Jerzy Jankowski - Monarsze sekrety27.pdf

(67 KB) Pobierz
Jerzy Jankowski - Monarsze sekrety.
li i
Jerzy Jankowski
Monarsze sekrety
ŚWIĘTY ZDRAJCA
Syn Kazimierza Odnowiciela Bolesław Śmiały
należał bez wątpienia do dobroczyńców Kościoła
katolickiego. Po objęciu władzy odbudował
zniszczoną podczas rewolucji pogańskiej polską
administrację kościelną, restytuował metropolię
gnieźnieńską, utworzył nowe biskupstwa w
Płocku, Kaliszu, Białogardzie i Grójcu. Kronikarz
niemiecki Lambert z Hersfeldu pisał z podziwem,
że w jego uroczystości koronacyjnej uczestniczyło
aż piętnastu biskupów.
Bolesław fundował także kościoły i klasztory i za
jego rządów powstały wspaniałe opactwa w
Mogilnie, Tyńcu i Lubiniu. Prowadził także
prokościelną politykę zagraniczną. Poparł papieża
Grzegorza VII w jego sporze z cesarzem
Henrykiem IV. W nagrodę otrzymał od papieża
zgodę na koronację i nawiązał nią do królewskich
tradycji swego dziada.
Mogłoby się zatem wydawać, iż polski Kościół
katolicki będzie gloryfikował swego dobroczyńcę,
ale stało się niestety zupełnie inaczej. Tenże
Kościół uznał go za zbrodniarza, okrutnika i
sodomitę, który - uniesiony bezbrzeżną pychą - nie
zawahał się zamordować sługi bożego, biskupa
Stanisława ze Szczepanowa.
Okoliczności tego zatargu pozostają jednak do
dzisiaj nie wyjaśnione, chociaż w opinii publicznej
pokutuje powszechnie wersja kościelna, której
wyrazicielem stał się między innymi kronikarz i
biskup w jednej osobie - Wincenty Kadłubek.
Głosi ona, iż niemoralne życie króla oraz jego
nadzwyczajna surowość sprawiły, że popadł on w
konflikt z biskupem krakowskim. Biskup
napominał go podobno kilkakrotnie, a kiedy
napomnienia te nie przyniosły spodziewanego
skutku, rzucił na niego klątwę i zwolnił poddanych
47627699.001.png
z obowiązku posłuszeństwa. W odwecie za to król
kazał swoim ludziom zabić biskupa, ale ci, nie
mając śmiałości podnieść ręki na pomazańca
bożego - odmówili. Uniesiony gniewem Bolesław
wpadł podobno osobiście do kościoła na Skałce, w
którym Stanisław odprawiał właśnie mszę, i
zarąbał go mieczem przy ołtarzu. Za zbrodnię tę
został pozbawiony korony i wypędzony z Polski, a
przy grobie zamordowanego dziać się poczęły
przeróżne cuda, dzięki którym uznano go za
świętego.
Tak mniej więcej brzmi oficjalna wersja kościelna,
którą za Kadłubkiem przekazali także
hagiografowie Stanisława: Wincenty z Kielc i Jan
Długosz. Nie wszystko w niej wydaje się jednak
jasne i aby ją uwiarygodnić, odpowiedzieć należy
na kilka zasadniczych pytań. Kim był biskup i czyje
reprezentował interesy? Co było bezpośrednią
przyczyną konfliktu? W jaki sposób został
uśmiercony? Dlaczego król musiał opuścić Polskę?
Jaki charakter miały cuda, dzięki którym Stanisław
doczekał się kanonizacji?
Odpowiedzi na te pytania wcale nie są proste.
Część historyków twierdzi na przykład, iż biskup
pochodził z możnego rodu Turzynów, a nawet był
kuzynem Śmiałego, wnukiem przyrodniego brata
jego matki, księcia kijowskiego Stanisława. Jest to
jednak z całą pewnością teoria mocno naciągana,
która dla celów propagandowych wywyższa
niesłusznie osobę zamordowanego. Ród Turzynów
gospodarował w dorzeczu Dunajca i Raby i nigdy
nie zaliczał się do rodów o dużym znaczeniu
politycznym. Nikt tam nigdy nie piastował
wysokiej funkcji państwowej i nawet podczas
kanonizacji nikomu nie przyznano żadnej
godności. Stanisław wywodził się zatem
prawdopodobnie z drobnego rycerstwa i swoją
błyskotliwą karierę zawdzięczał wyłącznie
Bolesławowi. Urząd biskupi objął dopiero w dwa
lata po śmierci swojego poprzednika Lamberta II i
należy przypuszczać, iż w ciągu tych dwóch lat
nominacja jego napotykała sprzeciw ze strony
możnych rodów Awdańców czy Sieciechów.
