Simak Cienie.txt

(83 KB) Pobierz
Clifford D. Siniak

Cienie

Tata i mama zn�w si� posprzeczali. Nawet nie to, �eby sobie rzeczywi�cie skakali 
do oczu, ale k��cili si� dosy� g�o�no. I tak by�o ca�ymi tygodniami.
- Nie mo�emy przecie� rzuci� nagle wszystkiego i wynosi� si�! - powiedzia�a 
mama. - Musimy to przemy�le�. Trudno tak zupe�nie bez zastanowienia rozsta� si� 
z miejscem, w kt�rym cz�owiek sp�dzi� ca�e �ycie.
- Owszem, zastanawia�em si� nad tym! - odpar� tata. - I to nie raz. Zw�aszcza �e 
ci nieziemcy nie przestaj� si� tu pcha�. Zn�w dzie� czy dwa temu jaka� nowa 
rodzina osiedli�a si� u Pierce'a.
- Sk�d pewno�� - rzek�a mama - �e na kt�rej� z Planet Osiedle�czych b�dzie nam 
lepiej? A mo�e jeszcze gorzej ni� na Ziemi?
- Nie wyobra�am sobie, �eby mog�o by� gorzej. Nic nam si� nie wiedzie. Przyznam 
szczerze, �e mam ju� tego do��!
I tata rzeczywi�cie nie przesadza� z tymi naszymi niepowodzeniami. Zbi�r 
pomidor�w by� w tym roku do niczego, pad�y nam dwie krowy, nied�wied� powyjada� 
mi�d i porozwala� ule, a do tego wszystkiego zepsu� nam si� traktor i naprawa 
kosztowa�a siedemdziesi�t osiem dolar�w i dziewi��dziesi�t cent�w.
- Ka�dy ma jakie� niepowodzenia - upiera�a si� mama. - Mia�by� je wsz�dzie, 
oboj�tne gdzie.
- Ka�dy, tylko nie Andy Carter! - wrzasn�� tata. - Nie wiem, jak on to robi, ale 
do czego si� we�mie, wszystko mu wychodzi idealnie. Andy gdyby nawet upad� w 
ka�u��, unurza�by si� w brylantach.
- Nie wiem... - powiedzia�a mama filozoficznie - mamy co je��, mamy si� w co 
ubra�, mamy dach nad g�ow� - mo�e dzi� cz�owiek nie powinien wi�cej oczekiwa� od 
�ycia.
- Owszem, powinien - odpar� tata. - Cz�owiekowi nie mo�e wystarcza�, �e wi��e 
koniec z ko�cem. Nie �pi� po nocach, tylko �ami� sobie g�ow�, co by tu zrobi�, 
�eby by�o lepiej. Snu�em r�ne plany - dlaczego mia�yby si� nie powie��? A 
jednak nic z tego nie wysz�o. Tak jak z tym nowym grochem adaptowanym z Marsa. 
Posadzili�my go na czystym piasku. Wiadomo przecie�, �e tam, gdzie si� udaj� 
inne ro�liny, taki groch jest nic niewart. A ten kawa�ek ziemi by� zupe�nie 
bezu�yteczny - wymarzony pod marsja�ski groch. I co - uda� si�?
- Nie - odpowiedzia�a mama - o ile sobie przypominam, to nie.
- A na drugi rok - pami�tasz, co by�o? Andy Carter posadzi� ten sam groch, w tym 
samym miejscu co ja, tylko przez p�ot. Przecie� to ten sam grunt i wszystko. I 
Andy unie�� nie m�g� swojego zbioru.
Tata m�wi� prawd�. Je�li chodzi o gospodark�, to Andy nie m�g� si� z nim nawet 
r�wna�. I g�ow� tata te� mia� lepsz�. A jednak, czegokolwiek si� tkn��, nic mu 
nie wychodzi�o. A niech Andy spr�bowa� tego samego - wychodzi�o mu bez pud�a.
Zreszt� dotyczy�o to nie tylko taty - ca�ego s�siedztwa. Nikomu si� nie 
szcz�ci�o poza Andy'm.
- Pami�taj - zaklina� si� tata - jeszcze jedno niepowodzenie i rzucam wszystko. 
Spr�bujemy gdzie� od nowa. A Planety Osiedle�cze wydaj� mi si� najlepsze z tego 
wszystkiego. Dlaczego mamy...
Ale ja ju� nie s�ucha�em. Wiedzia�em, co b�dzie dalej. Wymkn��em si� cichcem i 
id�c drog� my�la�em z �alem, �e mo�e kiedy� rzeczywi�cie zdecyduj� si� 
wyemigrowa�, tak jak to ju� zrobi�o bardzo wielu naszych s�siad�w.
Mo�e to by i nie by�o takie z�e, ale co sobie pomy�la�em, �e mogliby�my opu�ci� 
Ziemi�, robi�o mi si� jako� dziwnie. Wszystkie te planety s� tak daleko, �e nie 
wiadomo, czy by�my mogli wr�ci�, jakby nam si� nie spodoba�o. A poza tym mia�em 
tutaj blisko kumpli, i to ca�kiem fajnych, chocia� to byli nieziemcy.
A� si� troszk� wzdrygn��em na my�l o tym. Pierwszy raz zda�em sobie spraw�, �e 
moi przyjaciele to sami nieziemcy. Tak mi by�o z nimi dobrze, �e si� nigdy nad 
tym nie zastanawia�em.
Wydawa�o mi si� troch� dziwne, �e mama i tata m�wi� o wyniesieniu si� z Ziemi, 
skoro wszystkie opuszczone gospodarstwa w s�siedztwie wykupywali nieziemcy. Ale 
Planety Osiedle�cze by�y dla nich zamkni�te i pewnie nie mieli wyboru.
Przechodzi�em w�a�nie ko�o Carter�w i zobaczy�em, �e w sadzie drzewa dos�ownie 
uginaj� si� pod ci�arem owoc�w. Pomy�la�em sobie, �e mo�na by tu przyj��, jak 
dojrzej�. Ale musieliby�my bardzo uwa�a�, bo Andy Carter to by� ohydny 
�mierdziel, a jego parobek, Ozzie Burns, wcale nie lepszy. Pami�tam, �e nas Andy 
kiedy� nakry�, jake�my przyszli na melony, a ja wiej�c zapl�ta�em si� w drut 
kolczasty. Andy mnie wtedy st�uk�, do czego mia� w�a�ciwie prawo, ale �eby 
jeszcze i�� do taty i wzi�� od niego za te par� melon�w siedem dolar�w... Tata 
zap�aci�, a potem z�oi� mi sk�r� jeszcze gorzej ni� Andy.
Ale jak ju� by�o po wszystkim, to sam roz�alony powiedzia�, �e z takiego s�siada 
jak Andy Carter nie ma pociechy. I mia� racj�. Bo nie by�o, �adnej.
Poszed�em tam, gdzie dawniej mieszkali Adamsowie, i spotka�em na podw�rku 
Lalusia, kt�ry sobie buja� w powietrzu odbijaj�c swoj� star� pi�k� do 
koszyk�wki.
Wo�amy na niego Lalu�, bo nie potrafimy wym�wi� jego imienia. Niekt�rzy 
nieziemcy bardzo �miesznie si� nazywaj�.
Lalu� by� wystrojony jak zwykle. On jest zawsze wystrojony, bo si� nigdy przy 
zabawie nie brudzi. Mama mnie zadr�cza, dlaczego ja nie mog� by� taki czysty. A 
ja jej m�wi�, �e to �adna sztuka, jak kto� buja w powietrzu zamiast chodzi�, a 
rzucaj�c kulami z b�ota nawet ich nie dotyka.
Tej niedzieli mia� na sobie jasnob��kitn� koszul�, kt�ra wygl�da�a na jedwab, i 
czerwone spodnie, chyba nawet aksamitne, a jasne loki przewi�zane zielon� 
wst��k�, kt�ra powiewa�a na wietrze. Tak na pierwszy rzut oka Lalu� przypomina� 
troch� dziewczyn�, ale nie radz� mu tego m�wi�, boby nie darowa�. Przekona�em 
si� o tym na w�asnej sk�rze, jak tylko�my si� poznali. Wytarza� mnie w b�ocie i 
nawet palcem nie dotkn��; siedzia� sobie po turecku w powietrzu, jakie� mo�e 
trzy stopy nad ziemi�, ze s�odkim u�mieszkiem na swojej paskudnej g�bie i z tymi 
��tymi lokami powiewaj�cymi na wietrze. A najgorsze, �e nie mog�em mu odda�.
Ale to ju� by�o bardzo dawno i teraz jest mi�dzy nami zgoda.
Chwil� pograli�my w pi�k�, ale nam si� znudzi�o. A potem wyszed� z domu tata 
Lalusia i powiedzia�, �e si� cieszy, �e mnie widzi, i pyta�, jak si� miewaj� 
rodzice i czy traktor dobrze si� spisuje po remoncie. Odpowiada�em mu bardzo 
grzecznie, bo je�li mam by� szczery, to mia�em lekkiego pietra przed tat� 
Lalusia.
Bo on jest troch� niesamowity - nawet nie z wygl�du, tylko �e robi r�ne 
niesamowite rzeczy, i wcale nie sprawia wra�enia farmera, chocia� �wietnie sobie 
z tym radzi. Tata Lalusia na przyk�ad wcale nie u�ywa p�uga do orania ziemi; 
siedzi sobie po prostu w powietrzu po turecku i �egluje nad polem raz ko�o razu, 
a w tym miejscu, nad kt�rym przep�ynie, ziemia jest zorana. I nie tylko zorana; 
zgrabiona i zbronowana, a mia�ka jak puder. I tak jest ze wszystkim. W jego 
zbo�u w og�le nie ma chwast�w, bo wystarczy, �e przep�ynie nad ka�dym rz�dkiem, 
a ju� chwasty le��, wyj�te czy�ciutko z korzeniami, i wi�dn� na boku.
Nietrudno sobie wyobrazi�, co by taki zrobi�, gdyby przy�apa� kt�rego� z nas na 
gor�cym uczynku, tak �e wolimy by� grzeczni i ostro�ni, jak on jest w pobli�u.
Wi�c na wszelki wypadek opowiedzia�em mu, jak to by�o z tym naszym traktorem i z 
ulami. A potem zapyta�em go, jak z jego machin� czasu, ale tata Lalusia tylko 
smutno pokiwa� g�ow�.
- Wiesz, Steve, zupe�nie nie wiem, co si� sta�o - powiedzia�. - Wrzucam do niej 
r�ne rzeczy i one znikaj�, a potem nie mog� ich znale��, chocia� powinienem. 
Mo�e ja je po prostu za daleko posuwam w czasie.
My�l�, �e powiedzia�by mi wi�cej na temat swojej machiny, ale co� nam 
przeszkodzi�o.
Kiedy rozmawiali�my, tata Lalusia i ja, pies zagoni� kota na klon. Normalna 
rzecz - gdyby nie by�o w pobli�u Lalusia. Bo z nim nic nie mog�o odby� si� 
normalnie. Si�gn�� do drzewa - oczywi�cie nie r�kami, tylko tym, czym to on tam 
si�ga� - z�apa� kota, zwin�� go dos�ownie w k��bek, tak �e si� nie m�g� ruszy�, 
i po�o�y� na ziemi�. Potem przytrzyma� psa, kt�ry miota� si� i wyrywa�, a 
nast�pnie podetka� mu pod nos ten k��bek i pu�ci� oba w czasie obliczonym co do 
sekundy. 
Wybuch�o straszne piek�o i taki wrzask, jakiego jeszcze nie s�ysza�em. Kot 
b�yskawicznie skoczy� na drzewo, kt�rego ma�o nie obdar� z kory, tak mu si� 
spieszy�o na g�r�. A pies �le sobie obliczy� hamowanie i z ca�ej si�y wyr�n�� 
�bem w pie�.
Kot by� ju� w tym czasie na samym wierzcho�ku i dar� si� jak op�tany, a pies 
og�upia�y kr��y� doko�a drzewa.
Tata Lalusia przerwa� i popatrzy� na niego. Nic nie zrobi� ani nawet nie 
powiedzia� s�owa, ale jak tak patrzy�, Lalu� okropnie zblad� i jakby si� skuli�.
- Pami�taj, �eby� zostawi� te zwierz�ta w spokoju - powiedzia� w ko�cu. - Czy 
widzia�e� kiedy, �eby Steve czy Kud�aty tak si� nad nimi zn�cali?
- Nie widzia�em - wymamrota� Lalu�.
- A teraz zajmijcie si� swoimi sprawami.
Jedno musz� przyzna� tacie Lalusia - nawet je�li sprawi� mu lanie, czy jak tam 
to nazwa�, to zaraz o tym zapomina�, nie zrz�dzi� potem ca�y dzie�.
No wi�c poszli�my sobie - to znaczy ja si� wlok�em drog� wzbijaj�c kurz, a Lalu� 
�eglowa� w g�rze ko�o mnie. Poszli�my do Kud�atego, kt�rego zastali�my przed 
domem. Mia� nadziej�, �e pr�dzej czy p�niej kt�ry� z nas b�dzie tamt�dy 
przechodzi�. Na ramieniu siedzia�a mu para wr�bli, wok� niego kica� kr�lik, a z 
kieszeni wygl�da�a wiewi�rka patrz�c na nas b�yszcz�cymi jak paciorki oczkami.
Kud�aty i ja usiedli�my pod drzewem, a Lalu� ko�o nas - te� prawie siedzia�, to 
znaczy unosi� si� mo�e ze trzy cale nad ziemi�. Postanowili�my si� naradzi�, co 
b�dziemy robi�, ale w�a�ciwie to nic nie mieli�my do roboty, wi�c po prostu 
siedzieli�my tak sobie i gadali�my, i rzucali�my kamieniami, i �uli�my trawki, a 
ulubie�cy Kud�atego dokazywali ko�o nas, wcale si� nie boj�c. Tyle �e troch� 
mieli si� na baczno�ci przed Lalusiem. Bo Lalu�, tak mi�dzy nami m�wi�c, to 
podst�pna bestia. Do mnie, jak jestem z Kud�atym, przychodz� ch�tnie, ale jak go 
nie ma, te� trzymaj� si� z daleka.
Wcale mnie nie dziwi, �e zwierzaki lgn� do Kud�atego; ca�y jest p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin