Adam Wi�niewski - Snerg Robot 1 Mechanizm By�a noc. By�a jedna z szeregu tych zwyczajnych nocy, gdy budzi�em si� mi�dzy pancernymi �cianami, uwi�ziony od wielu miesi�cy w komorze bez wyj�cia, w ciemno�ci roz�wietlonej blaskami ekran�w i w ciszy przerywanej piskami g�o�nik�w, gdy dr�twia�em na my�l o nieznanym losie pod niskim marmurowym stropem, z kt�rego nawet we �nie �ledzi�y mnie nieczu�e mechaniczne oczy, i kiedy - wci�� jednakowo zdumiony prawami zamkni�tego �wiata - pyta�em maszyny, co to wszystko znaczy, i zaraz traci�em �wiadomo�� w kolejnym ci�kim �nie. Tej nocy nikogo ju� o nic nie zd��y�em spyta�. Zbudzony ostrym zgrzytem unoszonej grodzi, jak strza�em armatnim, ukry�em si� pod ko�dr�, by tam zamkn�� usta, szeroko otwarte groz� bliskiej �mierci, za� brutalna si�a, kt�ra przy tym chcia�a mi wywa�y� szcz�k�, w czasie trwania krzyku wyrwanego z piersi obdziera�a mnie z ostatnich z�udze�, t�ocz�c do m�zgu mro�n� my�l o widmie wszechobecnego Mechanizmu. - Egzemplarz sze��dziesi�t sze��... ! - cisza. - Biegiem do czwartej komory! - pad� rozkaz z g��bi rozwartego luku. Skoczy�em tam, sk�d dobieg� g�os, pos�usznie jak pies do nogi swego pana. Nagi i pora�ony gwa�towno�ci� wezwania zanurzy�em si� w nieznanej czelu�ci. W �rodku nikogo nie znalaz�em. Masywny blok stali z hukiem zatrzasn�� si� za mn�. Sta�em w sze�ciennej ciasnej komorze o g�adkich �cianach - z wyj�tkiem lodowatego mroku nie czu�em i nie widzia�em nic. Komora jednostajnym ruchem windy opuszcza�a si� w g��b nieokre�lonej konstrukcji. Gdy dotar�a do celu, jedna z jej �cian zjecha�a w bok, ods�aniaj�c widok na obszern� sal�. Zobaczy�em w niej kilkunastu nagich ludzi. M�czy�ni i kobiety, napi�tnowani widocznymi z daleka czarnymi numerami, kt�re ��obi�y im blade czo�a, stali w szeregu pod cylindrycznymi kloszami z grubego szk�a. �ciana wr�ci�a na poprzednie miejsce. Przys�oni�a zagadkowy obraz tak po�piesznie, jakby si�a - operuj�ca ni� zdalnie - zmieni�a w tej chwili sw�j pierwotny plan. Pod�oga komory zwin�a si� w �liski lej. Z jego gard�a wykipia�a smolista czer� i zala�a wszystko. Gdzie� w g�rze b�ysn�o �wiat�o. Nim zgas�o, ujrza�em w jego pomara�czowym blasku prze�wietlon� na wskro� spienion� fal�, kt�ra wypchn�a b�on� stropu i z rykiem wtargn�a do komory, wci�gaj�c mnie w g��b. Pr�d wyrwa� mnie z leja i zawi�� drog�, w masie zbitej kremowej piany, ni�s� coraz wy�ej - ku czarnej �renicy. �lizga�em si� na wst�gach ruchomych czujnik�w we wn�trzu d�ugiej prze�roczystej rury, opasanej konwulsyjnie pulsuj�cym w�em - niczym pierwszy prze�kni�ty k�s w trzewiach g�odzonego olbrzyma. Raz jeszcze podrzucony elastycznym �ci�gnem wtoczy�em si� wreszcie na wzniesiony ponad wszystkim srebrny szczyt. Skamienia�em u celu: g��boka �renica jak wylot gro�nej broni w �wietlnej smudze zatoczy�a wko�o mnie szeroki kr�g. Kiedy si� zwar�a, pochwycony przez mi�siste c�gi zakre�li�em �uk nad przepa�ci� i wr�ci�em nad kraw�d� leja. Znowu sta�em mi�dzy �cianami komory. Zalewa� j� b��kitny p�yn. W piersi bi�o mi miarowe t�tno. Unios�em si� w ch�odnej przestrzeni i spocz��em na dnie. Przywar�em do powierzchni szerokiego lustra. Z daleka p�yn�� cichy monotonny g�os: - Po wykonaniu g��wnego zadania... Zag�uszy�o go kr�tkie wezwanie i ostry rozkaz: - Selekcja! - Na stanowisku! - Odchylenie od normy przekroczy�o warto�� krytyczn�. Zlikwidowa�! Jak z ciemno�ci wy�ania si� przys�oni�ty dot�d innymi, bardziej natarczywymi obrazami ukryty w�r�d nich delikatny kszta�t, tak z ciszy, kt�ra zapanowa�a po tamtym zgie�ku, wyp�yn�� i przybli�y� si� zag�uszony na pocz�tku, pierwszy monotonny i cichy g�os: - Nieustanna - cho� przyt�umiona licznymi k�opotami o drugorz�dnym znaczeniu - my�l o niej mobilizowa� ci� b�dzie do trwo�nego wysi�ku; nie wyobra�aj sobie jednak, �e nieprzytomny po�piech jest tym, co winiene� najwy�ej ceni�. W nielicznych sytuacjach, kt�re by wymaga�y pos�ugiwania si� naszym imieniem, nie analizuj�c precyzji tego terminu - nazywaj nas Mechanizmem. To ju� wszystko, czego si� mog�e� od nas dowiedzie� - tyle ci wystarczy. Instrukcja nie przewiduje g��bszego poznania. Poddaj si� naszej woli! Na swobodnej powierzchni cieczy, w kt�rej by�em ca�kowicie zatopiony, ko�ysa� si� miarowo du�y bia�y p�cherz. Wielko�� jego ulega�a okresowym zmianom: p�cznia� i kurczy� si� na przemian zgodnie z rytmem mych oddech�w. Dalej w g�rze - w o�rodku obj�tym kolejn� metamorfoz� - ujrza�em dwie pary roziskrzonych oczu. Jedn� z nich rozpozna�em od razu: to by�y moje w�asne oczy. Okala� je obraz odbitej jak w zwierciadle znanej mi doskonale twarzy. Druga twarz - ja�niejsza i bardziej ostra - przesun�a si� poza kraw�d� srebrnego kwadratu i znik�a. Lecz zanim wypad�a z pola mego widzenia, zd��y�em odczyta� widniej�cy na jej czole wyra�ny czarny napis: BER-64. Wpatrywa�em si� w sw�j wizerunek z ciekawo�ci�, kt�ra wkr�tce nabra�a mocy zdumienia: na w�asnym czole r�wnie� odczyta�em du�e czarne litery i cyfry. To pi�tno r�ni�o si� od poprzedniego pewnym drobnym, cho� bardzo istotnym szczeg�em. Nosi�em na czole nie wiadomo kiedy wyryty tam napis: BER-66. Wtem �ciany komory p�k�y wzd�u� wszystkich swych kraw�dzi i czterema grubymi blokami stali osun�y si� bezg�o�nie do otwartych poza nimi wn�k. Ca�a masa b��kitnej cieczy sp�yn�a korytami w d�. Odci�ty szczelin� od reszty dna okr�g�y fragment podstawy, na kt�rej sta�em, jak pot�ny t�ok wprowadzi� mnie do wn�trza czekaj�cego w g�rze cylindra. Przejrzysty klosz po przyj�ciu �ywego �adunku pow�drowa� niezw�ocznie na nast�pne stanowisko operacyjne. Wielocz�onowe szcz�ki zaopatrzy�y go tam w niskie podwozie i pchn�y dalej. Porusza�em si� w swym wi�zieniu na szynach mi�dzy dwiema plastykowymi �cianami, w po�owie wysoko�ci w�skiego i d�ugiego korytarza. Przede mn�, w odleg�o�ci kilkunastu metr�w, toczy� si� w tym samym kierunku drugi identyczny pojazd. Jego wn�trze zajmowa�a posta� nagiego m�czyzny. Na zwr�conej profilem twarzy odczyta�em jedynie drug� cz�� jego liczby porz�dkowej, ale to mi wystarczy�o, �eby domy�li� si� pierwszej oznaczony by� numerem BER-65. Pojazdy toczy�y si� bardzo wolno. W czasie kilku minut nieustannego ich ruchu z dziwn� dla samego siebie beztrosk� i ciekawo�ci�, kt�ra znajdowa�a czas, aby. zajmowa� si� takimi nieistotnymi szczeg�ami, por�wnywa�em zwisaj�ce z sufit�w obu pojazd�w dwa proste uchwyty. Nareszcie, doszed�szy do jakiego� nie sprecyzowanego bli�ej wniosku, kt�ry w badaj�cej co� pod�wiadomo�ci przedstawi� mi si� jako ulga po ust�puj�cym silnym nacisku, opu�ci�em oczy na opasan� szk�em posta� i dokona�em dziwnego odkrycia. Cz�owiek ten bra�em go dot�d za organizm z krwi i ko�ci - przez ca�y czas ani razu si� nie poruszy�. Jednak�e bezruch jego nie mia� nic wsp�lnego z nieruchomo�ci� kogo�, kto dla takich czy innych powod�w usi�uje zrobi� wra�enie, �e jest pos�giem. Patrzy�em ze zdumieniem na pochylony tu��w, kt�rego pozycja przeczy�a warunkom trwa�ej r�wnowagi, na nabrzmia�e musku�y rozrzuconych r�k, zakrzywione palce i na silnie skr�cone nogi. W tej nienaturalnej pozie, kt�ra mog�a by� nieruchomym obrazem jakiego� drapie�nego skoku, cz�owiek przede mn� by� skamienia�y tak dos�ownie, jak doskonale imituj�ca ludzk� posta� woskowa kuk�a. Zastyg�em przy szybie w oczekiwaniu czego�, co teraz w�a�nie powinno nast�pi�. Z tuby ukrytej pod pokryw� klosza przem�wi� czysty kobiecy g�os - Egzemplarz unieruchomiony w ostatniej fazie bada� kontrolnych przy udanej pr�bie ingerencji w bieg procesu. Zak��cenie usuni�te. M�ski g�os wypowiedzia� tylko jedno s�owo: - Selekcja! I wtedy us�ysza�em siebie. G�osem o obcej barwie, kt�ry zabrzmia� z nie znan� mi dot�d moc�, powiedzia�em - Na stanowisku! Ju� trzyma�em d�o� na uchwycie. Czeka�em tylko na suchy rozkaz. Pad� z tego samego �r�d�a: - Odchylenie od normy przekroczy�o warto�� krytyczn�. Zlikwidowa�! Zanim mia�em czas zastanowi� si� nad tym, co si� ze mn� dzieje, moja r�ka silnie szarpn�a za uchwyt. Celowo�� tego ruchu wyda�a mi si� tak oczywista, �e analizowanie jej uzna�bym za co� absurdalnego. W tym momencie z pod�ogi sun�cego przede mn� pojazdu oderwa�a si� i skoczy�a ku g�rze cienka jak ig�a smuga bladoszkar�atnego ognia. Natychmiast otoczy�y j� liliowymi zadziorami wymierzone w nabrzmia�e ju� od �aru dno pasemka g�stego dymu, kt�ry po chwili, jakby zdmuchni�ty uderzaj�cym z g�ry podmuchem, przywar� do �cianek cylindra. Na u�amek sekundy niklowane cz�ci podwozia obj�� krwawy, roziskrzony na nitach blask; wyciekaj�ce z zawieszonej pod sufitem pojazdu niekszta�tnej bry�y o�lepiaj�co bia�e jego j�dro skapn�o kilkoma s�onecznymi b�yskami na ni�szy poziom, gdzie w oka mgnieniu sp�cznia�o, wype�niaj�c wn�trze ca�ego cylindra j�zorami spienionej czerwieni. Pojazd zachwia� si� na zanurzonej w prowadnicach g��wnej osi podwozia i wywr�ci� si� do g�ry dnem. Kiedy jego zaklinowane w p�dzie p�ozy zosta�y zwolnione z u�cisku stali i po obrocie przesz�y na nowy, ni�szy tor, ruszy� gwa�townie w przeciwn� stron�. Przemkn�wszy tu� pode mn� ruchem tak szybkim, �e przypomina�o to lot masywnego pocisku, zgas� wkr�tce za zakr�tem. Jeszcze zaj�ty obserwacj� jego biegu, wci�� dziwnie spokojny i na wp� ot�pia�y lawin� niezrozumia�ych zdarze�, a wi�c prawie oboj�tny na to, co si� sta�o, spostrzeg�em, �e pojazd m�j wtoczy� si� do gard�a ciasnego tunelu, po czym, znalaz�szy si� u jego wylotu po drugiej stronie, zamar� w bezruchu pod rozleg�� kopu�� - naprzeciw drugiego identycznego pojazdu. Z jego wn�trza, spoza rozrzuconych na g�adzi szk�a pulsuj�cych ciemnym fioletem krech, kt�re rysowa� na tle p�mroku z�amany krzywizn� cylindra snop �wiat�a, wy�oni�y si� czarne litery i cyfry: BER-64 oraz podkre�laj�ce ten znajomy ju� numer r�wnie� znajome proste brwi ponad niebieskimi oczami wymierzonymi we mnie. - Dokona�o si�: przyby�e� wreszcie - wargi nagiego m�czyzny poruszy�y si�; m�wi�, patrz�c mi prosto w oczy, ale g�os dobiega� z...
pokuj106