Suares-Beard Dziecko Rosity.txt

(42 KB) Pobierz
BEVERLY SUAREZ-BEARD

dziecko Rosity

Poprzez zaro�la zielonego d�bowego lasku Roger dostrzeg� posta� m�odej, 
br�zowosk�rej kobiety o groteskowo nap�cznia�ym brzuchu. Mia�a na sobie 
niebiesk�, pokryt� kurzem sukienk�. Na jego widok zerwa�a si� z miejsca i 
pr�bowa�a biec - bardziej jednak przypomina�o to szybkie, rozpaczliwe kolebanie 
- po czym znikn�a tam, gdzie ko�czy� si� ods�oni�ty teren. Krzykn�� za ni�, 
chc�c j� zatrzyma�, uzna� jednak, �e to idiotyczne. Kombinezon t�umi� d�wi�k 
jego g�osu, z tej odleg�o�ci kobieta i tak nie mog�a go us�ysze�. Poza pustym, 
ods�oni�tym terenem znajdowa� si� jar, tylko tam mog�a uciec, jako �e jedyn� 
alternatyw� by�a wspinaczka po niemal pionowej �cianie, rzecz niewykonalna dla 
kobiety w tak zaawansowanej ci��y jak ona. Gdyby wi�c znalaz� si� w pu�apce, 
mia�by okazj� z ni� porozmawia�. Okoliczno�ci nie wydawa�y si� jednak 
najszcz�liwsze do zawierania znajomo�ci. Szczeg�lnie, �e poza jego rodzicami i 
m�odsz� siostr� by�a to pierwsza osoba, jak� od sze�ciu lat zdarzy�o mu si� 
widzie�. 
Ostro�nie zag��bi� si� w jar, czuj�c, �e pewno�� siebie nagle go opu�ci�a. A 
je�li kobieta mia�a bro�? Nawet najdrobniejsze uszkodzenie kombinezonu mog�oby 
okaza� si� fatalne w skutkach, gdyby by�a nosicielk� wirusa.
Znalaz� j� szybciej ni� si� tego spodziewa�. Niska kobieta, z pl�tanin� d�ugich, 
czarnych w�os�w, przewi�zanych bia�� chustk� i pokrytych grub� warstw� py�u. 
Twarz mia�a drobn� i wychudzon�, oczy ciemne i wielkie. Kl�cza�a na p�ce 
skalnej, dok�adnie na wysoko�ci jego oczu, poni�ej niemal pionowego urwiska. 
Piach i kamienie osypywa�y si� ze �ciany i spada�y dooko�a niej; a wi�c ju� 
pr�bowa�a si� wspina�. 
Jej piersi i brzuch porusza�y si� spazmatycznie, w k�ciku ust zatrzyma� si� 
p�cherzyk �liny. Wargi mia�a ciemne, koloru dojrza�ych winogron. Przez jedno 
rami� przewiesi�a sobie p��cienn� torb�, przez drugie mena�k�. Mena�ka z g�uchym 
d�wi�kiem obija�a si� o ska��. Omiot�a go uwa�nym spojrzeniem; przyjrza�a si� 
monotonnie szarej materii jego kombinezonu, b�yszcz�cym, odbijaj�cym �wiat�o 
plastykowym cz�ciom maski i filtrom wystaj�cym poni�ej jak �uchwy. Zauwa�y�, �e 
jej uwag� przyku� karabin, kt�ry mia� na ramieniu.
Nie zbli�a� si� do niej i nie dotyka� broni. 
- Prosz� si� nie ba� - powiedzia�. - Chc� tylko porozmawia�. 
W tym momencie sta�o si� co� dziwnego. Kobieta unios�a g�ow�, jakby 
nas�uchiwa�a. Jej oddech przycich�, a spojrzenie jakby zwr�ci�o si� do wewn�trz, 
nie patrzy�a ju� na niego. 
- Ona my�li, �e m�wisz prawd� - odezwa�a si�. Jej angielszczyzna by�a chropawa, 
o wyra�nie obcym akcencie. Mo�e meksyka�skim?
- Ona ma racj� - odpar�. - Bez wzgl�du na to, kim jest.
Kobieta spojrza�a na niego i wybuchn�a �miechem, zadziwiaj�c� kaskad� d�wi�k�w. 
- Naprawd� nie wiesz, Ni�o? Bez �art�w?
- Nie jestem ni�o - odpowiedzia� sztywno. - Mam dziewi�tna�cie lat i nie mam 
poj�cia, o czym m�wisz.
- Moja dzidzia m�wi ni�o - rzek�a kobieta. - Ona mi m�wi. - Otworzy�a szeroko 
usta i wystawi�a j�zyk. - No zobacz, co widzisz?
- Tw�j j�zyk i wn�trze ust - odpowiedzia�. - Maj� �mieszny kolor, fioletowy.
- To si� robi po chorobie, je�li kto� prze�yje. R�ne rzeczy wtedy si� robi�. 
Cofn�� si� o dwa kroki. Czy ona w og�le wiedzia�a, �e mo�e przekazywa� wirusa? 
Bardzo prawdopodobne, �e wszyscy, kt�rych spotyka�a, ju� byli poddani jego 
dzia�aniu i zd��yli si� uodporni�. 
- To prawda - rzek�a sama do siebie. - Ty by�e�... ukryty... przed chorob�. Ona 
mi to powiedzia�a.
- Jeste� z miasta?
- Si, Ni�o. Co� w tym rodzaju. - Spojrza�a na niego przeci�gle spod g�stych 
rz�s. 
- Ale przecie�... jeste� samiute�ka na zupe�nym pustkowiu...
- Je�li jeszcze przyjdziesz, to ci opowiem dlaczego. - Si�gn�a po pust� 
manierk�, otworzy�a j� i wytrz�sn�a dwie czy trzy krople, kt�re spad�y, 
zostawiaj�c w pyle ciemne �lady. - Potrzebuj� wody i jedzenia. Przynie� mi je, 
to opowiem ci r�ne rzeczy. Takie rzeczy, kt�re mog� ci si� przyda�. 
- Przynios� ci wod� i jedzenie, bez wzgl�du na to, czy mi co� opowiesz. Tylko 
nie ruszaj si� st�d, �ebym m�g� ci� znale��.
Kobieta u�miechn�a si�, ukazuj�c z�by, pokruszone i pozbawione koloru. Ciekawe, 
kiedy ostatnio by�a u dentysty. Je�li w og�le byli jeszcze jacy� denty�ci.
- B�d� tutaj, Ni�o - obieca�a. - Mo�esz na to liczy�. 
Wraca� do schronu okr�n� drog�, na wypadek gdyby kto� go �ledzi�. Co prawda 
znalezienie schronu nie nastr�cza�oby szczeg�lnych trudno�ci, gdyby komu� 
rzeczywi�cie na tym zale�a�o. Generator nap�dzany by� si�� wiatru oraz energi� 
s�oneczn�, a jedno i drugie wymaga�o pewnych instalacji zewn�trznych. Wiatrak 
znajdowa� si� na szczycie g�ry, nieca�e sto metr�w od schronu i by� dobrze 
widoczny. 
Przed ostatecznym podej�ciem zatrzyma� si�. Droga prowadzi�a teraz ukrytym w 
cieniu korytem wyschni�tego strumienia. Z miejsca, w kt�rym sta�, widzia� g�ry 
od wschodu i od p�nocy, a od zachodu bi� w oczy widok Pacyfiku. Czasami, przy 
dobrej widoczno�ci, wyobra�a� sobie, �e poza wzg�rzami dostrzega miasto pe�ne 
strzelistych wie�, rozjarzone milionem �wiate�. Raz nawet narysowa� takie 
miasto.
Z do�u, z cienia dobieg� go nik�y d�wi�k, jakby odg�os przesuwanych kamieni. 
Zamar� i czeka�. Nic. Otacza�a go tylko ch�odna cisza fioletowego 
pa�dziernikowego zmierzchu. 
A potem us�ysza� dochodz�cy z oddali psi skowyt. To by�y dzikie psy. Pomy�la� o 
kobiecie, kt�ra zosta�a zupe�nie sama w ciemno�ciach. 
Psy musia�y by� g�odne. Niecz�sto zdarza� im si� teraz jaki� �up, bardzo rzadko 
mo�na by�o spotka� kr�lika czy wiewi�rk�. Od czasu do czasu widywa� za to 
kojoty. 
Nie s�dzi�, aby kobieta mia�a bro�. Ogie� m�g� sprawi�, �e zwierz�ta ba�yby si� 
podej��; ale czy mia�a chocia� zapa�ki?
Dzi� wieczorem nie m�g� ju� wyj�� na zewn�trz, bo wzbudzi�oby to podejrzenia 
jego ojca. Ojciec, kt�ry straci� poczucie humoru, podobnie jak i opalenizn�, by� 
nieustannie spi�ty i zdenerwowany. Z upodobaniem m�wi� o konieczno�ci; o 
konieczno�ci i bezwzgl�dno�ci. 
Kiedy Roger wszed� do g��wnego pomieszczenia schronu, panowa�a tam cisza. 
Kombinezon zostawi� w przedsionku, do dezynfekcji i do�adowania. Noel siedzia�a 
w swoim k�ciku i powtarza�a francuskie s��wka. Lubi�a udawa�, �e Francja jeszcze 
istnieje, �e w katedrze Notre Dame wci�� odprawia si� nabo�e�stwa, �e w 
kafejkach na lewym brzegu Sekwany nadal zbieraj� si� arty�ci. 
Nie m�g� jej za to pot�pia�, on tak�e �y� we w�asnym szklanym domu. Czy mo�e 
raczej w domach. Pa�acach, drapaczach chmur, willach i katedrach. Projektowa� 
je. Rysowa�. Pokrywa� tymi rysunkami ca�e �ciany swego pokoju. Otacza�y go 
budowle, kt�re nigdy nie mia�y powsta�, w kt�rych nikt nigdy nie mia� mieszka� 
ani oddawa� czci Bogu. Budowle projektowane przez g�upiego dzieciaka, kt�ry 
maj�c osiem lat postanowi� zosta� architektem. Ten g�upi dzieciak nie 
przypuszcza�, �e przyjdzie mu dorasta� w �wiecie opustosza�ych dom�w. W takim 
�wiecie, gdzie czym� najmniej potrzebnym by�by jeszcze jeden nowy dom. 
Je�li w og�le pozosta� ktokolwiek, kto m�g�by czego� potrzebowa�. 
Pomy�la� o tej kobiecie. Ona m�wi�a przecie�, �e s� jakie� miasta; sama stamt�d 
uciek�a. By�o to jakby miasto, tak si� wyrazi�a, Ciekawe, co mia�a na my�li. 
Ch�tnie opowiedzia�by matce o tej kobiecie.
To przecie� jego matka pierwsza wpad�a na pomys�, �eby w kombinezonach wyj�� na 
zewn�trz i poszuka� �lad�w zwierz�t albo ludzi, kt�rzy zdo�ali ocale�. By�a 
niestrudzona w tych poszukiwaniach. Do czasu. Dop�ki nie straci�a w�asnej woli.
Teraz le�a�a w ��ku, z twarz� przykryt� mokrym r�cznikiem; znowu mia�a migren�.
�wiat�o by�o przygaszone. Czy to dlatego, �e matk� bola�a g�owa, czy mo�e znowu 
nawala� generator? Roger podszed� do kredensu, wyj�� konserw� z brzoskwiniami i 
jad� je powoli, prosto z puszki. Ka�dy jego ruch odbywa� sie powoli, jakby we 
�nie.
- Roger - odezwa�a si� matka ze swego ��ka. - Czy widzia�e� co� ciekawego?
- Aha... - zawaha� si� z odpowiedzi�. Nie chcia� k�ama�. - Wydaje mi si�, �e 
widzia�em kr�lika. I wiele ptak�w, akurat w�druj�. 
- Kr�lika... - powt�rzy�a matka, podpieraj�c si� na �okciu. - Ju� dawno nic 
takiego nie widzia�am.
Dawniej, kiedy z nim wychodzi�a, zwykle znajdowali ko�ci, szkielety. By�y to 
szcz�tki kr�lik�w i saren, dok�adnie oczyszczone. Widzieli szkielet g�rskiego 
lwa, a raz napotkali ko�ci, kt�re z pewno�ci� nie nale�a�y do zwierz�cia.
- A jak tam z psami? - zapyta� ojciec. - Nie podoba mi si�, �e wychodzisz, kiedy 
psy kr�c� si� dooko�a.
- Widzia�em tylko �lady, tato. Pewnie ju� si� st�d wynios�y.
- Wystarczy�oby jedno ugryzienie, �eby ci� zabi�. Je�li s� nosicielami wirusa, 
to wystarczy, �e rozerw� ci kombinezon.
- Mam karabin - zniecierpliwi� si� Roger.
- Jedno ugryzienie i po wszystkim - powt�rzy� ojciec. - Powsta�aby mo�liwo��, �e 
zosta�e� ska�ony, a wtedy nie m�g�bym ju� wpu�ci� ci� z powrotem do schronu. Nie 
m�g�bym ryzykowa�. 
Matka usiad�a na ��ku, nie zwracaj�c uwagi, �e r�cznik zsun�� jej si� z twarzy. 
Zaniedbane w�osy opada�y jej bez�adnie. Oczy mia�a podkr��one. 
- On b�dzie ostro�ny - rzek�a. - Prawda, Roger?
Ko�ci, kt�re kiedy� znale�li, by�y ko��mi dziecka. "A gdyby to dziecko �y�o? Co 
by�my zrobili?"- zwr�ci�a si� wtedy matka do ojca, wr�ciwszy z Rogerem do 
schronu. "Zrobiliby�my to, co by�my musieli, a musieliby�my je zostawi�, �eby 
umar�o" - odpar� w�wczas ojciec. "Malcolmie, jak mo�esz co� takiego m�wi�? I to 
gdy chodzi o dziecko?!" -oburzy�a si� matka. "Dziecko mo�e by� nosicielem, 
Kirsten, mog�oby zabi� nas wszystkich. Teraz, je�eli chcemy prze�y�, musimy by� 
bezwzgl�dni. Zapami�tajcie sobie - bezwzgl�dni i silni".
Kobieta prze�y�a, mimo zimna i kr���cych dooko�a ps�w. Sp�dzi�a noc na p�ce 
skalnej, na kt�rej pozosta� jeszcze czarny �lad po jakim� dawnym ognisku.
Przyni�s� jej jedno ze starych okry� swojej matki: czerwon� kurtk� podr�n� z 
futrzanym ko�nierzem. Przyj�a j� z wdzi�czno�cia, po�o�y�a na skalnej p�ce i 
g�adzi�a...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin