Courths Mahler Jadwiga - Namiętność Zuzanny.pdf

(511 KB) Pobierz
NICKY PELLEGRINO
JADWIGA COURTHS-MAHLER
Namiętność
Zuzanny
Akapit
KATOWICE 1991
717948182.001.png
Baron Rudolf von Gerlach z Gerlachsheimu jechał konno ze swoim przyjacielem i
byłym kolegą pułkowym, Janem von Seltiz na przełaj poprzez zalesione wydmy. Wyprzedzili
resztę towarzystwa myśliwych, żeby szybciej wrócić do Gerlachsheimu, gdzie Rudolf chciał
przyjąć swoich gości. Tego wieczoru miała się odbyć uroczysta kolacja pożegnalna, a
następnego dnia goście mieli wyjechać.
- Janku, pojedziemy trochę mniej wygodną, ale za to krótszą drogą przez Glossow.
- Doskonale, ale zaczekaj chwileczkę, chcę jeszcze raz spojrzeć z tej wysokiej wydmy
na widoczne stąd morze. Daj mi się nim nacieszyć.
- Trochę dalej ujrzysz wspanialszy widok morza! - powiedział Rudolf, a przyjaciel
usłuchał go i podążył za nim.
Zjechali z wysokich wydm na drogę, która z równiny zaczęła stopniowo wznosić się
wzwyż, coraz stromiej, a była tak wąska, że musieli jechać jeden za drugim. Im wyżej się
wspinali, tym wspanialszy widok rozpościerał się przed ich oczyma.
Na najwyższym miejscu, gdzie droga urywała się nagle spadając stromo ku dolinie,
baron von Gerlach, który jechał na przodzie, zatrzymał się i zwrócił się do przyjaciela. Droga
była tak wąska, że niemożliwością było odwrócić konia.
- Tutaj, Janku! Zatrzymaj się i napatrz się do syta. Taki widok nieczęsto ma się
sposobność oglądać. A potem musimy tędy zjechać w dół.
To mówiąc wskazał ręką na opadającą stromo ścianę zbocza.
Jan roześmiał się.
- Do pioruna, ładna mi „trochę mniej wygodna droga”, kark można skręcić! Ale widok
rzeczywiście wspaniały! Cudowny! Ilekroć widzę morze, chwyta mnie zawsze tęsknota z
moich chłopięcych lat. Jedynie ze względu na moją matkę i jej marzenia nie zostałem wilkiem
morskim.
Konie stały drżąc z lekka jakby rozumiały, że najmniejsze nieostrożne stąpnięcie grozi
im niebezpieczeństwem upadku w przepaść. A kształtne sylwetki jeźdźców w zgrabnych,
obcisłych strojach myśliwskich odcinały się nieruchome, jak z brązu, na tle błękitu nieba.
Wreszcie Jan von Seltiz westchnął i powiedział:
- Tak, Rolfie, czy ty właściwie zdajesz sobie sprawę z tego, jak wspaniała jest twoja
ojcowizna?
Rolf spojrzał na niego błyszczącym wzrokiem.
- Czy zdaję sobie sprawę? Każdym moim tchnieniem dziękuję za to losowi. Ale wcale
nie wiedziałem, że ty, Janku, tak namiętnie kochasz morze. Nigdy mi o tym nie wspominałeś.
Widzę, że sprawiłem ci przyjemność, zapraszając cię tutaj.
- Wielką, Rolfie!
- Więc musisz mi przyrzec, że letni urlop spędzisz u mnie!
- Z rozkoszą, niczego lepszego nie mógłbym wymarzyć!
- A dlaczego nie skorzystałeś zeszłego lata z mojego zaproszenia?
Jan posmutniał i odpowiedział:
- Było to krótko po śmierci mojego ojca i matka została sama. Wiesz, że tuż przed
śmiercią ojca straciła mego starszego brata. Nie chciałem jej zostawiać samej, chociaż całym
sercem pragnąłem być tutaj.
- Ale tego lata przyjedziesz już na pewno. Będzie mi tu z tobą weselej. Nieraz
samotność tak mi dokucza, że z żalem wspominam czasy pułkowe. A teraz jazda, Janku, bo
na nic się zda nasze skracanie drogi i goście przybędą przede mną do Gerlachsheimu.
Ostrożnie zaczęli zstępować w dół, co nie było ani dla koni, ani dla jeźdźców łatwym
przedsięwzięciem.
Kiedy wreszcie znaleźli się na dole, pomknęli galopem naprzód. Po chwili natknęli się
na ogrodzenie, które okalało duży obszar łąki z pasącymi się na niej krowami.
- En avant, Janku! Bierz przeszkodę! - zawołał Rudolf i pierwszy, dając koniowi
lekkiego bodźca, przeskoczył przez płot.
Przestraszone krowy rozbiegły się, a obydwaj jeźdźcy w pełnym galopie przemknęli
przez łąkę, przesadzili przeciwległy parkan i znowu znaleźli się na wolnej przestrzeni.
Po chwili natknęli się na jadącego konno administratora z Glossowa. Uprzejmie
odpowiedzieli na pozdrowienie i pogalopowali dalej.
Dalsza ich droga wiodła przez kawałek lasu, gdzie wąska ścieżka zasłana była
wystającymi z ziemi sękatymi korzeniami drzew, przez co jeźdźcy zmuszeni byli do
ostrożniejszej jazdy. Zwolnili tempo.
Po chwili ujrzeli na dużej leśnej polanie wspaniałą, podobną do zamku budowlę.
- Co to jest, Rolfie? - zapytał Jan wskazując szpicrutą zabudowania.
- To jest siedziba baronostwa von Glossow! - odpowiedział Rudolf.
- Jak widzę, znajduje się ona niedaleko od Gerlachsheimu.
- Tak, dzieli nas zaledwie pół godziny drogi.
- Wygląda, jakby tu nikt nie mieszkał. Wszystkie okna mają pozapuszczane żaluzje.
- Ten dom jest już od szesnastu lat niezamieszkały.
- Dlaczego?
Rudolf wzruszył ramionami.
- Zła opinia otacza ten tak spokojnie wyglądający dom. Wszyscy moi chłopi z okolicy,
a także i domownicy twierdzą, że w Glossowie straszy. Przed szesnastu laty rozegrała się tu
straszna tragedia, a ludzie widzą ponoć krążące po zamku duchy.
- W jaki sposób tu straszy? - zapytał Jan uśmiechając się.
- Naturalnie że nikt nie może powiedzieć nic konkretnego. Ale mają to być duchy
barona von Glossow i jego małżonki, które zjawiają się na zamku. Wiesz przecież, co fantazja
ludzka może wynaleźć. Nie tylko widzą przemykające cienie, ale podczas burzy słyszą nawet
głosy. W każdym razie działy się tu rzeczy, które mogły dać podstawę do tego rodzaju
imaginacji.
- A cóż to za tragedia tu zaszła?
- Przed szesnastu laty mieszkał w tym zamku baron Justus von Glossow ze swą piękną
małżonką i pięcioletnią córeczką. Żyli szczęśliwie i byli bardzo zaprzyjaźnieni z moimi
rodzicami, a ja jako szesnastoletni chłopiec bardzo często u nich bywałem. Nikt nie
przeczuwał zbliżającej się katastrofy. Pewnego letniego wieczora baron niespodziewanie
wrócił z podróży i zastał żonę w objęciach swego przyjaciela, niejakiego pana von Brockhoff.
W szale zazdrości zastrzelił żonę, a potem i siebie. Żona i on padli trupem na miejscu,
a zdradziecki przyjaciel został ciężko ranny i wyleczył się. Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje.
Od tego czasu zamek ten opustoszał. W zabudowaniach dworskich mieszka tylko
zarządzający Heerfurt, którego przed chwilą spotkaliśmy.
- A do kogo należy teraz Glossow?
- Do jedynej córki baronostwa, Zuzanny von Glossow. Biedaczka miała pięć lat, kiedy
w tak skandaliczny sposób straciła rodziców.
- Biedne dziecko! Co się z nią potem stało?
- Dokładnie nie wiem... Brat jej matki zabrał ją natychmiast do siebie. Został jej
opiekunem. Ten jej wujek jest podobno dziwakiem. Mówił mi administrator Heerfurt, że jest
on byłym profesorem uniwersytetu i że poza swoimi książkami i zbiorami nie widzi świata.
Nie mogę sobie wyobrazić, żeby tak młoda dziewczyna czuła się dobrze w jego
towarzystwie...
- A ten administrator od dawna jest tu w Glossowie?
- Tak, jeszcze z czasów przed tą katastrofą... Bardzo porządny i uczciwy człowiek...
Szczęście dla baronówny, że ma tu takiego człowieka. Nikt się nie troszczy o to, jak on tu
gospodaruje i gdyby nie był takim człowiekiem, wszystko by tu zmarniało.
- I przez wszystkie te lata nikt do tego wspaniałego domu nie zajeżdżał?
- Nikt! Dom jest zamknięty na wszystkie spusty i tylko od czasu do czasu sprzątają w
nim i wietrzą go. Żona administratora dba bardzo o porządek i czystość. A Heerfurt jeździ od
czasu do czasu do profesora i zdaje mu relację z tego, co się tu dzieje.
Dwaj jeźdźcy znaleźli się znowu na wolnej przestrzeni i pomknęli naprzód galopem,
przy czym rozmowa urwała się.
Droga wiodła dalej poprzez pola i lasy, wreszcie wjechali do starego parku, a po
chwili zatrzymali się przed siedzibą baronostwa Gerlach.
Była to olbrzymia, masywna budowla, z kwadratową wieżą pośrodku i obszernymi
bocznymi skrzydłami, które posiadały wysoki parter i jedno piętro. Szerokie, kamienne
schody wiodły do portalu. Z tego portalu wchodziło się do wielkiego hollu, którego podłoga
wyłożona była kamienną posadzką.
Zaledwie panowie przestąpili próg domu, wyszła im naprzeciw kobieta lat około
pięćdziesięciu.
Była to gospodyni barona von Gerlach, pani Sieveking.
- No, chwała Bogu, nareszcie! - zawołała już od progu.
Rudolf roześmiał się.
- Cóż się to stało, moja droga? Znowu dokuczyła pani tęsknota za mną?
- Tęsknota za panem dokucza mi zawsze, ale dziś, prawdę mówiąc, niecierpliwiłam
się, że goście tak długo nie wracają z polowania, a wszystko mam już przygotowane. Czy
długo jeszcze potrwa, zanim wrócą?
- Będą tu lada chwila, a najdalej za pół godziny będziemy już wszyscy siedzieli przy
stole.
- Rolfie, już nadjeżdżają! - zawołał Jan von Seltiz, stojąc na progu.
W tej chwili rozległy się na dworze liczne głosy, śmiechy, gwar, rżenie koni i ujadanie
psów.
Rolf szybko znalazł się u boku przyjaciela i wyszedł na dwór, by przywitać swoich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin