170 VI Po gwarnych dniach wiecowych wkrótce na płockim zamku pożšdana dla króla nastała cisza. Zbigniew odcišgnšł do Gniezna, Bolko ruszył do Krakowa i Wrocławia, przy królu jeden Sieciech pozostał, schorzałego starca piastujšc niemal jak dziecię a czynišc z nim jak z dziecięciem, co pragnšł. Ze dworu królowej w tym czasie zniknęła Niemka Greta, a Judyta mocno po niej tęsknišc i ręce łamišc okazywała, jakby wcale nie wiedziała, co się z niš stało. Uskarżała się na tę stratę przed królem, a Władysław rzekł, że jako jš dosyć płochš zawsze znał, sšdzi, iż w wielkiej ludzi gromadzie, co na wiecu byli, któremu w oko wpać musiała, a ten jš sobie zmówiwszy pochwycić musiał i uwieć. Nie było to wszakże tajemnicš dla innych, iż w zwartym orszaku, który Zbigniew nocš z sobš ujeżdżajšc prowadził, znajdowała się między dworem niewiasta z twarzš osłonionš, z której młodzież żarty nieprzystojne stroiła, a ona im po niemiecku, łajšc, odpowiadała. Nadeszła zima, wiosna i Sieciech znowu cierpliwie czekał zręcznoci, aby myli swe wykonać bezpiecznie. Nie wiodło mu się. Brakło powodów do zaczepki, do napaci, do zwanienia. Królowa się niecierpliwiła zwłokš, trzeba było poczšć co, aby koniec przypieszyć. Pod okiem króla spiskować nie mógł tak swobodnie, duchowieństwo było mu w znacznej częci nieprzyjazne; zjechał więc do dziedzicznego Sieciechowa swojego, gdzie panem był i na przyjaciół dokoła mógł liczyć. We wszystkich też ziemiach miał sojuszników wiernych dotšd, którzy mu o wszystkim donosili i czekali rozkazów. Był już Sieciechów naówczas grodem warownym, na którym pańskie dworce i opactwo benedyktynów na jednym się niemal podwórcu mieciły. Od czasów Chrobrego mnożyła się tu chwała Boża pod osłonš grodziska mocnego, które pokój zabezpieczało. Sieciech też dla własnego bezpieczeństwa umocował był jeszcze zamczysko nad Wisłš, wałami je silniejszymi obsypał, tynami potężnymi otoczył i trzymał tu wybranš załogę, bo choć w kraju panem był, knujšc sam zdradę, wrogów się lękał i pokoju nie miał. Budowy opactwa i zamkowe graniczyły z sobš. Sieciech królewskie nadania dla benedyktynów pomnożywszy, obdarzajšc klasztor cišgle, z opatem i przełożonymi będšc w zwišzku statecznym, przez zakonników wiele mógł widzieć i działać. Mnisi mu byli przychylni żyjšc niemal chlebem jego. Miał Sieciech, jak naówczas wielu możnych panów, żonę z Rusi, kniazia córkę, która mu znaczne wniosła bogactwa. Tę na zamku swym chował i syna wyrostka, który przy matce i pod opiekš księży rósł, zawczasu się przysposabiajšc naukš wszelkš do wietnego losu, jaki ojciec miał mu zgotować. Kształcono go na rycerza zarazem i na człowieka, co by drugim rozkazywać umiał. W Płocku siedział ten, co się jeszcze królem nazywał, ale w Sieciechowie wojewoda królował na całš ziemię wycišgajšc ręce, nie bardzo zważajšc na młodych panów, którym bujać dawał do czasu. Patrzał z dala, co robili. Gdy Bolko, zasiedziawszy się w Krakowskiem i na lšsku, poczšł sobie coraz bardziej jednać ludzi i swobodniej poczynać, donoszono o tym wojewodzie i Sieciech dłużej już cierpieć tego nie chciał. Młody królewicz gronym się stawał. Król chorzał i słabł coraz bardziej; trzeba było co poczšć i koci rzucić nie czekajšc dłużej. Wojewoda przybył w tej myli do Sieciechowa, przez posły tajemne powoławszy zaufanych ku sobie. Wieczorem dnia letniego, gdy Sieciech na zamku sam jeszcze był, a stęskniona po nim żona przyjmujšc go frasowała się, iż przybył jej ponury nie przyniósłszy z sobš do domu wesela, oznajmiono Strzepę, który był prawš rękš wojewody. Ów Strzepa wyrósł z niego, jemu winien był wszystko, lecz też szyję za niego dać był gotów. A był to człek, co się niczego nie wzdragał, ani pokłonić, ani uniżyć, ani porwać i zabić, ani zdradliwie zaskoczyć. Takim zawsze był, jakim bo pan mieć chciał. Dał mu Sieciech siostrę w małżeństwo, majętnoci z niš, a do nich obiecywał jeszcze więcej. Siostra ta wprawdzie niemłodš już była, twarzy niepięknej, humoru niemiłego, ale ona wišzała go z Sieciechem, a wojewoda panować miał i kraj cały pod siebie zagarnšć. Z dawna to już obmylonym było, jak i to, że wojewoda żonę swš rzucić miał, aby wdowę po królu, siostrę cesarskš, polubić. Gdy Strzepa przybył, choć doma wszystkich Sieciech zdawał się być pewnym, wnet z izby precz wyszli na wał, nad Wisłę, aby się tam naradzali swobodniej. Strzepa choć bratu, jako panu się do kolan kłaniał. Sieciech dumny, już się czujšc niemal królem, hołdy te jako należne od niego przyjmował. - Strzepa - odezwał się na wały wyszedłszy i po okolicy się z nich rozglšdajšc - czas nadszedł, pora co poczynać. - Mymy też w pogotowiu - odparł przybyły. - Rozkazujcie, co czynić mamy? - Zbigniewa się nie lękam - poczšł wojewoda. - Bolka się pozbyć potrzeba. Ronie, mężnieje i strasznym stać się może. Porywczy i zapalczywy jest, pójdzie z nim łatwo! Zdawali się naradzać patrzšc sobie w oczy, aż Strzepa się odezwał: - Cóż! Ludzi nań nasadzić, gdy na łowach będzie - krótka sprawa. Mówił zimno i obojętnie, jakby a małš rzecz chodziło. - Bez ludzi się nie obejdzie - odparł Sieciech - nie łatwo mu podołać. Ludzie języki długie majš, wyda się zdrada i rzucš jš na mnie. Nie można. - Lepiej wiecie, jak czynić - przerwał Strzepa - przykazujcie. Zrobi się, jak zechcecie. Wojewoda obejrzawszy się zbliżył się doń, jakby tu nawet, gdzie byli sami i żadna żywa dusza dokoła się nie ukazywała, nie czuł się jeszcze bezpiecznym, lękał się podsłuchania i zdrady. - Bolka na Czechów wyprawimy - rzekł. - Granica tam nie pi, najeżdżajš jš cišgle, król na nas czyha. Nie brak powodu do wyprawy. Pucimy posłuchy, że na nas chcš zrobić wycieczkę. Bolko pójdzie otoczon naszymi, pójdziesz i ty z nim. - Pójdę! - rzekł krótko Strzepa. - Wemiesz co najpewniejszych, Halkę, Strzegonia, Żużłę, Zabuja, kogo wybierzesz, w lasach czeskich napotkacie pewnie jakš gromadę rabusiów, Bolko się zapędzi za niš, wówczas wasza rzecz, żeby zginšł! Nie powie nikt, że z ręki waszej, na to Czechy sš! Strzepa pomylał nieco. - Stanie się, jak postanowicie - rzekł. - Trzeba będzie jednak oderwać go od drużyny. Chłopcy młode, zażarte w boju, czujne, na krok go nie odstępujš. - Bolko gdy zoczy nieprzyjaciela, nic go nie wstrzyma - mówił Sieciech. - Wasza rzecz odwrócić drużynę i rozerwać jš... Gdy się sam zapędzi w lasach, któż wie, jak zginšć może? Czechów nasadcie! - Czechów nam nie potrzeba - odparł chmurno Strzepa - zasadzkę uczynimy pewnš. Pomówcie jeno z innymi, abym sam nie był. - Zwołałem ich wszystkich - cicho rzekł wojewoda - z tamtymi wszakże jak z tobš mówić nie chcę. Twoja sprawa zagaić z nimi. Spiskowcy wszyscy zjechać mieli tegoż wieczora do Sieciechowa; jakoż przybył wkrótce Strzegoń, po nim Żużła i Halka, a w końcu Zabój, którego Żelaznym nazywano. Po królewsku goci i czelad ich przyjmowano, gospodarz ochoczo zabawiał ich, a gdy do wieczerzy zasiedli sami, bo Julianna, żona Sieciecha, nie pokazywała się wedle ruskiego obyczaju, czeladzi precz odejć kazano i wojacy przy dzbanach wina i miodu poufnš rozmowę poczęli. Wszyscy ci dowódcy byli z dziecinnych lat zakuci w zbroje, nawykli do rozlewania krwi, lekceważenia własnego i cudzego życia. Na wszystkich Sieciech jak na Strzepę mógł rachować, tak sšdził przynajmniej. Wojewoda zajmował miejsce w końcu stołu na krzele podniesionym, po monarszemu prawie; po obu stronach jego siedzieli Strzepa, Strzegoń, Żużła potakujšc miechami, Halka. który pił i milczał, i Zabój z bystrym wejrzeniem; w głowach ich już wino i miód wesołe myli rodziły. - Cóż Strzegoń, ty stary, z młodego pana rad jeste? spytał wojewoda. - Ja go z dala widzę tylko, dzieciak to jeszcze ~ odparł siwy wojak - ale krew dawnych Bolków w nim się odzywa. Jak nie zginie za młodu, wojak z niego dzielny będzie. Nie bardzo się ta pochwała podobała Sieciechowi; zamilkł a spojrzał pytajšco na Żużłę. Ten się rozmiał. - Za wczenie się rwie i poderwie się jak młody koń - rzekł głowš potrzšsajšc - nadto goršcy. - Ja też tak mylę - potwierdził Sieciech. Halka popatrzał, rękę ogromnš, namulonš do kubka wycišgnšł, białka mu w oczach łysnęły, wšsa potargał. Zabój Żelazny rozmiał się. - Co tam o tych wróblach gadać, kiedy my orłów mamy - zawołał wskazujšc na Sieciecha - nie trzeba nam młodych wodzów; dawni starczš. Wojewoda, jakby nie słyszał, odezwał się. - Król nam coraz gorzej niedomaga; chory jest, życie z niego ucieka, jak na dwu przyjdzie królestwo, rozchwycš je sšsiedzi. - Dwie głowy - dodał Strzepa - to gorzej niż żadna... Nikt nie przeczył; Sieciech powstał ...
hazet1954