Bolesław, który przeprowadził w końcu swoją
wolę, sprawił, iż rody te przeszły wobec niego do
opozycji.
Stanisław ze Szczepanowa był zatem początkowo
bez wątpienia zaufanym człowiekiem księcia,
ponieważ dzięki niemu uzyskał swój urząd biskupi.
Do rozdźwięków pomiędzy nimi doszło dopiero
wówczas, kiedy Bolesław przystąpił do
przebudowy polskiej organizacji kościelnej i
powołania nowych biskupstw. Wiązało się to z
koniecznością okrojenia olbrzymiego biskupstwa
krakowskiego, a tym samym z ograniczeniem
dochodów biskupa.
W myśl prawa kanonicznego, potwierdzonego
przez Księgę Reguły Pasterskiej papieża Grzegorza
I, dochody z biskupstwa dzielono na cztery części:
jedną na potrzeby kościoła, drugą na utrzymanie
kanoników, trzecią na akcję charytatywną i
czwartą dla biskupa. Zasada ta nie zawsze była
wszakże przestrzegana i biskupi na swoje
potrzeby zabierali często połowę uzyskanych
dochodów. Jan Kanapariusz, autor Żywota św.
Wojciecha, uważał nawet, iż fakt przestrzegania
przez niego prawa kanonicznego był bez wątpienia
atrybutem świętości.
Stanisław, nie mogąc pogodzić się z utratą
dotychczasowych beneficjów, począł spiskować
przeciwko Bolesławowi i wkrótce skupił wokół
siebie grono królewskich przeciwników. Kronikarz
Gall nazwał go nawet zdrajcą.
Spiskowanie przeciwko komuś wiąże się zwykle ze
spiskowaniem na rzecz kogoś i rodzi się pytanie:
kogo forował w tym czasie biskup Stanisław?
Wymienia się tu zwykle młodszego królewskiego
brata, Władysława Hermana, który w wyniku
spisku odniósł przecież największe korzyści.
Sprawa nie jest jednak prosta i wydaje się, że
Herman początkowo w spisku nie uczestniczył,
lecz przyłączył się do niego dopiero w końcowej
fazie. Po objęciu władzy nie śpieszył się on
bowiem z przeniesieniem zwłok biskupa do
katedry krakowskiej, co stanowiłoby oczywiście
jego pośmiertną rehabilitację. Zwłoki te kazał
przenieść dopiero syn Śmiałego Mieszko po swoim
powrocie do Krakowa w 1088 roku, a więc w
dobrych kilka lat po śmierci biskupa. Ten gest ze
strony syna obalonego władcy wydaje się
całkowicie niezrozumiały, ale posiada z całą
pewnością swoje ukryte konteksty. Można z niego
wyciągnąć wniosek, że Stanisław spiskował na
rzecz Mieszka, którego zamierzał zapewne osadzić
na ojcowskim tronie. Wykorzystywanie
małoletnich synów przeciwko ojcom nie należało w
tym czasie do rzadkości i historia Polski zna wiele
tego typu przykładów. Być może, iż działo się to za
przyzwoleniem królewskiej żony Wyszesławy,
którą łączyły z mężem nader napięte stosunki.
Bolesław opuszczając Polskę i udając się na
Węgry, gdzie spodziewał się uzyskać pomoc,
zabrał żonę i syna ze sobą, pragnąc zapewne
uniemożliwić swoją detronizację.
I dopiero w tym miejscu do spisku przystąpił
Władysław Herman, który przejął w Polsce władzę
po swoim bracie. Możliwe, iż to z jego poruczenia
Bolesław został otruty na Węgrzech. Herman
sprowadził potem do Krakowa królewskiego syna i
wypełniwszy swój plan do końca, kazał także jemu
podać truciznę.
Pamięć o biskupie Stanisławie była jednak dla
Władysława dość niewygodna, ponieważ obawiał
się, aby ten przykład nie okazał się zaraźliwy. Nie
podjął zatem żadnych kroków, aby doprowadzić do
jego kanonizacji, chociaż, jako męczennik, byłby
zapewne kanonizowany w trybie
natychmiastowym. Kościół wyniósł go na ołtarze
dopiero w wieku XIII za staraniem Bolesława
Wstydliwego. Kronikarz Gall, który pozostawał na
usługach książęcego dworu, o konflikcie między
królem a biskupem pisał zresztą w sposób nader
oględny: "Wiele Bolesławowi zaszkodziło, gdy
przeciw grzechowi grzech zastosował, gdy za
zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. Ani
bowiem zdrajcy biskupa nie usprawiedliwiamy, ani
też króla mszczącego się tak szpetnie nie
zalecamy". Była to zapewne oficjalna wykładnia,
która obowiązywała w środowisku Władysława
Hermana.
Historycznym mitem jest także twierdzenie, że
biskup Stanisław rzucił na Bolesława klątwę i
zwolnił poddanych od posłuszeństwa. Król należał
do zwolenników papieża Grzegorza VII,
przyjmował jego legatów, uzgadniał z nimi
reformę administracji kościelnej i za papieskim
przyzwoleniem otrzymał koronę. Było zatem nie do
pomyślenia, aby biskup krakowski rzucił na niego
klątwę, pominąwszy przy tym swego zwierzchnika,
arcybiskupa gnieźnieńskiego Marcina, który
zawsze popierał legalną władzę. Gdyby nawet
Stanisław był zdeklarowanym przeciwnikiem
papieskim, nie mógłby zwolnić poddanych od
posłuszeństwa królowi, gdyż taki właśnie krok
papieski obóz antygregoriański uważał za jawne
pogwałcenie obowiązującego prawa.
Żadnej klątwy zatem prawdopodobnie nie było, a
Bolesław, dowiedziawszy się o zdradzie swojego
protegowanego, kazał go po prostu postawić przed
sądem, który wydał na niego wyrok śmierci. Wyrok
ten wykonał zapewne kat krakowski, ponieważ
twierdzenie, że słudzy królewscy bali się podnieść
rękę na biskupa, jest nader naiwne. Na przykład
kilka lat wcześniej jeden z kasztelanów polecił
zamordować biskupa płockiego, a arcybiskupa
Trewiru zamordowali mieszkańcy miasta w 1066
roku. Zamordowany także został arcybiskup
moguncki Zygfryd oraz arcybiskup magdeburski
Wernher. Przekonanie o nietykalności sług
kościelnych ma znacznie późniejszą metrykę i
sztucznie powiązano je ze sprawą biskupa
krakowskiego.
Powstaje jednak pytanie, dlaczego Bolesław
musiał uchodzić z Polski. Stało się tak dlatego, że
króla odstąpili nie tylko możnowładcy, ale także
średnie rycerstwo, stanowiące dotąd jego
najsilniejsze oparcie. Do konfliktu z rycerstwem
doszło zapewne podczas drugiej wyprawy
kijowskiej, która dotarła jedynie do pogranicznego
Wołynia, gdzie zawarta została ugoda. Wojsko
pozbawione łupów poczęło buntować się i
opuszczać królewskie szeregi. Bolesław
zareagował na to w sposób bardzo gwałtowny i za-
stosował wobec opornych daleko idące represje.
Doprowadziło to w konsekwencji do zawiązania
spisku, na którego czele stanął Stanisław ze
Szczepanowa. Śmierć biskupa nie była jednak
bezpośrednią przyczyną ucieczki króla, chociaż
niewątpliwie w jakiś sposób ją przyśpieszyła.
Bolesław uchodził, gdyż znalazł się w całkowitej
izolacji. Rzecz wszakże charakterystyczna, iż nie
całe duchowieństwo opowiedziało się przeciwko
niemu. Modły za monarchę odprawiane były
zarówno w katedrze krakowskiej, jak i w
opactwach benedyktyńskich.
Wyjazd króla z Polski zbiegł się w czasie z cudami,
które działy się podobno przy grobie Stanisława.
Cudów tych naliczono w sumie sześćdziesiąt trzy i
dotyczyły one głównie uzdrowień. Rzecz ciekawa,
iż najczęściej uzdrawiał on średnie rycerstwo,
które wspólnie uczestniczyło z nim w
antykrólewskim spisku.
Analizując cuda spisane przez Jana Długosza
należy stwierdzić, iż wyraźnie uwidacznia się w
nich zamiłowanie świętego do pieniędzy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin