Pamiętam z dzieciństwa, że wiele było w okolicy pożarów od uderzeń piorunów, mimo że modlono się podczas burzy i stawiano w oknie święty obraz albo gromnicę.
Niedaleko nas był kamień, w który stale biły gromy. Miało to chyba jakieś symboliczne znaczenie, ale nikt nie potrafił powiedzieć, jakie.
Lech Wałęsa, Droga do wolności.
CZARNE l BIAŁE
Joanna i Mateusz Wyrwich
przy wpółpracy Marka Gumowskiego
Spis treści
Wstęp ..................................................................................... 7
1. Dwa światy ......................................................................... 9
2. Przedpola okrągłego stołu .................................................. 12
3. Okrągły stół........................................................................ 15
4. Wyborami do wolności ....................................................... 20
5. Od wyborów do wyboru ..................................................... 26
6. Od premiera do prezydenta ................................................ 33
7. Prezydentura ...................................................................... 49
8. Po kolejnych pięciu latach .................................................. 112
Wstęp
Książka nie jest w żadnym wypadku całościowym opisem prezydentury Lecha Wałęsy. A tym bardziej następnych pięciu lat. Jest jedynie próbą opisu kierunków aktywności Lecha Wałęsy w budowaniu niepodległej Polski. Budowaniu bardzo trudnym, po zniewoleniu przez obcych i rodzimych komunistów. Tak trudnym, że nawet człowiekowi z olbrzymią i wizjonerską wyobraźnią, jak ma Lech Wałęsa, nie przyszło do głowy, po jakich gorących kamieniach będzie stąpał. Jakie barykady burzył. A jakich nie uda mu się pokonać.
Nie znajdzie tu czytelnik, poza kilkoma głośnymi wyjątkami, opisów sporów politycznych, które wiedli zarówno prezydenccy antagoniści, jak i protagoniści. Nie będzie sensacji, ani wiadomości spod stołu. Czy to Okrągłego, czy prezydenckiego? Nie będzie też i o tym, czy Lech Wałęsa lubi jajecznicę na boczku, czy boczek na jajecznicy. Autor założył też całkowite embargo na rodzinę Prezydenta, by nie naruszać jeszcze Jej prywatności.
Ku rozczarowaniu niektórych, prawie w ogóle nie mówi się w publikacji, o Wachowskim. Autor przeprasza za to czytelników książek w rodzaju - Kim, pan jest panie Wachowski? Ale w zamian na kilkanaście stron wejdą dzielni bohaterowie „rewolucji inaczej" w III Rzeczpospolitej - Macierewicz, Parys. Jako postaci, które lekko potrząsnęły fundamentami dwóch strategicznych resortów. Strategicznych nie tylko w Polsce. W każdym państwie. Będzie, co nieco o Jarosławie Kaczyńskim. Urodzonym „dekomunizatorze" i, jak mówią jego zwolennicy, urodzonym polityku. Zgadzają się z tym również jego przeciwnicy, dodając jednak - pod zagadkową gwiazdą.
Książka w istotnej mierze opowiada o tym, jak Prezydentowi, mówiąc po gom-browiczowsku - dorabiano gębę przez czas prezydentury. I później. Bez względu na to, czy robili to komuniści, czy też jeszcze niedawni Jego „uwielbiacze". Z jaką konsekwencją. Jakimi technikami. Używając, jakich to kłamstw. Tworząc fałszywe stereotypy, które z czasem „wgrano" niczym w twardy, komputerowy dysk -w ludzkie umysły. Jak na przykład oskarżenie Wałęsy o popieranie lewicy. Zarzut absurdalny wobec człowieka, który przyczynił się do zdemontowania komunizmu w Polsce i krajach „demokracji ludowej".
1. Dwa światy
W końcu lat osiemdziesiątych nie było już powtarzania w środowiskach działaczy Solidarności, podrzuconego w '80 roku przez SB hasła - Socjalizm tak, wypaczenia nie. Minęło osiem lat znaczonych krzyżami ofiar stanu wojennego. Górników kopalni „Wujek". Zamordowanych w Lubinie. Zakatowanego w bestialski sposób księdza Jerzego Popiełuszkę i blisko stu innych Polaków. Mordowanych po czas wyborów 4 czerwca '89 roku przez „nieznanych sprawców" utożsamiających się z kierowniczą rolą PZPR. W imię imperialnych interesów ZSRR.
Powoli kończył się długi czas sowieckiej dyktatury proletariatu, z jej namiestnikami osadzonymi w „priwislińskim kraju". Osławionej w swej bezwzględności PPR, przerodzonej w PZPR. Formacji i ludzi nierozliczonych po obecny czas z ludobójstwa. Umiejętnie jednak sączącej polskiemu narodowi propagandę, nawet po dziś dzień: „Wypaczenia to nie my, to UB, SB. Zawsze chcieliśmy dobrze dla Polski, ale... Moskwa". Formuła ta, to nic innego, jak „żywcem" wycięte zdanie z pamiętników rosyjskich urzędników rezydujących w Polsce jeszcze w czasie zaborów.
Choć szybko czołgami zduszono pierwsze strajki stanu wojennego, rozstrzelano pierwszych „zakładników" walki o wolność Polski, to jednak ta część polskiego narodu, która w Solidarności widziała nie tyle związek zawodowy, ile formację niepodległościową, rozpoczęła długotrwałą pracę nad urzeczywistnieniem idei suwerenności kraju. By kraj oczyścić z kremlowskich rozkazów. Z kremlowskich urzędników posługujących się polskim językiem.
Oceniając kondycję podziemia, na kilka miesięcy przed rozpoczęciem rozmów Okrągłego Stołu, wielu jego recenzentów ze strony podziemia, uważało ją jako „ledwie dychającą". Dla wielu był to doskonały argument, by paktować z komunistami - bez żadnych warunków. Podobne zdanie mieli przedstawiciele reżimu. Przeważyła jednak opinia przede wszystkim Lecha Wałęsy i tych działaczy, którzy uważali, że podziemie ma atuty i komunistom należy stawiać warunki.
Owa „dychająca" kondycja opozycji była typowym kłamstwem propagowanym rozpowszechnianym przez agentów wpływu. Kłamstwem, które nawet wtłoczono do podręczników historii. A zasada była prosta - Im więcej ludzi uwierzy w „mizerię" podziemia, tym my, komuniści, będziemy silniejsi. Tym mniej stracimy ze swej władzy. Do dziś więc powtarzają - Solidarność była słaba i dzięki naszej wspaniałomyślności przystąpiono do rozmów OS. Więc obecne próby pociągnięcia nas do odpowiedzialności za rzekome zbrodnie są bezprawne. Przecież zmazaliśmy swe winy podpisując porozumienia OS. Takich argumentów używał Kiszczak i Jaruzelski podczas przesłuchań przed Sejmową Komisją Odpowiedzialności w początku lat dziewięćdziesiątych. Innym argumentem posługuje się po dziś dzień Czesław Kiszczak. Przecież mieliśmy mówi m.in.: „pięciusetysięczną armię oddaną władzy, czego dowiodła w stanie wojennym. Około sto tysięcy policji mundurowej, w tym ZOMO i około 40 tysięcy wojsk MSW z własnym wywiadem i kontrwywiadem. Silnie rozbudowanej i stosunkowo sprawnej policji politycznej oraz cywilnego i wojskowego wywiadu".
Dla tych, którzy przyzwyczaili się do wizerunku podziemia w latach 82 - 84, lata późniejsze mogły wyglądać mało widowiskowo. Mniej ludzi bywało na manifestacjach z okazji Trzeciego Maja. Jedenastego Listopada. Trzydziestego Pierwszego Sierpnia. Mniej armatek wodnych stało w ulicach odchodzących od placów. Mniej przechadzało się milicji w izolowanych od rzeczywistości hełmach. Mniej było gazu łzawiącego i temu podobnych atrybutów. Również mniej strajków. Nie dlatego, że od razu wkraczała SB i ZOMO, ale dlatego, że już niewiele wynikało dla niepodległości kraju z samych manifestacji. Wreszcie podziemie „podzieliło" się na tych, którzy manifestują i na tych, którzy wydają, drukują, edukują. Przełamują monopol informacji, na codzień poddanej cenzurze. Odkłamują wizerunek „Polski socjalistycznej".
Następowała profesjonalizacja ruchu wydawniczego. Gazety zwiększały swój nakład. Odpadały mniej atrakcyjne, nie przynoszące aktualnych informacji. Coraz więcej gazet rozszerzało swe wydania na ogólnopolskie. Od połowy lat osiemdziesiątych do słowa mówionego, kaset magnetofonowych, dołączył niemal powszechny kolportaż kaset video z zakazanymi w reżimowej telewizji filmami. Niebawem zaczęły powstawać też filmy realizowane przez podziemne ekipy filmowe. Rozbijanie monopolu informacyjnego postępowało z każdym rokiem.
W tym samym czasie, jak zapewniała propaganda, gospodarka socjalistyczna „odnosiła sukcesy". Tylko nie było tego widać na sklepowych półkach. W latach czterdziestych takie braki komuniści tłumaczyli walką kułaków i spekulantów przeciwko „młodej demokracji". Pod koniec lat osiemdziesiątych Polska „demokratyczna" i socjalistyczna była już dojrzałym czterdziestolatkiem. Puste półki tłumaczono „chwilowymi niepowodzeniami", zadłużeniem w zachodnich bankach, „ekscesami elementów antysocjalistycznych". Strajkami i amerykańskim embargiem. Z czasem propagandyści zajmujący się gospodarką tracili jednak impet. Było już tak źle pod koniec lat osiemdziesiątych, że propagandziści zastanawiali się, co by jeszcze powiedzieć, byle ludzie uwierzyli w to - w co oni sami już nie wierzyli. Tymczasem na półkach księgarskich rosły sterty nikomu niepotrzebnych książek: „Planowanie pięciolatki w gospodarce socjalistycznej", czy „Marksistowska teoria planowania w rolnictwie". W skupach zaś zalegały kolejne tony makulatury „karetek" - na niewykupione mięso. Bo go nie było.
Rok '88 nie zapowiadał żadnych nowych rozwiązań ekonomicznych w „dynamicznie rozwijającej się gospodarce socjalistycznej". Nad Polską zbierał się smog protestu. W końcu kwietna zastrajkowała niewielka huta w Bochni. Później Mała-panew. W maju ruszył wrocławski Pafawag. W Szczecinie stanęła komunikacja miejska. Za to ZOMO zaatakowało strajkujących w Nowej Hucie. Wszyscy jednak patrzyli na Stocznię Gdańską. Podczas strajku majowego rozpoczęły się pierwsze nieformalne zabiegi komunistów w sprawie rozmów z Solidarnością. Posłańcem ze strony komunistów był Władysław Siła - Nowicki i ówczesny wicepremier w PRL-owskim rządzie Zdzisław Sadowski. Oferta była nieprecyzyjna. Towarzysze chcieli zapewne przygotować sobie grunt przed „wyborami" do rad narodowych, czy lipcowej wizyty Gorbaczowa. Doszło do dwóch spotkań przedstawicieli
10
Solidarności i dyktatury. Solidarność zawsze była otwarta na rozmowy. Pod jednym wszakże warunkiem: musiały one prowadzić do reform społeczno - gospodarczych.
W trzy miesiące później, podczas jednego ze spotkań „sondażowych" [16.08.88], L. Wałęsa nie pozostawiał komunistom żadnych wątpliwości. Mówił m.in: „Różne są oceny przeszłości, ale różne punkty widzenia nie mogą przeszkadzać w pracy dla kraju. A kraj trzeba ratować. Trzeba wyprowadzać go z upadku. Wynika to przecież z całej naszej filozofii działania, jako związku zawodowego. Zagrożony jest przecież byt rodzin pracowniczych, a może nawet byt tej wielkiej rodziny, jaką jest Polska. Sierpniowe strajki wyszły właśnie z niepokoju, że jest coraz gorzej i nic nie zapowiada zmian na lepsze. Spotkanie dzisiejsze zostało określone, jako robocze. Więc z miejsca chcę powiedzieć, że kluczowe znaczenie dla naszych dalszych prac ma uzyskanie jasności w sprawie przywrócenia pluralizmu związkowego i legalizacji Solidarności".
To spotkanie nie przyniosło żadnych efektów. Podobnie, jak wcześniejsze „próby rozmów" Andrzeja Stelmachowskiego z Józefem Czyrkiem. Niewykluczone jednak, że było krokiem do stawiania pierwszych nóg osławionego stołu.
Kolejny strajk w stoczni, sierpniowy, skończył się inaczej niż zazwyczaj. Zaskoczyło to nie tylko strajkujących w całym kraju, ale również towarzyszy. W mieście zabiły dzwony i tysiącosobowy pochód z Wałęsą, Szablewskim i Mazowieckim ruszył do kościoła św. Brygidy. Wcześniej odczytane oświadczenie Komitetu Strajkowego było już świadectwem wchodzenia w nową jakość walki z komunistami. Będzie ona obowiązywała w następnych miesiącach. Pisano wówczas m.in: „Zdecydowaliśmy się na podjęcie suwerennej decyzji opuszczenia Stoczni bez uzgodnień z władzą, której postawa uniemożliwia porozumienie. Nie udało nam się zwyciężyć. Nie wychodzimy ze Stoczni z triumfem, ale wychodzimy z podniesionym czołem przekonani o potrzebie i słuszności naszego protestu przeciwko panującym w Polsce stosunkom, przeciwko traktowaniu nas w sposób uwłaczający naszej godności. Rzesze Polaków nie widzą szans życia we własnym kraju. Państwo nadal traktowane jest przez rządzących, jak ich własność. Trwanie tego stanu rzeczy grozi narodową katastrofą, Robotnicy Nowej Huty i my ze Stoczni Gdańskiej wygraliśmy sprawę bezcenną: po kilku latach bierności i poczucia beznadziejności przekonaliśmy się, że nas nie ubywa".
Sierpniowe strajki będą już tylko końcowym akordem majowych początków. Ich dobrze zorganizowaną konsekwencją. Na Śląsku, Pomorzu, Wybrzeżu. To pod ich presją do Stoczni Gdańskiej po raz pierwszy „władza ludowa" i jej reprezentant towarzysz Kiszczak, przez telewizyjną tubę wysłały propozycję rozpoczęcia rozmów Okrągłego Stołu.
li
2. Przedpola okrągłego stołu
W pierwszej połowie września Lech Wałęsa rozpoczął wstępne rozmowy dotyczące obrad. Zdania wśród strajkujących były podzielone. Jedni chcieli uzyskać rejestrację Solidarności i dopiero negocjować z komunistami. Inni, w tym Lech Wałęsa, zgadzali się do rozmów przystąpić - bez tego warunku. Wałęsa z ducha negocjator, dyplomata i doświadczony polityk wiedział, że rozpoczęcie wstępnych rozmów może wskazać, jakie są rzeczywiste zamiary komunistów. Miał też świadomość, że po stronie Solidarności nie strajkują wszystkie zakłady w kraju, ale ledwie kilkanaście. Tymczasem wiele komitetów strajkowych dostrzegając w propozycji Kiszczaka dowód swojej siły, radykalizowało postawę. Również Kiszczak straszył Wałęsę „radykalizacją dołów partyjnych" i reżimowego OPZZ. Akcentował, że nadal dysponuje wojskiem i policją. Wałęsa, mimo topnienia lodów komunizmu, musiał stąpać ostrożnie ku niepodległości
Na ostatnie pięć minut partia do akcji wypuściła ideologów i strategów dyktatury proletariatu z jej naczelnym „demokratą" i współtwórcą ideologicznych założeń stanu wojennego - Mieczysławem Rakowskim. On to w drugiej połowie września dostał od towarzyszy fotel premiera. Miał reformować „socjalistyczną Polskę w duchu pierestrojki". Przede wszystkim jednak zakładać, na „w razie czego", spółki nomenklaturowe.
Towarzysze po objęciu rządu przez Rakowskiego wyobrażali sobie, że Wałęsa i jego ekipa przełknie „demokratycznego" premiera. Przyjmie jego pole gry. Zadowoli się podpisaniem kolejnych porozumień i będzie, jak w sierpniu osiemdziesiątego roku, bezskutecznie walczyć o ich realizację. Jednakże Lech Wałęsa znał Rakowskiego ze spotkań lat 80 - 81, jak również z jego wizyty w Stoczni Gdańskiej 25 sierpnia '8...
AromaGroup