
wrócić do Nieba. Miejscowi dziennikarze radiowi próbowali rozmawiać
z demonstrantami, ale bez skutku: na pytanie o uzasadnienie protestujący
odpowiedzieli, że filmu nie oglądali i nie życzą go sobie oglądać. Mieli
bowiem ugruntowane przekonanie o oddzielności religii i życia.
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
Podobne sprzeciwy zdarzały się już parokrotnie. W grudniu w 1995 r. wytoczono
w Warszawie dochodzenie prokuratorskie (umorzone) przeciwko angielskiemu
filmowi „Ksiądz”. Były to dzieje kapłana oddanego swojej misji, który przeżywa
załamanie: walczy z popędem homoseksualnym i przekonuje się, że nie może
pomóc parafianom, którzy są ofiarami swoich najbliższych; dramat zderzenia
niedoskonałości ludzkiej z wiarą. Próbowałem wtedy, z ciekawości, rozmawiać
z demonstrującymi. Były to przeważnie osoby w starszym wieku oraz chłopcy 14–
16-letni, może ministranci. Ich zachowanie było pozbawione agresji, była to raczej
grupa biernego oporu. Odpowiedzi były podobne jak w wypadku „Dogmy”: nie
widzieli filmu i nie pójdą na niego.
Postawa sprzeczna z rozsądkiem i wykluczająca dyskusję. Niemniej zastanowiła
mnie pewność siebie osób, które wtedy zaczepiłem. Wyrażała ona coś więcej niż
tylko mechaniczny fanatyzm: był to objaw szerszego zjawiska, mianowicie stosunku
do religii. Demonstrujący rzeczywiście nie musieli oglądać filmu, by mu się
sprzeciwić, mieli bowiem ugruntowane przekonanie: o oddzielności religii i życia.
Religia jest uroczysta, jest solenna, jest święta: uprawia się ją przekraczając
granicę codzienności, wkracza się wręcz fizycznie, przestępując próg kościoła – do
sfery, gdzie obowiązuje ceremoniał, gdzie należy zachować się inaczej niż zwykle:
ruchy są opanowane, przyklęknięcie, uwaga na ołtarz, nawet schylenie głowy się
liczy; mówi się odmiennie, należy albo milczeć, albo powtarzać słowa rytuału, albo
śpiewać; również odzież ma znaczenie, nie należy wyglądać niedbale, zaś kapłan
wręcz nosi strój nierzeczywisty. Również okresy, gdy religia zbliża się do życia,
Gwiazdka, Zmartwychwstanie, mają charakter wyjątkowy, wyłączony, przez kilka
dni zachowujemy się odmiennie niż zawsze. Co utrwala przekonanie o granicy
między obchodem i zwykłością, między sacrum i profanum, między światem boskim
i ludzkim. Ta właśnie świadomość wystarcza osobom protestującym przeciwko
„Księdzu” czy „Dogmie”: filmy te, mieszające religie z dołem potoczności, naruszają
1
8852619.001.png 8852619.002.png 8852619.003.png 8852619.004.png
jej świętość i nie musi się ich oglądać, by uważać je za naruszenie jej porządku.
Czy humor pasuje do religii?
W tym miejscu ośmielam się prosić czytelników o wyrozumiałość: czy Państwo
pozwolą mi na opinię osobistą? Zastrzeżenie nie bez powodu, bo nie jest to
tematyka uprawiana w tygodniku takim jak „Polityka”, co więcej, obowiązuje
ostrzeżenie z księgi Jeremiasza: „Przeklęty, który czyni sprawę Pańską zdradliwie”.
W sprawach religii każdy może mówić tylko za siebie: moje doświadczenia
wystarczają tylko mnie samemu i nie mam prawa proponować ich, chyba tylko jako
informację czy ciekawostkę. Proszę więc je przyjąć jako takie; rozważania
dziennikarza rozgoryczonego, że filmy cenione przez niego, bo przecież idzie nie
tylko o owe dwa wymienione! – spotyka los niesprawiedliwy. Uważam mianowicie,
że nie należy wyłączać religii z życia, a więc z kina. Zresztą nie jestem tu
odosobniony: myśliciele chrześcijańscy, np. Simone Weil we Francji, krytykowali
Kościół za jego zbyt imperialistyczną powagę, separującą go od życia.
W każdym razie, korzystając ze Świąt, przeczytałem jeszcze raz Ewangelię. Jest to
rzecz nieduża: wystarczają dwie godziny lektury. Zważywszy, że Jezus nauczał
przez blisko trzy lata, musi to być znaczny skrót, tym bardziej że Ewangeliści
powtarzają te same wypowiedzi. Ciekawe, że Jezus nie zapisał swojej nauki, jak to
zrobił Mahomet, który podyktował Koran, czy Budda, który autoryzował teksty
w języku Pali. Pisał przecież palcem na piasku z okazji sądu nad jawnogrzesznicą,
jak podaje św. Jan. Zdaniem św. Augustyna jest to ostrzeżenie: myśl Boga dociera
do nas poprzez deformacje, poprzez słownictwo, poprzez sposób formułowania
ludzki: jest to nie do uniknięcia; ale o tej poprawce, o tej niezupełnej pewności,
powinniśmy zawsze pamiętać.
Jakby nie było tematem Ewangelii jest szczyt myśli filozoficznej. Każdy z nas
otrzymuje życie, ale musi się ono skończyć tragicznie: śmiercią. Czy to zasłużone?
Otóż Bóg nas za ten los niejako „przeprasza”: sam staje się człowiekiem i umiera
w sposób nawet bardziej potworny niż wielu z nas, przy tym zapewnia, że w jego
świecie jest dla nas szansa. Ale w rezultacie Jezus musi mieć wszystkie
właściwości człowieka: gdyby było inaczej, owa misja traci sens.
Otóż jest uderzające, że praktyka religijna jest tu jednostronna: stara się
przedstawić Jezusa jako potęgę nadprzyrodzoną, sztuczną doskonałość, wręcz
idola. Mimo że Ewangelia ma tak skromne rozmiary, to jeszcze przeciętny
praktykujący styka się tylko z jej wybranymi fragmentami, wciąż tymi samymi,
zazwyczaj odczytywanymi z okazji nabożeństw. Co więcej, jest ciekawe, że sztuka
chrześcijańska, przy całym swoim olśniewającym bogactwie, też powraca wciąż do
2
 
kilku powtarzających się scen. W mojej obecnej lekturze nie mogłem się nadziwić,
ile tu jest pominięte. W rezultacie religia jest traktowana jako istna piwnica
ponuractwa, Jezus na żadnym obrazie w historii sztuki nigdy się nie śmieje! On,
który był „Synem człowieczym” kompletnym? Tymczasem to, co można by nazwać
humorem Ewangelii, wręcz skacze do oczu przy bezstronnym czytaniu.
Już cud w Kanie zamiany wody w wino zawiera żart: zaproszeni na wesele nie
mogą się nadziwić, że pojawił się napój tak wysokiej klasy dopiero pod koniec
przyjęcia: „Zawsze podaje się najpierw dobre wino, a gdy sobie podpiją, wtedy
gorsze; tymczasem ty (pan młody, który zresztą sam nie wiedział, skąd się to
wzięło) zachowałeś najlepsze wino aż do tej pory” (Jan, 2, 10). Nawiasem mówiąc,
historycy obliczyli, że Jezus zamienił aż 600 litrów wody („sześć stągwi”
ówczesnych) w wino, i to najwyższego gatunku.
Są tu fragmenty warte mistrza satyry. Faryzeusze, pragnąc skompromitować
Jezusa, stawiają mu publicznie pytanie, czy ma posłannictwo, czy też występuje we
własnym imieniu. Jezus oświadcza, że chętnie odpowie, ale najpierw chciałby
usłyszeć, co jego polemiści sądzą o Janie, który go poprzedzał: czy miał misję
z nieba, czy też od ludzi? Faryzeusze zastanawiają się: jeśli powiedzą, że z nieba,
spotka ich zarzut, że Janowi nie uwierzyli, jeśli zaś stwierdzą, że Jan działał na
własną rękę, rozwścieczą lud, który uważał go za proroka. Odpowiadają więc: my
nie wiemy. W takim razie, mówi Jezus, o mnie też panowie nie musicie wiedzieć.
Scena godna Moliera! (Mat. 21, 24, Łuk. 20, 1).
Zacheusz na drzewie
W Ewangelii są wręcz fragmenty komizmu sytuacyjnego. Zacheusz, który był
małego wzrostu, chciał zobaczyć Jezusa, lecz nie mógł się dopchać z powodu
tłumu, więc wlazł na drzewo sykomory; mimo że ma ono gęste liście, Jezus go tam
dostrzegł i, najwyraźniej ubawiony, wezwał go, żeby zszedł, po czym sam się
zaprosił do jego domu. (Łuk. 19, 2). Albo wypadek paralityka: niosący go nie mogą
się przedostać przez zbiegowisko otaczające dom, w którym Jezus naucza;
wchodzą więc na dach i przez otwór w nim spuszczają chorego: można sobie
wyobrazić chwilę, gdy łoże z nim zjeżdża z góry do Jezusa, który go uzdrawia (Mar.
2, 4).
Próbuję też przedstawić sobie wjazd Jezusa do Jerozolimy, na jego specjalne
żądanie, na osiołku: widziałem, jak to wygląda na Sycylii: jest to małe zwierzę,
które szybko drobi krótkimi nogami i jadący na nim wygląda zabawnie; Jezus
zdecydowanie nie chciał, by prezentowało to się uroczyście. Pomijam już liczne
humorystyczne wypowiedzi sarkastyczne Jezusa, np. na temat opinii faryzeuszy,
3
 
którzy jak mogą unikają przyznania racji: „Jan nie jadł i nie pił, więc mówili o nim: to
obłąkany; przyszedł Jezus, ten je i pije, więc mówią o nim: to żarłok i opój” (Mat.
11, 18). Jak można tego wszystkiego nie zauważyć! Przecież to skacze do oczu.
Zaś Jezus rzeczywiście je i pije. Prócz godów w Kanie, w Ewangelii są wręcz opisy
czterech wielkich uczt, dwie z nich wydane przez wybitnych faryzeuszy, w których
Jezus uczestniczy (Mar. 14, 15, Łuk. 13, 37, 14, 1); podczas jednej z nich jest
namaszczony olejkami, które opisane są jako drogie, zapewne jak dzisiaj perfumy
firmy paryskiej. Mało kto zwraca uwagę, że Ostatnia Wieczerza, w trakcie której
Jezus żegna się z apostołami, odbywa się w warunkach wystawnych: „jest
przygotowana w przestronnej komnacie zaopatrzonej w dywany i poduszki” (Łuk.
22, 12).
Ciekawe jest to, co można by określić jako estetykę Jezusa: „Spójrzcie na lilie
polne jak Bóg je stroi: nie pracują, nie przędą, ale ubrane są lepiej od króla
Salomona” (Mat. 6, 28): lekceważenie dla przepychu, uznanie dla stylu. Jezus jest
również dobrze ubrany: jego oprawcy pod krzyżem zazwyczaj dzielą między siebie
ubiory płócienne skazanych, krając je na części dla każdego żołnierza, ale szata
Jezusa jest specjalnie tkana i szkoda ją niszczyć, więc grają o nią w kości, co dla
św. Jana jest spełnieniem proroctwa ze Starego Testamentu: „o suknię moją los
rzucali” (Psalmy, 21, 19; Jan, 19, 24). Jezus niejako do ostatniej chwili powiadamia
nas, że mamy prawo korzystać z życia, jakie otrzymaliśmy od Opatrzności.
Jezus nawet cudów dokonuje w sposób ludzki: nie od razu mu się udają. Ma
kłopoty z przywróceniem wzroku ślepemu. Miesza ślinę z błotem i naciera oczy
kalece: „Czy widzisz?” „Patrzę, że są tu ludzie, ale wyglądają jakby drzewa”. Jezus
ponownie naciera mu oczy i wtedy dopiero cud się spełnia (Mar. 8, 23). Kobieta
cierpiąca na krwotok dotyka z tyłu jego płaszcza i jest uleczona. Jezus pyta: kto
mnie dotknął? Nikt się nie przyznaje; tłumaczą mu, że jest tłok wokół niego i każdy
mógł to zrobić, ale Jezus się upiera: „Poczułem, że siła wyszła ode mnie”. Wtedy
kobieta, przerażona, wreszcie się zgłasza i Jezus jej wybacza (Mar. 5, 30, Łuk. 8,
48). Jego cudotwórstwo jest więc magnetyzmem, którym można się posłużyć jak
rodzajem energii. Jezus wręcz oświadcza, że z chwilą, gdy wcielił się w Syna
Człowieczego, przyjął na siebie ułomności ludzkie; gdy go pytają o przyszłość,
opowiada o niej, ale „kiedy to nastąpi wiadome jest tylko Bogu” i sam sobie
odmawia prawa bycia dobrym: „Dostojnik zapytał go: Dobry Mistrzu, co mam
czynić, by dostąpić żywota wiecznego? Jezus odpowiedział mu: Dlaczego
nazywasz mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko jeden Bóg”. (Łuk. 18, 18).
Awantura podczas kazania
4
 
Ale tekst najbardziej dla mnie zdumiewający znajduje się u Łukasza, 16, 1. Jest to
przypowieść o włodarzu, któremu jego pan, wielki bogacz, zagroził, że go zwolni.
Włodarz popadł w rozpacz: „Nie mam sił, żeby pracować, a żebrać się wstydzę. Ale
mam pomysł, co zrobić, by inni przyjęli mnie życzliwie, gdy stracę robotę”. Zaprosił
więc dłużników swojego pana. Zapytał pierwszego: „Ile jesteś winny mojemu
panu?” „Sto baryłek oliwy”. „Bierz swój zapis, skreśl co było i napisz pięćdziesiąt”.
Drugiego zapytał: „A ty co jesteś winien?” „Sto korców pszenicy”. „Skreśl to i napisz
osiemdziesiąt”. Włodarz postąpił roztropnie, bo „synowie tego świata są roztropni
w stosunkach z innymi tego samego co oni pokroju”.
Ksiądz prof. dr Seweryn Kowalski, tłumacz Ewangelii z 1957 r., daje tu następujący
komentarz: „Jezus chwali ową roztropność jako wzór, jak należy dbać o swój los
w wieczności. Oczywiście nie popiera on jawnego oszustwa owego włodarza”. Tak
jakby Jezus nie potrafił wymyślić przypowieści z odpowiednio przyzwoitymi
przykładami!
Jednakże, jak wszystko w Ewangelii, każde słowo ma tutaj znaczenie. Otóż
włodarz popełnia uderzające fałszerstwo, co nie spotyka się w przypowieści
z potępieniem. Dlaczego? Ponieważ tyczy ludzkich porachunków, ludzkich pojęć
o rzetelności, ludzkich zasad na temat tego co należy bądź co nie należy, zaś „Bóg
nie ceni tego co ludzie szanują” (Łuk. 16, 15). Jest to sprawa kluczowa: odnosi się
do wolności, o której Jezus mówi, że ją przynosi. Każdy z nas ulega obowiązkom,
w naszym przekonaniu absolutnym, tyczącym konieczności jakoby nie do
uniknięcia, finansowym, socjalnym, patriotycznym i jeszcze jakie tam są: stwarzają
one dla nas moralny niewolniczy terror. Przestańmy się ich bać, mówi Jezus, mimo
że należy je tolerować („Oddajmy co cesarskie cesarzowi”), bo są to tylko iluzje,
które kiedyś muszą minąć, zaś prawda prawdziwa jest gdzie indziej, z tamtej
strony, i gdy się do niej zwrócimy, będziemy wyzwoleni.
Taki jest mój rezultat noworocznej lektury, i teraz wyłania się pytanie, jak to się
odnosi do naszych protestów filmowych? Wzięły się one z przekonania, że religia
jest uroczystym nieprzekraczalnym zakresem celebracji i że wtargnięcie życia
potocznego, życia dyskusyjnego, być może życia brudnego w jej sferę jest jej
ubliżającym znieważeniem. Lektura Ewangelii nie potwierdziła mi tej postawy,
przeciwnie, w naszej codzienności, w naszej zabawie, w naszym odżywianiu się
i popijaniu, i nawet w naszym nabyciu krawata, i nawet w naszych głupstwach,
i nawet w naszych nieregularnościach, ma prawo i powinien odbijać się cień
Ewangelii. Wydaje mi się, że lepiej pod tym względem dzieje się u protestantów,
przynajmniej wśród tych, z którymi przez jakiś czas stykałem się w Pittsburghu, byli
to prezbiterianie. Modlili się przed każdym posiłkiem i bywało, że także w ciągu
dnia zastanawiali się, czy takie lub owakie postępowanie będzie chrześcijańskie.
Inna rzecz, że ich Kościół pozbawiony był solenności, która u nas przyczynia się do
separacji religii i życia: nie uprawiali nabożeństw, zaś ich spotkania wyznaniowe
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin